Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter Twenty-six.

26. His shirt.

- A-ale j-ak to - zająknęłam się - nie żyje?

Zamrugałam kilka razy, hamując cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłam wtedy się rozpłakać, musiałam być silna.

- Podejrzewaliście? - Rick był o wiele bardziej spokojniejszy niż ja, a przy najmniej sprawiał takie wrażenie - ale to nie było poronienie, prawda?

Spojrzałam, tym razem z nadzieją, na mężczyznę w białym fartuchu.

- Było naprawdę blisko.. - zaczął - dziecko żyje, udało nam się je uratować. Myśleliśmy, że będzie konieczna operacja, dość ryzykowna. Jednak wszystko wróciło do normy - uśmiechnął się delikatnie.

Ja natomiast pisnęłam cicho ze szczęścia i otarłam łzy, które pod napędem emocji, wypłynęły z moich oczu. Cieszyłam się ogromnie, może i Spencer zachowuje się nieodpowiedzialnie. Czasami nawet sprawia wrażenie, jakby nie chciała tego dziecka, ale ja i tak wiem, że już je kocha. A co by było, gdyby dowiedziała się, że je straciła? Wtedy, zamiast dobrego ginekologa, szukałabym dla niej dobrego psychologa.

- Możemy do niej zajrzeć? - zapytałam nieśmiało, a lekarz przytaknął.

- Zostawimy ją na kilka dni, na obserwacje, gdyby coś się działo, niedobrego - wyjaśnił - możecie do niej pójść, tylko zachowujcie się cicho, bo śpi, powinna odpoczywać, w dodatku jest naprawdę późno.

Po tych słowach mężczyzna, zostawił nas samych. Spojrzeliśmy tylko po sobie i razem ruszyliśmy w stronę drzwi do sali.

Spencer była, podłączona do jakiejś aparatury, ale wyglądała naprawdę dobrze. Muszę pamiętać, żeby przywieźć jej jutro, znaczy dzisiaj, jakieś ubrania i inne rzeczy.

Usiadłam na końcu łóżka, z nadzieją, że żadna pielengniarka mnie nie wygoni. Rick usiadł obok na krześle.

- Idiotka z niej - burknęłam, zwracając na siebie uwagę chłopaka - wiedziałam, że ta impreza to zły pomysł.

Mężczyzna lekko przytaknął, a na jego twarzy pojawił się mały grymas. Nie wiedziałam dlaczego, ale postanowiłam odpuścić i o to nie pytać.

- Ciąża i imprezy - prychnął - tak, to zdecydowanie, nienajlepsze połączenie.

Kiwnęłam głową, w tej sytuacji musiałam się z nim zgodzić, to rzeczywiście beznadziejne połączenie. Cóż, dziewczyna słynęła ze swoich głupich i lekkomyślnych pomysłów.

- Powinniśmy dać znać Ryanowi.

- Racja, zadzwonię do niego - zaproponowałam i wyciągnęłam komórkę.

Wyszłam z sali, aby móc porozmawiać trochę głośniej i nie obudzić mojej przyjaciółki. Wybrałam numer Ryana i czekałam, aż mężczyzna odbierze telefon. Trwało to kilka sygnałów, ale w końcu usłyszałam jego głos. Był wyczekujący, on też się martwił.

- Naomi?

- Ryan - odchrząknęłam - ze Spencer wszystko jest dobrze, kilka zadrapań...

- A z dzieckiem? - przerwał mi.

- Podejrzewali poronienie - przyznałam, ale zaraz po tym szybko dodałam - jednak na szczęście, udało im się je uratować.

- Dzięki Bogu - wypuścił powietrze z cichym świstem - a wiecie co dokładnie?

- Nie - zaprzeczyłam - no wiesz, jest noc, a właściwie dochodzi rano. W dodatku nie jesteśmy z rodziny, cud, że i tak lekarz wyjawił nam tyle informacji.

- Rozumiem, kiedy wrócisz?

Zaśmiałam się w myślach, nadal nie był zadowolony, że to jego przyjaciel jest tutaj, że mną, a nie on.

- Nie wiem, myślę, że niedługo wrócimy - dałam nacisk na ostatnie słowo - Spencer jest dużą dziewczynką, poradzi sobie.

Niemal czułam jak oczy chłopaka, przywracają się słysząc pierwszą część wypowiedzianego przeze mnie zdania.

Pożegnaliśmy się z Ryanem, a ja wróciłam spowrotem do sali. Spędziliśmy jeszcze około piętnaście minut przy Spenc, ale w końcu, kiedy dochodziła czwarta rano, postanowiliśmy wrócić do domu. Musimy się przespać, a ja powinnam, jutro poszukać nowej pracy i zawieźć rzeczy do szpitala dla przyjaciółki.

Nie wszystko poszło jednak tak jakbym chciała. Musiałam zasnąć w taksówce, bo jakimś cudem znalazłam się w pokoju, którego nie znam. Obudziłam się nie w swoim łóżku, co było dość dziwne, zwłaszcza, że dochodziła już dwunasta. Mało, kiedy spałam, aż tak długo.
Zwlokłam się z łóżka i doczłapałam do drzwi, po korytarzu stwierdziłam, że to dom Ryana. Wczoraj byłam na pierwszym piętrze, bo łazienka na parterze była zajęta i właśnie tutaj spotkałam Spencer, która, wiadomo co potem zrobiła.
Skierowałam się do toalety, gdzie najpierw załatwiłam sprawy fizjologiczne, a później spojrzałam w lustro. Nadal miałam na sobie sukienkę, ale dziś wyglądałam koszmarnie. Chciałam w jakiś sposób zmyć makijaż, który rozmazał się po całej mojej twarzy. Miałam do dyspozycji jedynie wodę, ewentualnie mydło. Przecież nie mogłam grzebać Ryanowi po szafkach, z resztą nie sądzę aby miał coś do demakijażu. Z tego co wiem, ten mężczyzna się nie maluje.
Kiedy stwierdziłam, że wyglądam znośnie, poprawiłam jeszcze włosy, przygładziłam je dłonią. W końcu zeszłam do kuchni gdzie spotkałam Marnie, cóż chyba najwyższa pora z nią porozmawiać.

- Hej - odezwała się.

- Cześć - odpowiedziałam posyłając jej delikatny uśmiech.

- Napijesz się kawy?

Pokiwałam od razu głową, o tak, w tamtym momencie kofeina była mi naprawdę potrzebna.
Dziewczyna zajęła się przygotowywaniem napoju, a ja usiadłam na krześle i ukradkiem, obrzuciłam ją wzrokiem. Wyglądała idealnie, może przesadziła odrobinę z makijażem, ale była bardzo ładna. Miała cudowną figurę, i nienaganną fryzurę. Podczas gdy ja, byłam kompletnie nieświeża. Jednak o jej stroju nie mogłam powiedzieć, że był nienaganny, miała na sobie koszulkę Ryana. I co gorsza, wyglądała w niej świetnie. Zazdrościłam jej, że może ją nosić. Jednak mdliło mnie na myśl, co mogli robić w nocy. Gdzie spała Marnie? Z nim?

- Wyspałaś się? - zaczęłam rozmowę.

Dziewczyna w odpowiedzi przytaknęła i próbowała ukryć swój uśmiech. Miałam ogromną ochotę przewrócić na nią oczami, ale ze wszystkich sił się powstrzymywałam.

Obie w tej chwili usłyszałyśmy głośną rozmowę, co znaczyło, że chłopaki już wstali. Po chwili pojawili się obok nas, oboje z ogromnymi uśmiechami.

- Siema - przywitał się Rick i usiadł obok mnie.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wymamrotałam ciche: "Hej".
Ryan spojrzał na mnie, a później na drugą dziewczynę.

- Dzień dobry - zaśmiał się, oczywiście nie mówiąc co go śmieszy.

Marnie, posłała mu dziwne spojrzenie, myśląc chyba, że tylko on to zauważył.
Szatynka po chwili podeszła do niego i sprzedała mu całusa w policzek. Tym razem nie mogłam nie przewrócić oczami, kiedy patrzyłam na to zdegustowana. Rick zachichotał, a ja wiedziałam o co mu chodzi - o moją reakcję. Kopnęłam go dyskretnie w nogę, aby się przymknął. Cóż, nie podziałało.

- O co ci chodzi? - odezwał się zirytowany Ryan.

- Nic, nic. Prawda Naomi? - spojrzał na mnie unosząc swoją prawą brew do góry.

Nienawidzę go.

- Nie wiem o co ci chodzi - wymamrotałam - zamknij się - dodałam cicho, mając nadzieję, że tylko on to usłyszy.

- Co tu się dzieje?

- Nic, my też mamy swoje sekrety, Kreska - posłał mu krzywy uśmiech.

Kreska. Ten pseudonim, brzmiał naprawdę słodko, ale coś każe mi sądzić, że wcale nie oznaczał nic dobrego.

Słowa: 1031

Rozdział sprawdzony przez Zaczarowana78

Jutro zmieniam okładkę! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro