Chapter Twenty-six.
26. His shirt.
- A-ale j-ak to - zająknęłam się - nie żyje?
Zamrugałam kilka razy, hamując cisnące mi się do oczu łzy. Nie mogłam wtedy się rozpłakać, musiałam być silna.
- Podejrzewaliście? - Rick był o wiele bardziej spokojniejszy niż ja, a przy najmniej sprawiał takie wrażenie - ale to nie było poronienie, prawda?
Spojrzałam, tym razem z nadzieją, na mężczyznę w białym fartuchu.
- Było naprawdę blisko.. - zaczął - dziecko żyje, udało nam się je uratować. Myśleliśmy, że będzie konieczna operacja, dość ryzykowna. Jednak wszystko wróciło do normy - uśmiechnął się delikatnie.
Ja natomiast pisnęłam cicho ze szczęścia i otarłam łzy, które pod napędem emocji, wypłynęły z moich oczu. Cieszyłam się ogromnie, może i Spencer zachowuje się nieodpowiedzialnie. Czasami nawet sprawia wrażenie, jakby nie chciała tego dziecka, ale ja i tak wiem, że już je kocha. A co by było, gdyby dowiedziała się, że je straciła? Wtedy, zamiast dobrego ginekologa, szukałabym dla niej dobrego psychologa.
- Możemy do niej zajrzeć? - zapytałam nieśmiało, a lekarz przytaknął.
- Zostawimy ją na kilka dni, na obserwacje, gdyby coś się działo, niedobrego - wyjaśnił - możecie do niej pójść, tylko zachowujcie się cicho, bo śpi, powinna odpoczywać, w dodatku jest naprawdę późno.
Po tych słowach mężczyzna, zostawił nas samych. Spojrzeliśmy tylko po sobie i razem ruszyliśmy w stronę drzwi do sali.
Spencer była, podłączona do jakiejś aparatury, ale wyglądała naprawdę dobrze. Muszę pamiętać, żeby przywieźć jej jutro, znaczy dzisiaj, jakieś ubrania i inne rzeczy.
Usiadłam na końcu łóżka, z nadzieją, że żadna pielengniarka mnie nie wygoni. Rick usiadł obok na krześle.
- Idiotka z niej - burknęłam, zwracając na siebie uwagę chłopaka - wiedziałam, że ta impreza to zły pomysł.
Mężczyzna lekko przytaknął, a na jego twarzy pojawił się mały grymas. Nie wiedziałam dlaczego, ale postanowiłam odpuścić i o to nie pytać.
- Ciąża i imprezy - prychnął - tak, to zdecydowanie, nienajlepsze połączenie.
Kiwnęłam głową, w tej sytuacji musiałam się z nim zgodzić, to rzeczywiście beznadziejne połączenie. Cóż, dziewczyna słynęła ze swoich głupich i lekkomyślnych pomysłów.
- Powinniśmy dać znać Ryanowi.
- Racja, zadzwonię do niego - zaproponowałam i wyciągnęłam komórkę.
Wyszłam z sali, aby móc porozmawiać trochę głośniej i nie obudzić mojej przyjaciółki. Wybrałam numer Ryana i czekałam, aż mężczyzna odbierze telefon. Trwało to kilka sygnałów, ale w końcu usłyszałam jego głos. Był wyczekujący, on też się martwił.
- Naomi?
- Ryan - odchrząknęłam - ze Spencer wszystko jest dobrze, kilka zadrapań...
- A z dzieckiem? - przerwał mi.
- Podejrzewali poronienie - przyznałam, ale zaraz po tym szybko dodałam - jednak na szczęście, udało im się je uratować.
- Dzięki Bogu - wypuścił powietrze z cichym świstem - a wiecie co dokładnie?
- Nie - zaprzeczyłam - no wiesz, jest noc, a właściwie dochodzi rano. W dodatku nie jesteśmy z rodziny, cud, że i tak lekarz wyjawił nam tyle informacji.
- Rozumiem, kiedy wrócisz?
Zaśmiałam się w myślach, nadal nie był zadowolony, że to jego przyjaciel jest tutaj, że mną, a nie on.
- Nie wiem, myślę, że niedługo wrócimy - dałam nacisk na ostatnie słowo - Spencer jest dużą dziewczynką, poradzi sobie.
Niemal czułam jak oczy chłopaka, przywracają się słysząc pierwszą część wypowiedzianego przeze mnie zdania.
Pożegnaliśmy się z Ryanem, a ja wróciłam spowrotem do sali. Spędziliśmy jeszcze około piętnaście minut przy Spenc, ale w końcu, kiedy dochodziła czwarta rano, postanowiliśmy wrócić do domu. Musimy się przespać, a ja powinnam, jutro poszukać nowej pracy i zawieźć rzeczy do szpitala dla przyjaciółki.
Nie wszystko poszło jednak tak jakbym chciała. Musiałam zasnąć w taksówce, bo jakimś cudem znalazłam się w pokoju, którego nie znam. Obudziłam się nie w swoim łóżku, co było dość dziwne, zwłaszcza, że dochodziła już dwunasta. Mało, kiedy spałam, aż tak długo.
Zwlokłam się z łóżka i doczłapałam do drzwi, po korytarzu stwierdziłam, że to dom Ryana. Wczoraj byłam na pierwszym piętrze, bo łazienka na parterze była zajęta i właśnie tutaj spotkałam Spencer, która, wiadomo co potem zrobiła.
Skierowałam się do toalety, gdzie najpierw załatwiłam sprawy fizjologiczne, a później spojrzałam w lustro. Nadal miałam na sobie sukienkę, ale dziś wyglądałam koszmarnie. Chciałam w jakiś sposób zmyć makijaż, który rozmazał się po całej mojej twarzy. Miałam do dyspozycji jedynie wodę, ewentualnie mydło. Przecież nie mogłam grzebać Ryanowi po szafkach, z resztą nie sądzę aby miał coś do demakijażu. Z tego co wiem, ten mężczyzna się nie maluje.
Kiedy stwierdziłam, że wyglądam znośnie, poprawiłam jeszcze włosy, przygładziłam je dłonią. W końcu zeszłam do kuchni gdzie spotkałam Marnie, cóż chyba najwyższa pora z nią porozmawiać.
- Hej - odezwała się.
- Cześć - odpowiedziałam posyłając jej delikatny uśmiech.
- Napijesz się kawy?
Pokiwałam od razu głową, o tak, w tamtym momencie kofeina była mi naprawdę potrzebna.
Dziewczyna zajęła się przygotowywaniem napoju, a ja usiadłam na krześle i ukradkiem, obrzuciłam ją wzrokiem. Wyglądała idealnie, może przesadziła odrobinę z makijażem, ale była bardzo ładna. Miała cudowną figurę, i nienaganną fryzurę. Podczas gdy ja, byłam kompletnie nieświeża. Jednak o jej stroju nie mogłam powiedzieć, że był nienaganny, miała na sobie koszulkę Ryana. I co gorsza, wyglądała w niej świetnie. Zazdrościłam jej, że może ją nosić. Jednak mdliło mnie na myśl, co mogli robić w nocy. Gdzie spała Marnie? Z nim?
- Wyspałaś się? - zaczęłam rozmowę.
Dziewczyna w odpowiedzi przytaknęła i próbowała ukryć swój uśmiech. Miałam ogromną ochotę przewrócić na nią oczami, ale ze wszystkich sił się powstrzymywałam.
Obie w tej chwili usłyszałyśmy głośną rozmowę, co znaczyło, że chłopaki już wstali. Po chwili pojawili się obok nas, oboje z ogromnymi uśmiechami.
- Siema - przywitał się Rick i usiadł obok mnie.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wymamrotałam ciche: "Hej".
Ryan spojrzał na mnie, a później na drugą dziewczynę.
- Dzień dobry - zaśmiał się, oczywiście nie mówiąc co go śmieszy.
Marnie, posłała mu dziwne spojrzenie, myśląc chyba, że tylko on to zauważył.
Szatynka po chwili podeszła do niego i sprzedała mu całusa w policzek. Tym razem nie mogłam nie przewrócić oczami, kiedy patrzyłam na to zdegustowana. Rick zachichotał, a ja wiedziałam o co mu chodzi - o moją reakcję. Kopnęłam go dyskretnie w nogę, aby się przymknął. Cóż, nie podziałało.
- O co ci chodzi? - odezwał się zirytowany Ryan.
- Nic, nic. Prawda Naomi? - spojrzał na mnie unosząc swoją prawą brew do góry.
Nienawidzę go.
- Nie wiem o co ci chodzi - wymamrotałam - zamknij się - dodałam cicho, mając nadzieję, że tylko on to usłyszy.
- Co tu się dzieje?
- Nic, my też mamy swoje sekrety, Kreska - posłał mu krzywy uśmiech.
Kreska. Ten pseudonim, brzmiał naprawdę słodko, ale coś każe mi sądzić, że wcale nie oznaczał nic dobrego.
Słowa: 1031
Rozdział sprawdzony przez Zaczarowana78 ♡
Jutro zmieniam okładkę! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro