Chapter twenty-nine.
29. I don't want to look at it.
- Jak to? - mruknęłam do siebie.
Zaledwie chwilę temu dostałam, wiadomość od Spencer, że nie mogę jej odwiedzić. Okazało się, że dziewczyna musi zostać poddana jeszcze kilkom badaniom, lekarze nie pozwalają na odwiedziny dziś i jutro. Kompletnie tego nie rozumiem, bo w nocy nikt nie miał nic przeciwko. Muszę jednak zawieźć jej jakieś ubrania, kosmetyki czy cokolwiek. Po chwili uderzyłam się mentalnie w głowie, przecież nie będzie malować się w szpitalu. A właściwie dlaczego nie? Tym razem westchnęłam, jestem po prostu dziwna. Jadę tam, jeśli mnie wpuszczą to dobrze, jeśli nie to... To po prostu tam nie wejdę.
Schodzę na parking i ku mojemu zdziwieniu widzę tam Ricka, który chyba mnie wtedy nie zauważył.
- Rick?
- Właśnie do ciebie szedłem - odwrócił się w moją stronę z ogromnym uśmiechem - Ryan, ciągle obściskuje się ze swoją byłą, chociaż chyba już nie byłą - przewrócił oczami - nie mogłem na to patrzeć.
Poczułam jak pocisk trafia w moje serce, ale właściwie czego się spodziewałam? Odrzuciłam go. Dlaczego, więc czuję się jakby mnie zdradził?
- Wszystko okej? Zbladłaś - brzmiał na zaniepokojonego.
Pokiwałam energicznie głową, może ciut za bardzo energicznie. Chłopak jednak już był przy mnie i obejmował mnie ramieniem. Uśmiechnęłam się lekko do niego, a on to od razu odwzajemnił.
- Też nie chciałabym na nich patrzeć -roześmiałam się, mimo woli.
- Obrzydliwe - wydał odgłos wymiotowania.
Mocno się roześmiałam, tym razem szczerze. Zahaczyłam kątem oka o mężczyznę, który gromił nas wzrokiem. No hej, kolego, nigdy nie byłeś młody? Powiedziałam Rickowi, że zamierzałam jechać do Spencer, od razu zaproponował, że mnie podwiezie. To było miłe, ale nie mogłam się zgodzić. Jednak on nalegał. Bardzo mocno nalegał. Zgodziłam się, aby pojechał ze mną, ale moim autem. Kiedy usłyszał, że ja będę kierować, najpierw mnie wyśmiał, później jęknął, po marudził, aż w końcu się zgodził.
- Zapnij pasy - upomniałam go - nie mam zamiaru za ciebie płacić i narażać swoje życie.
- Mówił ci ktoś, że dramatyzujesz?
Niemal czułam, jak wywraca oczami, ale mimo to posłusznie zapiął swój pas. Oczywiście robiąc to w teatralnie wolnym tempie.
- Może i tak, ale... - urwałam, kiedy spostrzegłam, że silnik samochodu nie chce zapalić - co jest? - mruknęłam pod nosem.
Zaraz potem usłyszałam dźwięczny śmiech Ricka. Przewróciłam na niego oczami u spróbowałam zapalić ponownie. Świetnie.
- Mam kumpla mechanika, może tu przyjechać jeśli chcesz - zaproponował - a my pojedziemy moim.
Siedziałam chwilę nie odzywając się, ale w końcu kiwnęłam lekko głową. Chłopak wyjął swój telefon i wybrał numer, po czym przyłożył komórkę do ucha. Chwilę siedział cicho, aż osoba po drugiej stronie odebrała. Przeprowadził z nim rozmowę, między czasie pytając mnie jaki to jest adres, aż w końcu się rozłączył.
- Może przyjechać dopiero jutro - powiedział - pasuje ci?
Przytaknęłam, pewna że i tak nie będę potrzebowała na razie swojego samochodu. Po krótkiej namowie, wysiadłam z auta, łapiąc rzeczy dla Spenc, Rick również wyszedł, po czym skierowaliśmy się do własności chłopaka.
-Ja oczywiście kieruję - wyszczerzył zęby w uśmiechu - podejdź, otworzę ci drzwi.
Jak powiedział tak też zrobił, to miłe z jego strony. On sam wsiadł do samochodu i zanim ruszył, przypomniał, żebym zapięła pasy, ale ja już wcześniej to zrobiłam. Rzuciłam komentarzem, że w przeciwieństwie do niego, nie trzeba mi przypominać. Przewrócił oczami, jak poprzednim razem, ale również się zapiął. Podróż mijała naprawa bardzo szybko, Rick był rozmowny, więc nie dało się z nim zanudzić.
- Może pojedziemy później do Ryana? - zapytał.
Niemal od razu chciałam odmówić, ale właściwie ciekawość zwyciężyła. Chciałam zobaczyć jak teraz wygląda sytuacja i czy aby na pewno, Rick mówi prawdę. Nie wątpię w to, ale jednak mam pokusę, żeby to sprawdzić.
- Możemy poje...
- Super - przerwał mi i klasnął w dłonie.
- Trzymaj kierownicę! - pisnęłam.
Popatrzyłam na niego wściekle, ale on zdawał się tego nie zauważyć. Wpatrywał się w drogę z lekkim uśmiechem.
- Spokojnie - zaśmiał się.
Ja jednak nie uważałam tego za zabawne, ale postanowiłam, że nie będę się już odzywać.
Po niedługim czasie, dojechaliśmy do szpitala, tym razem samą otworzyłam sobie drzwi samochodu, przez co spotkałam się z niemiłym spojrzeniem Ricka.
- Przepraszam nie jestem przyzwyczajona - bąknęłam.
Znalezienie sali trochę nam zajęło, co prawda byliśmy tu w nocy, ale wszystko wtedy było nerwowe. Okazało się jednak, że szukaliśmy na próżno, bo i tak nie mogliśmy tam wejść. Żadne tłumaczenia nam nie pomogły, bo to "dla zdrowia pacjentki". Oczywiście to rozumiem, poprosiłam więc, tylko pielęgniarkę, aby to do niej zaniosła. Kobieta uśmiechnęła się do nas i od razu się zgodziła. Podziękowaliśmy jej i wróciliśmy do samochodu. Tym razem pamiętałam, że Rick lubi otwierać drzwi.
- Nao?
Popatrzyłam na mężczyznę pytającym wzrokiem, ale kiedy zauważyłam, że on tego nie zobaczył mruknęłam ciche "słucham?".
- Tak naprawdę mam do ciebie prośbę - westchnął jakby wypowiedzenie tych słów wymagało wielkiego wysiłku.
- Dlatego jedziemy do Ryana? - zmarszczyłam brwi.
- No - bąknął - zatrzymam się i wszystko Ci wyjaśnię.
Skręcił na najbliższy zjazd i stanął na czymś, co wyglądało jak parking. Zgasił samochód i odpiął swój pas. Dzięki czemu mógł swobodnie odwrócić się w moją stronę. Poszłam w jego ślady i również się uwolniłam, przez rozpięcie pasu bezpieczeństwa.
- To co usłyszysz musisz zachować dla siebie - mówi twardo.
Ciekawe czy pamięta, że nawet jeszcze nie powiedziałam czy zamierzam mu pomóc w czymkolwiek.
- To delikatna sprawa i...
- Rick - przerywam mu - Okej rozumiem, mów.
- Chodzi o Ryana, pamiętasz, że czasami nazywamy jest kreska? Może wydać ci się to bardzo dziecinne ale... - mówi bardzo szybko - Ryan, nie miał najlepszego życia, bez względu na to co ci mówi, chodzi o jego rodzinę, ale to powinien co sam powiedzieć, a nie ja...
- Do rzeczy - upominam.
Podoba mi się wersja mnie, kiedy nie zastanawiam się co powinnam powiedzieć. Lubię, kiedy to ktoś inny bardziej stresuje się ode mnie.
- Zdziwisz się - śmieje się, ale bez cienia wesołości - Ryan wciągał, dlatego kreska. Rozumiesz? - pyta, ale nie oczekuje odpowiedzi - przestał, jakiś czas temu. Boję się, że znowu zaczął.
Potrząsam głową, wyrywając się ze zdziwienia, które mną oponowało. Przez chwilę nic nie mówię, ale w końcu zbieram myśli.
- Żartujesz sobie? Zresztą w czym ja mogę ci pomóc?
- Musisz przeszukać jego pokój - wzrusza ramionami jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Co? - pytam - zwariowałeś?
- Jeszcze się jakoś trzymam, dzięki.
Uśmiecha się, pokazując swoje równe zęby.
- Widziałaś jego pokój?
- Nie, ale Rick nie będę tam wchodzić - burczę.
- To dobrze się składa - chłopak zignorował drugą część wypowiedzi - poprosisz żeby cię oprowadził, a przy okazji dyskretnie się rozejrzysz czy nie ma nic podejrzanego.
Przewróciłam oczami na ten absurdalny plan, on sam tego nie zrobi, bo: "Ryan zobaczy, że czegoś się domyślam". Zresztą, jak mam cokolwiek odkryć, takich rzeczy nie trzyma się na wierzchu.
Jednak po namowie, ostatecznie się zgodziłam. Głównie dlatego, że Rick używał argumentów takich jak "śmierć", "nałóg", "krzywda", czy "strata".
Słowa: 1091
Ojoj, dawno mnie tu nie było, ale w końcu koniec szkoły, więc niedługo powrócę na dobre :)
Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro