Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter Twenty-five.

25. She needs you.

- Spencer, wracajmy już - jęknęłam, kiedy w końcu znalazłam moją przyjaciółkę.

Dochodziła trzecia w nocy, dla dziecka to na pewno nie było dobre. Dziewczyna jednak chyba myślała inaczej. Nie, ona w ogóle nie myślała. Była totalnie nieodpowiedzialna.

- Jezu, Naomi, daj żyć - burknęła.

Przynajmniej, wiem, że nie tknęła alkoholu, ale parę razy była bliska wypiciu czegoś, czego nie powinna.
Machnęła na mnie ręką i zaczęła się cofać. Rozszerzyłam na to lekko oczy w panice.

- Spencer, schody!

Ale było za późno.

- O mój Boże! - pisnęłam.

Dziewczyna potknęła się i spadła, zbiegłam szybko na dół. Moja przyjaciółka leżała i trzymała rękę na brzuchu. Na twarzy widniał grymas bólu.

- Boli mnie - jęknęła ze łzami w oczach.

Rozejrzałam się szybko i zobaczyłam znajomą twarz, zbliżającą się w naszym kierunku.

- Rick! - podbiegłam do mężczyzny - proszę pomóż mi - mój głos się załamywał - ona jest w ciąży.

Płakałam, bałam się o moją przyjaciółkę, tym bardziej, że teraz kompletnie nie reagowała.

- Co się stało? - zapytał, w miarę spokojnie mężczyzna.

Wyjaśniłam mu szybko, co się wydarzyło. Byłem przerażona. Zaczęła krwawić, bałam się, że poroniła.

Ryan wyprosił wszystkich, przy okazji zapewniając mnie, że impreza i tak miała się zaraz kończyć. Miałam nadzieję, że to prawda, nie chciałabym zepsuć nikomu zabawy. W domu zostało tylko kilka osób. A w tym niejaka Marnie, ale nie miałam czasu się nią przejmować.

Chłopaki zadzwonili po pogotowie, które dość szybko przyjechało. Chciałam jechać z nimi, jednak mi nie pozwolili. Nie miał mnie kto zawieźć, bo wszyscy byli pod wpływem alkoholu, chociaż miałam wrażenie, że teraz z każdego ulotniły się procenty.

- Wezmę taksówkę - powiedziałam i wyjęłam telefon.

Sama nie miałam tutaj samochodu, a nawet jeśli ktoś by mi go pożyczył, byłam za bardzo zestresowana, żeby w tamtej chwili prowadzić auto.
Seattle, tej nocy było bardzo zatłoczone, nic dziwnego. Z tej przyczyny musiałam uzbroić się w cierpliwość, czekając na przyjazd taksówki.

- Pojadę z tobą - odezwał się Ryan.

Spojrzałam na Marnie, która wydawała się być poruszona tym wszystkim, naprawdę mocno. Być może ona potrzebowała go bardziej niż ja, a może tylko udawała dotknięcie tą sytuacją. Nie ważne i tak postanowiłam, że powiem to, nie ważne jak by mnie miało zaboleć:

- Zostań - odchrząknęłam.

Uniósł lekko brwi do góry, widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał.

Spojrzałam jeszcze raz na Marnie, która miała rozmazany makijaż. To dobra dziewczyna, nie zna Spencer, a i tak się martwi. Może jej nie lubię, ale właściwie to jeszcze jej nie poznałam.

- Ona cię potrzebuje - ściszyłam głos wskazując ukradkiem na dziewczynę.

Chłopak spojrzał w tym samym kierunku co ja i prychnął pod nosem.

- Ty też mnie potrzebujesz - stwierdził - nawet bardziej.

Wzruszyła ramionami i uśmiechnęłam się smutno. Akurat w tym momencie pojawiła się taksówka, zapewniłam wszystkich, że dam znać, jeżeli dowiem się czegoś więcej.

- Nie możesz jechać sama - upierał się Ryan.

Otworzyłam usta żeby coś powiedzieć, ale wtrącił się Rick. Za co byłam mu właściwie wdzięczna.

- Ja z nią pojadę.

Ryan się zaśmiał, ale chwilę później spoważniał. Nie wydawał się zachwycony, on z pewnością nie był zadowolony.

Przytaknęłam i wsiadłam do taksówki, zaraz po mnie zrobił to Rick.
Podałam kierowcy adres szpitala, do którego zawieźli moją przyjaciółkę i ruszyliśmy.

- Boisz się? - zapytał mężczyzna.

Na pewno było to oczywiste, ale po prostu chyba próbował nawiązać ze mną rozmowę. Nie byłam do tego chętna.

- Bardziej o dziecko niż o nią -wysłałam - Spencer najwyżej się potłukła, tylko co z... - urwałam i wzięłam głęboki oddech.

- Będzie dobrze - złapał mnie za rękę i mocno ją ścisnął.

Patrzyłam za okno, jak mijamy różne wieżowce, miasto było ładnie oświetlone. Zauważyłam nawet, że zaczął padać śnieg, mało kiedy się u nas pojawiał. A przecież był taki ładny. Biały puch.
Nie rozmawiałam za dużo z Rickiem, wsłuchiwałam się jedynie w słowa piosenki, lecącej akurat w radiu.

If this night is not forever, / Jeśli ta noc nie będzie trwała wiecznie.
at least we are together / Przynajmniej jesteśmy razem.
I know I'm not alone, / Wiem, że nie jestem sama.
I know I'm not alone / Wiem, że nie jestem sama.
Anywhere, whenever, / Gdziekolwiek, kiedykolwiek.
apart but still together / Rozdzieleni, ale ciągle razem.
I know I'm not alone, / Wiem, że nie jestem sama.
I know I'm not alone. / Wiem, że nie jestem sama. [1]

- Jesteśmy.

- Już? - zdziwiłam się - w takim razie chodźmy. Nie mamy na co czekać.

Zapłaciliśmy za taksówkę i skierowaliśmy się w stronę wejścia do budynku. Zapytaliśmy gdzie możemy znaleźć Spencer, niestety, pielęgniarka, nie była chętna do udzielenia informacji. Głównie chodziło o to, że jest naprawdę późno, a raczej wcześnie rano i to nie są odpowiednie godziny na jakiekolwiek odwiedziny. Po pewnym czasie kobieta okazała się, jednak naprawdę bardzo wyrozumiała, albo Rick przekonywujący. Zapewne, to opcja pierwsza jest prawdziwa. 

Skierowaliśmy się do windy, na którą o dziwo nie czekaliśmy długo, a przecież te szpitalne są często tak bardzo zatłoczone.

A no tak jest przed czwartą.

- Które to piętro?

- Na siódme - ziewnęłam.

Byłam okropnie zmęczona, oczy prawie mi się zamykały. Wcześniej tego tak nie odczuwałam, bo za bardzo się stresowałam i moje  zmęczenie gdzieś wyparowało. Teraz, mimo, że odczuwałam lęk, byłam bardzo senna.

Na oddziale okazało się, że Spencer jest jeszcze badana, więc musieliśmy zaczekać na korytarzu. Dziewczyna jedynie lekko się poobijała, ale to absolutnie nic poważnego. Nie wiemy jednak co z dzieckiem, bo lekarz nie mógł udzielić nam informacji.

Postanowiliśmy pozostać dobrej myśli. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie napisać do Ryana, bo prosił o informację, co dzieje się z moją przyjaciółką, ale ostatecznie zadecydowałam, że poczekam, aż dowiemy się czegoś więcej.  Usiedliśmy z Rickiem obok siebie na krzesłach i nawiązała się rozmowa, na temat, którego raczej nie chciałam poruszać.

- Podoba ci się Ryan? - zapytał z lekkim uśmiechem na ustach.

Tylko nie takie pytania, nie o tej porze. Jestem kompletnie padnięta i nie mam siły nawet na to aby skłamać.

- Czemu pytasz? - wymamrotałam - jesteśmy przyjaciółmi.

- Widzę jak na niego patrzysz - powiedział - nie jak na przyjaciela.

Poczułam jak moje policzki się czerwienią, dlaczego musimy o tym rozmawiać akurat w tej chwili? Dlaczego w ogóle, o tym rozmawiamy?

- Daj spokój - bąknęłam.

  - Niestety... Teraz przyjechała Marnie - zaczął - Nie jest taka zła. Ale nie pasuje do siebie - stwierdził - Nie martw się pomogę ci.

- Daj mi spokój - warknęłam.

Naprawdę zaczynał działać mi na nerwy, a mnie tak trudno wyprowadzić z równowagi. Cóż jemu się udało bez problemu. Wolałem odciąć się od tego tematu, ponieważ w nocy, nie mamy siły na kłamstwa. A ja nie chcę, aby ktokolwiek jeszcze się dowiedział o moim uczuciu do Ryana.

Naszą rozmowę przerwał głos lekarza, oboje wstaliśmy z krzeseł i oczekiwaliśmy, aż nam coś zdradzi.

- Podejrzewaliśmy poronienie.

Słowa: 1078

[1] Alan Walker - Alone.

Kocham was ♡

Rozdział poprawiony przez Zaczarowana78

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro