Chapter thirty-six.
36. I would do it again.
- Widzisz ich? - pytam.
Znajdujemy się już prawie w domu, a konkretnie jesteśmy na lotnisku. Narzeczona Ryan'a miała tu na nas czekać, jak i miał to robić Rick.
- Nie - powiedział Ryan - powinniśmy wyjść na parking. Marnie wspomniała, że mogą tam czekać.
Pokiwałam głową i mocniej ścisnęłam jego dłoń. Nie chciałam wracać, nie chciałam musieć spojrzeć w oczy Ricka, pragnęłam uciec, ale wiedziałam, że to nie możliwe.
Ryan nachylił się nade mną i dał mi krótkiego buziaka. Ciekawe czy go również dręczą wyrzuty sumienia.
- Chodź, maleńka.
Uwielbiałam, kiedy się tak do mnie zwracał, serce oblewał mi miodem.
- Idę - mruknęłam.
Przeciskaliśmy się między ludźmi, a było ich na prawdę dużo. Gdy w końcu wydostaliśmy się na zewnątrz spojrzałam na telefon. Miałam nieodebrane połączenie od Ricka. Powiedziałam o tym Ryanowi, a on stwierdził, żebym oddzwoniła.
- Hej, kochanie - usłyszałam po drugiej stronie.
- Emm... - zawachałam się - cześć - przywitałam się cicho, ale chwilę później odchrząknęłam - gdzie jesteście?
Chłopak poinstruował mnie jak mamy dojść, rzeczywiście Ryan miał rację, czekali na nas przy samochodzie. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam tylko jedną sylwetkę. Nie było Marnie.
- Witajcie w domu! - zaśmiał się Rick i rozłożył szeroko ramiona.
Jego spojrzenie tylko na chwilę zatrzymało się na naszych złączonych dłoniach, ale nie dał nic po sobie poznać, bo wciąż się uśmiechał. A my po chwili i tak rozłączyliśmy nasze palce.
- Chodź skarbie do mnie - zwrócił się do mnie mój chłopak.
Spojrzałam szybko na Ryana, uśmiechał się, ale nie sądzę aby to był szczery uśmiech. Rick, raczej też to wie, przecież zna swojego przyjaciela. Podeszłam do Ricka i pozwoliłam, aby mnie tulił do siebie.
- Gdzie Marnie? - zapytał Ryan.
Odsunęłam się od chłopaka i tak ja mój przyjaciel, czekałam na wyjaśnienie.
- Nie czuła się najlepiej - wyznał Rick - jazalam zostać jej w domu.
- Z dzieckiem coś nie tak? - w jego głosie słychać było przestrach.
- Wszystko jest okej - wzruszył ramionami - po prostu miała mdłości.
- Na pewno?
- No przecież ci mówię - przewrócił oczami - A z resztą chodź tutaj.
Podeszli bliżej do siebie i w końcu przywitali się jak należy.
Poczułam jak w moim sercu pęka jakaś nitka. Nienawidzę tego co się stało, a równocześnie kocham to. Ciekawe jakbym się czula, gdyby okazało się, że Rick, zrobił to samo co ja?
Ale on nie jest taki, jeśli kto kolejek mógł zdradzić - zrobił am to ja. Gorsze od tego, jest myśl, że gdybym miała jeszcze szansę, powtórzylabym to. Z wyrzutami sumienia, ale tak, zrobiłabym to.
- Chodź kochanie, wracamy - odezwał się mój chłopak - Może będziesz spała dzisiaj u nas?
- U mnie - poprawił go Ryan - to mój dom.
Drugi mężczyzna niezauważalne przewrócił oczami. Wiedział jednak, że to prawda. Spędzał pół życia w nie swoim mieszkaniu, czego kompletnie nie rozumiem, bo jego apartament był naprawdę ładny. Nie zbyt duży, ale wystarczający.
- To pojedziemy do mnie - wzruszył ramionami - skoro ci nie pasuje.
Zanim Ryan, zdążył coś odpowiedzieć, to ja się wtrąciłam, mówiąc:
- Nie spałam od dawna we własnym łóżku, dzisiaj jadę do siebie.
Prawda była jednak inna. Chciałam uniknąć Ricka, nie potrafiłam spojrzeć mi szczerze w oczy, a moje serce niebezpiecznie pekało, kiedy był obok. Mogłam mu wyjaśnić, przyznać się, ale co z tego? Mnie może by wybaczył, ale swojemu najlepszemu przyjacielowi? Prawda była taka, że jedno z Ryanem nas łączy - oboje jesteśmy egocentryczni.
- Mogę jechać do ciebie -zaproponował Rick.
- Jutro, bedzie lepiej - stwierdziłam - mógłbyś mnie odwieźć?
- Po to przyjechałem.
Wzruszył ramionami i wsiadł do samochodu, Ryan zajął miejsce z przodu, a ja usiadłam z tyłu.
Wdrapałam się z walizką na swoje piętro, Rick postanowił, że mi ją zaniesie, ale podziękowałam mu za pomoc. Otworzyłam swoje mieszkanie i niemal od razu zaciągnęłam się jego zapachem. Co prawda nic nie poczułam, ale mówiłam sobie, że czeka na mnie uroczysta kolacja i kwiaty. Tylko kto miał mi ją przygotować, skoro wygoniłam swojego chłopaka?
Westchnęłam, bylam naprawdę ciekawa jak czuję się teraz Ryan. Jest pewnie jeszcze bardziej rozdaryty niż ja. Kocha Marnie, to widać, zresztą mają razem dziecko. Niedługo będą tworzyć świetną rodzinę, tylko ja stanęłam na przeszkodzie. To oczywiste, że mam wyrzuty sumienia, ale co z tego? Dobrze wiem, że zrobiłabym to jeszcze raz.
Miałam ochotę napisać słowa przeproszenia do Ryana, ale zrezygnowałam. Nie chce psuć mu wieczoru, ani związku, jeśli Marnie zobaczyłaby wiadomość.
Ostatecznie nie robię nic w tej sprawie, oprócz plucia sobie w brodę, bo to będę robić do końca swoich dni.
Rozpakowuję się z walizki i tworzę sałatkę z tego co znajduję w lodówce. Koniecznie muszę wybrać się na zakupy, bo nie było tego zbyt wiele. Tworząc w głowie listę potrzebnych mi przedmiotów, przed oczami pojawił mi się obraz sukienki. Sukienka! Niedługo mój przyjaciel bierze ślub, a ja jeszcze nie wybrałam własnego stroju. Najchętniej nie szłabym na to wesele, nie będę mogła się skupić, to już jest pewne. W dodatku, zjedzą mnie wyrzuty sumienia. A może powinniśmy im o tym powiedzieć? Nie. Co ja wygaduję? To zepsuło by przyszłe małżeństwo Marnie oraz Ryana.
Czując, że mam dość tych głupich rozmyśleń, zjadłam przygotowany przez siebie posiłek i ruszyłam wziąć prysznic, we własnej łazience. Zmyłam z siebie poczucie winy, przynajmniej na jakiś czas. Kolejne godziny upłynęły mi na rozpakowywaniu się z podróży i robieniu prania. Kiedy skończyłam upadłam zmęczona na łóżko. Samolot mnie wykończył, a chciałam posprzątać to wszystko jeszcze dzisiaj. Udało mi się, ale moje powieki już odmówiły posłuszeństwa. Ulegając im, przekręciłam się na bok i zakryłam kołdrą, kiedy już całkiem oddałam się do błogiego stanu, coś - a raczej ktoś - wyrwał mnie ze snu.
- Słucham? - odebrałam zaspanym głosem.
- Wróciłaś?!
To była Spencer, rzeczywiście zapomniałam dać jej znać, że wszystko jest okej.
- Tak - mruknęłam - a co?
- Miałaś zadzwonić, parszywcu! - krzyknęła, a ja przewróciłam oczami.
- Zapomniałam - przyznałam - a co tam?
- Jutro jedziemy na zakupy! - pisnęła - widziałam idealny wózek dla Sisi.
No tak, dziewczyna pogodziła się z tym, że jest matką, mimo że dziecko jeszcze się nie urodziło, zaczęła kupować mu różne rzeczy. A kiedy była w szóstym miesiącu, skończyła urządzać dla niego pokój. To naprawdę kochane. A teraz świetnie odnajduje się w roli mamy.
- Okej - ziewnęłam - pomożesz wybrać mi sukienkę na ślub.
- Ryan? - zapytała.
- Tak, zostało mało czasu - kiwnęłam głową, chociaż nie mogła tego widzieć.
- Jak się z tym czujesz?
- Super - powiedziałam - Naprawdę świetnie, kochana będę kończyć, jestem wykończona.
- Nao, możesz mi wszy...
Rozłączyłam się.
Poczucie winy wróciło.
Słowa: 1029
buziaki! ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro