Chapter Eleven.
11. Does he always have to spoil the mood?
Jest około trzecia w nocy, a jak dopiero kładę się spać. Przysięgam, że jutro umrę i pochowają mnie dwa metry pod ziemią. A dlaczego nie trzy?
Uhh zarywanie nocy z pewnością mi nie służy, bo zaczynam myśleć o rzeczach, które absolutnie nie mają sensu. Świetnie.
Zmęczona siadam do biurka i ściągam soczewki, które przy okazji nie chcą odkleić mi się od oka. Wyschły. Lepiej być nie może. Mamrocząc pod nosem zaczynam szukać w szufladzie jakiś kropel, kiedy je znajduję zapuszczam do obu oczu i po chwili bez problemu udaje mi się ściągnąć każdą z soczewek.
Wkładam je do pojemnika, wypełnionego płynem, aby nie wyschły i idę pod prysznic.
Dzień bez umycia się, to dzień stracony, albo chociaż brzydko pachnący... No nie ważne, po prostu jest zły. Rozbieram się i wskakuje do kabiny, odkręcam wodę, a gorące strumienie oblewają moje ciało - przez co jeszcze bardziej chce mi się spać. Tłumię ziewnięcie i chwytem gąbkę i żel pod prysznic. Po ponad dziesięciu minutach, zakładam na siebie pidżamę i z zamkniętymi oczami myję zęby, makijaż zdążyłam zmyć, na całe szczęście, dużo wcześniej.
Kiedy kończę, okazuje się, że jest już w pół do czwartej. Nie robiąc nic więcej, kładę się do łóżka. Przymykam oczy i staram się zasnąć, jestem jednak za bardzo zmęczona, aby to zrobić. Ta okropna bezsenność ze mną wygrywa. Poszłabym spać o wiele wcześniej, ale zrobiłyśmy sobie ze Spenc babski wieczór z dobrym filmem i butelką wina. No dobra z trzema butelkami wina. Zbankrutuję przez nią i wpadnę w alkoholizm. Nadal lekko kręci mi się w głowie po spożytych procentach. Mam nadzieję, że nie będę miała jutro, a właściwie dziś, za dużego kaca.
Nie pamiętam, kiedy udało mi się zasnąć, ale cieszę się, że w końcu to nastąpiło. Spałabym pewnie bardzo długo, gdyby nie mój dzwoniący telefon, na oślep znalazłam to na szafce nocnej i nie patrząc kto dzwoni, odebrałam.
- Słucham - powiedziałam zaspanym głosem, tłumiąc ziewnięcie.
- No cześć - usłyszałam rozbawiony, już znajomy mi głos.
- Ryan? - westchnęłam.
- Taa, to ja. Obudziłem cię? - zapytał, co zabrzmiało raczej jak stwierdzenie.
- Nie - postanowiłam skłamać, aby nie miał poczucia winy.
- Jasne - zaśmiał się ponownie i kontynuował - dlaczego śpisz do trzynastej?
- To już pierwsza? - wykrzyknęłam - jejku myślałam, że około dziewiątej.
- No widzisz gdyby nie ja, nadal byś spała - zaśmiał się, a ja kiwnęłam głową, chociaż i tak nie mógł tego zobaczyć - co powiesz na jakiś spacer? Chętnie bym się z tobą zobaczył, przyjaciółeczko - może go nie znam za dobrze, ale byłam pewna, że uśmiechnął się, mówiąc to zdanie.
Sama cicho się zaśmiałam i odpowiedziałam:
- Chętnie, ale obiecałam przyjaciółce, że pomogę jej w przeprowadzce. Będzie u mnie mieszkała - Ryan wydał cichy jęk niezadowolenia.
- No cóż trudno. Trzymaj się mała - powiedział, a ja uśmiechnęłam się, na to jak mnie nazwał.
- Na razie mały - usłyszałam ciche prychnięcie z jego strony i odgłos przerywanego połączenia.
Postanawiam w końcu wstać z łóżka, a kiedy to robię, odczuwam lekki ból pleców. No tak zapomniałam, a już mnie nie bolały. Wzdycham i kieruję się do mojej, małej garderoby. Wybieram ubrania, mimo że jest jesień, na zewnątrz w Seattle, jest dziś pięknie i ciepło. Postanowiłam, więc założyć sukienkę w kropki, a na nią jasny sweterek - uwielbiałam takie dziewczęce stroje. Załatwiłam jeszcze poranną toaletę i po szybkim, delikatnym makijażu oraz założeniu soczewek, byłam gotowa do dzisiejszego dnia. Włosy związałam w kucyka, co jest raczej dziwne, bo uwielbiam chodzić z rozpuszczonymi, ale dziś nie miałam na to ochoty.
Kiedy weszłam do kuchni okazało się, że Spencer już nie śpi, a nawet nie ma jej w mieszkaniu. Świadczyła o tym kartka leżącą na blacie.
Pojechałam do mojego starego mieszkania wziąć rzeczy, nie chciałam cię budzić. Dam sobie radę.
Buziaki!
Westchnęłam, byłam trochę zła na siebie, że spałam tak długo, a moja przyjaciółka będzie musiała sama radzić sobie z tym wszystkim. Postanowiłam zadzwonić do Ryana, skoro i tak już nie pomogę Spencer, to chociaż spotkam się z przyjacielem.
Mężczyzna dokładnie po trzech sygnałach odebrał telefon.
- Hej, jednak nie jadę ze Spenc, więc może się spotkamy?
- Cokolwiek - powiedział obojętnie, na co zmarszczyłam brwi - zaraz do ciebie przyjadę.
Po tych słowach rozłączył się, byłam zdziwiona na jego ton. Ciekawe co go tak zdenerwowało. Przed jego przyjazdem postanawiam coś zjeść na śniadanie. Raczej ich nie lubię, ale w ramach tego, że prawie nie mam kaca, coś przegryzę. Postawiłam na banana, tak wiem, mało. Jednak nikt nie powiedział, że jem dużo, a zapewniam was od zawsze jest to niewiele. I nie, nie chce się odchudzać, chyba tego nie potrzebuję. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że od rozmowy z chłopakiem upłynęło jakieś cztery minuty, postanawiam, więc umyć "na szybko" zęby. W trakcie szczotkowania słyszę kroki, przewracam na to oczami, bo tylko jedna osoba mogła wejść, bez uprzedniego zadzwonienia dzwoniłem czy pukania. Wyplułam pianę, która zdążyła zrobić mi się w buzi, przez pastę do zębów i wypłukałam wodą usta.
- Ryan, jesteś? - krzyknęłam, bo nie miałam pojęcia, a której części mieszkania znajduje się chłopak.
- W kuchni! -odkrzyknął, ułatwiając mi poszukiwania.
- Jesteś tu kilka razy, a już zdążyłeś się zadomowić - powiedziałam z ironią, kiedy weszłam do pomieszczenia, a którym znajdował się mój gość.
Mężczyzna zaskoczył z blatu, na którym wcześniej siedział i wzruszył ramionami, mając minę chłopca, który zrobił coś złego, ale jest po cichu dumny. Właściwie często ma taki, zadowolony z siebie, wyraz twarzy.
- Mógłbyś chociaż zapukać - zganiłam go.
- Po co? Skoro wiedziałaś, że przyjdę - zaśmiał się.
No tak, poniekąd ma rację, co nie oznacza, że nie zrobił niczego złego.
- Nawet nie przeprosiłeś - przewróciłam oczami, ostatnio robię to zdecydowanie za często.
Mężczyzna zbliżył się do mnie i nachylił się w moją stronę, zdecydowanie naruszył tym moją przestrzeń osobistą. Jego usta znalazły się blisko mojego ucha, a mnie przeszedł dreszcz, za co w myślach się spoliczkowałam.
- Przepraszam - wyszeptał, czułam jak jego ciepły oddech otoczył moją skórę, a na szyji powstała gęsią skórka, którą za wszelką cenę chciałabym wtedy ukryć.
- N-ic się ni-e stało - udaje mi się wypowiedzieć, krótkie zdanie, które brzmi bardziej jak jęk.
Mężczyzna odsunął się ode mnie i spojrzał w moje oczy wyraźnie zadowolony z siebie.
- To po co kazałaś mi przepraszać? - zapytał.
Moja twarz pokrył krwiście czerwony rumieniec, a ja nie wiedząc co powiedzieć, odwróciłam się w stronę okna, chcąc ukryć buraka na mojej twarzy.
Czy on zawsze musi psuć nastrój?
Słowa: 1042.
Rozdział poprawiony przez Zaczarowana78 dziękuję ♡
Kocham was kluski!
Tak kluski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro