Chapter Eighteen
Proszę o pozostawienie coś po sobie, komentarza, gwiazdki ☆
18. My parents.
Kolejny dzień minął w zadziwiająco szybkim tempie. Oczywiście nawet w święta nie obyło się bez pytań dlaczego nie poszłam na studia. Starałam się tym nie przejmować, ale przecież wiedziałam, że rodzice mają rację. Ukończenie nauki w uczelni, otworzyłoby mi kilka nowych dróg kariery. W dodatku na pewno dużo lepiej płatnych. Studia to też podobno najlepszy czas w życiu, ale mnie to nie kręci.
W sklepach rozpoczął się dosłownie szał na nowy rok. Właściwie Stany Zjednoczone, zawsze słyną z tego, że bardzo się ekscytują każdym świętem.
To właśnie tego wieczorem powinnam wyjechać z mojego domu rodzinnego i wrócić do swojego mieszkania. Co prawda do sylwestra pozostało kilka dni, a dokładnie dwa, ale nie chciałam spędzać go tutaj. Oczywiście nie chodzi o osoby, bo moja rodzina czasami potrafi być cudowna. Czasami. Jednak ja mam zwyczajnie dość, tego przepychu. Mam wrażenie, że potrzebuję od tego wszystkiego odpoczynku, chwili oddechu. Szanuję sobie samotność, ale uwielbiam też przebywać z ludźmi, cóż powiedziałabym, że jestem ambiwertyczką. To dobrze.
- O czym tak myślisz? - do mojej sypialni weszła mama, jak zwykle bez pukania.
Nigdy nie miała w zwyczaju tego robić, pamiętam, że kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, zawsze denerwowałam się właśnie przez to. Mówiłam wtedy, że nie mam ani trochę prywatności, bo przez jakiś czas można to znosić, ale w końcu zaczyna to ogromnie denerwować.
- O niczym istotnym - uśmiechnęłam się delikatnie, odpowiadając na jej pytanie.
Zmarszczyła brwi, ale lekko pokiwała głową, na znak, że rozumie i nie będzie się dopytywać.
- Na pewno nie chcesz zostać z nami na Nowy Rok?
Kobieta po zadaniu pytania, usiadła obok mnie, na łóżku, a ja się podniosłam, również do pozycji siedzącej. Nie czułam się komfortowo, kiedy leżałam, a moja matka siedziała.
- Powinnam wrócić do mieszkania - odpowiedziałam - za to, musicie mnie odwiedzić z tatą - mieszkam już sama, dobry kawał czasu, a rodzice byli u mnie zaledwie dwa razy - Chociaż wiemy jaki ojciec ma do tego stosunek, więc możesz przyjechać sama - zaproponowałam, na co przytaknęła.
Mój tato, jak może wspomniałam, zawsze był przeciwko mojej wyprowadzce, nie chciał się zgodzić, ale miałam wtedy już ponad osiemnaście lat i mogłam o tym sama zadecydować. Jeśli chodzi o kwestię finansową, to nie będę kłamała. Nie miałam aż tyle odłożonych pieniędzy, aby pokryć wszystkie koszty w pierwszych miesiącach. Tutaj z pomocą przyszedł mi zakład, mój tato uwielbia rywalizację, tak więc trochę mu jej zapewniłam. Miał pokryć niektóre koszty, a jeśli ja wrócę do domu, bo sobie nie poradzę, przegram. Gdybym wygrała, ojciec zobowiązał się do tego, że nie zmusi mnie do powrotu, a naprawdę mógłby to zrobić. Jeśli jednak on by wygrał, miałam wrócić i pójść na studia, które on wybierze.
Cóż... Mężczyzna, wybrał sobie o wiele lepszą nagrodę niż ja, ale dla mnie cenne było co innego, niż dla mojego ojca. Po czterech miesiącach, gdybym nie wróciła, wygrałabym i tak się stało. Jednak nadal mogę przegrać, wystarczy, że oddam klucze do mieszkania i wrócę do rodzinnego domu. W tym wypadku, musiałabym pójść na studia. Może wcale to nie byłoby takie złe? Moje uparcie do przekonania, że bez wykształcenia mogę żyć świetnie, zaczęło powoli gasnąć. Owszem mogłabym, gdybym nie była kompletnym beztalenciem.
- Powinnaś jeszcze porozmawiać ze swoim bratem, jego nowa praca...
- Mamoo - jęknęłam, przeciągając literę "o" na końcu wyrazu, tym samym jej przerywając.
Westchnęła, pewnie po raz kolejny zastanawiając się, jaka jest przyczyna tego, że nie dogaduję się z bratem. Właściwie sama jeszcze tego nie odkryłam. Może to nasza odmienność zdań, prawie we wszystkich tematach?
- Jesteście już dorośli - ja nadal jestem dzieckiem, według Ryana - Sądzę, że dla dobra wszystkich - chyba dla dobra wyglądu naszej rodziny - powinniście zakopać przysłowiowy topór wojenny i podać sobie ręce na zgodę - stwierdziła.
Nie. Nie wypowiedziałam żadnych ze swoich myśli. Mama na razie nie musi wiedzieć o moim nowym chłopaku.
Chwila.
O moim nowym przyjacielu, tak przyjacielu.
- Może kiedyś, może kiedyś [1] - zanuciłam, piosenkę z mojej jednej z ulubionych książek.
Kobieta uniosła lekko brwi, a ja pokręciłam głową aby nie pytała. Od razu chciałaby pożyczyć ode mnie tą powieść, a znając ją, już by do mnie nie wróciła. A tę książkę, naprawdę chce mieć w swoim księgozbiorze.
- To Cody powinien odbyć z tobą tę rozmowę - westchnęłam - Chętnie bym się z nim pogodziła - wzruszyłam ramionami, chcąc przez to powiedzieć "to nic takiego", mimo tego że w rzeczywistości było inaczej.
Wiedziałam, że mama załamywała już ręce, ale nie wszystko było moją winą. No dobra może nie byłam aniołkiem i niektóre kłótnie były spowodowane przez moją osobę, ale to nie znaczy, że Cody był święty. O nie, na pewno nie. Co jak co, ale świętości zarzucić mu nie mogę.
- No dobrze - postanowiła pójść na ustępstwo, co nie powiem, nieźle mnie wtedy zdziwiło - Ciekawe co u Harry'ego - udała, że się zamyśla, a ja przewróciłam niegrzecznie oczami.
Wolę już temat mojego brata i naszych relacji. Przysięgam.
- Mamo! - upomniałam ją.
Czułam się jak nastolatka, co nie zmienia faktu, że nią byłam, ale tym razem poczułam się jak w liceum, kiedy to rumieniłam się, bo moja matka, kompromitowała mnie przed nowymi znajomymi. Nie robiła to na umyśle, ale ze wszystkich filmów i bajek, powinna nauczyć się, że rozmowa o tym, jaka byłam kiedyś słodka, albo gdzie mam pieprzyki, nie jest na miejscu.
- No co? To, że zrobiliście sobie przerwę - dała nacisk, na słowo "zrobiliście" oraz "przerwę", zupełnie jakby nie mogła zrozumieć, że to koniec - Nie znaczy, że nie możecie się przyjaźnić - prychnęłam na jej absurdalne słowa.
Nie znaczyłoby, gdybyśmy mówiły o kimś innym niż Harry. "Zostańmy przyjaciółmi", u mojego byłego znaczyło "wróć do mnie", a u mnie, jak pewnie u większości, " ty i ja dobrze wiemy, że wcale nie będziemy przyjaciółmi".
- Pomyślę nad tym - mruknęłam aby rodzicielka dała mi spokój, już wtedy dobrze wiedziałam, że nie będę zaprzątać sobie tym głowy.
- Udam, że ci wierzę - mrugnęła do mnie, a ja w końcu postanowiłam się roześmiać - Twój ojciec prosił żebyś przyszła do jego biura - powiadomiła mnie - prosił o to już jakiś czas temu, więc lepiej się pośpiesz - pogłaskała moje kolano, po czym podniosła się z łóżka - zobaczę co u twojego brata - kiwnęłam głową, a ona wyszła z mojej sypialni.
Nie zastanawiając się nad niczym, niemal od razu po wyjściu mamy, ruszyłam do gabinetu ojca. Miał swój pokój w domu, bo zawsze uważał, że jego zajęcie wymaga więcej uwagi niż tylko w godzinach, w których jest w pracy. Śpieszyłam się, bo ojciec, czasami potrafił być nerwowy.
Zbiegłam po schodach, uważając, aby nie zrobić sobie krzywdy i skręciłam, korytarzem w lewo. Po chwili pukałam już do biura taty, po usłyszeniu, stłumionego przez ściany "wejść", chwyciłam za klamkę i popchnęłam, ciemne, drewniane drzwi.
Mężczyzna uniósł wzrok z nad laptopa i lekko uśmiechnął się, chyba - na mój widok. Tato był człowiekiem po czterdziestce, ale bez śladu siwizny, na swoich szatynowych, włosach. Jego oczy miały kolor niebieski, odziedziczyłam po nim, podobny odcień.
M
iał szerokie ramiona, ale był szczupły, nie miał za dużych mięśni. Właściwie nie wyróżniałby się niczym z pośród tłumu.
- Kiedy wyjeżdżasz? - zadał pytanie, na które odruchowo spojrzałam na nadgarstek gdzie powinien znajdować się mój zegarek. Ale go nie było.
- Pewnie niedługo, właściwie jestem już gotowa - uśmiechnęłam się lekko, a tato kiwnął głową.
- Masz zamiar jeszcze gdzieś iść? - uniósł prawą brew, a ja przez chwilę się zastanawiałam.
- Powinnam chyba odwiedzić rodziców Spencer - zdecydowałam.
To mili ludzie, a rzadko mam okazję się z nimi zobaczyć. Po za tym, moja przyjaciółka nadal powinna być w domu.
- Obawiam się, że pojechali do restauracji - no tak - niedługo dochodzi pora obiadowa.
- Rzeczywiście - mruknęłam, chociaż i tak nie miałam zegarka - a my gdzie dziś zjemy?
- Zostaniesz na obiad? - zdziwił się mężczyzna.
Uśmiechnęłam się, mimo, że nie pokazał tego, ja i tak wiedziałam, że bardzo się cieszy, iż zjem z nimi.
- Twoja matka, postanowiła coś ugotować, więc zjemy dziś w domu - poinformował mnie.
Uwielbiałam kuchnię mojej rodzicielki, a kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, nie gotowała za często. Zazwyczaj na weekendzie wybraliśmy się do restauracji, a w 'zwykłe' dni, każdy jadł co sobie przyrządził, ponieważ, rodzice pracowali, a my nie chcieliśmy zgodzić się m gosposię. Mówiąc "my", miałam m myśli mnie i mojego brata. Tak. To było jeszcze w czasach, kiedy potrafiliśmy się dogadać, chociaż w kilku sprawach.
- To fantastycznie! - powiedziałam jak najbardziej optymistycznie.
Ojcu chyba spodobała się moja reakcja, bo po chwili jego usta, rozciągnęły się w uśmiechu, a ten mężczyzna nie często się cieszy. No chyba, że na mój widok.*
Słowa: 1374
*To była aluzja, do tego, że jej tato uśmiechnął się, kiedy weszła do pomieszczenia.
[1] Może kiedyś, może kiedyś - w orginale "Maybe someday, maybe someday". Chodzi tu o książkę Colleen Hoover "Maybe Someday", do której została napiana piosenka, właśnie w tym samym tytule "Maybe Someday".
Dziękuję za ponad tysiąc gwiazdek w całym opowiadaniu i prawie 8k wejść. Jesteście niesamowici ♡
Rozdział poprawiony przez Zaczarowana78
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro