Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter Eight.

 8.Everyone is different.

- Wracamy? - chłopak oderwał wzrok od mojej twarzy i jeszcze raz spojrzał na otaczający nas krajobraz.

Poszłam w jego ślady i zrobiłam to samo, nieznacznie odsuwając się od jego sylwetki.

- Powinniśmy wracać - przyznałam mu rację, lekko przy tym kiwając głową.

Już bez zbędnej rozmowy, mężczyzna złapał mnie za rękę i skierował się w stronę schodów, prowadzących do budynku.

- Nie puszczaj się mnie - powiedział i wiedział, co mówi.

Na pewno zdążył już zauważyć jaką  niezdarą jestem, a przysięgam na wszystko, że to prawda.

- Jasne - odpowiedziałam i zrobiłam co mi poradził.

Zeszliśmy powoli i ostrożnie, chociaż muszę przyznać, że na początku tak nie było. Ryan miał zamiar zbiec po schodach, ale na całe szczęście udało mi się go powstrzymać. Dlatego właśnie udało mam się dotrzeć na dół,  cali i zdrowi. 
Automatycznie puściłam rękę mężczyzny, on tylko spojrzał na mnie krótko, ale nic nie powiedział. 
Bez słowa ruszył do przodu, a ja podążyłam za nim. Czasami tak jest, że niektórzy zostają w tyle, ale nie każdy ma okazję i siłę do wyrównania kroku. Mnie się udało i po chwili szłam  ramie w ramię z Ryanem.

- Pomogę ci - odezwał się, kiedy dotarliśmy do "wyjścia".

- Dziękuję - powiedziałam, kiedy poczułam jego dłonie na mojej tali.

Chłopak bez problemu uniósł mnie do góry i posadził na parapecie. Przerzuciłam nogi na drugą stronę i ześlizgnęłam się w dół. 
Syknęłam cicho z bólu, moje bolące plecy dały o sobie znać. Jestem i tak pozytywnie zaskoczona, że stało się to dopiero teraz.

- Wszystko w porządku? - Ryan w jednej chwili znalazł się obok mnie, a do mnie dotarł jego lekko zaczerpnięty głos.

- Oczywiście - powiedziałam słabo i odchrząknęłam - Oczywiście - powtórzyłam tym razem głośniej, pewniej i wyraźniej.

Mężczyzna ściągnął brwi i przypatrzył się mojej twarzy, po kilku sekundach potrząsnął lekko głową i odezwał wzrok ode mnie.

- Lepiej już chodźmy, robi się późno, a lasy potrafią być niebezpieczne - chłopak się ze mną zgodził i ruszył wolnym krokiem w stronę z której przyszliśmy. 
Droga dłużyła się okropnie, nie byłam fanką nocnych spacerów, a w lesie panował już mrok. Jednak w momencie, kiedy Ryan pomógł przejść mi na drugą stronę ogrodzenia, odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tylko trochę i będę w mieszkaniu.

- W którą stronę idziesz? - spytałam kiedy wyszliśmy z tej uliczki.

Chłopak ściągnął brwi, po czym spojrzał na mnie.

- Najpierw cię odprowadzę, to nie wygląda na bezpieczne miejsce - wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę gdzie było moje mieszkanie.

- Dziękuję - zaczęłam - to bardzo miło z twojej strony - szepnęłam i posłałam mu lekki uśmiech, ale jestem pewna, że w tym świetle i tak tego nie zauważył.

- Chodźmy już - Widocznie zignorował moje podziękowania i ruszył sprężystym krokiem przed siebie.

Dogoniłam go jak najszybciej i złapałam go za ramie.

- Zwolnij - sapnęłam, a on bezczelnie się zaśmiał, ale zrobił to o co go poprosiłam.

- No dziękuję - powiedziałam z sarkazmem - chyba wolałabym już wracać sama.

- Jasne - zaśmiał się głośno - przydałoby ci się trochę biegania.

- Biegam codziennie - pochwaliłam się, podnosząc dumnie podbródek do góry.

Mężczyzna się już nie odezwał, zwolnił jednak odrobinę krok, dzięki czemu mogłam się do niego dostosować.

- A jak tam twoje plecy? -przerwał ciszę po kilku minutach.

Mówiłam mu o swoim "wypadku"? Chyba świruję, pewnie coś wspomniałam, a teraz sobie nie przypominam.

- Prawie w ogóle mnie nie bolą - powiedziałam - właściwie mogłabym wrócić już do pracy. W pierwszy dzień to było okropne - przyznałam - jednak teraz tylko w niektórych sytuacjach zaczynają mnie boleć.

Chłopak pokiwał głową, nasza dalsza rozmowa przyjmowała różne tematy. Ciekawe, mniej ciekawe. Było całkiem przyjemnie. 
Weszliśmy z Ryanem do budynku, w którym mieszkałam i ruszyliśmy schodami w górę. Oczywiście mężczyzna uparł się, że podprowadzi mnie, aż pod same drzwi. Co było właściwie całkiem miłe. 
Otworzyłam drzwi prowadzące z klatki schodowej na moje piętro, a kiedy światła się zapaliły doznałam szoku.

- Co tu robisz? -zapytałam starając się opanować ton głosu.

Czułam, że Ryan stoi zaraz za mną i chyba lekko śmieszyła go ta sytuacja, co wnioskiem przez jego wcześniejsze, prychnięcie.

- W moim mieszkaniu padło ogrzewanie, więc przyszedłem do ciebie - powiedział sie i podniósł ze swojej pozycji na równe nogi.

Dotychczas siedział na podłodze oparty o moje drzwi.

- Wyjdź stąd Harry - powiedziałam do swojego byłego chłopaka - teraz - dodałam.

Jeszcze dziś rano, chciałam aby do mnie wrócił, ale po spędzeniu odrobiny czasu z Ryanem, doszłam do wniosku, że rzeczywiście - nie byłam szczęśliwa z Harrym.

- Tak traktujesz swojego chłopaka?

- Nie jesteś moim chłopakiem - podniosłam głos - Wyjdź stąd!

Lecz on się nie ruszył, nawet centymetr. Ryan, który dotychczas siedział cicho, stanął obok mnie i odezwał się ochrypłym głosem.

- Nie słyszałeś co powiedziała? Wynoś się, ale już! - jakim cudem jednym zdaniem dał radę poradzić sobie z taką upartą osobą jak Harry?

- Jak ty to...- spojrzałam za chłopakiem, który się oddala, a później przerzuciłam wzrok na Ryana.

- Szczerze? - pokiwałam lekko głową - nie mam pojęcia - zaśmiał się głośno, a ja mu zawtórowałam.

- Dziękuję - powiedziałam.

Mężczyzna przewrócił nonszalancko oczami i wykrzywił lekko usta.

- Przestań mi w końcu dziękować - westchnął i zadarł lekko swoją głowę.

Wzruszyłam ramionami, postanowiłam nic nie odpowiadać. Ryan, pewnie by postawił na swoim i nic dobrego by z tego nie wyszło. 
Ominęłam to w korytarzu i podeszłam do drzwi, zaczęłam szukać kluczyka w mojej torebce. Zazwyczaj mam z tym nie mały problem, ale dziś kluczyk sam wpadł mi w ręce. 
Kiedy otworzyłam mieszkanie, ku mojemu zdziwieniu, Ryan wszedł do środka za mną.

- Co byś tu chciał? - spytałam, marszcząc lekko brwi.

Chłopak zamknął za sobą drzwi i się o nie oparł, splatając swoje ręce na piersi. Stał tak przez jakiś czas, a ja zmarszczyłam brwi, bo nie wiedziałam o co mu chodzi. W końcu po jakimś mężczyzną odepchnął się i wzruszył ramionami.

- Lepiej już pójdę - mruknął i zanim zdążyłam się odezwać jego już nie było.

Czasami zachowywał się dziwnie, jednak każdy jest inny, więc nie mogłam. Przekręciłam kluczyk w zamku i od razu ruszyłam do łazienki. Musiałam koniecznie wziąć prysznic. Zamknęłam się w toalecie, mimo tego, że mieszkam sama, nie lubię mieć ich  niezakluczonych. Rozebrałam się i weszłam do kabiny, oddając się relaksacyjnemu prysznicowi. Co mojej głowy zaczęły napływać różne myśli, szczególnie związane ze Spencer. Martwiłam się o swoją przyjaciółkę i naprawdę chciałabym się z nią już zobaczyć, ale muszę jeszcze na nią poczekać. Powiedziała, że będzie jak najszybciej. Mam nadzieję że mówiła w tedy prawdę. Namydliłam dokładnie swoje ciało pięknie pachnącym żelem pod prysznic. Następnie się opłukałam, uważając, aby nie zamoczyć głowy, po czym wyszłam z kabiny. Obwiązałam w około siebie czarny, puszysty ręcznik i umyłam zęby oraz zmykam pozostałości po makijażu. Kiedy skończyłam podreptałam do mojej sypialni, gdy tam dotarłam otworzyłam drzwi od szafy i wyjęłam z niej miętową pidżamę w ananasy. Była naprawdę przesłodka. Ubrałam się w nią i od razu położyłam się do łóżka, bo byłam bardzo zmęczona, po chwili odpłynęłam w błogi sen.

1110 słowa.

Rozdział poprawiony przez Zaczarowana78.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro