Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

it was a lie [one-shot]

Burzowe chmury nadeszły znikąd, przykrywając niebo granatowym płaszczem. Błysk, trzask, szum. Biała koronkowa firanka trzepotała przez moment w powietrzu, nim została przytrzaśnięta gwałtownie zamkniętym przez przeciąg oknem. Westchnąłem głęboko – raz wyszedłem z mieszkania bez parasola i akurat wtedy musiało się rozpadać. Do końca terapii została jeszcze godzina, musiałem więc liczyć na to, że do tego czasu wszystko się uspokoi. Pani Choi odepchnęła się rękami od biurka i podeszła do okna, by zamknąć je poprawnie. Kolejna błyskawica rozświetliła bure niebo.

„Powinnam zapalić światło?"

Wzruszyłem ramionami. Kobieta ponownie usiadła przy biurku, poprawiła na nosie metalowe oprawki okularów i gestem dłoni dała mi znać, że mogę kontynuować.

Sam nie wiedziałem, po co wciąż odwiedzałem kolejne gabinety, zostawiając w nich połowę swojej pensji. To nie tak, że ktoś mógł mi pomóc. Ani psycholog, ani psychoanalityk, ani żaden diler. Może gdyby ktoś mógł wyjąć mi serce i umieścić zamiast niego zwykłą pompkę do krwi, poczułbym się lepiej. Może gdyby ktoś mocno uderzył mnie w głowę, tak bym zapomniał ostatnie siedem lat. Może gdyby ktoś zabrał mnie z tego świata i obiecał, że po drugiej stronie nie będzie kompletnie nic. Wiatr zmienił kierunek, bombardując szybę ostrzałem ostrych kropli. Po prostu po raz setny chciałem wyrzucić z siebie tę historię, dostać nieprzydatną radę, zapłacić i wyjść.

„Nie był wart więcej niż inni. Nie był wyjątkowy w żaden sposób, nigdy nie wygrał żadnego konkursu, a gdyby minęła go pani na ulicy, pewnie nie zapadłby pani w pamięć. Kiedy gotował dla mnie obiad, smakował on przeciętnie, a gdy się ze mną kochał, kończył przeciętnie, powtarzając moje imię. Był całkowicie normalnym, przeciętnym człowiekiem."

Kobieta otworzyła notes w grubej, skórzanej oprawie i zaczęła coś w nim notować. Wyglądała, jakby w ogóle mnie nie słuchała, ale nawet mi to nie przeszkadzało. I tak była lepsza, niż poprzednia, która wtrącała się co drugie słowo.

„Był moim pierwszym i prawdopodobnie jedynym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek będę mieć. Wątpię, bym kiedyś zechciał jeszcze być z kimś innym."

Brunetka pokiwała głową.

„Dlaczego się rozstaliście?"
„Zostawił mnie dla kogoś innego. Pewnego dnia po prostu powiedział, że odchodzi."

Przypomniałem sobie błysk w oczach Taehyunga. Oznajmił mi to podczas kolacji, między ostukiwaniem jajka na twardo ze skorupki, a smarowaniem bułki twarożkiem. Jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Nic nie poradzę, Jungkook, wzruszył wtedy ramionami. Czuł się usprawiedliwiony, bo przecież nie można kontrolować miłości. Pewnego dnia do nas przychodzi, a innego dnia po prostu odchodzi. Spróbuj zrozumieć. Nigdy nie zrozumiałem.

„Tak z dnia na dzień? Niczego pan nie podejrzewał?"

„Często z nim rozmawiał, czasem się spotykali, ale przecież rozmowa to nic złego, prawda? Też czasem z nim rozmawiałem." Sięgnąłem ręką do miski z cukierkami w rogu biurka i wsadziłem jednego do ust. Zacząłem bawić się papierkiem, składając go na coraz mniejsze części, czując jak wzbiera się we mnie zirytowanie. „Nigdy bym go o to nie podejrzewał."

Minęło pięć lat, odkąd Taehyung mnie zostawił. Czas rozmył wiele szczegółów naszego związku, zabrał bezpowrotnie mnóstwo wspomnień, których już nie odzyskam, ale pamiętałem wystarczająco dużo, by cierpieć. Zostały mi zdjęcia w albumie na strychu, zostały pocztówki, liściki i paragony. Uszczerbany kubek, stary telefon, który trzymałem tylko ze względu na smsy, ulice skażone naszymi spacerami. Całe miasto zainfekowane wspomnieniami, które raziły w oczy niczym neony. Tutaj byliśmy wtedy i wtedy, a tam robiliśmy to oraz tamto. Próbowałem nawet się wyprowadzić, ale w obcym miejscu czułem się jeszcze bardziej samotny.

„Musi pan spróbować zaufać ludziom na nowo."
„Nikomu już nie chcę ufać."

Kiedy tylko deszcz ustał, zapłaciłem za wizytę i wyszedłem. To wszystko nie miało sensu – lepiej bym chyba zrobił, zwierzając się przypadkowym ludziom w barze. Po co wciąż próbuję?

W powietrzu czuć było ozon i kwiaty jabłoni, bladoróżowe płatki unosiły się na powierzchni kałuż. Wiosna – nieważne jak bardzo potrafiła zaskoczyć mnie swoją zmiennością i tak czekałem na nią cały rok. Wszystkie inne pory roku były zbyt skrajne. Lato zbyt gorące, zima zbyt mroźna, a jesień depresyjna. Tylko wiosna wzbudzała w moim sercu drganie, tylko ona wydawała się autentyczna. Wiosną można chodzić z rozpiętą kurtką mimo śniegu na ulicach, można odmrozić policzki na słońcu. Była piękna i zawsze znikała niespostrzeżenie. Taehyung był moją wiosną, która zniknęła i już nigdy nie wróci.

Skręciłem w boczną uliczkę, skracając sobie drogę. Powinienem wrócić prosto do domu, ale coś ciągnęło mnie w tamto miejsce. Jedno przejście dla pieszych, wyboisty chodnik, a potem drugie i już byłem na miejscu.

Żeliwne ogrodzenie, plac wyłożony płytkami, równo przycięte krzewy, zdobione balustrady. Wszedłem po rozległych schodach i pchnąłem ciężkie drzwi. Moje mieszkanie w bloku na pierwszym piętrze prezentowało się przy tym naprawdę żałośnie.

Nie miałem z nim żadnych szans. Jakkolwiek bym się łudził, od początku byłem przegrany.

Wszedłem do środka, czując na sobie jego wzrok. Nie widziałem go, ale wiedziałem, że na mnie patrzy. Taehyung należy do mnie – zdawał się mówić w tej rozległej ciszy.

Czy to było w porządku z Twojej strony? Jak mam zaufać ludziom, jak nawet Tobie już nie umiem?

Powietrze pachniało starym drewnem i kwiatami, drobiny kurzu tańczyły w słupach światła wpadających przez wysokie okna.

W czyich ramionach mam znaleźć ukojenie?

Taehyung siedział tam, gdzie zawsze. Nie zauważył mnie, zbyt zajęty rozmową z nim.

Podszedłem do niego i uklęknąłem na twardym, wgniecionym od tysiąca kolan podnóżku.

Było mi żal, ale nie żałowałem. Czułem się skruszony, ale to nie była skrucha.

Taehyung otworzył oczy i spojrzał na mnie przez kratkę z drewnianych szczebelków. Kiedyś klękałem przed nim z zupełnie innego powodu – mimo upływu lat nie potrafiłem przestać o tym myśleć i moje serce biło szybko.

„Niech będzie pochwalony."

Taehyung oparł łokieć na kolanie i nachylił się w moją stronę.

„Na wieki wieków amen, synu."

Każde słowo Taehyunga wykręcało mi wnętrzności, wbijało igły w serce. Kiedyś mówił na mnie tatusiu – dziś jestem jego synem. Chociaż przez moment chciałem być znów tym, kim naprawdę byliśmy. Parą zwykłych, zakochanych ludzi.

„Nie udawaj, że mnie nie znasz. Przyszedłem do ciebie, nie do twojego Boga."
„Jeśli się nie spowiadasz, odejdź," odpowiedział oschle.

Denerwowała mnie folia między szczeblami, czułem się jak w więzieniu. Tylko który z nas otrzymał wyrok? Sam już nie wiedziałem.

„Ostatni raz u spowiedzi byłem dwa tygodnie temu, w dniu naszej rocznicy. Nie odprawiłem twojej pokuty – życie bez ciebie to o wiele gorsza kara, niż powtórzenie dziesięć razy jakichś formułek. Obraziłem Boga następującymi grzechami."

Taehyung westchnął i gestem dłoni nakazał, żebym mówił. Czułem się upokorzony, całkowicie poniżony.

„Kocham cię Tae. Czy Bóg mi to w końcu wybaczy?"

W kościele było cicho, tak jak w moim sercu. Rozgrzeszenie Taehyunga nie miało żadnej mocy, ponieważ nieważne jak bardzo się starałem, nie potrafiłem przestać tu przychodzić. Kochanie Taehyunga było bolesne, ale nie wyobrażałem sobie tak po prostu go nie kochać. Nigdy nie zbliżymy się już bardziej, niż teraz. Zawsze będą między nami szczeble, folia i Bóg.

Wyszedłem z kościoła, czując na sobie wzrok ich obu. Ja, trzecie koło u wozu. Opuszczony przez miłość i zdradzony przez Boga. Całkowicie samotny.

Po każdej burzy w końcu świeci słońce – tak było i tamtego dnia.

Wsiadłem do pierwszego lepszego tramwaju, pozwalając mu wywieźć mnie jak najdalej. Nieważne gdzie, nieważne w którą stronę. Dzień był naprawdę piękny i czułem się z tym źle.

Promienie słoneczne rozświetlały chodniki i mokre gałęzie drzew, na których zawiązywały się pąki i młode, zielone listki. Woda w rzece wezbrała, podmywając błotniste brzegi. Pierwsze kwiaty przebijały się przez zimowe zgliszcza.

Stanąłem na kamiennym murku mostu – przez chwilę balansowałem ciałem, chodząc po nim wzdłuż, w tą i z powrotem. Mam wybór i wolną wolę. Mogę zrobić wszystko, ale nie wszystko przynosi korzyść. Tylko co to za wolność? I czym jest korzyść?

Jeśli po drugiej stronie spotkamy się u bram, tylko ciebie wpuszczą. Tylko ty kochałeś poprawnie.

Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, powinienem był odwrócić wzrok. Ale spojrzałem na ciebie, a ty się uśmiechnąłeś. Odwzajemniłem uśmiech i już – stało się. Czasem jest o jeden uśmiech za późno, żeby po prostu o sobie zapomnieć.

Kilka metrów pode mną pieniła się wiosenna, brudna woda, nade mną rozciągało się bezkresne, teraz bezchmurne niebo. Spojrzałem w nie ostatni raz, a potem zeskoczyłem z murka.

Tak jak On, umarłem dla ciebie z miłości.

***

Wokół mnie rozciąga się bezkresna ciemność. Nie ma dźwięków, nie ma światła w oddali, nie ma ciepła - jeszcze sekunda, jeszcze dwie i mnie także już nie będzie. Stanę się częścią tej ciemności, nic nie znaczącą cząstką wiecznego wszechświata. Gdy myślę o mnie i Taehyungu, jest mi przykro.

Miłość, która mi go zabrała, była kłamstwem.

***

a/n: sama nie wiem co o tym sądzić, ale kiedyś w kościele nawiedził mnie taki pomysł, to napisałam. Idk, trochę smutek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro