Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ulga

Właśnie przejechaliśmy przez granicę. Nie byliśmy w stanie się teraz martwić niczym innym, niż tonem jakim mówił Max. Musiało stać się coś naprawdę poważnego, skoro jego głos brzmiał, jakby był jednocześnie przerażony, jak i zdenerwowany. Drugą sprawa to Heaven. Od wczorajszego południa, nie miałam od niego żadnych wiadomości. Martwię się o niego... 

Z mojego zamyślenia wybił mnie dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu pokazywało się, że dzwoni mama. Wyciszyłam melodyjkę i robiłam to za każdym razem, kiedy dzwoniła ona lub tata. To samo czyniłam, kiedy to odzywał się telefon Tobiasa, do którego jeszcze dzwonili jego przyjaciele. 

— ... Odbierz... — Odezwał się nagle, a ja spojrzałam na mój telefon, gdzie pokazywał się kontakt mamy. 

Przytrzymałam zieloną słuchawkę, a następnie przeciągnęłam ją w górę ekranu. Przyłożyłam telefon do ucha, a tam odrazu usłyszałam naszą matkę, w której głosie udało mi się wychwycić, że zamartwiała się na zawał. 

— Stephanie, w tej chwili masz mi powiedzieć, gdzie wy do licha jesteście?! — Krzyknęła do słuchawki. 

— Ja i Tobias musimy wyjechać... — Usłyszałam trzask po drugiej stronie. 

— Jak to wyjechać?! — Tym razem odezwał się tym razem tata. 

— Przyjedziemy, gdy tylko wszystko się uspokoi... — Powiedziałam, ale oni ponownie zaczęli zadawać pytania. 

 Czy to ma jakiś związek z tym, że możemy być przez to w niebezpieczeństwie? — Zadali to pytanie jednocześnie. 

— Tak... — Odpowiedziałam, a po drugiej stronie zapanowała cisza. 

— Co się dzieje, Stephanie? — Zapytała po chwili mama. — Zdradź coś, proszę. Wczoraj odzyskaliśmy waszą dwójkę, a dzisiaj już was nie ma. Proszę, powiedz co się dzieje? — Poprosiła, a mi zrobiło się naprawdę niedobrze, kiedy nie mogłam powiedzieć im prawdy. 

— Nie mogę wam tego powiedzieć... — Powiedziałam cicho. — To dla waszego dobra. Jeśli wam powiem, może wam się coś stać. Narazie mogę powiedzieć tylko tyle, że wracamy do San Francisco... — Po moich słowach się rozłączyłam. 

Poczułam jak Tobias złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego, a następnie sama złapałam jego dłoń. Tak będzie lepiej. Będą bezpieczni. Nie stanie im się nic złego. Następnego dnia, po kilkunastu godzinach jazdy w końcu znaleźliśmy się w Californii. Po jakimś czasie, byliśmy pod naszym domem, który był całkowicie... 

Zniszczony... 

Wysiedliśmy z auta, a następnie przerażeni podeszliśmy nieco bliżej. Dom był zawalony. Gdzieniegdzie były ślady pożaru, a na niektórych ścianach były dziury po kulach i nie tylko. 

— Co tu się stało? — Odezwałam się drżącym głosem. 

Podszedł do mnie Tobias, po czym objął mnie ramieniem. 

— Napewno nic mu nie jest... — Starał się mnie pocieszyć. 

— Musimy jechać do głównej siedziby... — Zaczęłam się cofać w kierunku auta. 

— Wsiadaj do auta... — Powiedział, a ja odrazu wsiadłam na miejsce pasażera. 

Ruszyliśmy w kierunku ekskluzywnych hoteli, które są wybudowane na wybrzeżu. Heaven, błagam. Bądź cały i zdrowy. Po jakichś dwudziestu minutach dojechaliśmy na miejsce. Wjechaliśmy na parking podziemny, gdzie zobaczyliśmy samochody z głównego domu. Gdy tylko zaparkowaliśmy ruszyliśmy w kierunku szklanych drzwi, a następnie do windy. 

Po kilkunastu sekundach znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze. Drzwi elewatora się otworzyły, a nasza dwójka jak poparzona ruszyła korytarzem w kierunku głównego gabinetu Maxa. Odrazu zapukaliśmy w drewnianą powłokę, która po chwili została uchylona przez blondyna. 

— Jesteście wcześniej... — Wyszedł z gabinetu, a następnie zaprowadził nas do do mieszkania, gdzie byli pozostali. 

Wszyscy, poza Heaven'em. 

— Co się stało? Pojechaliśmy do domu, a on był całkowicie zawalony... — Zaczął mówić Tobias. 

— X... — Odezwała się Ivy. 

— Ledwo udało nam się ewakuować... Ten chuj pierdolony ostrzelał nasz dom z helikoptera.... — Powiedział wkurwiony Steve. 

— Drugi pokój na piętrze po lewej, Stepha... — Odezwała się Roonie, która się do mnie uśmiechnęła. 

Kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w kierunku schodów. Wbiegłam po kilkunastu stopniach, aby następnie ruszyć prawie biegiem do pokoju, który wskazała Roonie. Do pomieszczenia weszłam bez pukania, a tam zobaczyłam Heaven'a, który właśnie miał zakładać koszulkę. Szybko ubrał bluzkę, po czym spojrzał w moim kierunku. 

— Stephanie? — Odezwał się zaskoczony, a z moich oczu popłynęły łzy. — Co się... — Podbiegłam do niego, po czym przytuliłam z całej siły, na co syknął z bólu. 

Spojrzałam na niego zaskoczona, a on delikatnie się uśmiechnął. 

— To nic ta... — Nie dałam mu skończyć i uniosłam skrawek jego bluzki. — To tylko zadrapanie... — Sam opuścił koszulkę, kiedy chciałam dotknąć szramy na jego klatce piersiowej. — Nie ma się czym martwić... Do wesela się zagoi... — Założył mi włosy za uszy. 

— Bałam się... — Wymamrotałam pod nosem, kiedy Heaven spojrzał mi w oczy. — Bałam się, że coś ci się... — Nie dokończyłam, bo usta chłopaka spoczęły na moich. 

Złapał obie moje dłonie, po czym przyłożył je do swojej klatki piersiowej. Uwolniłam swoje ręce, aby złapać za materiał koszulki Heaven'a. Położył dłonie na moich policzkach, i zapewne posunęli byśmy się o krok dalej, gdyby ktoś nam nie przerwał. 

— Sory... — Odezwał się Ashley, który wszedł do pokoju bez pukania i odrazu się odwrócił. — Nie chciałem przeszkadzać, ale Max zwołuje zebranie... — Powiedział, kiedy miał wychodzić z pomieszczenia. — Błagam... Tylko bądźcie w miarę cicho w nocy... — Po swoich słowach wyszedł na korytarz. 

— NASTĘPNYM RAZEM ODSTRZELĘ CI CHUJA, JAK ZNOWU DASZ TAKI KOMENTARZ! — Wydarłam się za nim, a Heaven cicho się zaśmiał. 

— Hmmm... — Przytulił mnie od tyłu, odsunął moje włosy, po czym dał mi całusa w szyję z lewej strony. — Nie widziałem cię przez pięć dni... Coś czuję, że w nocy będę cię musiał zakneblować, żeby nikogo nie pobudzić... — Uśmiechnęłam się pod nosem i przygryzłam dolną wargę. 

Poczułam pieczenie na moich policzkach i jak przyśpiesza mi bicie serca. Delikatnie otarłam się tyłkiem o krocze chłopaka, ale on odrazu złapał za moje biodra. 

— Zebranie... — Powiedział, po czym zbliżył się do mojego ucha. — Ale w nocy nie dam ci wytchnienia... — Wzdrygnęłam się delikatnie na jego słowa. 

Przejechał dłonią po moim kręgosłupie, przez co przeszedł po nim niesamowicie przyjemny drzeszcz. Po chwili oboje ruszyliśmy na dół, gdzie następnie odbyło się nasze spotkanie. Podczas niego James powiedział, że udało mu się zdobyć kilka informacji, odnośnie miejsca, gdzie na lądzie znajduje się budynek, w którym możliwe jest jego kryjówka. Już po chwili byliśmy wolni. 

Oczywiście jak Heaven powiedział, tak też zrobił. Wieczorem i w nocy nie dał mi wytchnienia. Oboje padliśmy gdzieś około trzeciej w nocy, a następnie zasnęliśmy w swoich ramionach. 

Nie miałam weny na opis takich scenek...
Tak tylko mówię, jakby kogoś to interesowało...

Nawet pomimo tego, ma nadzieję, że rozdział się podobał!

Do jutra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro