Teatr cz.II
Właśnie zmieniałam kolczyki, kiedy to do mojego pokoju weszła Roonie, w długiej, czerwonej sukience. Ja miałam na sobie białą i czułam się w niej jakbym szła do komunii.
— Łał, Stepha... Wyglądasz genialnie! — Podeszła do mnie.
— Nie jestem pewna tej całej akcji... — Podeszła do mnie, a ja zaczęłam nałogowo wygładzać swoją sukienkę.
— Stepha, uspokuj się... Bardziej tej sukienki nie wygładzisz... — Złapała moje dłonie, a następnie spojrzała mi w oczy. — Dasz radę... Wszyscy w ciebie wierzymy... Więc ty też w siebie uwierz... — Powiedziała, a następnie wzięłam pokrowiec ze swoimi skrzypcami oraz swoją torebkę.
Po chwili obie zeszłyśmy po schodach, a po chwili byłyśmy już w garażu, gdzie natknęłyśmy się na pozostałych.
— Dobra, wszyscy wiedzą co... — Weszłam w zdanie Maxowi.
— Czuje się, jakbym szła do komunii... Naprawdę muszę mieć białą sukienkę? — Zapytałam zmarnowanym głosem, na co wszyscy się zaśmiali, a Max westchnął zrezygnowany.
— Jedziemy... — Całkowicie mnie zignorował, po czym ruszył do swojego samochodu.
Znowu jak podczas każdej akcji, jechaliśmy parami. Wsiadłam do czarnego Chevroleta Camaro z wielkim rumieńcem na twarzy, kiedy przypomniałam sobie co się działo w dniu dzisiejszym na masce tego samochodu. Przez całą drogę nie odezwałam się nawet słowem do Heaven'a, bo czułam, że ta rozmowa byłaby aż zbyt żenująca. Zatrzymaliśmy się na parkingu w wielkim wieżowcu, który jest teatrem.
Już miałam wychodzić z auta, kiedy to szatyn złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona. Znowu mam wrażenie, że tonę w jego oczach.
— Mam coś dla ciebie, bo w końcu, nie możesz mieć przy sobie pistoletu... — Jeszcze bardziej mnie zaskoczył.
Po chwili wyjął z kieszeni swojej kurtki prostokątne pudełko, które mi podał. Odebrałam je, po czym wyjęłam z niego zawartość. Moim oczom ukazał się złoty nóż.
Jest trochę podobny do mojego starego, który niestety straciłam w szpitalu. Oddali go policji. Jak się o tym dowiedziałam, to chciało mi się płakać. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym na niego spojrzałam.
— Dziękuję... Po akcji ci go od... — Wszedł mi w słowo.
— Jest twój... — Zaskoczył mnie tym. — Swój stary straciłaś... Pomyślałem, że ucieszyła byś się z nowego... — Kiwnęłam głową.
Podwinęłam sukienkę do wysokości uda, a następnie wyjęłam z kabury mój pistolet. Złapałam za lufę, po czym podałam go Heaven'owi. Odebrał go i schował pod swoją koszulką, a ja włożyłam nóż do kabury. Po chwili oboje wyszliśmy, a przy wejściu zobaczyłam czekającą na mnie Roonie. Podeszłam z szatynem w jej kierunku, a następnie we trójke weszliśmy przez bramkę dla VIP-ów. Zapiszczała na mnie i na Heaven'a.
— Jakieś metalowe przedmioty? — Zapytał ktoś z personelu.
— Co, mam się rozebrać, żeby pokazać kolczyk? — Ojojoj, mój charakterek wrócił i moje słabe żarty też.
— Najmocniej przepraszam... A chłopak? — Chyba złapał się na mój humor.
— To nasz ochroniarz... — Powiedziała Roonie, a przy tym pokazała mu swój dowód.
Mężczyzna zbladł, jakby ducha zobaczył, a następnie przeprosił i puścił nas dalej.
— Przywileje rodzinne? — Zapytał Heaven, kiedy byliśmy już w środku i szliśmy korytarzem w kierunku kulis.
— No cóż, Starkowie to bardzo boagata, a do tego bardzo, ale to bardzo wpływowa rodzina, z którą lepiej nie zadzierać... — Powiedziała dziewczyna, która dzisiaj wyjątkowo ma całe włosy pofarbowane na swój naturalny kolor.
Zazwyczaj można ją zobaczyć, w wersji, kiedy to jedna jej połowa włosów jest czarna, a druga platynowa. Do tego na swojej prostej grzywce ma jedno jasne pasemko. Pasuje jej taka fryzura, ale dzisiaj użyła szamponetki, żeby wyglądać jak kiedyś. Mam wrażenie jakbym patrzyła na Roonie sprzed półtora roku. Weszliśmy za kulisy, gdzie odrazu dało się usłyszeć histerię.
— I co my teraz zrobimy? Jest pełna sala, a nasza skrzypaczka ma zwichnięty nadgarstek! — Denerwował się jakiś grubszy mężczyzna o siwym wąsiku.
No to pora zacząć przedstawienie.
— Czy coś się stało? — Zapytała Roonie, kiedy znalazłyśmy obok nich.
— Roonie? A co ty tu robisz? — Zapytała kobieta o włosach równie rudych co moje.
— Moja przyjaciółka, gra na skrzypcach i jest twoją wielką fanką, więc chciałam zapytać, czy nie dałabyś jej autografu... — Żebym ja jeszcze tą kobietę znała.
— Czy ktoś powiedział, że jest w stanie zagrać na skrzypcach? — Podbiegł do nas mężczyzna, który chwilę wcześniej chodził cały czas w kółko.
— Moja przyjaciółka uczęszczała przez większość życia do szkoły muzycznej... — Wskazała na mnie, a ja miałam wrażenie, jakby mężczyźnie zapaliła się lampka nad głową.
Po jakichś dziesięciu minutach byłam w garderobie, gdzie jakaś kobieta poprawiała mi makijaż. Po chwili mnie zostawiła, a ja odetchnęłam z ulgą, bo w końcu mogłam być sama. To wszystko mnie w końcu wykończy. Położyłam się na swoich przedramionach, a następnie zamknęłam oczy.
No już, Stepha, no już. Oddychaj. Uspokój się. Dasz radę zagrać. Tak jak ćwiczyłaś. Każdą nutę, którą miała zagrać kobieta, znasz na pamięć. Wystarczy tylko, że weźmiesz się w garść. W tym moment poczułam czyjeś dłonie na moich odkrytych ramionach, przez co się wzdrygnęłam. Uniosłam gwałtownie głowę, tym samym uderzając tę osobę w szczękę.
Odrazu tego pożałowałam, kiedy usłyszałam jęknięcie z bólu i zobaczyłam w lustrze odbicie Heaven'a. Natychmiast zeszłam z krzesła i do niego podeszłam, aby sprawdzić czy mu nic nie zrobiłam w tę jego przystoją twarzyczkę. W końcu wygląda on jak jakiś model.
— Nic ci nie zrobiłam? — Zapytałam zakłopotany, a chłopak cicho się zaśmiał.
— Gorzej obrywałem... Uwierz... To jest nic... — Potarł się po swojej brodzie, na której miał idealnie wymodelowany zarost.
— Przepraszam za to... Denerwuję się i próbowałam jakoś się uspokoić... Zaskoczyłeś mnie, kiedy położyłeś mi dłonie na ramionach... Nie wiem co się ze mną dzieję, kiedyś nie byłam taka strachliwa, a teramhm! — Ścisnął mi policzki i położył palec wskazujący na ustach, tym samym mnie uciszając.
— Uspokój się, Stepha. Nic się nie stało... Nic mi nie jest... — Zaśmiał się cicho, a ja kiwnęłam głową.
Zdjął palec z moich ust, dzięki czemu nie byłam już zgniecioną rozdymką, która się nadęła. W tym momencie usłyszałam, jak ktoś za drzwiami mówi, że za dwie minuty wychodzę. Przełknęłam ślinę, bo znowu poczułam ten stres.
— Ciamajda! Łamaga! Pechowiec! Patrzcie, gwiazda szkoły idzie! — Na każdym kroku słyszałam coś innego.
Każdy się śmiał. Wyzywał. Ale żadne z nich nie postawiło by się na moim miejscu, i nie pomyślało jak ja się z tym czuję. Ruszyłam biegiem do łazienki, gdzie zamknęłam się w jednej z kabin, przytuliłam swój czerwony plecak i futerał ze skrzypcami, a następnie pozwoliłam, aby moje łzy samoistnie opadały.
Poczułam rękę na swoim policzku.
— Stepha, spokojnie... Dasz sobie radę... — Zmusił mnie do tego, abym na niego spojrzała.
— A co jak się potknę? — Spojrzałam na niego, a on położył mi swoje dłonie na ramionach.
— Stepha... Pomyśl o tym co czujesz, i zagraj tak jak tylko ty potrafisz... Tak jak wtedy w lesie... Wtedy, gdy Fernandes zginął... — Powiedział spokojnie.
Przełknęłam ślinę i znowu czułam jak tonę w błękicie jego oczu.
— Heaven... — Uśmiechnął się do mnie, tym samym zachęcając mnie do dalszego mówienia. — Możesz się przysunąć? — Zapytałam, a on się do mnie zbliżył. — Bliżej... — Spojrzał na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi i ponownie się zbliżył.
Stanęłam na palcach, położyłam mu ręce na piersi, po czym złączyłam swoje usta z jego.
— Stephanie... — Wyszeptał cicho moje imię.
Położył dłonie na moich policzkach, po czym ponownie mnie pocałował.
Ciekawe ile osób będzie mnie chciało zabić za przerwanie w takim momencie...
Napewno moja przyjaciółka...
Jeszcze jutro rozpoczęcie roku i ją spotkam...
Ja se muszę chyba sama ochroniarzy załatwić!
Zresztą, mniejsza.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Jeśli tak, to zostawcie po sobie ślad w postaci gwiazdki lub komentarza!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro