Dla zemsty
2
Arthur
Rozłączyłem się, po czym spojrzałem na swoich zakładników. Przełknęli ślinę, kiedy tylko na nich spojrzałem. Stephanie nie przemyślała tego, że jadąc do swoich rodziców, skazuje ich i znajomych jej brata na możliwą śmierć.
— Kim ty wogóle jesteś? — Odezwał się mężczyzna, z którego spłodziła się tamta chodząca zaraza.
— Mam na imię Arthur Roux... — Wszyscy szerzej otworzyli oczy.
— Twoje nazwisko... — Odezwała się młoda i krucha blondynka.
— Jest takie samo, jak Stephanie? Tak, dokładnie. Nie ja ją porwałem, gdy była mała, ale mój starszy brat... — Zaciąłem się. — Który zginął z ręki tej cholernej zarazy, jaką jest wasza córka... — Zwróciłem się do dwójki dorosłych.
— Stephanie nigdy by czegoś takiego... — Przerwałem jej matce.
— Czy wasze dzieci powiedziały wam, czym się zajmują? Z czego mają pieniądze? Jakim sposobem wasz syn jeździ Jaguarem XE Reimis? Mam wam to wszystko powiedzieć? — Zadałem kilka pytań, a oni przyglądali mi się, jakbym miał odpowiedzi wypisane na czole. — To proszę bardzo... Dwójka waszych „niewinnych” dzieci, należy do gangu Stray Dogs... Tobias, to Scorpio... — Wszyscy szerzej otworzyli oczy na tę informację. — A Stephanie, to Fallen Angel... — Już miałem mówić dalej, ale przerwała mi złotooka kobieta.
— Kłamiesz! Nasze dzieci nigdy by... — Uderzyłem ją w twarz, na co wpadła w ramiona swojego męża.
Cała grupka nastolatków również się zbliżyła, aby sprawdzić, czy nic jej nie jest. To...
Żałosne...
— Wasza córka jest rangi Mordercy, a syn niedawno wskoczył na rangę Kata... Gdybyście nie wiedzieli, na samej górze jest Boss, niżej jest Morderca, potem Kat, Kosiarz, Zbir i Podlotek... — Kucnąłem naprzeciwko nich, a w ich oczach byłem w stanie dostrzec, że nie chcą w to wierzyć. — Taka jest prawda... Wasz syn ma na karku trzy życia... Wasza córka... Niedługo dobije dwóch setek... — Wyraźnie na ich twarzach rysował się twarz. — A jeśli mi nie wierzycie... To mogę wam to pokazać... — Dałem znak, aby moi podwładni włączyli nagrania.
Po kilku sekundach na ekranie ukazało nam się nagranie z klubu, kiedy to Stephanie wpadła w swoją manię zabijania. Kątem oka zauważyłem, jak kobieta z falowanymi włosami zakrywa usta dłonią, na co się uśmiechnąłem.
— Dlaczego to robisz? — Odezwał się chłopak o ciemnych blond włosach.
— Dla zemsty... — Odpowiedziałem krótko, po czym rzuciłem nożem w kierunku tarczy do rzutek, gdzie wisiało zdjęcie Stephanie. — To z jej ręki zginął mój brat i jego żona... Za to, że pozbawiła mnie członków rodziny, zapłaci własnym życiem... — Spojrzałem na nich martwymi oczami, a następnie ruszyłem do drzwi.
Stephanie
Cholera, cholera, cholera!!!
Co robić, co robić?! X ma rodziców! Kurwa, kurwa, kurwa! Złapałam się za głowę i tak samo jak Tobias, zaczęłam chodzić w kółko po kuchni, a pozostali w tym czasie próbowali nas uspokoić.
— Ej no, już! Uspokoić się! — Powiedział Max. — Nie możecie dać się wyprowadzić z równowagi. On tego właśnie chce... — Już miał nam jeszcze coś powiedzieć, ale zaczęłam mówić jednocześnie z Tobiasem.
— Jak mamy być spokojni, kiedy nasi rodzice są przetrzymywani przez tamtego skurwiela/skurwysyna?! — Zapytaliśmy jednocześnie, a przy okazji na niego spojrzeliśmy.
— Oni mają rację, Max... — Odezwała się Roonie, a wszyscy na nią spojrzeli. — W końcu tu chodzi o ich rodziców... — Zauważyła, a do mnie podszedł Heaven, który następnie mnie przytulił.
Tobiasa przytuliła Ivy i Kylie, ale żadnemu z nas to nic nie pomogło.
— Przesuwamy akcję z czwartku, na jutro... Idźcie się szykować... — Wszyscy kiwnęli głowami na słowa blondyna, a następnie poszliśmy wykonać jego polecenie.
Weszłam do pokoju mojego i Heaven'a, aby w kolejnej chwili zająć się swoim pistoletem i nożem. Usiadłam na łóżku, gdzie zaczęłam ostrzyć brzytwę. Po chwili szatyn usiadł obok mnie i przytulił.
— Wszystko będzie dobrze, Stepha... — Pogłaskał mnie po głowie.
— Mam tego wszystkiego dość... — Wyznałam, a w ką ciach oczu poczułam jak zbierają mi się łzy.
— ... — Przez chwilę milczał, dlatego na niego spojrzałam. —... Co ty na to, aby po tej akcji, zniknąć gdzieś na jakiś czas? Zrobimy sobie przerwę od tego wszystkiego. Takie małe wakacje... — Powiedział, czym mnie zaskoczył.
— Ale... Gdzie? — Zapytałam, a przy tym patrzyłam mu w oczy.
— Gdziekolwiek.... Strzel pierwszą myśl, a się tam wybierzemy... — Zaproponował, a ja pogrążyłam się w swoich myślach.
— Floryda... — Strzeliłam, a chłopak się do mnie uśmiechnął.
— Zgoda... — Dał mi całusa w skroń, a następnie sam również zaczął się szykować.
Około północy oboje położyliśmy się w łóżku, ale ja znowu miałam problem z zaśnięciem. Spojrzałam na chłopaka, który spał zaraz obok mnie. Podniosłam się, zdjęłam jego rękę z moich bioder, po czym wstałam z łóżka. Chcę mi się pić. Już po paru sekundach wyszłam z pokoju, po czym zeszłam po schodach do kuchni. W niej zastałam Tobiasa, który aktualnie opierał się o blat.
— Też nie możesz spać? — Zapytałam, syknął delikatnie, kiedy nabiera powietrza w płuca.
— ... — Odetchnął z emocją, której nie umiałam nazwać. — No wiesz... X ma naszych rodziców... I resztę... Jak im się coś przez nas stanie, to nie wybaczę sobie, że jednak postanowiłem wtedy, aby jechać ich odwiedzić... To nasza wina... —Spojrzał na mnie z poczuciem winy, które było widocznie odczuwalne.
Podeszłam do niego, aby w kolejnej chwili się do niego przytulić.
— Odbijemy ich... Wszystkich... Co do jednego.. — Kiwnął głową. — Idź spać... Ja biorę wodę i też już uciekam... — Powtórzył swój wcześniejszy gest, a następnie mnie puścił i ruszył w kierunku schodów.
— Dobranoc, siorka... — Powiedział.
— Dobranoc, braciak... — Odpowiedziałam mu, a on odrazu zniknął na piętrze.
Po kilku chwilach, kiedy już się napiłam, wróciłam do pokoju. Heaven siedział na łóżku i właśnie miał wstawać, ale gdy mnie zobaczył odrazu zrezygnował.
— Nie możesz spać? — Kiwnęłam głową, po czym położyłam butelkę wody na szafce obok łóżka i uwaliłam się obok chłopaka.
Przykrył mnie pościelą, po czym objął ramieniem.
— Nie martw się... — Powiedział, a ja tylko się do niego przysunęłam i również go objęłam, a przy tym założyłam na niego swoją nogę.
— Boję się, Heaven... — Pogłaskał mnie po głowie i plecach, przez co po nich przebiegł mi dreszcz.
— Nie bój się... Wygramy z X... A potem będziemy mogli w końcu odpocząć i nacieszyć się sobą... — Kiwnęłam lekko głową, po czym zamknęłam oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro