•°•~☆-2-☆~•°•
Eddie zaczął powoli uchylać drzwi dwoma palcami, popychając je by się otworzyły przed nim szeroko, Richie spał dalej w łóżku półnagi na brzuchu, odkryty spod ciepłej kołdry. Szatyn w maseczce i rękawiczkach niepewnie wszedł do pomieszczenia, patrząc po porozrzucanych ubraniach oraz kilku naczyniach sprzed miesiąca znajdujących się na biurku. Z kieszeni wyjął awaryjny płyn do dezynfekcji rąk i napsikał sobie na rękawiczki, szybko je przecierając, rozejrzał się po pokoju, przy drzwiach zauważając szczotkę na kiju.
-Dzięki bogu -Szepnął biorąc ją niepewnie -E.. Richie, wstawaj -Mówił tykając go w plecy szczotką.
-M... co? Co jest? -Zaczął mruczeć, podnosząc powoli głowę wybudzając się, a wtedy Eddie rzucił mu szczotką na twarz stare oraz zużyte bokserki. Ten jedynie mruknął cicho ściągając je i obracając się na plecy -Co tam Eddie Sphagetti? -Spytał z dosyć wyraźną chrypką przecierając twarz, by spojrzeć na niego.
-Miałeś odkazić pokój, a tu jest taki syf, że nie mogę -Powiedział z wyrzutem, patrząc jak leży. -Wstawaj pomożesz mi sprzątać, a nie -Tyknął go znowu kijem od szczotki, który brunet w końcu złapał i pociągnął do siebie.
-No chodź.. wiem że przyszedłeś tylko po to, żeby poleżeć tu ze mną - Zaśmiał się i kaszlnął, a Eddie zaczął ciągnąć szczotkę do siebie, nie chcąc podchodzić do chłopaka, od którego cuchnęło na kilometr w dodatku był chory.
-Nie.. nie chce, puszczaj i wstawaj -Powiedział szarpiąc kijek, Richie jednak w końcu go szarpnął przez co biedak, poleciał na bruneta, który go objął.
-No co tam? Kocham? -Parsknął, a Eddie przerażony zarazą zaczął się szarpać próbując uciec, by wyjść z tego żywy.
-Richie jełopie puszczaj mnie! Jesteś chory i nie myłeś się od chyba tygodnia! Do tego znowu paliłeś to świństwo! -Mówił z wyrzutem, wyrywając się w końcu, by potem odsunąć się jak najdalej.
-Wyluzuj Eds -Zaśmiał się kaszląc dosyć ciężko, na co Eddie się wykrzywił obrzydzony, wyjmując płyn do dezynfekcji, opsikując się cały.
-O boże... o boże -Mówił wcierając w siebie starając się wyzbyć wszelkich zarazków, podczas gdy Richie śmiał się i dusił od kaszlu na łóżku. Jak tylko się uspokoił wstał z łóżka odchrząkując, a potem kaszląc, sięgnął jedną ze starszych bluz wąchając czy jeszcze się nadaje, cuchnęła jednak tak, że brunet kichnął i odrzucił ją biorąc inną, ta tym razem była dobra, więc założył ją, zostawiając rozpiętą. Podszedł do chłopaka przytulając go i głaszcząc po głowie jedną ręką.
-Spokojnie Eddie Spaghetti -Powiedział spokojnie, odchylając głowę i kaszląc.
-Zostaw mnie ty chodząca zarazo -Mówił zaczynając się szarpać, jednak sobie po chwili odpuszczając, a Richie w końcu go puścił uśmiechając się nieco i kładąc z powrotem na kołdrze. Szatyn stał cały czas obserwując uważnie przyjaciela, chcąc go zabić w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek, wyciągnął swój płyn do odkażania, dopiero teraz zauważając, że się wyczerpał. Mruknął coś cicho pod nosem, znów zwracając wzrok w stronę Richiego i podchodząc do niego samemu, niepewnie przykładając mu dwa palce do czoła sprawdzając temperaturę.
-Jesteś taki nieodpowiedzialny... taki.. ugh, mam już dosyć, że nie troszczysz się o siebie, nie ubierasz się i szlajasz gdzieś po nocach! Od teraz z tobą będę chodzić... i przykryj się -Powiedział podchodząc i okrywając go szczelnie. -Jadłeś coś w ogóle dzisiaj?
-Taaaaak? -Odparł niezbyt pewnie, odwracając wzrok w bok, jednak widząc wymowną minę szatyna mruknął cicho.- No spałem cały dzień, jak miałem coś zjeść? -Spytał z wyrzutem kaszląc, Eddie natomiast udał się do drzwi -A ty dokąd?
-Idę zrobić ci coś do jedzenia -Mruknął otwierając drzwi i obracając się jeszcze do bruneta- Przykryj się i leż -Dodał wychodząc, zamykając za sobą drzwi, Richie zaśmiał się natomiast jednie, odkrywając bo nie mógł oddychać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro