Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•°•~☆-1-☆~•°•

-Richie... Richie do jasnej cholery -Uderzyła w drzwi mama bruneta, przerywając jego fantazje. Stęknął cicho czując, że dalsza onanizacja nie ma już sensu, puścił swoje prącie, dając już zimnym kroplom spływać po jego ciele. Przetarł twarz wzdychając, czując jak łzy cisną mu się do oczu. -Richie wychodź już! - Powiedziała zdenerwowana siedzeniem już od niemal godziny i zajmowaniem łazienki, przez syna.

-Jak cię ciśnie to idź się wysrać na zewnątrz -Warknął zdenerwowany, sięgając szampon i przykręcając ciśnienie wody, by potem nalać go sobie na włosy, zaczynając się myć. Dopiero po kilku minutach wyszedł z kabiny, biorąc ręcznik i wycierając się niestarannie, założył przygotowane wcześniej bokserki, by potem stanąć przed lustrem. Wziął szczoteczkę do zębów, nakładając sobie pasty i zaczynając szczotkować, pusto patrząc w umywalkę, zerkając na swoje odbicie. W końcu zatrzymał wzrok na sobie, wyjmując szczoteczkę z ust, przejechał po swojej szczęce, a potem szyi i na pierś, czując jak łzy znowu cisną mu się do oczu. Ścisnął szczoteczkę w dłoni, która zaczęła mu drżeć. Wrócił jednak do mycia zębów, dając upust słonym kroplom, które spływały po jego policzkach i znikały w umywalce. W końcu zatrzymał wzrok na sobie, wyjmując szczoteczkę z ust, przejechał po swojej szczęce, a potem szyi i na pierś, czując jak łzy znowu cisną mu się do oczu. Ścisnął szczoteczkę w dłoni, która zaczęła mu drżeć. Wrócił jednak do mycia zębów, dając upust słonym kroplom, które spływały po jego policzkach i znikały w umywalce. Gdy w końcu ząbki miał czyste, przepłukał usta i przetarł ręcznikiem, wychodząc z łazienki, zmierzając do swojego pokoju, nie chcąc mieć kontaktu z rodzicielami. Zamknął za sobą drzwi na klucz, wyjmując ze swojej skrytki paczkę papierosów, jak i zapalniczkę, otworzył okno, dając owiać się jesiennemu chłodnemu powietrzu. Wziął jednego peta do ust i zapalił, zaciągając się mocno, zamykając oczy zmęczony, przecierając czoło. Wyjął papierosa z ust wzdychając dosyć głęboko, przed oczami miał Eddiego i jego słodki uśmiech. Uchylił powoli powieki, odsłaniając zaszklone oczy, by parsknąć cicho śmiechem, włożył papieros z powrotem w usta ubierając jakieś stare dresy oraz jeansową kurtkę, nie zapinając jej nawet. Wyszedł przez okno, wspinając się na dach, kładąc na zimnych oraz wilgotnych dachówkach, pod gwieździstym niebem, po którym tak powolnie i nieśpiesznie przesuwał się księżyc. Zaciągnął się wydmuchując dymek, dając ciepłu z papierosa, który palił jego płuca, ogrzać swoje zziębnięte ciało. Brunet wyciągnął do nieba przed twarz swoje dłonie, trzymając między dwoma palcami używkę.

-Kiedyś te ręce.. dotkną Cię wszędzie Eddie, tylko one.. tylko ja będę mógł Cię dotykać, słuchać.. i doradzać... tylko ja będę mógł Cię kochać i kochać Cię będę... już zawsze -Mówił do siebie, dając łzom płynąć po niedoschniętych po kąpieli policzkach, zostawiając za sobą wyrytą ciepłem ścieżkę, którą wędrowały kolejne krople. -Tylko ja... -Szepnął, a uśmiech w końcu mu zszedł z twarzy, grymasząc ją z cierpienia. Zakrył rozdygotanymi dłońmi zakryć sobie twarz, zaczynając szlochać cichutko jak mysz, tak by każdy zapomniał o jego istnieniu. -Chciałbym żebyś był teraz ze mną... Tak bardzo chciałbym Cię przytulić -Wydukiwał ledwo, czując że powoli traci kontrolę na emocjami. -Eddie... -Załkał nieco głośniej. -Mój kochany Eddie- Powiedział ciszej, pociągając zatkany nosem. Zagryzł zęby, zaciągając się Trzęsąc cały, leżąc z papierosem w ustach, trzymając zamknięte oczy, dając sobie upust, którego tak bardzo potrzebował. Gdy znowu otworzył oczy, leżał wciąż na dachu, ale słońce mocno raziło przekrwione oczy, które potrzebowały teraz odpoczynku, a niedopałek leżał obok niego. Chłopak zmęczony i z fioletowymi palcami, tymi u dłoni, a także u stóp, podniósł się do siadu, szczekając zębami z zimna. Powolnie zaczął schodzić z dachu, lądując w pokoju, w którym jednak było równie zimno co na zewnątrz, zamknął od razu okno i zdjął z siebie ubranie, zostając w bieliźnie, by potem wpakować się pod kołdrę, trzęsąc z zamkniętymi oczami, skulił się starając ogrzać wyziębione ciało. Nie dane było mu jednak dalsze spanie, bo odezwała się krótkofalówka, która stała na jego biurku, ale gdy tylko usłyszał kto do niego mówi, podniósł się z łóżka jak oparzony podbiegając i łapiąc urządzenia.


-Halo, halo Richie odbiór -Mówił szatyn, pakując się do szkoły jak co dzień, ubrany już i gotowy. Brunet odchrząknął wracając z woki-toki na łóżko, kładąc się.


-Halo? -Odpowiedział w końcu, zdziwiony że ma chrypę.


-W końcu łaskawie odebrałeś, jest już 12?! A ciebie dalej w szkole nie ma?! -Zaczął na niego mówić półszeptem wyraźnie zły, nie dając Richiemu dojść do słowa. - I co to za chrypa?! Znowu się szlajałeś gdzieś bez kurtki?! Jesteś skrajnie nieodpowiedzialny!


-Spokojnie Eddie Sphagetti... -Uśmiechnął się lekko, zachowując spokój, a po chwili zakaszlał chrypliwie- Ale masz rację... urządziłem sobie mały obchód, przecież wiesz, że to lubię i robię co noc...nie mogłem zrezygnować -Parsknął cicho, kaszląc cicho.


-Ty dupku, dzwoniłem do ciebie przez całą noc, a ty nie potrafiłeś nawet na chwilę odebrać! -Warknął w końcu- Mógłbyś nosić przy dupie tę krótkofalówkę! 


-Przepraszam... Eddie -Powiedział nieco ciszej i spokojniej, czując jak powoli zaczyna pożerać jego serce poczucie winy. -Zapomniałem wziąć... a-ale to się już nie powtórzy nigdy obiecuje -Dodał tym samym tonem, jednak kaszlnął znów.


-Nie mów już nic, przyjdę do ciebie po szkole -Mruknął z powrotem półszeptem- A... i odkaź pokój, bez odbioru -Dodał i wyłączył krótkofalówkę, chowając ją z powrotem do plecaka. 


-Również bez odbioru -Zaśmiał się cicho i krótko, jednak uśmiech szybko mu zszedł, a sam zakaszlał. Odstawił woki-toki na szafkę, przykrywając się szczelnie kołdrą kładąc się i w końcu usypiając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro