Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dva

Myślicie, że Mackenzie zachował się dojrzale, jak na swój wiek przystało i próbował przemówić do rozsądku również i Kevinowi?

No, oczywiście. Że nie.

Skoro ludzie uwielbiali go w świecie Internetu, to chyba oczywistym było, że nie przepuści takiej okazji, aby wkręcić skokowego Twittera w przypał sezonu. Tylko głupi by nie skorzystał, a Kanadyjczyk do głupich nie należał.

Trwał grudzień, ostatni weekend przed świętami. Magiczny Engelberg był już tradycją, ale nie było w tym nic dziwnego - to miejsce naprawdę sprawiało wrażenie niezwykłego.

Kevin wyciągnął Mackenzie'ego na miasto po skończonym konkursie - obojgu niestety nie udało się awansować do serii finałowej, ale nie zamierzali przeżywać tego w nieskończoność - nie pierwszy, nie ostatni. Grunt, żeby tych razów nie było za często.

- Czekolada! - Amerykanin wręcz podskoczył niczym małe dziecko, po czym ruszył w kierunku stoisk. Jarmark świąteczny w śnieżnej scenerii - czy istnieje coś lepszego?

Boyd-Clowes westchnął niby cierpiętniczo, ale nie mógł ukryć lekkiego uśmiechu. Wyjął telefon i dołączył do przyjaciela.
Młodszy z wyraźnym uwielbieniem dzierżył kubek z parującym rozkosznym napojem, wpatrując się w niego, jak w ósmy cud świata.

- Ej, a ja? - oburzył się. - Wyciągnąłeś mnie spod cieplutkiej pościeli, każesz marznąć i jakby tego było mało, nie kupiłeś dla mnie gorącej czekolady?

- Nie byłem pewien, czy taki stary dziad jak ty, lubi słodycze - wystawił język w odpowiedzi. - Żłopiesz tylko tę kawę, jakby od tego zależało Twoje życie - posłał mu flirciarski uśmiech i przechylił kubek do ust. - Cholera!

Mackenzie uśmiechnął się z satysfakcją, gdy Amerykanin wykrzywił twarz w grymasie, wysuwając język.

- Oj, karma jeszcze nigdy tak szybko nie wróciła - odparł z przesadzoną słodyczą w głosie. - Coś tam wspomniałeś o starym dziadzie? - chrząknął, uruchamiając telefon. Nacisnął ikonkę aparatu i zrobił zdjęcie wykrzywionemu przyjacielowi, po czym schował komórkę do kieszeni i zabrał kubek z jego rąk. Podmuchał i upił łyk. - Pyszna - stwierdził i uśmiechnął się, trzepocząc rzęsami. Kevin posłał mu mordercze spojrzenie, z którego Kanadyjczyk nic sobie nie robił.

- Fantastycznie - prychnął kpiąco. - Nie ma to jak wydać kasę na darmo.

- Na darmo? Nie no, bez przesady, ja tam korzystam - Mac ledwo powstrzymał się od śmiechu, widząc jego wyraz twarzy, dlatego postanowił już biedaka nie męczyć i oddał mu kubek (wciąż pełny). - Tylko podmuchaj, bo znowu się poparzysz.

- Dzięki, mamo - przewrócił oczami, ale zastosował się do zaleceń.

Mackenzie spoglądał na pijącego Amerykanina, mimowolnie się uśmiechając. Bickner odwzajemnił grymas i upił kolejny łyk napoju. Uniósł brew, gdy wyraz twarzy przyjaciela nie zmienił się w ciągu kilku następnych sekund. Kanadyjczyk wydawał się tkwić w zawieszeniu.

- Mam coś na twarzy, że tak na mnie patrzysz? Ubrudziłem się czekoladą?

- Co? - Mackenzie zamrugał. - A, nie, nic. Nie jesteś brudny, przepraszam, zamyśliłem się. - Mimochodem spojrzał na włączony wyświetlacz telefonu. - Już późno, chyba powinniśmy wracać do hotelu.

- O rany, faktycznie! Z Tobą zawsze tracę poczucie czasu. Idziemy, trzeba jakoś przemknąć obok trenera.

Z nieba zaczął padać śnieg.

***

Warunki nie należały do najlepszych. Wiatr ciągle kręcił i skoczkowie mieli ogromne nadzieje, że nie będą musieli brać udziału w tej farsie albo chociaż uda im się wylądować bez problemów.

Skocznia nie była duża, ba, należała do królestwa młodzików. Poprawił gogle i wyskoczył, układając sylwetkę. Pochylił się na nartach i w tym momencie coś się stało.

I nie, tym razem to nie za sprawą warunków, wiatr był całkiem dobry. W jednej chwili pociemniało mu przed oczami i zanim zdążył bezpiecznie wylądować, bezwładnie padł na zeskok, wprawiając stojący tłum w szok i nagłą ciszę.

- Kenzie. Ej, Mac, budzik przespałeś. A nawet dwa!

Otworzył oczy, gwałtownie wciągając powietrze. Szybko podniósł się do siadu, uderzając przypadkiem Kevina w nos, który stał nad nim i próbował dobudzić.

- Przepraszam! Czujesz krew? - zaniepokoił się, spoglądając na niego z przerażeniem.

- Chyba nie - zamrugał kilkukrotnie, pocierając nos. - Następnym razem, jak będziesz się tak rzucać po łóżku, stanę w bezpiecznej odległości z kijem w ręku - parsknął. - Miałeś zły sen?

- Co? - przetarł twarz dłonią. - Nie... Znaczy, ugh - westchnął. Bickner usiadł na materacu, trącając go ramieniem.

- Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. Ale wiesz... Będzie Ci lżej na sercu, czy coś.

- Śnił mi się mój upadek z Willingen, nic takiego - wzruszył ramionami.

- Ten, w którym zemdlałeś w trakcie lotu i złamałeś obojczyk?

- Ten sam.

- Minęło sporo czasu, a ty do tej pory nie znasz przyczyny omdlenia? - Amerykanin spojrzał na niego z troską. Mackenzie zaprzeczył, kręcąc głową. - I nie czułeś tego nigdy później?

- Nie - mruknął. - To był jeden, jedyny raz. Ale i tak... Nie wiem, to dziwne. Za każdym razem, gdy siedzę na belce, mam jakieś takie wrażenie... - urwał.

- Jakie?

- Że dzisiaj znowu zemdleję.

- Nie mów tak! - Kevin pacnął go w ramię. - Ciągle o tym myślisz, a jednak bezpiecznie lądujesz na dwóch nogach.

- Wiem, ale...-

- Żadnych "ale"! - fuknął. - Ściągaj piżamę i wkładaj dres, od 20 minut trwa śniadanie. I ani słowa o tym wypadku, bo Ci łeb ukręcę i już nigdy więcej nie kupię Ci czekolady! - zagroził, wstając z łóżka. - I załaskoczę na śmierć!

- Chyba prędzej ja Ciebie - parsknął, posłusznie zmieniając koszulkę. Bickner wystawił w odpowiedzi język i oznajmił, że idzie do hotelowej restauracji poinformować Soukupa, iż jego współlokator raczył zwlec swoje szanowne cztery litery z łóżka, za co prawie oberwał poduszką. Mackenzie pokręcił głową ze śmiechem i po kilkunastu minutach udał się dwa piętra niżej na śniadanie.

Kevin usiadł przy stole, który okupowali już Matthew i Decker Dean. Pierwszy z nich zapytał:

- I co, udało Ci się dobudzić Śpiącą Królewnę?

- Wątpiłeś w to? - prychnął z udawanym oburzeniem. - Wystarczy, że zabiorę mu telefon pod groźbą skasowania konta na Twitterze i magicznie wracają mu siły witalne.

- A propos Twittera, chyba dobrze się wczoraj bawiliście - mruknął Kanadyjczyk z przekąsem. Bickner uniósł brew w niemym zapytaniu, pociągając łyk herbaty z filiżanki. - Nie widziałeś zdjęcia z jarmarku?

To mówiąc, podsunął mu pod nos ekran swojego telefonu z wyświetlonym tweetem z wczorajszego wieczoru. Zdjęcie przedstawiało Kevina ze smutną miną i wystawionym językiem, a tuż przed nim, widniała dłoń w czarnej rękawiczce trzymająca kubek z czekoladą, która bez wątpienia należała do Kanadyjczyka. Tuż przy kciuku znajdowała się naszywka klonowego liścia. Nad zdjęciem, Mac zamieścił wpis: "Każdy gorszy dzień od dziś będzie tylko lepszym, bo istnieje taki jeden z Ameryki, co nie potrafi pić gorącej czekolady" i emotikon czerwonego serca. Kevin uśmiechnął się szeroko, na co Soukup zmarszczył brew i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Deckerem.

- Romantyczny, nie ma co - roześmiał się Amerykanin, po czym spojrzał na dwójkę siedzącą naprzeciwko. - Co?

- W zasadzie to Wasze zachowanie nie jest niczym nowym, ale jakoś tak... Jest inaczej, niż zwykle. Powinniśmy o czymś wiedzieć?

Bickner ze spokojem wziął do ręki kanapkę z serem i papryką, i ledwo powstrzymywał się od śmiechu, widząc ich miny. Opcja wdrożenia planu polegającym na wkręcenia kolegów w rzekomy romans z Boyd-Clowesem zaczęła nabierać rumieńców. To będzie niesamowita zabawa.

- Skoro sam przed chwilą przyznałeś, że nie jest to nic nowego, to skąd to pytanie, Matt? - przełknął kęs i posłał mu delikatny uśmiech. Brunet spojrzał na niego zmieszany, nie za bardzo wiedząc, co mu odpowiedź. Z opresji uratowało go przyjście drugiego z Kanadyjczyków:

- Już jestem. Zostało coś jeszcze do jedzenia, czy raczej nie mam na co liczyć?

W odpowiedzi, Amerykanin podał mu zapełniony talerz i kubek z herbatą. Mackenzie posłał mu ciepłe spojrzenie, co tylko utkwiło Matta w przekonaniu, że coś jest nie tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro