~Rozdział 39
Alyssa POV
Wstałam koło 10, to dość późna godzina jak dla mnie. Od razu udałam się do łazienki żeby trochę się ogarnąć. W głowie ciągle wspominałam wydarzenia z wczorajszego dnia i nocy.
Jak mogłam tak rzucić się na Shane'a?
Wzięłam szybki prysznic, umyłam dokładnie włosy, pomalowałam się delikatnie i przebrałam w jakieś wygodne ciuchy. Zbiegłam na dół i otworzyłam lodówkę. Świeciła pustkami, a w domu panowała kompletna cisza, co świadczyło o tym, że ojciec już wyjechał. Wróciłam do pokoju po telefon i niepewnie wybrałam numer ojca.
Ojciec: Halo?
Ja: Cześć. Nie ma nic w lodówce, a nie zostawiłeś mi pieniędzy.
Ojciec: Faktycznie, zapomniałem o tym bo rano bardzo się spieszyłem. Prześlę ci zaraz pieniądze na konto. Nie wychodź nigdzie na tym weekendzie, uważaj na siebie.
Ja: Do sklepu wyjść muszę.
Ojciec: No tak, przyślę po ciebie któregoś z moich ludzi.
Ja: Nie! Pojadę do sklepu z Emilie żebym nie była sama. Później wróci do domu, a ja zostanę bo mam sporo nauki.
Ojciec: Dobrze, mądra dziewczynka.
Ja: Na razie.
Ojciec: Wrócę w poniedziałek rano.
Szkoda, że tak wcześnie...
Odczekałam chwilę i sprawdziłam konto bankowe. Ojciec przesłał mi dość dużą kwotę. Od razu wybrałam numer Kevina.
Kev: Słucham?
Ja: Obudziłam cie?
Kev: Nie, przed chwilą wstałem.
Ja: Masz jeszcze zaspany głos.
Kev: O co chodzi?
Ja: Chciałam... Przepraszam za wczoraj.
Kev: Nie, to ja przepraszam. Byłem zdenerwowany i trochę za bardzo się na ciebie rzuciłem.
Ja: To nic. Spotkamy się dzisiaj? Muszę zrobić zakupy.
Kev: Dobrze, tylko potrzebuję chwili żeby się ogarnąć.
Ja: Dobrze, ojciec wyjechał także wchodź na luzie kiedy chcesz.
Kev: Ok, będę za jakieś pół godziny.
Ja: Na razie.
Odłożyłam telefon na blat i poklepałam się po brzuchu, który wydawał z siebie przeróżne dźwięki niezadowolenia głodowego. Podeszłam do lustra stojącego na korytarzu i rozczesałam wciąż wilgotne włosy. Nagle moją uwagę zwróciła paczka stojąca na szafce na buty.
,,Do Sarah od Josh,,. No tak! Pewnie ojciec zabrał paczkę sprzed drzwi.
Wróciłam do telefonu i napisałam do Josha.
Ja: Josh kretynie, jest sobota. Jak mam dostarczyć paczkę do Sarah?
Nie czekałam długo na odpowiedź.
Josh: Wiem, całkowicie mi się powaliło od tego siedzenia w domu. Dasz jej to w poniedziałek?
Ja: Jasne! :D
Josh: Dzięki. Jak się spało i jak tam po randce?
Ja: Spało się dobrze bo byłam zmęczona, a randka... Jak to randka.
Josh: Opowiesz mi wszystko jak się spotkamy!
Ja: Dobrze, postaram się niedługo wpaść do ciebie.
Josh: Czuje się już lepiej, spróbujmy wyjść do parku czy coś.
Ja: Dobrze, jeśli czujesz się na siłach to pójdziemy. :D Odezwę się na dniach.
Josh: Ok ;*
Włożyłam telefon do tylnej kieszeni spodni i podeszłam z zaciekawieniem do paczki.
Zostaw to... Nie bądź wścibska.
Odeszłam od pudełka żeby mnie nie kusiło, poszłam do pokoju żeby spakować torebkę na wyjście.
Shane POV
Obudziłem się koło 8, nie spałem za dobrze w nocy. Nawet teraz wciąż rozmyślałem o wszystkim co się wydarzyło. O Alyssie, mamie, ojcu i dźwiękach z piwnicy. Wtedy przypomniałem sobie o kluczach. Zszedłem szybko na dół gdzie zastałem mamę przygotowującą śniadanie.
-Gdzie tata? - Przywitałem się z kobietą krótkim uściskiem.
-Pojechał na szybkie zakupy. - Odpowiedziała.
-Na razie nie możemy wyjechać bo mamy za mało czasu, może jutro. - Spojrzała na mnie smutno.
-Ty dalej swoje. - Odpowiedziałem zdenerwowany, ale po chwili uspokoiłem się.
To nic nie da, ona jest chora...
Podszedłem do szafy, otworzyłem drzwiczki i uchyliłem deskę gdzie powinny znajdować się klucze, wsunąłem rękę do środka, ale nie znalazłem ich.
-Dziwne.
-Coś się stało? - Matka zapytała ze zdezorientowaniem.
-Nie, wszystko w porządku. Zaraz wrócę. - Oznajmiłem.
-Dobrze, ale za chwilę śniadanie! - Krzyknęła zanim opuściłem dom.
Obszedłem budynek dookoła i zatrzymałem się przy piwnicy. Siedem zamkniętych kłódek i jednak otwarta.
Dałbym sobie ręce obciąć, że jak tu przyjechaliśmy to wszystkie były zamknięte.
Alyssa POV
-Po co ci tyle żelków? - Zapytałam Kevina i zrobiłam zniesmaczoną minę.
-Nie wiem, mam ochotę na żelki. - Wzruszył ramionami i zaczął przeglądać jeszcze dokładniej półkę ze słodyczami.
-Może jesteś w ciąży. - Zaśmiałam się i od razu oberwałam paczką cukierków.
-Ała!
-Trzeba było nie zaczynać. - Uśmiechnął się zwycięsko.
-Masz już wszystko co chciałaś? - Zapytał.
-Tak. Daj mi to. - Wyrwałam z jego ręki koszyk z zakupami.
-Ja zapłacę.
-Litujesz się nade mną bo straciłem pracę? - Prychnął.
-Nie. Wydaje pieniądze ojca na twoje żelki bo wyjebał cie z domu. - Spojrzałam na niego przechylając głowę.
-Na jedno wychodzi, nie chce jego pieniędzy. - Powiedział i wyciągnął rękę po koszyk.
-Nie unoś się honorem. Wiem, że nie masz kasy, a ja jej nie potrzebuję.
-No dobrze. - Westchnął.
~*~
-Cześć Alan! - Przytuliłam mocno chłopaka.
-Cześć księżniczko. - Chłopak pocałował mnie w czubek głowy.
-Zostajesz u nas dzisiaj? - Zapytał.
-Nie wiem. Nie chcę żeby to był kłopot.
-Jaki kłopot? - Zaśmiał się.
-To będzie czysta przyjemność.
-I Alan będzie miał pomoc przy gotowaniu obiadu. - Kev powiedział wchodząc do mieszkania z zakupami.
-Czyli ty jak zwykle nie pomożesz? - Czarnowłosy pokręcił głową.
-Pomógłbym, ale mam dzisiaj rozmowę w sprawie pracy.
-Aaa no tak, faktycznie! - Kiwnął głową i odebrał zakupy od blondyna.
-To my sobie poradzimy z obiadem. - Uśmiechnął się do mnie.
-Jasne. - Odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
-Mam też prośbę.
-Jaką? - Skrzywił się.
-Zakupy. - Spojrzałam na niego z niewinnym uśmieszkiem.
-Jeaaah! - Krzyknął zadowolony.
-Widzę, że macie co robić i nie musze się martwić. - Brat spojrzał na nas z niedowierzaniem jak bardzo cieszą nas zakupy.
-Martwienie się pozostaw nam. - Alan spojrzał na mnie, a następnie zatrzymał wzrok na swoim chłopaku.
-Nie bój żaby... Mam tą rozmowę kwalifikacyjną w małym paluszku. - Uśmiechnął się i uniósł palec.
Wtedy czarnowłosy znowu spojrzał na mnie i razem odwróciliśmy się do Kevina.
-No co? - Blondyn zapytał z podenerwowaniem.
-Właśnie dlatego będziemy się martwić. - Wyjaśniłam.
~*~
-Wiem już kiedy będziesz miała rozmowę w sprawie pracy w kawiarni. - Alan uśmiechnął się do mnie i podał mi makaron, który wrzuciłam do gotującej się wody.
-Kiedy? - Spojrzałam na niego z przerażeniem i przełknęłam głośno ślinę.
-Jutro. - Położył rękę na moim ramieniu żeby mnie uspokoić.
-Zawiozę cię. O nic się nie martw.
-Ale nie mówiłeś nic Kevinowi? - Spytałam.
-Niee... - Jęknął.
-Obietnica to obietnica. - Zaśmiał się.
-Chociaż nie ukrywam, że i ja mam obawy co do tego twojego wyjazdu.
-Przestań, na razie skończę szkołę i zarobię jakieś pieniądze.
-Mam nadzieję, że jeszcze zmienisz zdanie. - Pokręcił głową.
-Nie sądzę.
~*~
-Kev napisał właśnie, że wraca do domu. Ma tą pracę! - Alan oznajmił z entuzjazmem, a ja od razu wyleciałam z przymierzalni i pisnęłam z radości.
-Zje i dołączy do nas.
-Super. - Uśmiechnęłam się.
-Co to jest? - Chłopak przyglądał mi się uważnie.
-Nie wiem. - Zaśmiałam się.
-Może jednak ja czegoś ci poszukam. - Skrzywił się.
-Nie, wzięłam to z ciekawości.
-Gdzie to ma górę, a gdzie dół? Może założyłaś to odwrotnie? - Wpadł w atak śmiechu gdy dotykał rękami ramiączek od dziwnie poplątanej bluzki.
-Też się nad tym zastanawiam. - Również się zaśmiałam.
-Najgorsze, że nie mogę tego zdjąć.
-Pomogę ci. - Chwycił za dół ubrania. Podniosłam ręce i szybkim ruchem zdjął ze mnie bluzkę.
Miałam pod spodem podkoszulkę więc nie martwiłam się o to, że będzie coś widać.
-To znowu wy! Bezwstydnicy! W miejscu publicznym? - Obok nas pojawiła się kobieta na wózku, którą spotkaliśmy w szpitalnej łazience.
-To naprawdę nie tak. - Powiedziałam do kobiety szybko i razem z Alanem zaczęliśmy się śmiać.
-Nie tak? To już drugi raz. Do kościoła i na spowiedź, a nie gorszycie ludzi! - Krzyknęła ze złością i odjechała w stronę innych przymierzalni.
-Ja pierdole. - Alan ledwo wydukał ze śmiechu.
-Chyba naprawdę musimy wybrać się do kościoła. - Zaśmiałam się.
-Patrz! - Nagle chłopak odszedł ode mnie i zebrał coś z wieszaka.
-Idealna na twoją rozmowę w sprawie pracy.
-Sukienka? Nie dzięki. Wolę spodnie i bluzkę. - Skrzywiłam się.
-Jak uważasz. - Zrobił smutną minę.
-Musisz kupić też koszulę. Albo najlepiej kilka.
-Po co? - Zdziwiłam się.
-W kawiarni chodzisz w czarnych jeansach, białej koszuli i fartuszku. - Wyjaśnił szybko.
-Skąd wiesz czy się dostanę? - Spojrzałam na niego spod ukosu.
-Na pewno. Dlaczego miałabyś się nie dostać? - Zapytał i wzruszył ramionami.
-No dobrze, ale tylko jedna koszula! - Pogroziłam palcem.
-Jejj! - Wykonał ręką zabawny zwycięski ruch.
Shane POV
-Martwię się o moją mamę. - Powiedziałem do przyjaciela, z którym właśnie rozmawiałem na video chacie.
-Znowu ma te ataki? - Zapytał ostrożnie.
-Tak, nasiliło się.
-Niedobrze. - Pokręcił głową.
-Brakuje nam ciebie.
-Wiem, mi też was brakuje. Tutaj nie mam nikogo. Noo prawie nikogo. - Zaśmiałem się.
-Jak to? Poznałeś kogoś? - Zdziwił się.
-Tak. - Odwróciłem wzrok od komputera żeby nie patrzeć na jego reakcję.
-Szybki jesteś! Było już coś? - Zapytał i poruszył brwiami.
-Chryste Rayan! To nie twoja sprawa.
-Tak tylko pytam. Ostatnio wyrwałem trzy takie... - Zaczął z entuzjazmem.
-Dobra, dobra! Nie kończ! - Przerwałem mu.
-Coraz lepsze robią tu imprezy. Omija cie najlepsze. - Wyjaśnił ze smutkiem.
-Wiesz, że nie jestem aż tak imprezowy więc chyba wiele nie tracę. Z resztą Alyssę poznałem właśnie na imprezie. - Uśmiechnąłem się.
-A więc Alyssa? No dobrze. - Spojrzał na mnie tajemniczo.
-Shane! - Usłyszałem wołanie taty.
-Muszę kończyć. Odezwę się jutro. - Rzuciłem szybko do przyjaciela i wyszedłem z pokoju.
Głos dobiegał z dołu więc tam się udałem.
-Pomożesz mi? - Ojciec stał na korytarzu i odrywał poręcz od schodów.
-Co robisz? - Zapytałem zdziwiony.
-Wymieniam te stare poręcze. Trzeba też dostać się pod schody i wytępić szczury. To je słyszałeś w nocy. Sprawdziłem to. - Powiedział szybko.
-Jak? - Zapytałem uważnie się mu przyglądając.
-Oderwałem jedną deskę. O tam. - Wskazał ręką na deskę pod schodami.
-Widziałem kilka szczurzych mord. - Powiedział z obrzydzeniem.
-Zajrzałem do środka przez otwór.
Nic nie widziałem.
-Szczury wyłażą nocami. W dzień siedzą gdzieś w rogu. Wytępimy je zanim narobią szkód. - Powiedział odrywając kolejną deskę.
-A co z piwnicą? - Spojrzałem na niego w zamyśleniu.
-Na razie nie ma sensu tam iść. Zajmijmy się wszystkim po kolei. - Oznajmił stanowczo i wskazał na deski, które miałem mu pomoc odrywać.
Spojrzałem ukradkiem na mamę, która czytała książkę przy oknie w kuchni. Kobieta pokręciła głową jak gdyby chciała pokazać żebym nie wierzył w to co mówi tata.
Ale dlaczego?
<><><><><><><><><><><><><><><><>
Cześć Wszystkim!
Na wstępie chciałam baaaaardzo Was przeprosić za tak długą przerwę. 🙏🏼
Wiem, że dużo obiecywałam i mimo tego wyszło jak wyszło...
Miałam teraz bardzo ciężki czas i nie mogłam przemóc się do pisania. Nie ukrywam, że od początku tego opowiadania minęło sporo czasu i mój styl jak i umiejętności bardzo się zmieniły. Widać to szczególnie w opowiadaniu, nad którym aktualnie pracuję. Ciężko jest mi teraz dokończyć to opowiadanie utrzymując nadal wcześniejszy klimat, ale oczywiście zrobię to i już na stałe wracam do was z mnóstwem pomysłów. Nie tak łatwo się mnie pozbyć! 😄
Tym czasem do zobaczenia w następnym rozdziale już niebawem. Całuję 💋
~Poniaczynkova
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro