~Rozdział 29
-Mogłabyś w końcu wydorośleć? Przyłóż się do nauki, zadbaj o swoją przyszłość... - Ojciec prawił mi godzinne kazania podczas uzupełniania nieobecności w dzienniku elektronicznym.
-Daj już spokój. - Wgryzłam się w kanapkę z pomidorem i żółtym serem.
-Jak ty w ogóle wyglądasz? Może nie znam się na modzie, ale to chyba nie jest teraz na topie? - Oderwał wzrok od laptopa i zmierzył mój outfit od góry do dołu.
-Nie planowałam ubrać się dzisiaj modnie, tylko wygodnie. - Przewróciłam oczami i spojrzałam na moje dresowe spodnie.
-Chcesz żeby ktoś pomyślał, że jesteś bezdomna? - Westchnął i pokręcił głową.
-Robisz niepotrzebne dramaty. Czepiasz się wszystkiego i już mam tego dość! Czy kiedykolwiek coś dobrze zrobiłam? - Odłożyłam kawałek kanapki na talerz i poszłam ubrać buty i kurtkę.
-Nie podnoś głosu. - Usłyszałam odpowiedź taty i od razu miałam ochotę sięgnąć po broń.
-Tak myślałam, my nigdy nie będziemy normalnie rozmawiać. Na co ja liczyłam? - Wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi.
-Jutro idziesz normalnie do szkoły! - Usłyszałam na odchodne.
No tak, dzisiaj jest wolny poniedziałek bo ostatnie klasy mają próbne egzaminy, ale jutro muszę iść do tego wytworu szatana.
Udałam się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Powietrze było ostre i lodowate więc szybko owinęłam się mocniej kurtką. Po kilku minutach widziałam już zarys celu mojej drogi. Miałam nadzieję, że ktoś będzie w pobliżu bo po ostatnich zdjęciach jakie dostałam, bałam się nawet przechodzić obok przystanku. Rozglądnęłam się dookoła. Co jakiś czas pojedyncze samochody przejeżdżały ulicą. Doszłam na miejsce i odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam mężczyznę siedzącego na ławce i czekającego na autobus. Skinęłam głową w jego stronę żeby nie wyjść na niekulturalną gówniarę.
-Dzień dobry. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
Wyglądał na przyjaznego czterdziestolatka. Na jego twarzy znajdował się kilkudniowy zarost. Ubrany był w szary płaszcz i eleganckie buty. Na ławce obok niego stała czarna torba, bodajże na laptopa.
-Zimno dzisiaj. - Oznajmił widząc jak się telepię.
Spostrzegawczy...
-Tak. - Potwierdziłam niepewnie i schowałam się przed wiatrem za ściankę przystanku.
-Gruba była wczoraj impreza? - Zaśmiał się.
-Słucham? - Skrzywiłam się nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Pytam czy impreza się udała? - Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
Ojciec miał rację, wyglądam jak bezdomna.
Nic nie odpowiedziałam, rzuciłam mu tylko wrogie spojrzenie.
-Oho, ktoś tu wstał lewą nogą. - Pokręcił głową i zaczął czytać gazetę, którą trzymał w ręku.
-Goń się stary bucu. - Szepnęłam pod nosem i spojrzałam w stronę nadjeżdżającego już autobusu.
-Słucham? - Okazało się, że stary buc ma bardzo dobry słuch.
-Mówiłam, że właśnie przyjechał mój autobus. - Uśmiechnęłam się wrednie i podeszłam bliżej ulicy.
-Doprawdy? - Spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić, wstał z ławki i zebrał swoje rzeczy.
Momentalnie przeszły mnie ciarki gdy zbliżał się w moją stronę.
-Traktuj ludzi z większym szacunkiem to może nie spotka cię nic złego. - Powiedział znajdując się dosłownie kilka centymetrów ode mnie, po czym otworzył mi drzwi autobusu i wskazał ręką żebym poszła przodem.
Weszłam do środka i kupiłam bilet. Udałam się na koniec pojazdu, ale nie znalazłam żadnego wolnego miejsca więc stanęłam przy drugim wyjściu. Tajemniczy i przerażający mężczyzna stanął obok mnie.
-Ze wszystkich miejsc wybiera pan akurat to? - Zapytałam z udawaną odwagą.
-Nie skończyliśmy jeszcze rozmawiać. - Oznajmił uważnie obserwując moją reakcję.
-Wręcz przeciwnie, nie mamy o czym rozmawiać. - Założyłam kosmyk włosów za ucho i zaczęłam obserwować mijane budynki żeby nie przegapić mojego przystanku.
-Dlaczego jesteś tak niemiła? - Zapytał, ale tylko się zaśmiałam.
-Pytam poważnie. - Dodał.
-Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.
-Może to dlatego, że mam trudną sytuację rodzinną. Chyba na to najczęściej zwala się wszystkie problemy?
-Nie, to raczej nie to. Zapewne trochę przyczynia się to do twojego zachowania, ale raczej stawiałbym na usilną potrzebę samodzielności i strach. - Mężczyzna spoglądał na mnie w taki sposób, że miałam ochotę uciec.
-Strach? - Zapytałam spokojnie by nie pokazać swoich emocji.
-Wolisz być wredna dla ludzi niż żeby ktoś cie polubił. Straciłaś już kogoś i boisz się, że im więcej osób zbliży się do ciebie, tym więcej odejdzie. - Spojrzał na mnie zwycięsko bo doskonale wiedział, że ma trochę racji.
-Może, a może po prostu jestem wredna bo mnie pan wkurwia swoją nachalnością? Czy wyglądam na kogoś kto lubi rozmawiać o pogodzie? - Zapytałam pewna siebie gdy zobaczyłam, że zbliżamy się do mojego przystanku.
-Żegnam. - Wysiadłam z pojazdu i po raz ostatni spojrzałam na mężczyznę, który kręcił głową zniesmaczony moją odpowiedzią. Pokazałam dupkowi palec środkowy.
Przecież i tak więcej go nie zobaczę.
-Cała Alyssa. - Usłyszałam głos mojej przyjaciółki i odrazu odwróciłam się w stronę, z której dobiegał.
-Lubisz pakować się w kłopoty?
-Emilie! - Wrzasnęłam gdy tylko ją ujrzałam. Podbiegłam do dziewczyny i przytuliłam ją mocno.
-O mój Boże jak tęskniłam. - Wtulona we mnie blondynka zaczęła gładzić mnie dłońmi po plecach. Jej głos zaczął się łamać.
-Ja też tęskniłam, nawet nie wiesz jak bardzo. - Oderwałam się od dziewczyny żeby bardziej się jej przyjrzeć.
Zauważyłam, że łzy napływają jej do oczu więc wyjęłam z kieszeni chusteczki i podałam przyjaciółce.
-Zmieniłaś się. Wyglądasz bardziej kobieco i tak dorośle! - Poruszyła brwiami, na co obie się zaśmiałyśmy.
-Ty też się zmieniłaś, ale z drugiej strony wyglądasz dokładnie tak jak sobie wyobrażałam. - Uśmiechnęłam się ciepło i zaczęłyśmy iść w stronę naszej ukochanej knajpki.
-Co zrobił ten biedny człowiek z autobusu, że zasłużył na środkowy palec? - Emilie zaśmiała się gdy tylko zadała pytanie.
-To dość długa historia. - Oznajmiłam szybko.
-Mamy czas. - Blondynka puściła mi oczko.
~*~
-Niesamowite jak dużo może stać się w zaledwie dwa tygodnie. - Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i złapała się za głowę próbując przyswoić wszystkie informacje jakie jej sprzedałam.
-U mnie przez dwa tygodnie nie dzieje się absolutnie nic. - Powiedziała z udawanym smutkiem.
-Daj spokój. U mnie też, to jakieś wyjątkowe dwa tygodnie. Z drugiej strony wolałabym pospolitą nudę niż nieudany, psychiczny związek, wypadek samochodowy, odwiedziny policji, wieści o orientacji brata, bójkę z dziewczyną przyjaciela i kłótnię z nim, tajemnicze listy od mordercy i interesujące rozmowy z ojcem. - Zaczęłam wyliczać na palcach wszystko co działo się w ostatnich tygodniach i aż zrobiło mi się niedobrze gdy zorientowałam się jak dużo działo się w ciągu kilkunastu dni.
-Nie zapominaj o tym, że stałaś się prawdziwą dziewczyną z mafii, trzymając chłopaka związanego w piwnicy. - Przyjaciółka zaśmiała się tak głośno, że aż zwróciła uwagę ludzi siedzących w pobliżu.
-Emilie ciszej. - Szepnęłam do dziewczyny.
-Spokojnie, tylko żartowałam z tą piwnicą. - Odwróciła się do mężczyzny, który stał obok przerażony naszymi rozmowami.
-Przepraszam. - Powiedziała do mnie z miną smutnego, małego kociątka.
-Ja wiem, że to wszystko wydaje się takie zabawne, ale jestem już bardzo zmęczona i chciałabym żeby w końcu się ułożyło. - Wzięłam łyk koktajlu owocowego i spojrzałam na dziewczynę dużo smutniej niż wcześniej.
-Ułoży się. Nie martw się. - Emilie złapała mnie za rękę i ścisnęła mocno żeby dodać mi otuchy.
-Lesby. - Odwróciłyśmy się w równym czasie gdy usłyszałyśmy obraźliwą uwagę.
-Lubię wkładać palce szybko i głęboko więc lepiej uważaj na gałki oczne chłoptasiu. - Emilie wyjechała do młodszego od nas chłopaka, z tekstem rodem z ,,Hannibala,,.
-Że co? - Skrzywiłam się i zapytałam dziewczynę.
-Nie wiem, nie pytaj mnie. Ważne, że pomogło. - Machnęła ręką, a ja zauważyłam, że chłopak faktycznie odpuścił.
-Nic się nie zmieniłaś. Cofam to co mówiłam wcześniej. - Zaśmiałam się, a blondynka poszła w moje ślady.
-Najpierw mówisz, później myślisz. - Pokręciłam głową z uśmiechem od ucha do ucha.
-Zbieraj się, idziemy do Josha bo macie sporo do przedyskutowania i chyba potrzebujecie pośrednika. - Przyjaciółka spojrzała na zegarek i zerwała się z siedzenia zbierając swoje rzeczy.
~*~
Wzięłam głęboki wdech zanim chwyciłam za klamkę do sali szpitalnej, w której leżał Josh. Emilie patrzyła na mnie zniecierpliwiona co jedynie pogarszało sytuację.
-Wchodź Aly. - Jęknęła zrezygnowana przez co szybko otworzyłam drzwi.
Weszłam do pomieszczenia pierwsza, odrazu zobaczyłam Josha stojącego przy torbie sportowej i paktującego swoje rzeczy. Sala do złudzenia przypominała tą, w której leżałam po wypadku.
-Alyssa. - Powiedział spokojnie gdy mnie zobaczył.
-Cześć. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Josh! - Emilie wybiegła zza mnie i rzuciła się na chłopaka.
-Emilie? O mój Boże, co tu robisz? - Brunet ucieszył się widząc przyjaciółkę.
Stałam przez chwilę i gapiłam się na nich zupełnie nie słysząc o czym rozmawiają. Wszystkie dźwięki zlały się w jedność. Myślami uciekłam do mojej ostatniej rozmowy z chłopakiem. Próbowałam ułożyć sobie w głowie całą naszą rozmowę.
-Ała, uważaj! - Z rozmyślań wyrwał mnie jęk Josha.
Przyjrzałam się uważnie przyjacielowi. Wyglądał znacznie gorzej niż ja, James albo Veronika. Na jego nodze znajdowała się szyna usztywniająca całą stopę, łydkę i kolano. Lewą rękę pokrywał gips, jego twarz była zadrapana i spuchnięta. Ledwo wykonywał jakiekolwiek ruchy.
-Jezu, jak ty wyglądasz. - Podeszłam bliżej i do moich oczu napłynęły łzy.
-Przepraszam. - Powiedziałam łamiącym się już głosem.
-Hej, to nie twoja wina. - Brunet przytulił mnie delikatnie.
-Alyssa nie płacz. - Emilie położyła dłoń na moim ramieniu.
-Wypisali cie już? - Zdziwiłam się gdy ponownie spojrzałam na torbę.
-Nie, sam wypisałem się na własne życzenie. - Josh oznajmił niepewnie. Jego mina mówiła, że boi się naszej reakcji.
-Rodzice nie wiedzą. Będą w szoku jak wejdę do domu. - Zaśmiał się nerwowo.
-Co? Dlaczego? - Powiedziałyśmy z blondynką niemalże w tej samej chwili.
-Leżę tu całkiem sam jak jakiś wyrzutek. Czuję się już trochę lepiej więc mogę tak samo leżeć w domu. - Wzruszył ramionami.
-Nie mam pewności czy powinieneś Josh... - Emilie zaczęła, ale chłopak przewrócił oczami.
-Hej! Nie zachowuj się jak dziecko! - Podniosła głos i spojrzała na chłopaka spod byka.
-Dobrze mamo. - Zaśmiał się i ponownie przytulił dziewczynę.
-Mogłabyś zostawić nas na chwilę samych?
-No dobrze. - Jęknęła.
-Ale czekam przed wejściem i nie chce się tam zestarzeć. - Pogroziła nam palcem.
-Uwiniemy się szybko. - Obiecałam i przyjaciółka opuściła pomieszczenie.
-Alyssa. - Josh zaczął poważnie.
-Chciałem cię przeprosić. Nie wiem co ostatnio się ze mną działo, ale przez ten wypadek dużo myślałem bo byłem cały czas sam. Veronika zachowała się paskudnie, całkowicie mnie olała i zrozumiałem już jaka jest naprawdę. - Mówił spokojnie, a ja stałam tylko i analizowałam każde zdanie.
-Rozmawiałem dzisiaj z tym chłopakiem, który pracuje jako nowy kelner w knajpce. Sam do mnie napisał bo dowiedział się o wypadku i pytał jak się czuję. Trochę mnie to zdziwiło, ale powiedział mi też o tym co naprawdę wydarzyło się w restauracji. Wiem już, że to Veronika zaczęła całą tą awanturę i przepraszam, że ci nie uwierzyłem. - Pod koniec zdania posmutniał.
Nie odezwałam się ani słowem przez długi czas, patrzyłam tylko na chłopaka aż ten nie wytrzymał.
-Błagam powiedz coś.
-Jest mi przykro. Szłam tutaj z postanowieniem pogodzenia się, miałam zamiar nawet cię przeprosić. Dopiero kiedy usłyszałam od ciebie to wszystko rozumiem, że nie zrobiłam nic złego. To ty zachowałeś się okropnie. - Powiedziałam niemalże na jednym wdechu.
-Olałeś mnie i naszą długoletnią przyjaźń dla dziewczyny, która od początku mnie nie lubiła i traktowała cię jak gówno. Stawałeś zawsze po jej stronie i karałeś mnie nie odzywając się do mnie. - Usiadłam na parapecie przy uchylonym oknie, wbiłam wzrok w podłogę i zaczęłam bawić się palcami.
-Zostawiłeś mnie w momencie, w którym najbardziej cie potrzebowałam.
-Alyssa ja... - Zaczął.
-Nie mam pojęcia co powiedzieć. Nie wiedziałem, że tak to odbierasz.
-,,Że tak to odbieram,,? - Przytoczyłam jego słowa i parsknęłam śmiechem.
-Przez cały ten czas cie przepraszałam bo mi zależało na naszej przyjaźni, ale ty miałeś to w dupie. Uważałam siebie za złą przyjaciółkę bo wtrącałam się w twój związek, ale to ty byłeś chujowym przyjacielem. - Spojrzałam prosto w jego oczy. Widziałam, że jest mu przykro i, że rozumie o co mi chodzi.
-Przepraszam cię. Naprawdę obiecuję, że to naprawię i już więcej cię nie zostawię. Przysięgam. - Położył rękę na klatce piersiowej i patrzył wprost w moje źrenice.
-Może powinnam ukarać ciebie tak jak ty mnie i nie odzywać się do ciebie przez jakiś czas twierdząc, że potrzebuję przerwy, ale nie potrafiłabym.
-Chryste to brzmi koszmarnie, jestem strasznym dupkiem. - Josh oparł się o ścianę i zaczął obserwować widoki za oknem.
-Jesteś okropny. - Zaśmiałam się.
-Masz u mnie dożywotnio podwózki w każde miejsce na świecie. - Uśmiechnął się lekko.
-Brzmi dobrze, ale na razie nie nadajesz się na kierowcę. - Wzięłam z szafki nocnej długopis i narysowałam na gipsie Josha, jego ulubioną postać z bajki, którą oglądaliśmy w dzieciństwie. Zawsze mówiliśmy, że jest do niego podobna z charakteru i wyglądu. Pod spodem napisałam ,,Najgorszy przyjaciel na świecie,,.
-O nie, teraz jestem naznaczony! - Zaśmiał się.
-Koniec tego, wypierdalać z sali! - Do pokoju weszła zirytowana Emilie.
-Grzeczniej młoda damo, zgorszysz pielęgniarki i starszych ludzi leżących w szpitalu. - Josh pogroził jej palcem i wszyscy się zaśmialiśmy.
-Ile można czekać? Już mam jedną zmarszczkę więcej na czole. Chcecie żebym została starą, samotną kobietą? - Złapała się za serce i udawała przejęcie.
-Nawet kupię ci pierwsze cztery koty. - Uśmiechnęłam się szeroko.
-Bardzo zabawne Jeansen! - Emilie przymrużyła oczy.
-Chodź sieroto, odwieziemy cie bezpiecznie do domu. - Zwróciła się w stronę Josha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro