Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~Rozdział 28

Jak mogłam zapomnieć o Jamesie. Mam nadzieję, że nie umarł z głodu albo wycieńczenia. W ogóle dlaczego ja się o niego martwię...

-Aly! Idziesz? - Krzyk Alana mnie otrzeźwił.

-Idę! - Krzyknęłam i szybko zeszłam ze schodów.

James siedział na krześle z zaklejonymi ustami i przywiązany do rury, z której spływa woda. Na szczęście nie wyglądał na wycieńczonego albo bardzo przerażonego. Alan podszedł do chłopaka i szybkim ruchem oderwał taśmę z jego ust.

Tych samych ust, które niedawno całowałam niczego nieświadoma.

-Kurwa co z wami? Pojebało was! - James zaczął krzyczeć więc Alan spojrzał na niego ostrzegawczo.

-Pij. - Postawiłam butelkę wody obok bruneta i uwolniłam jego jedną rękę ze splotu sznura.

-Dzięki. - Powiedział już spokojniej i spuścił wzrok na butelkę.

-Teraz mów wszystko bo nie mamy czasu. - Czarnowłosy nie odpuszczał, był wściekły i zmęczony.

-Dajcie mi wytłumaczyć, to naprawdę nie tak. - James zaczął się tłumaczyć, ale przerwał i ucichł.

-Konkrety. - Powiedziałam stanowczo w jego stronę.

-Alyssa nie złość się na mnie, ja zrobiłem to wszystko dla ciebie. - Po raz kolejny powtórzył irytujące mnie wytłumaczenie swoich czynów, co wyprowadziło mnie z równowagi.

-Do brzegu kurwa! Nie będę tego słuchać, jeśli nie masz nic konkretnego do powiedzenia to żegnam. Wrócę jak zjedzą cie szczury. - Zaczęłam iść w stronę schodów, a Alan z powrotem związał chłopaka.

-Zaczekajcie, powiem wam wszystko! - James krzyknął gdy weszłam na pierwszy schodek.

Szybko poszło...

-Wszystko zaczęło się rok temu... - Zaczął, a my wybuchliśmy śmiechem.

-Jaja sobie robisz? - Alan spojrzał na niego z niedowierzaniem.

-Nie, kurwa dajcie mi dokończyć bo nic nie powiem!

-Mów. - Przewróciłam oczami i usiadłam na stoliku z gratami do naprawy.

-Byliśmy z chłopakami na mega hardcorowej imprezie. Kevina wtedy nie było z nami, chyba pierwszy raz od początku szkoły. Byliśmy mocno wstawieni i poniosło nas... Impreza przedłużyła się do trzech jebanych dni. Bez przerwy jechaliśmy na kwasie i nikt nie pamiętał co się działo. - James wypuścił głośno powietrze.
-Cholera... Nie płaciliśmy za nic co braliśmy, wszystko Scott zapisywał nam na kreskę. Nagle liczby urosły niewiarygodnie i mieliśmy do spłacenia dług jakiego nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić.

-Co to ma do rzeczy? Kevina z wami nie było... - Alan wtrącił nagle nie mogąc wytrzymać do zakończenia historii.

-Naprawdę nic nie kumasz? - Brunet zaśmiał się.
-Nie bylibyśmy w stanie wziąć takiej ilości prochów. Choćby każdy z nas brał co sekundę, nie dalibyśmy rady... Ale jak to udowodnić? Wszyscy byli naćpani, nikt nic nie pamiętał, może mieliśmy iść na policję? - Pokręcił głową i zaśmiał się nerwowo do siebie.
-Scott jest pojebany, wpływowy i ma bardzo dużo przydupasów gotowych zabić gdy wyda polecenie. Wiedział, że bogate dzieciaki z liceum mu nie podskoczą i grzecznie spłacą dług, którego nawet nie zrobiły.

-To ma sens, co ma z tym wspólnego Kevin? - Zapytałam spokojnie.

-Podzieliliśmy dług po równo i spłaciliśmy pierwszą ratę. Nim zdążyliśmy uzbierać na drugą Scott oznajmił, że kwota już urosła i teraz musimy spłacić więcej albo zacząć dilować w szkole.

-Co do tego ma Kevin? - Powtórzyłam powoli pytanie.

-Uratował nam tyłki! Poszedł do konkurencji. Mike zbierał ludzi wyrolowanych przez Scotta jak my i stworzył z nich swój jebany gang. Kevin przez znajomości twojego starego załatwiał im wtyki w policji i dobrych prawników. W zamian za to chronili nas przed ludźmi Scotta. Od tamtej pory mieliśmy spokój, aż do momentu bójki.

-Rozumiem... Więc Kevin ocalił bandę idiotów, którzy teraz wpakowali go za kratki? - Zapytałam zirytowana.

-Nie, to nie tak Aly. - James westchnął ze smutkiem.
-Scott przeczekał chwilę i nasłał na nas kilku osiłków przez co Kevin musiał znowu uruchomić swoje kontakty i zaczął interesy z Mikeem. Ten nie chciał już prawnika i zaprzyjaźnionej policji, chciał za to żebyśmy przewozili jego towar. Mieliśmy zrobić to tylko raz, a mimo tego Scott się o tym dowiedział. Potajemnie zrobił kilka fotek jak dostarczamy towar. Zagroził mi i musiałem zrobić dla niego kilka rzeczy żeby odzyskać swoje zdjęcia.

-Co ze zdjęciami Kevina? - Zapytałam znając już odpowiedź.

-Kazał mi go wsypać na policji. To ja zaniosłem te zdjęcia, ale... Chcieli zrobić ci krzywdę.

-To twoje wytłumaczenie? Lepiej było skrzywdzić Kevina? Jesteś skończonym kretynem James! - Nie potrafiłam złościć się na chłopaka, ale nie wiedziałam co o tym myśleć.

-Alyssa, Scott tak naprawdę chciał tylko Kevina. Nie chodziło o mnie nawet przez chwilę. To Kevin poszedł do konkurencji przez co zrujnował jego marzenia o grubej kasie. Wiedział, że jesteś jedyną ważną osobą dla Kev'a i prędzej czy później coś by ci zrobił. Kiedy stałaś się ważna również dla mnie, odizolowałem ich od ciebie. Naprawdę chciałem cie chronić. - James wyglądał fatalnie, ta historia kosztowała go więcej nic siedzenie w piwnicy przez kilka godzin. Byłam na niego zła, ale wiedziałam, że nie możemy trzymać go dłużej przywiązanego do rury.

-Wypuść go. - Spojrzałam na Alana z pod przymrużonych powiek.

-Jesteś pewna? Jeśli się boisz to... - Czarnowłosy zaczął.

-Przysięgam, że nic jej nie zrobię. - James zapewnił Alana.
-Jeśli nie chcesz bym się do ciebie zbliżał, powiedz tylko słowo i więcej mnie nie zobaczysz. Zrozumiem to. Może jedynie w szkole się spotkamy. - Zwrócił się tym razem do mnie.

-Nie zbliżaj się do mnie. To chciałeś usłyszeć? - Mówiąc to, patrzyłam prosto w jego szare, smutne oczy. Odwiązałam go i patrzyłam jak wstaje i idzie w stronę schodów.

-Nie. Nie to chciałem usłyszeć. - Odwrócił się do mnie po raz ostatni i zniknął.

-Jesteś pewna, że się do ciebie nie zbliży? Alan spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Skrzywił się jeszcze zanim otrzymał odpowiedź.

-Jestem z rodziny Jeansenów, nauczyłam się by nie wierzyć nikomu, nawet własnemu ojcu. - Uśmiechnęłam się do przyjaciela.
-Zadbam o to by się do mnie nie zbliżył bo nikt nie zrobi tego za mnie. - Przesunęłam krzesło na miejsce i schowałam linę do szafki na narzędzia.
-Jeszcze dzisiaj wystąpię o zakaz zbliżania się.

-Sprytna dziewczynka. - Chłopak uśmiechnął się dumnie.

~*~

-Jestem już zmęczona, w dodatku ojciec cały czas do mnie dzwoni. Powinnam wrócić do domu. - Powiedziałam do Alana i ugryzłam kolejny kawałek pizzy.

-Ok, zaraz cie odwiozę. - Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i przypiął do tablicy korkowej kartkę z imieniem Scotta.

-Podsumujmy. - Odłożyłam pizzę na talerz i podeszłam do tablicy.
-Podejrzany jest... - Zastanowiłam się chwilę.
-Każdy. - Zaśmialiśmy się w tym samym czasie.

-Masz rację, to bez sensu. Jestem lekarzem, nie detektywem. - Przyjaciel oparł się o stół i westchnął głośno.

Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno.

-Wiesz co? - Zapytałam cały czas wtulona w jego klatkę piersiową.

-Co? - Zapytał podekscytowany.

-Nie jesteś jeszcze lekarzem. - Zaśmiałam się.

-Osz ty mendo! Myślałem, że powiesz coś innego! - Czarnowłosy odsunął się ode mnie i otworzył szeroko usta.

-O to chodziło. - Wystawiłam język w jego stronę.

-Będziesz się smażyć w piekle. - Zaśmiał się i podszedł znowu do tablicy.
-Poczekaj.

-Przecież się nie ruszam. - Skrzywiłam się.

-Spójrz. - Wskazał palcem na rozrysowany plan budynku szkolnego i jego okolice.

-Co?

-Tutaj rzekomo mają znajdować się twoje zwłoki? - Zapytał z powagą, a mnie odrazu przeszły ciarki.

-Chryste, Alan! Musisz mówić to tak jakbym już była skazana na smierć?

-Przepraszam. - Zakrył oczy dłońmi i rozsunął palce w niewielką szparę, przez którą obserwował moją reakcję.

-Jak dziecko. - Pokręciłam głową.
-Co z tym schowkiem? Czy co to tam jest...

-Siatka znajduje się między budynkiem szkoły, a starymi garażami i budynkiem grozy.- Przy ostatnim słowie wskazał na moje ,,przyszłe miejsce pochówku,,.
-Teoretycznie wszystkie te budyneczki nie należą już do szkoły, ale... - Zbudował napięcie przerywając wypowiedz i zakreślił czerwonym długopisem niewielką bramę.
-Ta brama sugeruje, że szkoła ma ten schowek w pakiecie.

-Nie rozumiem Alan. - Jęknęłam jak małe dziecko i usiadłam na stole.

-Skupiłbym całą swoją uwagę na środowisku szkolnym bo osoba z zewnątrz nie dostałaby się do starego schowka. - Machał mi długopisem przed twarzą i tłumaczył z ekscytacją.

-Racja. - Odpowiedziałam zamyślona.
-Musimy wykluczyć Veronikę, Scotta i wszystkie osoby z poza szkoły.

~*~

-Jestem! - Krzyknęłam gdy weszłam do domu i odłożyłam bluzę na szafkę.

-Gdzie byłaś? Dzwoniłem do ciebie chyba sto razy! - Ojciec wyszedł z gabinetu i odrazu zaczął na mnie krzyczeć.

-Byłam u Alana i nie, nie interesuje mnie co o nim myślisz. Z resztą napisałam ci wiadomość, że zaraz wrócę. - Minęłam go z obojętnością i usiadłam na kanapie w salonie.

-Faktycznie. - Spojrzał na telefon i przeczytał wiadomość.
-Przepraszam. Za to, że wcześniej na ciebie nakrzyczałem i za to, że krzyczę teraz i... I za to co powiedziałem o Kevinie. - Tata usiadł w fotelu i posmutniał.

-Spoko. - Wzruszyłam ramionami.

-Wiem, że brakuje ci mamy. Nie jestem najlepszym ojcem, ale staram się wychować was na zaradnych ludzi. - Mówiąc to ani razu na mnie nie spojrzał. Wbił wzrok w podłogę i co jakiś czas przenosił go na stolik albo ścianę.

-Jesteśmy zaradni bo cały czas siedzimy sami i radzimy sobie. - Oznajmiłam.

-Radzicie sobie? Kevin jest w więzieniu. Ty miałaś wypadek i możliwe, że grozi ci niebezpieczeństwo. - Znów lekko podniósł ton i tym razem spojrzał prosto w moje oczy.

-Właśnie, co do niebezpieczeństwa. - Urwałam kontakt wzrokowy.
-Przygotowałam wniosek o zakaz zbliżania, możesz to załatwić? - Wyjęłam telefon i wysłałam tacie maila z dokumentami.

-Tak. - Westchnął i zaglądnął w skrzynkę mailową.
-James Phoenix? Chwileczkę, przecież to przyjaciel Kevina. - Zmarszczył brwi i uważnie zaczął przyglądać się mojej twarzy.

-Tak. To też ktoś kto doniósł na Kevina i... Mój były chłopak. - Powiedziałam szybko żeby uniknąć pytań.

-Aha, jasne. - Kiwnął głową i poszedł do gabinetu.

,,Aha, jasne,, Właśnie na taką odpowiedz nie liczyłam...

-Idę do siebie! - Krzyknęłam i zaczęłam iść na górę.

-Yhm. - Ojciec przytaknął dziwnym pomrukiem i tak skończyła się nasza rozmowa.

Nie miałam na nic siły, siedziałam tylko na łóżku, w ciemnym pokoju i gapiłam się w okno. Nie byłam senna, mimo że byłam zmęczona. Nie miałam ochoty na oglądanie seriali ani naukę. Jakiekolwiek myśli mnie przygnębiały więc patrzyłam tępo w jeden punkt i nie myślałam o niczym. Nagle poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni. Odblokowałam ekran przez co odrazu przymrużyłam oczy. Jasne światło drażniło mnie jeszcze przez chwilę, aż oczy przyzwyczaiły się do obrazu.

Emilie: Hej Miśka! Co u ciebie? :D

Ja: Nie ciekawie :( W sumie to nawet do dupy. Chciałabym z tobą pogadać...

Emilie: Niespodzianka! Masz okazję, przed chwilą przyjechałam i możemy spotkać się jutro ;P

Ja: O mój Boże!!!! Świetna informacja, poprawiłaś mi gówniany dzień.

Emilie: Też się cieszę, tęskniłam za wami straaaasznie!

Za nami, no tak... Nie wie, że Josh jest w szpitalu i nie wie, że jesteśmy skłóceni.

Ja: Pokłóciłam się z Joshem, ale możemy go odwiedzić jutro w szpitalu.

Emilie: W szpitalu? Co się stało?!

Ja: Mieliśmy wypadek :|

Emilie: Jezu, dlaczego nic nie powiedziałaś? Nic ci nie jest?

Ja: Nie, już lepiej chociaż czasem bolą mnie żebra :( Nic nie mówiłam bo nie miałam kiedy. Nawet nie pojechałam dzisiaj do szpitala odwiedzić Josha.

Emilie: Musisz mi wszystko jutro opowiedzieć bo nic nie rozumiem!

Ja: Widzisz ile cie omija, trzeba było się przeprowadzać? :D

Emilie: Wiesz, że chciałam zostać :/

Ja: Wiem... Na ile przyjechałaś?

Emilie: Na dwa tygodnie ;*

Ja: Yeah bitch! W końcu! Tak bardzo tęskniłam.

Emilie: A ja tęskniłam za tobą :(

Ja: Dobrej nocki ;* Widzimy się jutro!

Emilie: Napiszę z rana, dobranoc! ;*

Odłożyłam telefon na szafkę nocną i położyłam się na łóżku. Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od dawna. Cieszyłam się, że zobaczę Emilie, potrzebowałam teraz przyjaciółki bardziej niż kiedykolwiek.

Przez ostatnie wydarzenia zostałam zupełnie sama i zapomniałam, że jest jeszcze ktoś z kim mogę szczerze pogadać.

Zasnęłam z myślą, że następny dzień będzie lepszy i przede wszystkim spokojny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro