~Rozdział 28
Jak mogłam zapomnieć o Jamesie. Mam nadzieję, że nie umarł z głodu albo wycieńczenia. W ogóle dlaczego ja się o niego martwię...
-Aly! Idziesz? - Krzyk Alana mnie otrzeźwił.
-Idę! - Krzyknęłam i szybko zeszłam ze schodów.
James siedział na krześle z zaklejonymi ustami i przywiązany do rury, z której spływa woda. Na szczęście nie wyglądał na wycieńczonego albo bardzo przerażonego. Alan podszedł do chłopaka i szybkim ruchem oderwał taśmę z jego ust.
Tych samych ust, które niedawno całowałam niczego nieświadoma.
-Kurwa co z wami? Pojebało was! - James zaczął krzyczeć więc Alan spojrzał na niego ostrzegawczo.
-Pij. - Postawiłam butelkę wody obok bruneta i uwolniłam jego jedną rękę ze splotu sznura.
-Dzięki. - Powiedział już spokojniej i spuścił wzrok na butelkę.
-Teraz mów wszystko bo nie mamy czasu. - Czarnowłosy nie odpuszczał, był wściekły i zmęczony.
-Dajcie mi wytłumaczyć, to naprawdę nie tak. - James zaczął się tłumaczyć, ale przerwał i ucichł.
-Konkrety. - Powiedziałam stanowczo w jego stronę.
-Alyssa nie złość się na mnie, ja zrobiłem to wszystko dla ciebie. - Po raz kolejny powtórzył irytujące mnie wytłumaczenie swoich czynów, co wyprowadziło mnie z równowagi.
-Do brzegu kurwa! Nie będę tego słuchać, jeśli nie masz nic konkretnego do powiedzenia to żegnam. Wrócę jak zjedzą cie szczury. - Zaczęłam iść w stronę schodów, a Alan z powrotem związał chłopaka.
-Zaczekajcie, powiem wam wszystko! - James krzyknął gdy weszłam na pierwszy schodek.
Szybko poszło...
-Wszystko zaczęło się rok temu... - Zaczął, a my wybuchliśmy śmiechem.
-Jaja sobie robisz? - Alan spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Nie, kurwa dajcie mi dokończyć bo nic nie powiem!
-Mów. - Przewróciłam oczami i usiadłam na stoliku z gratami do naprawy.
-Byliśmy z chłopakami na mega hardcorowej imprezie. Kevina wtedy nie było z nami, chyba pierwszy raz od początku szkoły. Byliśmy mocno wstawieni i poniosło nas... Impreza przedłużyła się do trzech jebanych dni. Bez przerwy jechaliśmy na kwasie i nikt nie pamiętał co się działo. - James wypuścił głośno powietrze.
-Cholera... Nie płaciliśmy za nic co braliśmy, wszystko Scott zapisywał nam na kreskę. Nagle liczby urosły niewiarygodnie i mieliśmy do spłacenia dług jakiego nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić.
-Co to ma do rzeczy? Kevina z wami nie było... - Alan wtrącił nagle nie mogąc wytrzymać do zakończenia historii.
-Naprawdę nic nie kumasz? - Brunet zaśmiał się.
-Nie bylibyśmy w stanie wziąć takiej ilości prochów. Choćby każdy z nas brał co sekundę, nie dalibyśmy rady... Ale jak to udowodnić? Wszyscy byli naćpani, nikt nic nie pamiętał, może mieliśmy iść na policję? - Pokręcił głową i zaśmiał się nerwowo do siebie.
-Scott jest pojebany, wpływowy i ma bardzo dużo przydupasów gotowych zabić gdy wyda polecenie. Wiedział, że bogate dzieciaki z liceum mu nie podskoczą i grzecznie spłacą dług, którego nawet nie zrobiły.
-To ma sens, co ma z tym wspólnego Kevin? - Zapytałam spokojnie.
-Podzieliliśmy dług po równo i spłaciliśmy pierwszą ratę. Nim zdążyliśmy uzbierać na drugą Scott oznajmił, że kwota już urosła i teraz musimy spłacić więcej albo zacząć dilować w szkole.
-Co do tego ma Kevin? - Powtórzyłam powoli pytanie.
-Uratował nam tyłki! Poszedł do konkurencji. Mike zbierał ludzi wyrolowanych przez Scotta jak my i stworzył z nich swój jebany gang. Kevin przez znajomości twojego starego załatwiał im wtyki w policji i dobrych prawników. W zamian za to chronili nas przed ludźmi Scotta. Od tamtej pory mieliśmy spokój, aż do momentu bójki.
-Rozumiem... Więc Kevin ocalił bandę idiotów, którzy teraz wpakowali go za kratki? - Zapytałam zirytowana.
-Nie, to nie tak Aly. - James westchnął ze smutkiem.
-Scott przeczekał chwilę i nasłał na nas kilku osiłków przez co Kevin musiał znowu uruchomić swoje kontakty i zaczął interesy z Mikeem. Ten nie chciał już prawnika i zaprzyjaźnionej policji, chciał za to żebyśmy przewozili jego towar. Mieliśmy zrobić to tylko raz, a mimo tego Scott się o tym dowiedział. Potajemnie zrobił kilka fotek jak dostarczamy towar. Zagroził mi i musiałem zrobić dla niego kilka rzeczy żeby odzyskać swoje zdjęcia.
-Co ze zdjęciami Kevina? - Zapytałam znając już odpowiedź.
-Kazał mi go wsypać na policji. To ja zaniosłem te zdjęcia, ale... Chcieli zrobić ci krzywdę.
-To twoje wytłumaczenie? Lepiej było skrzywdzić Kevina? Jesteś skończonym kretynem James! - Nie potrafiłam złościć się na chłopaka, ale nie wiedziałam co o tym myśleć.
-Alyssa, Scott tak naprawdę chciał tylko Kevina. Nie chodziło o mnie nawet przez chwilę. To Kevin poszedł do konkurencji przez co zrujnował jego marzenia o grubej kasie. Wiedział, że jesteś jedyną ważną osobą dla Kev'a i prędzej czy później coś by ci zrobił. Kiedy stałaś się ważna również dla mnie, odizolowałem ich od ciebie. Naprawdę chciałem cie chronić. - James wyglądał fatalnie, ta historia kosztowała go więcej nic siedzenie w piwnicy przez kilka godzin. Byłam na niego zła, ale wiedziałam, że nie możemy trzymać go dłużej przywiązanego do rury.
-Wypuść go. - Spojrzałam na Alana z pod przymrużonych powiek.
-Jesteś pewna? Jeśli się boisz to... - Czarnowłosy zaczął.
-Przysięgam, że nic jej nie zrobię. - James zapewnił Alana.
-Jeśli nie chcesz bym się do ciebie zbliżał, powiedz tylko słowo i więcej mnie nie zobaczysz. Zrozumiem to. Może jedynie w szkole się spotkamy. - Zwrócił się tym razem do mnie.
-Nie zbliżaj się do mnie. To chciałeś usłyszeć? - Mówiąc to, patrzyłam prosto w jego szare, smutne oczy. Odwiązałam go i patrzyłam jak wstaje i idzie w stronę schodów.
-Nie. Nie to chciałem usłyszeć. - Odwrócił się do mnie po raz ostatni i zniknął.
-Jesteś pewna, że się do ciebie nie zbliży? Alan spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Skrzywił się jeszcze zanim otrzymał odpowiedź.
-Jestem z rodziny Jeansenów, nauczyłam się by nie wierzyć nikomu, nawet własnemu ojcu. - Uśmiechnęłam się do przyjaciela.
-Zadbam o to by się do mnie nie zbliżył bo nikt nie zrobi tego za mnie. - Przesunęłam krzesło na miejsce i schowałam linę do szafki na narzędzia.
-Jeszcze dzisiaj wystąpię o zakaz zbliżania się.
-Sprytna dziewczynka. - Chłopak uśmiechnął się dumnie.
~*~
-Jestem już zmęczona, w dodatku ojciec cały czas do mnie dzwoni. Powinnam wrócić do domu. - Powiedziałam do Alana i ugryzłam kolejny kawałek pizzy.
-Ok, zaraz cie odwiozę. - Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i przypiął do tablicy korkowej kartkę z imieniem Scotta.
-Podsumujmy. - Odłożyłam pizzę na talerz i podeszłam do tablicy.
-Podejrzany jest... - Zastanowiłam się chwilę.
-Każdy. - Zaśmialiśmy się w tym samym czasie.
-Masz rację, to bez sensu. Jestem lekarzem, nie detektywem. - Przyjaciel oparł się o stół i westchnął głośno.
Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno.
-Wiesz co? - Zapytałam cały czas wtulona w jego klatkę piersiową.
-Co? - Zapytał podekscytowany.
-Nie jesteś jeszcze lekarzem. - Zaśmiałam się.
-Osz ty mendo! Myślałem, że powiesz coś innego! - Czarnowłosy odsunął się ode mnie i otworzył szeroko usta.
-O to chodziło. - Wystawiłam język w jego stronę.
-Będziesz się smażyć w piekle. - Zaśmiał się i podszedł znowu do tablicy.
-Poczekaj.
-Przecież się nie ruszam. - Skrzywiłam się.
-Spójrz. - Wskazał palcem na rozrysowany plan budynku szkolnego i jego okolice.
-Co?
-Tutaj rzekomo mają znajdować się twoje zwłoki? - Zapytał z powagą, a mnie odrazu przeszły ciarki.
-Chryste, Alan! Musisz mówić to tak jakbym już była skazana na smierć?
-Przepraszam. - Zakrył oczy dłońmi i rozsunął palce w niewielką szparę, przez którą obserwował moją reakcję.
-Jak dziecko. - Pokręciłam głową.
-Co z tym schowkiem? Czy co to tam jest...
-Siatka znajduje się między budynkiem szkoły, a starymi garażami i budynkiem grozy.- Przy ostatnim słowie wskazał na moje ,,przyszłe miejsce pochówku,,.
-Teoretycznie wszystkie te budyneczki nie należą już do szkoły, ale... - Zbudował napięcie przerywając wypowiedz i zakreślił czerwonym długopisem niewielką bramę.
-Ta brama sugeruje, że szkoła ma ten schowek w pakiecie.
-Nie rozumiem Alan. - Jęknęłam jak małe dziecko i usiadłam na stole.
-Skupiłbym całą swoją uwagę na środowisku szkolnym bo osoba z zewnątrz nie dostałaby się do starego schowka. - Machał mi długopisem przed twarzą i tłumaczył z ekscytacją.
-Racja. - Odpowiedziałam zamyślona.
-Musimy wykluczyć Veronikę, Scotta i wszystkie osoby z poza szkoły.
~*~
-Jestem! - Krzyknęłam gdy weszłam do domu i odłożyłam bluzę na szafkę.
-Gdzie byłaś? Dzwoniłem do ciebie chyba sto razy! - Ojciec wyszedł z gabinetu i odrazu zaczął na mnie krzyczeć.
-Byłam u Alana i nie, nie interesuje mnie co o nim myślisz. Z resztą napisałam ci wiadomość, że zaraz wrócę. - Minęłam go z obojętnością i usiadłam na kanapie w salonie.
-Faktycznie. - Spojrzał na telefon i przeczytał wiadomość.
-Przepraszam. Za to, że wcześniej na ciebie nakrzyczałem i za to, że krzyczę teraz i... I za to co powiedziałem o Kevinie. - Tata usiadł w fotelu i posmutniał.
-Spoko. - Wzruszyłam ramionami.
-Wiem, że brakuje ci mamy. Nie jestem najlepszym ojcem, ale staram się wychować was na zaradnych ludzi. - Mówiąc to ani razu na mnie nie spojrzał. Wbił wzrok w podłogę i co jakiś czas przenosił go na stolik albo ścianę.
-Jesteśmy zaradni bo cały czas siedzimy sami i radzimy sobie. - Oznajmiłam.
-Radzicie sobie? Kevin jest w więzieniu. Ty miałaś wypadek i możliwe, że grozi ci niebezpieczeństwo. - Znów lekko podniósł ton i tym razem spojrzał prosto w moje oczy.
-Właśnie, co do niebezpieczeństwa. - Urwałam kontakt wzrokowy.
-Przygotowałam wniosek o zakaz zbliżania, możesz to załatwić? - Wyjęłam telefon i wysłałam tacie maila z dokumentami.
-Tak. - Westchnął i zaglądnął w skrzynkę mailową.
-James Phoenix? Chwileczkę, przecież to przyjaciel Kevina. - Zmarszczył brwi i uważnie zaczął przyglądać się mojej twarzy.
-Tak. To też ktoś kto doniósł na Kevina i... Mój były chłopak. - Powiedziałam szybko żeby uniknąć pytań.
-Aha, jasne. - Kiwnął głową i poszedł do gabinetu.
,,Aha, jasne,, Właśnie na taką odpowiedz nie liczyłam...
-Idę do siebie! - Krzyknęłam i zaczęłam iść na górę.
-Yhm. - Ojciec przytaknął dziwnym pomrukiem i tak skończyła się nasza rozmowa.
Nie miałam na nic siły, siedziałam tylko na łóżku, w ciemnym pokoju i gapiłam się w okno. Nie byłam senna, mimo że byłam zmęczona. Nie miałam ochoty na oglądanie seriali ani naukę. Jakiekolwiek myśli mnie przygnębiały więc patrzyłam tępo w jeden punkt i nie myślałam o niczym. Nagle poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni. Odblokowałam ekran przez co odrazu przymrużyłam oczy. Jasne światło drażniło mnie jeszcze przez chwilę, aż oczy przyzwyczaiły się do obrazu.
Emilie: Hej Miśka! Co u ciebie? :D
Ja: Nie ciekawie :( W sumie to nawet do dupy. Chciałabym z tobą pogadać...
Emilie: Niespodzianka! Masz okazję, przed chwilą przyjechałam i możemy spotkać się jutro ;P
Ja: O mój Boże!!!! Świetna informacja, poprawiłaś mi gówniany dzień.
Emilie: Też się cieszę, tęskniłam za wami straaaasznie!
Za nami, no tak... Nie wie, że Josh jest w szpitalu i nie wie, że jesteśmy skłóceni.
Ja: Pokłóciłam się z Joshem, ale możemy go odwiedzić jutro w szpitalu.
Emilie: W szpitalu? Co się stało?!
Ja: Mieliśmy wypadek :|
Emilie: Jezu, dlaczego nic nie powiedziałaś? Nic ci nie jest?
Ja: Nie, już lepiej chociaż czasem bolą mnie żebra :( Nic nie mówiłam bo nie miałam kiedy. Nawet nie pojechałam dzisiaj do szpitala odwiedzić Josha.
Emilie: Musisz mi wszystko jutro opowiedzieć bo nic nie rozumiem!
Ja: Widzisz ile cie omija, trzeba było się przeprowadzać? :D
Emilie: Wiesz, że chciałam zostać :/
Ja: Wiem... Na ile przyjechałaś?
Emilie: Na dwa tygodnie ;*
Ja: Yeah bitch! W końcu! Tak bardzo tęskniłam.
Emilie: A ja tęskniłam za tobą :(
Ja: Dobrej nocki ;* Widzimy się jutro!
Emilie: Napiszę z rana, dobranoc! ;*
Odłożyłam telefon na szafkę nocną i położyłam się na łóżku. Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od dawna. Cieszyłam się, że zobaczę Emilie, potrzebowałam teraz przyjaciółki bardziej niż kiedykolwiek.
Przez ostatnie wydarzenia zostałam zupełnie sama i zapomniałam, że jest jeszcze ktoś z kim mogę szczerze pogadać.
Zasnęłam z myślą, że następny dzień będzie lepszy i przede wszystkim spokojny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro