~Rozdział 27
-Witam, posterunkowy Andrews. Czy zastałem Kevina Allena? - Jeden z dwóch policjantów przedstawił się, ale ja tylko stałam jak wryta i czułam jak moje serce obija się o klatkę piersiową i kręgosłup na zmianę.
-Proszę pani. - Policjant pomachał mi ręką przed twarzą.
-Nie, nie ma go. - Nagle ogarnęłam, że muszę się odezwać i obronić Kevina.
-Jestem. - Brat zszedł ze schodów zakładając bluzę.
-Co ty wyprawiasz? - Przerażona podbiegłam do chłopaka.
-Nie możesz mnie kryć Aly. - Szepnął do mnie tak by policjant nic nie usłyszał.
-Pan Allen? - Mężczyźni podeszli do blondyna i skuli jego ręce kajdankami.
-Tak. - Odpowiedział przez zęby.
-Nie! On nic nie zrobił! - Przytuliłam mocno brata, ale silne ręce jednego z policjantów oderwały mnie od niego siłą.
-Proszę nie utrudniać nam pracy. Niech się pani cieszy, że nie oskarżymy pani o pomoc w ukrywaniu oskarżonego. Podobno nie ma go w domu? - Mężczyzna był bardzo stanowczy.
-Nie wiedziała, że jestem. - Kevin zaśmiał się im w twarz.
-Idziemy! - Wyprowadzili chłopaka.
-Sprowadź Alana, nie możesz zostać z Jamesem. Wyrzućcie go! - Kevin krzyczał do mnie gdy prowadzili go do radiowozu.
-Zadzwoń do ojca!
Stałam przez chwilę i patrzyłam jak odjeżdżają. Gdy samochód zniknął z mojego pola widzenia, wbiegłam do domu i złapałam szybko telefon z komody przy drzwiach wejściowych. Wybrałam numer Alana i czekałam aż odbierze. Kątem oka widziałam Jamesa stojącego na schodach.
Alan: Słucham?
Ja: Zabrali Kevina, musisz szybko przyjechać!
Krzyknęłam do telefonu najszybciej jak tylko umiałam, rozłączyłam się i wybiegłam przed dom. Brunet pobiegł za mną.
-Aly zaczekaj! - Słyszałam za sobą głos chłopaka.
-Nie zbliżaj się do mnie! - Zatrzymałam się obok łopaty, ale złapał ją szybciej i wyrzucił za siebie.
-Alyssa, nie wygłupiaj się! Ja to wszystko zrobiłem dla ciebie. - Powiedział jak typowy psychopata i podszedł do mnie jeszcze bliżej.
Zaczęłam się cofać, ale w końcu zatrzymał mnie żywopłot.
-Nic ci nie zrobię, nie bój się. - Złapał mnie jedną ręką za nadgarstki, a drugą zaczął głaskać moje włosy.
Próbowałam go kopnąć albo się wyrwać, ale trzymał mnie tak mocno, że najmniejszy ruch sprawiał mi ból.
-Puść mnie. To boli. - Powiedziałam spokojnie, a z moich oczu popłynęły łzy.
-Przepraszam, chciałem tylko żebyś się uspokoiła. - Przytulił mnie mocno, zamknęłam oczy i dzięki Bogu usłyszałam dźwięk silnika.
-Zostaw ją! - O moje uszy obił się głośny krzyk Alana i poczułam jak James się ode mnie odrywa.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam mojego wybawiciela. Schowałam się za nim.
-Nic ci nie jest? - Zapytał, trzymając bruneta w powietrzu za koszulkę.
-Nie. - Odpowiedziałam roztrzęsiona.
-Alyssa ja chciałem cie uratować. - James szeptał do mnie coś bez sensu.
-Zamknij się śmieciu! - Czarnowłosy postawił chłopaka przed nami.
-Co mi zrobisz? - Spojrzał na niego z uśmieszkiem.
-To za Alysse! - Alan wymierzył cios w szczękę zaskoczonego przeciwnika, przez co ten przewrócił się na trawnik.
-To za Kevina! - Kucnął przy nim i zaczął okładać go następnymi ciosami.
-Zostaw, nie jest tego wart. - Oderwałam przyjaciela od nieprzytomnego chłopaka.
-Co teraz? - Spojrzałam na niego z przerażeniem.
-Klucze. - Oznajmił.
-Jakie klucze? - Spytałam zaskoczona.
-Do piwnicy.
~*~
Ja: Musisz przyjechać, policja zabrała Kevina. Tym razem to coś poważnego.
Tata: Nie mogę Alyssa, mam ważne sprawy do załatwienia. Przyślę adwokata.
Ja: Do jasnej cholery, to twój syn!
Tata: Który ciągle przysparza mi problemów! Musi w końcu wydorośleć.
Ja: Posłuchaj mnie uważnie padalcu bo nie mam zamiaru się powtarzać. Przylecisz tutaj jebanym samolotem i za godzinę pojawisz się na posterunku z najlepszym adwokatem! O nic nigdy cie nie proszę bo nawet nie ma cie w domu. To twój jebany obowiązek! Mama wybrałaby mnie, a nie pracę! Kevin będzie musiał wydorośleć trochę później...
-Nie za ostro? - Alan zapytał gdy z hukiem wrzuciłam telefon do torebki i zasunęłam jej zamek.
-Za delikatnie. - Warknęłam.
-Co teraz?
-Z Kevinem? - Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
-Nie. To załatwimy... Co z Jamesem, co zamierzasz? - Mówiłam do chłopaka cicho bo na komisariacie siedziało tradycyjnie kilka osób.
-Wyciągnę z niego kilka informacji. - Odpowiedział pewny siebie.
-Żartujesz, nie należysz do mafii. To nie film człowieku! - Podnosiłam ton z każdym kolejnym słowem.
-Przecież nie będę go podpalał ani obcinał mu rąk. - Alan przewrócił oczami, ale spotkał się z moim wrogim spojrzeniem.
-Chce tylko dowiedzieć się dlaczego to zrobił. To może przyspieszyć wyciągnięcie Kevina z pudła. - Wyjaśnił, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
-Rób co uważasz. Ja już nie mam do tego siły. - Zrobiło mi się słabo więc podeszłam do automatu i kupiłam sobie małą butelkę wody.
-Wszystko ok? Wzięłaś leki? - Alan wstał i zaczął mi się przyglądać.
-Nie wzięłam, ale nic mnie nie bolało. Teraz tylko trochę mi słabo. - Złapałam się ściany i przymknęłam oczy.
-Kucnij i pochyl głowę w dół, oddychaj głęboko. - Chłopak wydawał polecenia, a ja wykonywałam wszystkie bez zastanowienia.
-Musisz odpocząć. Załatwimy co musimy i zawiozę cię w jakieś spokojne, bezpieczne miejsce. - Oznajmił ostro i raczej nie miałam nic do gadania.
-Dobrze. - Przytaknęłam.
-Położysz się teraz na krzesłach. - Czarnowłosy zaczął łączyć ze sobą drewniane siedzenia co zwróciło uwagę wszystkich.
-Daj spokój, ludzie będą się gapić. - Wstałam i otrzepałam się ze śmieci, które zebrałam z podłogi.
-I co z tego? Olej ich. - Zaśmiał się i wskazał na krzesła.
-No dobrze, już dobrze. - Niechętnie położyłam się na twardym i niewygodnym drewnie.
Przyjaciel podszedł do automatu i kupił sok pomarańczowy.
-Trzymaj. - Podał mi butelkę.
-Przywraca poziom cukru, a witaminy szybko stawiają na nogi. To lepsze niż woda. - Uśmiechnęłam się w geście podziękowania, a chłopak z kolei obdarzył mnie lekko zmartwionym uśmiechem.
Gdy tylko poczułam się lepiej wróciłam do pozycji siedzącej. Rozmawialiśmy z Alanem o pierdołach bo stwierdził, że powinnam się odstresować.
-Alyssa. - Usłyszałam głos mojego ojca i znów zrobiło mi się słabo.
Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam głowę w stronę drzwi wejściowych. Obok taty stał mężczyzna, którego kojarzę z dzieciństwa. Często rozwiązywał drobne sprawy gdy ojciec dopiero ruszał z firmą.
-Gdzie jest Kevin? Zaraz to załatwimy i będziemy mieć spokój. - Powiedział zdenerwowany po czym spojrzał na chłopaka siedzącego obok mnie.
-A to kto? Kolejny mądry przyjaciel Kevina?
-Nie do końca. - Czarnowłosy wstał więc zrobiłam to samo.
-Twój chłopak? - Ojciec skrzywił się i spojrzał na mnie.
-Nie... - Zaczęłam spokojnie, ale Alan nie wytrzymał napięcia.
-Kevina. - Powiedział szybko jakby miał nadzieję, że mój stary tego nie usłyszy.
Tata zaśmiał się prześmiewczo i złośliwie. Nie słyszałam chyba tej wersji jego śmiechu.
-Wolne żarty. Mój syn jest pedałem. - Powiedział odwracając się do adwokata, którego przyprowadził. Ten tylko pokręcił głową udając oburzenie.
-Sprawdzę o co chodzi. Zaraz wrócę. - Po raz kolejny powiedział do mężczyzny.
-Jak wrócę ma cie tu nie być. - Spojrzał na Alana jakby chciał zrobić mu krzywdę, po czym wszedł do jakiegoś pomieszczenia.
Mężczyzna, którego przyprowadził mój ojciec cały czas gapił się na Alana.
-Jak to jest wchodzić w dupę mojego starego? Światło raczej tam nie dociera? - Popatrzyłam ironicznie na adwokata, który odrazu się oburzył.
-Wypraszam sobie! - Krzyknął i cały poczerwieniał.
-A ja wypraszam sobie żeby gapił się pan tak na mojego przyjaciela. Jeśli ma pan jakiś problem do osób homoseksualnych może nam pan powiedzieć. - Uśmiechnęłam się sztucznie do mężczyzny.
-Nie, nie mam żadnego. - Odpowiedział po czym odszedł kawałek dalej.
-Aly, nic ci to nie da. - Alan szepnął do mnie ze spokojem.
-Potraktowali cie jak gówno, a na to nie zasłużyłeś.
-Przyzwyczaiłem się, złość w niczym nie pomoże. - Wzruszył ramionami.
-Steve. - Ojciec wezwał swojego przydupasa i zniknęli za drzwiami.
-Myślisz, że go wyciągną? - Zaczęłam bawić się dłońmi ze stresu.
-To chyba coś grubego więc pewnie nie tak szybko, ale za jakiś czas na pewno. - Przyjaciel starał się mnie pocieszyć, ale wiedziałam, że też się martwi.
W końcu Kevin to jego chłopak.
Siedzieliśmy coraz bardziej zestresowani i czekaliśmy na wieści od prawnika. Każda minuta koszmarnie się dłużyła, drzwi otworzyły się dopiero po 40 minutach.
-To jest chyba jakaś kpina! - Usłyszałam zirytowany głos mojego ojca i już wiedziałam, że to będzie koszmarne dopełnienie tego dnia.
-Wrócę tu. Jak odwiedzi was Andy Roosevelt to się nie zdziwcie! - Ojciec odgroził się policjantom i podziękował adwokatowi wręczając mu kopertę z zapewne dużą kwotą.
-Andy Roosevelt to najgroźniejszy z prawników mojego taty, zwykle wkracza do akcji w sytuacjach kryzysowych. Na samo wspomnienie jego nazwiska policjanci srają w gacie bo wiedzą, że będą musieli wypuścić oskarżonego. Andy nie przegrał żadnej sprawy od 23 lat i jest pupilkiem wielu osobistości. Nawet w sądzie ma swoje znajomości. Jest bardzo drogi więc to musi być poważna sprawa. - Wyjaśniłam szybko Alanowi dlaczego wybuchło całe to zamieszanie.
-O cholera. - Podsumował zdziwiony.
-Co ty jeszcze tu robisz? - Ojciec ,,milutko,, zwrócił się do czarnowłosego.
-On zostaje, czy ci się to podoba czy nie. - Powiedziałam stanowczo, ale tata jedynie pokręcił głową.
-Od początku wiedziałem, że Kevin cie zniszczy. Byłem głupi bo miałem nadzieję, że jesteście dorosłymi i odpowiedzialnymi ludźmi, których mogę zostawić samych sobie. Kevin sprawiał problemy, ale ty... - Westchnął pod koniec.
-Skoro już tu jestem, zabieram sprawy w swoje ręce. Wracamy do domu bo musimy porozmawiać. Sami! - Spojrzał na Alana.
-Jeśli kolega chce, może do ciebie zadzwonić i zapytać co i jak. - Pokreślił ironicznie słowo ,,kolega,,.
-Ale... - Zaczęłam.
-Żadnych ale, jedziemy! - Ojciec warknął do mnie i otworzył drzwi wskazując żebym poszła przodem.
-Przepraszam Alan, zadzwonię do ciebie. - Przytuliłam chłopaka i wyszłam.
~*~
-Nie wierzę! Nie dość, że mój syn jest dilerem to jeszcze zabawia się z jakimś chłoptasiem! - Tata rzucił rzeczy na szafkę i trzasnął głośno drzwiami wejściowymi.
-Więc chodzi o narkotyki? - Zainteresowałam się tylko tą częścią jego wypowiedzi.
-To już nie twój problem, wyciągnę go po raz ostatni z pudła i niech sobie radzi!
-Jak to? - Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Nie będzie tu dłużej mieszkał i mieszał ci w głowie. Za długo na to pozwalałem. - Uspokoił się trochę i usiadł przy wysepce kuchennej popijając wodę.
-Przecież ma przejąć firmę po tobie. - Również się uspokoiłam i usiadłam obok niego.
-Po moim trupie. Pedzio nie będzie zarządzał moją firmą. Za długo dbałem o jej reputację. - Złość kipiała z niego wylewając się na wszystkie strony. Każde słowo wypowiadał przez zęby żeby znowu nie stracić kontroli nad nerwami.
-Gej. - Poprawiłam ojca i spojrzałam na niego złowrogo.
-O tym jak się do mnie odzywasz też musimy porozmawiać. - Pogroził mi palcem na co parsknęłam śmiechem.
-Ohh, błagam. Wolne żarty. - Przewróciłam oczami i wstałam żeby sobie pójść.
-Zaczekaj, mówię do ciebie i nie jest mi do śmiechu.
-Mnie też nie bawi obrażanie mojego brata i podkreślam: TWOJEGO SYNA! - Przeliterowałam dupkowi słowa żeby bardziej zrozumiał sens wypowiedzi.
-Taki z niego twój brat jak ze mnie baletnica. - Zaśmiał się.
-Fajnie, pożyczę ci kieckę na następny występ. - Uśmiechnęłam się ironicznie i skierowałam się w stronę wyjścia.
-Powiedziałem żebyś zaczekała! Nie pozwolę żebyś tak mnie traktowała! - Uderzył ręką w blat.
-I co teraz? Uderzysz mnie? - Spojrzałam na jego rękę i odrazu się uspokoił.
-Może porozmawiajmy o tym jak ty mnie traktujesz? Jak mnie olewasz i nie interesuje cie moje życie bo pracujesz? Całymi tygodniami cie nie widziałam, zapomniałam już jak wyglądasz. - Mówiłam do niego powili żeby każde słowo zadawało mu ból podobny do mojego kiedy w dzieciństwie tęskniłam za tatą.
-Chcesz o tym porozmawiać?
-Aly... - Zaczął łagodnie jakby chciał mnie udobruchać.
-Tak myślałam.
-Możesz być na mnie zła, możesz mnie nienawidzić, ale musisz chodzić do szkoły. Zależy mi na twojej przyszłości. Żebyś kiedyś nie musiała harować tak jak ja.
-Nie byłam w szkole bo miałam wypadek. Może nie wiesz bo nawet nie było cie w szpitalu. - Nie potrafiłam być dla niego miła. Nie mogłam odpuścić.
-Byłem w szpitalu, pojechałem gdy miałem pewność, że jesteś w dobrych rękach i nie odwracaj kota ogonem. - Westchnął.
-A przed wypadkiem? Dlaczego nie byłaś w szkole?
-Bo Kevin przyprowadził do domu Jamesa, a ja pokłóciłam się z Joshem i w domu było straszne zamiesza...
-No właśnie, tak myślałem. Nie widzisz tego? Kevin i Kevin i Kevin... bez niego byłoby lepiej. - Stwierdził ze smutkiem. To z kolei zasmuciło mnie, ale nie dlatego, że było mu przykro. Przeraziłam się, że można powiedzieć tak o własnym dziecku.
Może mnie nienawidzi tak samo jak Kevina.
-Jesteś potworem, jak można tak bardzo nienawidzić swojego dziecka? - Poczułam na policzku ciepłą łzę, szybko starłam ją rękawem i wyszłam z domu.
Zadzwoniłam do Alana i w ciągu kilku minut chłopak pojawił się przed moim domem.
-Błagam zabierz mnie stąd bo zwariuje. - Wtuliłam się w niego. Nie miałam obecnie nikogo, czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Bardziej samotna niż po śmierci mamy.
-Najpierw musimy coś załatwić. - Odpowiedział ze skrzywioną miną.
-Co takiego? - Również się skrzywiłam.
-Piwnica. - Odpowiedział i wyciągnął rękę po klucz.
Cholera James!
<><><><><><><><><><><><><><><><>
Cześć Miśki 👋🏼🐻
Chciałam życzyć Wam żeby ten rok był dużo lepszy niż poprzedni; żeby zawierał mnóstwo szczęścia, masę miłości, żeby w zeszycie kończyły Wam się kartki od zapisywania spełnionych marzeń i osiągniętych celów!! Życzę Wam też bardzo dużo zdrowia bo przekonałam się już nie raz, że to bardzo istotne!
Niech ten rok będzie Waszym rokiem! ❤️🎉
~Poniaczynkova
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro