~Rozdział 26
-Słuchajcie, muszę oddać tą bluzę bo Shane zostanie w krótkim rękawku. - Powiedziałam do chłopaków zdenerwowana jak na desperatkę przystało, gdy wjeżdżaliśmy w sąsiadujące z naszym domem osiedle.
-Daj spokój, nie wiadomo nawet czy jest jeszcze na imprezie. Musi jakoś sobie poradzić. - Kevin powiedział z obojętnością.
-Masz rację, to bez sensu. - Przyznałam wciąż zła na siebie.
Jak mogłam zapomnieć o bluzie?
-Ja zawsze mam racje. - Brat zaśmiał się szyderczo.
-Z tobą jest coś nie tak. Czasem zastanawiam się czy nie jesteś skrzywiony psychicznie. - Zaśmiałam się, na co chłopak zmierzył mnie groźnym spojrzeniem.
-Alan co ty taki cichy jesteś? To do ciebie nie podobne. - Wychyliłam się w stronę czarnowłosego.
-Jakoś tak, martwi mnie trochę ta sprawa z Jamesem.
-Jesteśmy idiotami! Mogliśmy go śledzić czy coś w tym stylu. - Kevin wyrwał nagle i uderzył ręką w kierownice.
-Niby tak, ale nie masz się co przejmować bo i tak poznałby samochód Darrena. - Uspokoiłam brata.
-Jesteś zbyt nerwowy. Wypij sobie jakąś meliskę czy coś.
-Chyba dziesięć bo jedna nic nie daje. - Alan popatrzył na mnie z niesmakiem.
-Fuj.
-W sumie racja. Aly, tak właściwie... - Kevin odniósł się jeszcze do moich wcześniejszych słów.
-Boje się, nie kończ. - Powiedziałam z udawanym przerażeniem.
-Co teraz z wami? To znaczy z tobą i Jamesem? - Zapytał spokojnie jakby bał się, że mu przywalę.
-Nie ma mnie i Jamesa. To oczywiste! To była duża pomyłka i niechętnie to przyznaję, ale miałeś rację. - Odpowiedziałam spokojnie, ale jednocześnie smutno.
-Nie przejmuj się. Takie głupoty nie powinny zaprzątać ci teraz głowy. - Alan odwrócił się do mnie z przyjaznym uśmiechem.
-Zadbaj o swoje zdrowie, może spotkaj się z przyjaciółmi na poprawę humoru.
-Tak właściwie to... Nie mam teraz przyjaciół. Martwię się o Josha. - Westchnęłam ciężko.
-Masz nas! - Wrzasnął wesoło i szturchnął łokciem Kevina.
-Tak, oczywiście. - Brat potwierdził gdy uderzenie wyrwało go z zamyślenia.
-Do Josha możemy pojechać jutro z rana. - Zaproponował.
-Super. - Wróciłam do udawanego dobrego nastroju, żeby nie martwić chłopaków.
W rzeczywistości czułam jak wszystkie te zmartwienia mnie przygniatają, zjadają od środka i zabierają mi tlen. Nie wiedziałam jak długo wytrzymam. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę z nerwów, że najmniejszy drobiazg doprowadzi mnie do takiego stanu, w którym nie wytrzymam i coś mi się stanie. Czułam się słabo, ciężko było mi złapać oddech i nie wiedziałam czy to jeszcze urazy po wypadku czy już za duży stres.
Chciałabym żeby to wszystko się skończyło. Nie ważne w jaki sposób...
~*~
Obudził mnie głośny trzask dobiegający z korytarza. Usiadłam powoli i zaczęłam przecierać oczy dłońmi. Zapaliłam lampkę nocną i wsunęłam na nogi kapcie. Wyszłam na korytarz i zastałam tam Jamesa zbierającego jakieś rzeczy z podłogi.
-Przepraszam, nie chciałem cie obudzić. - Chłopak szepnął gdy mnie zobaczył.
-Nic się nie stało. - Podeszłam do bruneta i założyłam mu ręce na karku.
-Późno wracasz. - Oznajmiłam gdy jego dłonie znalazły się na mojej tali.
-Wiem, w domu trochę mi zeszło. Dawno mnie tam nie było, wypadałoby niedługo wrócić. - Powiedział smutno.
Nie wiedziałam co zrobić. Byłam na niego zła, ale było mi też go szkoda. Nie miałam pojęcia czy mówi prawdę i czy faktycznie był w domu, ale musiałam przynajmniej udawać, że mu wierzę.
-Idź spać. Jutro spędzimy razem trochę czasu, zanim wyjedziesz. - Pocałowałam go delikatnie w usta i poszłam z powrotem do swojego pokoju.
~*~
Bezlitosny dźwięk okropnej i wesołej melodyjki niemalże ranił moje uszy. Wczoraj nastawienie budzika na 8:00 wydawało mi się świetnym pomysłem. Nie przemyślałam jednak, że rano nie będzie to już taki super plan i znienawidzę siebie za ten czyn.
Połknęłam leki, które wcale nie pomagały tak super jak obiecywał lekarz i poszłam wykonać moje poranne czynności, do których doszło jeszcze smarowanie maścią zadrapań i siniaków.
Nie miałam na nic ochoty ani siły więc pomalowałam tylko delikatnie brwi, wytuszowałam rzęsy i nałożyłam olejek na usta. Związałam włosy w wysoką kitkę i ubrałam się w wygodne dresy i pierwszy lepszy t-shirt.
Zeszłam na dół i zdziwiłam się widząc panią May, uzupełniającą lodówkę podstawowymi produktami.
-Dzień dobry. - Powiedziałam przyjaźnie do staruszki.
-Dzień dobry kochanie! - Ucieszyła się na mój widok.
-Jak się czujesz? - Spojrzała na mnie ze zmartwieniem.
-Dobrze. - Odpowiedziałam szybko.
-Tata mówił mi o wypadku i stwierdziłam, że nie będziecie mieć teraz głowy do zakupów, a śniadanie trzeba zjeść. - Powiedziała stanowczo i zaczęła mi się przyglądać.
-Dziecko, jak ciebie wychudzili w tym szpitalu! Niedługo znikniesz. Musisz jeść! - Pogroziła mi palcem i zaczęła przygotowywać mi kanapkę.
-Dziękuję. - Powiedziałam przez zęby gdy podała mi talerz z jedzeniem.
-Jedz dziecinko, musisz dojść do siebie, a ja już będę się zbierać bo chcę odwiedzić mojego męża. - Oznajmiła i zaczęła się ubierać.
-Dzisiaj rocznica jego śmierci. Ile to już czasu minęło. - Machnęła ręką i ostatni raz uśmiechnęła się do mnie przed wyjściem.
-Co tu się dzieje? - Usłyszałam zaspany głos brata, który właśnie schodził ze schodów.
-Pani May właśnie wyszła. - Odpowiedziałam i ściągnęłam z kanapki szynkę.
-To słyszałem, darła się na cały dom. - Ziewnął i podszedł do lodówki.
-Minęliście się.
-Dzięki Bogu. - Zaśmiał się, a ja zrobiłam to samo.
-Wyspałaś się? - Zapytał popijając sok bananowy z kartonu.
-Istnieje coś takiego jak szklanka. - Spojrzałam na niego krzywo, ale ten wzruszył ramionami.
-W sumie nawet się wyspałam. Czemu pytasz?
-Nie wiem, po prostu tak się mówi, normalni ludzie tak robią. Zadajesz za dużo pytań. Chciałem być miły. - Oparł głowę o lodówkę i ponownie zaczął ziewać.
-Ty chyba się nie wyspałeś? - Przyglądnęłam się mu dokładnie.
-Nie bardzo. Alan pojechał po północy. Może nawet było już po 2:00. - Zaczął się zastanawiać.
-Co robiliście? - Uśmiechnęłam się dwuznacznie.
-Nic o czym teraz myślisz mały zboczeńcu. - Zaśmiał się i rzucił we mnie plasterkiem sera.
-Oglądaliśmy serial i planowaliśmy wakacje.
-Gdzie mnie zabieracie? - Zaczęłam ruszać brwiami.
-Przerażasz mnie, przestań. - Wytrzeszczył oczy i pokręcił głową.
-Ciebie oddamy do zoo pod opiekę. - Puścił mi oczko.
Wysunęłam tylko język w jego stronę, a on pokazał mi środkowy palec.
Wszystko wróciło do normy.
-Jak dzieci. - James wyłonił się zza drzwi.
-Długo tu stoisz? - Zapytałam spokojnie.
-Wystarczająco długo żeby stwierdzić, że oboje nadajecie się na leczenie. - Zaśmiał się i usiadł obok mnie, przy wyspie kuchennej.
-Powiedział co wiedział. - Brat spojrzał na niego spod byka.
-Jak się spało? - Zapytał tym razem Jamesa.
-Co ty z tym spaniem? Kompletnie ci odjebało. Niedobrze. - Stwierdziłam powoli kręcąc głową i machając palcem wskazującym.
-Jak się spało? Co to za tekst? - Brunet spojrzał na przyjaciela podejrzliwie.
-Wiecie co? Pierdolcie się, chciałem być miły! - Kev wrzasnął jak małe, urażone dziecko i założył ręce na klatce piersiowej rozglądając się po lodówce.
-Ok. - James mruknął uwodzicielsko i zaczął ruszać brwiami. Wtedy uświadomiłam sobie, że nawiązuje do słów ,,pierdolcie się,,.
-Udam, że tego nie słyszałem. - Brat spojrzał na mnie z dziwnym przerażeniem, ale tylko się zaśmiałam.
-Podaj mi wodę i idę pod prysznic. - Brunet powiedział do przyjaciela.
-Jak sytuacja w domu? - Blondyn zapytał podając chłopakowi butelkę.
-Mogę wracać. - Odpowiedział i poszedł na górę.
-Krzyż na drogę. - Kev szepnął do mnie.
-Mam pytanie. - Spojrzałam na brata z zaciekawieniem gdy sobie coś przypomniałam.
-No? - Usiadł na wprost mnie.
-Co chciałeś mi powiedzieć wtedy w salonie, gdy oglądaliśmy film. Zacząłeś coś mowić, ale przyszedł James.
-Hm. Nie pamietam już, ale właśnie chciałbym ci coś powiedzieć. Ostatnio trochę przesadziłem, nie chciałem rzucić się tak na ciebie z tymi ubraniami i chowaniem się... To było beznadziejne. - Pokręcił głową i westchnął głośno.
-To nie moja sprawa.
-Miałeś racje. - Przyznałam niechętnie.
-Nie zupełnie. To zabrzmiało bardzo... Nie chciałem żebyś źle się przez to poczuła. - Zmienił ton na bardziej poważny.
-Jest ok, serio. Nie jestem na ciebie ani trochę zła. Wręcz uświadomiłam sobie pewne rzeczy. Muszę odrobinę otworzyć się na ludzi bo nawet nie mam znajomych. - Zaczęłam bawić się rękami pod blatem.
-Jutro wracamy do szkoły. Nowy dzień, szansa na zmiany. Ja też chce się odciąć od tego towarzystwa, które nic tylko ciągnie mnie na dno. Może lepiej być samemu niż czuć się samotnie wśród swoich znajomych. - Brat uśmiechnął się żeby dodać mi otuchy i poszedł do salonu.
Dokończyłam śniadanie myśląc o słowach brata i następnie przypomniałam Kevinowi o tym, że mamy pojechać do szpitala żeby odwiedzić Josha. Przebrałam się z dresów w spodnie jeansowe i zarzuciłam bluzę na t-shirt. Słyszałam hałas dochodzący z przedpokoju i wiedziałam, że brat też się szykuje. Nagle w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
-Otwórz! - Kevin krzyknął do mnie ze swojego pokoju.
-Ok!
Podeszłam do drzwi i zamarłam gdy tylko je otworzyłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro