~Rozdział 35
Alyssa POV
-Dasz nam chwilkę? Chciałabym pogadać z Alanem. - Powiedziałam do brata i uśmiechnęłam się najzwyczajniej jak tylko umiałam żeby nie wzbudzać podejrzeń.
-Przecież minął termin pracy z biologii więc już ci nie pomoże. - Kevin skrzywił się.
-Tak, niestety się spóźniłam. Norma. - Zaśmiałam się nerwowo.
-To o czym chcecie gadać? - Kev zapytał podejrzliwie.
-To ja chciałem porozmawiać. Mam do Aly pewną sprawę i nie wtrącaj się. - Czarnowłosy zaśmiał się i zrobił swój zwycięski uśmieszek. Następnie odwrócił się do mnie i puścił mi oczko, po czym wepchnął mnie do toalety dla niepełnosprawnych.
-Zaczekaj. - Powiedział szybko do Kevina i zamknął za nami drzwi.
-Dzięki. - Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Dlaczego toaleta dla niepełnosprawnych? - Rozglądnęłam się po pomieszczeniu.
-Nikt tutaj nie wchodzi. Gdybyśmy mieli kogoś niepełnosprawnego na tym piętrze, wiedziałbym o tym. No i tutaj prędzej wypada wejść razem niż do damskiej czy męskiej gdzie jesteśmy różnych płci. - Wyjaśnił szybko.
-Fakt. - Przyznałam.
-Skąd wiedziałeś żeby ratować mi tyłek? - Zaśmiałam się.
-Jesteś dobra z biologii i nie potrafisz kłamać. - Wzruszył ramionami.
-Z resztą i tak miałem z tobą pogadać. - Powiedział spokojnie i usiadł na bardzo niskim parapecie.
-O czym? - Przeraziłam się.
-Nie denerwuj się. Chodzi tylko i aż o urodziny Kevina. - Szepnął żeby blondyn na pewno nic nie usłyszał.
-Są za kilka dobrych miesięcy. - Skrzywiłam się ze zdziwienia.
-Tak, ale wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. - Wytłumaczył z nadmierną gestykulacją, przez co wybuchłam śmiechem.
-Alyssa, mówię poważnie. - Przewrócił oczami więc zmusiłam się do uspokojenia rechotu.
-Dobrze. Możemy spotkać się, w któryś dzień i wszystko ustalić. - Zaproponowałam.
-Świetnie. - Klasnął w dłonie.
-A o czym ty chciałaś pogadać?
-Posłuchaj, Kevin nie może się o niczym dowiedzieć... - Zaczęłam, ale Alan od razu mi przerwał.
-Oczywiście. Nic mu nie powiem. - Obiecał kładąc dłoń na klatce piersiowej.
-Potrzebuję pracy. Najlepiej na już. - Oznajmiłam z niezwykłą powagą w głosie.
-Ogarnę coś. - Uśmiechnął się delikatnie bez chwili zastanowienia.
-Dziękuję. - Odwzajemniłam uśmiech.
-Długo jeszcze? Jestem głodny! - Zniecierpliwiony Kevin zaczął stukać w drzwi.
-Ty zawsze jesteś głodny! - Alan odpowiedział z oburzeniem.
-Czekaj grzecznie pod drzwiami bo dostaniesz w dziób. - Czarnowłosy zażartował, a ja wybuchłam głośnym i niekontrolowanym śmiechem.
-O nie, tylko nie to tato! Idę założyć niebieską kartę. Halo policja, biją mnie w domu. - Kevin uchylił drzwi i wsunął głowę do środka. Przyłożył telefon do ucha i udał, że dzwoni na policję.
Podparłam się w zastanowieniu o ścianę. Alan pokazał ruchem dłoni, że blondyn ma wyjść i tak też zrobił.
-Musimy ustalić szczegóły. Uczysz się więc musi to być praca weekendowa albo po zajęciach. - Chłopak znowu szeptał.
-W czym czułabyś się dobrze? - Zapytał, a ja zaczęłam się zastanawiać.
W czym jesteś dobra? Na pewno nie w kontaktowaniu się z drugim człowiekiem...
-Na bank nie nadaję się na żadną kasę. Jestem paralityczką w komunikacji werbalnej. - Zażartowałam i przymrużyłam oczy.
-Na początku pracowałem w kawiarni przy centrum handlowym. Tam niedaleko parku, wiesz gdzie?
-Tak, kojarzę. Nigdy nie byłam w środku. - Odpowiedziałam próbując przypomnieć sobie w wyobraźni to miejsce.
-Podobało mi się tam. - Uśmiechnął się w zamyśleniu.
-To dlaczego tam już nie pracujesz? - Zdziwiłam się.
-Do kawiarni, w której pracuję aktualnie, mam bliżej ze szpitala i z domu. No i zarobki są trochę większe, ale pracuję jako gość od wszystkiego. - Pokręcił głową pod koniec wypowiedzi.
-Wiem, że moje dawne stanowisko jest jeszcze wolne. Miałem polecać mojego znajomego, ale on ma już pracę i chce tylko ją zmienić więc polecę ciebie. - Uśmiechnął się przyjaźnie.
-Super. Byłabym wdzięczna. - Podeszłam do chłopaka i przytuliłam go delikatnie.
-Co planujesz dalej? - Zapytał zamykając mnie w szczelnym uścisku i czochrając po głowie.
Co oni mają do moich włosów?
-Tylko... - Zaczęłam od nowa.
-Tak. To zostaje między nami. - Westchnął.
Rozglądnęłam się dookoła i dla bezpieczeństwa wyszeptałam mu do ucha jaki jest mój dalszy plan.
-Jesteś pewna? - Zapytał zszokowany tym co usłyszał.
-Nigdy nie byłam bardziej pewna. - Wzięłam głęboki wdech.
-To złamie Kevinowi serce. - Powiedział ze smutkiem.
-Błagam, nie mów tak. - Jęknęłam.
-Kiedy dobrze wiesz, że to prawda. - Pokręcił głową.
-Czy wciąż mogę na ciebie liczyć? - Spojrzałam prosto w jego oczy.
-Tak. To pozostaje bez zmian. - Odpowiedział zdecydowanie, a na moją twarz wpłynęła ulga.
-Przepraszam! Nie możecie grzeszyć w innym miejscu? - Do łazienki wjechała starsza kobieta na wózku inwalidzkim.
-My tylko... - Zaczęłam zawstydzona.
-Ja już wiem co wy tu robicie. - Pogroziła nam palcem.
-Już mi stąd bo zawołam pielęgniarkę! - Wrzasnęła prawie rozjeżdżając nas wózkiem. Dobrze, że odskoczyliśmy na bok.
-To, że nie jest pani w pełni sprawna nie daje przywilejów do bycia wredną. - Burknęłam, ale Alan odciągnął mnie szybko i wyszliśmy z pomieszczenia.
-Daj spokój głuptasie bo stracę pracę, w której jestem naprawdę dobry. - Czarnowłosy szturchnął mnie delikatnie.
-Nie żebym się przechwalał. - Poruszył zabawnie brwiami.
-Doprawdy panie ,,Gdybyśmy mieli kogoś niepełnosprawnego na tym piętrze, wiedziałbym o tym,,? Faktycznie nikt tutaj nie wchodzi. - Zaczęłam przedrzeźniać go w żartach.
Cała nasza trójka wybuchła śmiechem.
-Czy już ustaliliście wszystko za moimi plecami? - Kevin rzucił jak obrażony pięciolatek gdy wchodziliśmy do windy.
-Nie dąsaj się księżniczko. - Alan uznał, że to dobry moment na kolejne żarty. Ja wiedziałam, że tym razem to nie przejdzie. Za długo mieszkałam z bratem żeby nie wiedzieć kiedy kończą się granice.
-Zrobię ci dzisiaj krzywdę. - Blondyn spojrzał na niego spod byka.
-Oby tylko w domu. - Czarnowłosy puścił do niego oczko i od razu poprawił tym jego humor.
-Boże, nie chciałam tego słyszeć! - Niemal wybiegłam z windy gdy tylko się zatrzymała.
-Przepraszam, że niszczymy twoją psychikę. - Kevin podszedł i zarzucił mi rękę za ramię.
-Niee, jednak nie jest mi przykro. - Zaśmiał się, a ja od razu uderzyłam go w rękę.
-Jak dzieci. - Alan pokręcił głową i dobiegł do nas.
-Odezwał się... - Powiedzieliśmy z bratem w tym samym czasie i spojrzeliśmy na chłopaka z praktycznie identycznym wyrazem twarzy.
-Wow, pierwszy raz widzę to podobieństwo. Wątpiłem, że jesteście rodzeństwem, ale już to wiem. - Alan powiedział unosząc dłonie do góry.
-To co, pizza? - Brat spoglądał raz na mnie, raz na swojego chłopaka.
-Kebab? - Alan skrzywił się i zerknął na mnie.
-McDonald? - Odpowiedziałam niepewnie.
-Ok. - Chłopcy wzruszyli ramionami.
~*~
Wróciłam do domu i rzuciłam torbę na podłogę.
-Gdzie byłaś? - Ojciec wyszedł niespodziewanie z kuchni.
-Wystraszyłeś mnie. Nie spodziewałam się, że jesteś. - Oznajmiłam.
-Gdzie byłaś? - Powtórzył pytanie ze złością.
-Gdzieś na pewno. - Wzruszyłam ramionami i rozebrałam się z kurtki i butów.
-Alyssa myślałem, że zrozumiałaś już zasady. - Ojciec cały się spiął.
Niepotrzebnie się tak wkurzasz staruszku...
-Zasady? Potrzebujesz dobrego psychiatry. - Stwierdziłam rozgoryczona i udałam się do swojego pokoju.
Tata coś jeszcze do mnie mówił przez dłuższy czas więc włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam głośną muzykę.
~*~
Nie mogłam zasnąć już od dobrych trzech godzin. Moją głowę zajmowały myśli o nowej pracy, którą muszę dostać i o brunecie, któremu całkiem niedawno złamałam serce.
Biedny Shane. Co jest ze mną nie tak?
Stwierdziłam, że muszę znaleźć go w szkole i przeprosić.
Tylko co mu powiedzieć? Sama nie wiem czego chcę i co czuję.
Odłączyłam telefon od ładowarki i przeglądnęłam wszystkie portale społecznościowe. Zauważyłam, że Josh jest aktywny więc napisałam do niego.
Ja: Hej, jak się czujesz?
Josh: Niby trochę lepiej, ale wciąż tylko leżę i się nudzę... Matka jest na mnie wściekła, że nie zostałem w szpitalu.
Ja: Wpadniemy do ciebie z Emilie jak skończę lekcję.
Josh: Super! Właśnie, czemu nie śpisz? Masz zajęcia od rana.
Ja: Nie mogę...
Josh: Co się stało?
Ja: Nic specjalnego. Może jakaś pełnia jest czy coś.
Josh: Pełnia była tydzień temu, a ja za długo cie znam żeby się na to nabrać.
Ja: Naprawdę nic się nie stało.
Josh: Alyssa, mów o co chodzi!
Ja: Chyba złamałam komuś serce.
Josh: W końcu to nie ja jestem najgorszy :D
Ja: Dobra, dzięki za pomoc -_-
Josh: Czekaj! Przepraszam...
Josh: Kim jest ten pechowiec?
Ja: Czy to w ogóle ważne?
Josh: Tak bo skoro nie daje ci to spać to musi ci na nim zależeć. Gdyby był ci obojętny to nawet byś się nie przejęła.
Przeczytałam zdania napisane przez Josha conajmniej trzy razy. Próbowałam znaleźć w swoich myślach odpowiedz na pytanie, czy faktycznie przyjaciel ma rację.
Ja: Ja zawsze wszystkim przejmuję się za bardzo.
Josh: Teraz jest inaczej, wiem to. Jak się spotkamy musisz mi wszystko powiedzieć!
Ja: Zobaczymy, idę spać!
Josh: Alyssa jakie zobaczymy?
Josh: Alyssa?
Josh: Wiem co próbujesz zrobić. Wiem, że nie śpisz pierdoło! :D
Josh: Poczekaj aż wydobrzeje... Grabisz sobie :P
Ja: Idź spać kaleko! :D
Josh: Wiedziałem, że nie śpisz. Tylko ja usypiam w ciągu sekundy :3
Ja: Do jutra.
Josh: Już jest jutro :P
Spojrzałam na godzinę. 1:40...
Ja: Kurwa idę spać!
Josh: Dobranoc!
Ja: Dzień dobry*
~*~
-Jak dzisiaj okłamałaś tatuśka? - Kevin zapytał zaspany i ziewnął pod koniec.
-Nie musiałam. Pojechał znowu do firmy. - Poprawiłam się na fotelu i zawiesiłam wzrok na oszronionej szybie samochodowej. Zaczęłam bazgrać coś na niej palcem.
-Tylko nie ku... - Brat zaczął widząc co robię.
-Za późno. - Zaśmiał się gdy zobaczył co narysowałam.
-Dorodny okaz. - Powiedział, a ja automatycznie wybuchłam śmiechem.
-Mogę wpaść do was po szkole? Nie chce siedzieć sama w domu. - Zapytałam niepewnie.
-Jasne. - Brat wzruszył ramionami.
-A zawieziesz mnie później do Josha? - Zaśmiałam się cicho widząc jego niezadowolenie.
-Tak. - Westchnął.
-Przypominam, że wożenie mnie to był twój pomysł. - Uśmiechnęłam się szyderczo.
-Jest git. Tylko może Alan cie zawiezie bo muszę iść do pracy. - Odpowiedział wciąż zaspanym głosem.
Nawet mi to na rękę bo muszę z nim pogadać.
-Ok. - Odpowiedziałam szybko.
-Jakiej pracy? - Zdziwiłam się. Nie mówił nic, że pracuje.
-Stoję na bramce w klubie. - Odparł spokojnie.
-Aaa, teraz wszystko rozumiem. To dlatego jesteś taki zmęczony. - Zaśmiałam się.
-W nocy powinno się spać, a nie pracować. - Jęknął.
-Jakbyś był w tym klubie na imprezie to byś tak nie narzekał. - Ponownie się zaśmiałam.
-Mam tylko nadzieję, że nikt ci nie wpierdoli. - Przewróciłam oczami znając szczęście mojego brata.
-Poradzę sobie. - Skrzywił się.
-Pożyjemy, zobaczymy.
-Muszę zarabiać. Nie będę utrzymankiem Alana. - Oznajmił.
-Nie chcesz żeby był twoim Sugar Daddy? - Parsknęłam śmiechem, ale blondyn pokręcił załamany głową.
Przynajmniej poprawiłam mu humor.
-Jest na to za młody i za biedny. - Odpowiedział po chwili i oboje nie mogliśmy przestać się śmiać.
Gdy dojechaliśmy do szkoły przypomniałam sobie, że mamy odbyć karę po lekcjach i posprzątać salę teatralną. Od razu odechciało mi się tam iść.
-Kev. - Szepnęłam do chłopaka gdy ten witał się ze swoimi durnymi kumplami.
-Cześć Aly! - Chris krzyknął do mnie jakbym nie stała o krok od niego.
-Cześć. - Odpowiedziałam zdziwiona, że mnie zauważył.
Rzadko się zdarza.
-Kev. - Powiedziałam już głośniej.
-Co? - Odwrócił się po chwili.
-Mamy dzisiaj sprzątać salę teatralną. - Przypomniałam.
-Ja pierdole. - Jęknął.
Chyba też wyleciało mu to z głowy.
-Idę na lekcje. - Pożegnałam brata uściskiem i weszłam do budynku, gdzie od razu po otwarciu drzwi uderzył mnie smród i niewyobrażalny hałas.
Podeszłam do szafki i kątem oka zobaczyłam Shane'a stojącego przy automacie do kawy.
Cholera! Tylko nie panikuj Alyssa.
Odłożyłam swoje rzeczy nie wytrzymując presji i przebiegłam niezauważona na schody.
-Nie dam rady. - Powiedziałam sama do siebie i oparłam się o ścianę.
-Nie dasz rady co? - Usłyszałam za sobą męski głos.
Mój ulubiony profesorek z biologii.
-Nie dam rady wejść po schodach bo boli mnie kostka. - Odpowiedziałam wymyślając coś na poczekaniu.
Świetna improwizacja kretynko...
-Co się stało? - Zapytał.
-Z czym? - Skrzywiłam się.
-Z kostką? - Wskazał na moją nogę.
-Ahh, tak. Chyba krzywo stanęłam na którymś ze schodków w domu. - Zawahałam się jak idiotka.
-Shane! - Mężczyzna krzyknął do syna gdy zobaczył go przy automacie.
Co robisz typie? Nie!
-Zaprowadź Jeansen do pielęgniarki. - Rozkazał gdy chłopak podszedł bliżej.
-Jasne. - Odpowiedział bez wahania.
-Co się stało? - Spytał gdy nauczyciel zniknął z pola widzenia.
-Kostka. - Wskazałam niepewnie na nogę i westchnęłam głośno podnosząc torbę z podłogi. Serce waliło mi jak szalone.
-Słuchaj. Przepraszam za wczoraj. Zachowałem się jak idiota. - Powiedział gdy szliśmy w stronę gabinetu pielęgniarki.
Przez moment mnie zatkało. Myślałam, że będzie na mnie zły i to ja będę musiała go przeprosić.
-Nie masz za co. - Odpowiedziałam w końcu.
-To ja powinnam przeprosić. Faktycznie możesz być zmieszany moim zachowaniem. Nawet ja jestem na siebie zła. - Oznajmiłam już spokojniejsza.
-Poczekam na twoją odpowiedź. Nie musisz się spieszyć. - Uśmiechnął się.
-Dziękuję. - Odwzajemniłam uśmiech i stanęłam przed drzwiami do gabinetu medycznego.
-Poczekać? - Zapytał szybko.
-Nie trzeba. Idź na zajęcia. - Odpowiedziałam i weszłam do środka.
-W czym mogę pomóc? - Pielęgniarka wstała i podeszła do mnie szybko.
-Ymm... - Zastanowiłam się przez chwilę.
-Ma pani coś rozkurczowego na bóle miesiączkowe? - Zapytałam pewnie.
-Oczywiście. - Podeszła do szafki, którą otworzyła kluczykiem i wyjęła z niej jakieś pudełko z lekami.
-Weź to. - Wręczyła mi niewielką, różową tabletkę.
-Dziękuję. Wezmę ją jak coś zjem żeby nie przyjmować jej na pusty żołądek. - Uśmiechnęłam się do starszej kobiety.
-Bardzo mądrze. - Odwzajemniła uśmiech i wróciła na swoje miejsce.
-Dowidzenia. - Powiedziałam szybko i pobiegłam na zajęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro