Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One Shot

Objawiasz się pośród trzepiącego wiatru

Ukazujesz się w oślepiającym blasku słońca

Nie mogę przestać, nie mogę przestać cię kochać.*

– Co to ma być do jasnej cholery?!

Rzuciłam porcelanowym słonikiem o podłogę, chcąc się przebić przez lecącą muzykę. Na szczęście podziałało, bo chwilę później nastąpiła względna cisza.

– Wypieprzać z domu, ale już! – huknęłam zdenerwowana, wskazując palcem na drzwi. – Co stoicie?! Impreza się skończyła! – dodałam, widząc ich zdziwione miny. Na pewno liczyli na dłuższą domówkę, ale mówi się trudno.

Nie w moim domu.

Liczyłam każdą wychodzącą osobę i ilość pieniędzy, jaką musiał przeznaczyć mój chłopak na alkohol i przekąski. Na pewno wydał wszystko to, co zdołałam odłożyć.

I w końcu pojawił się on. Zalany w trupa, z rozszerzonymi źrenicami. Przypominał cień dawnego siebie. Nie, wróć. On już był dnem, z którego ciężko będzie mu wyjść. Jak w ogóle wyjdzie.

– Znowu wszystko mi zniszczyłaś, suko! – krzyknął zdenerwowany.

Bo po pierwsze, człowiek pod wpływem alkoholu i dragów jest nieobliczalny. Dlaczego tak późno zdałam sobie z tego sprawę?

Widziałam zbliżającą się do mnie rękę. Widziałam wszystko i miałam czas, żeby zrobić unik. Ale strach tak mnie sparaliżował, że mogłam tylko ruszać oczami. Nawet wstrzymałam oddech.

Najpierw był szok, nic nie czułam. Dopiero, kiedy złapałam się za policzek poczułam ból. Cholernie piekący i kujący. Tak, jakby ktoś przyłożył mi coś mocno rozgrzanego do policzka, jednocześnie kując igłą.

– Co ty...? – wyszeptałam ze szklanymi oczami. Wzięłam drżący oddech, co tylko było początkiem większego zdenerwowania.

Uderzył mnie... Uderzył...

Chłopak jakby się ocknął z amoku. Najpierw spojrzał na prawą dłoń, którą mnie uderzył, a później złapał się za włosy, upadając na podłogę. Zatrząsł się i usłyszałam jak płacze.

Nie, to koniec, Kwon. Koniec wszystkiego...

– Wynoś się... – wyszeptałam z trudem. Oparłam się o ścianę, nie chcąc runąć na podłogę. Jeszcze tego mi brakowało, żebym narobiła sobie siniaków. – Wynoś się z domu! – powtórzyłam głośniej, bardziej histerycznie.

– To... nie ja... – mamrotał pod nosem, wyrywając sobie włosy. – To nie ja... Yeonrin... to nie ja... – Spojrzał na mnie, chcąc znaleźć nadzieję, że tego nie zrobił.

A co dostał? Gównianą prawdę, żeby wypieprzał z domu.

+.+.+

Z trudem wyrzuciłam go z domu i z niemałym sprytem zdążyłam zamknąć drzwi, zanim chciał wrócić do środka i mnie przeprosić.

Który raz? Sama nie wiem, było ich tyle, że po dwudziestym razie nie liczyłam, bo bym się pogubiła.

– Yeonrin! Wpuść mnie... – prosił głośno, dobijając się ręką do drzwi.

– Wracaj do tych zasranych narkomanów, Jiyong! – odpowiedziałam płaczliwie, opierając się o szafkę na buty. Doskonale słyszał mój płacz i to go chyba do końca otrzeźwiło.

Między jego wołaniem słyszałam podniesione krzyki sąsiadów. Na pewno mieli dość hałasu, jaki robił chłopak.

– Niech go ktoś stąd zabierze! Wezwijcie policję! – wykrzyczała sąsiadka, pewnie ta, co mieszkała nad nami. Zawsze mi mówiła, żebym zostawiła Kwona samego, bo zasługuje na kogoś lepszego.

Każdy to widział, tylko nie ja.

– Yeonrin? Wszystko w porządku? Otwórz drzwi! – zawołał jakiś mężczyzna. Po chwili poznałam jego głos. To był Kang Daesung, dość bliski znajomy.

– Ta-ak – zająknęłam się. – W-wszystko w po-orządku.

Wytarłam rękawem załzawione oczy i zasmarkany nos.

I bluzka do prania, a dzisiaj wyciągałam ją czystą.

Kwona Jiyonga spotkałam w trzeciej klasie liceum. Akurat byłam w bibliotece i odrabiałam pracę domową z angielskiego, gdy przez otwarte okno nie wleciała piłka od koszykówki.

Podskoczyłam z piskiem na krzesełku, kiedy piłka staranowała większość moich podręczników, zeszytów i kartek z notatkami. Na szczęście tego co rzucił, nikogo oprócz mnie nie było w pomieszczeniu, więc upiekło mu się kazanie od bibliotekarki.

– Nic ci się nie stało?

Odwróciłam się w stronę chłopaka, który wieszał się na oknie. Z troską wpatrywał się we mnie, a po kilku sekundach spojrzał na bałagan, który powstał.

– Taeyang! Mówiłem żebyś tak mocno nie odbijał! – zawołał rozeźlony, spoglądając za siebie. – Przez ciebie będziemy mieć burdę u Bazyliszka!

A owym Bazyliszkiem była bibliotekarka. Starsza pani potrafiła zmrozić każdego wzrokiem, który nie oddał w terminie książki. Najlepiej by było, jakby się w ogóle nie wypożyczało, to nie musiałaby nic wypełniać.

– Bazyliszka nie ma – powiedziałam ze śmiechem, biorąc w ręce piłkę. Rzuciłam nią przez okno i zerknęłam kolejny raz na licealistę. – Nadal będziesz tak tu wisiał?

– I tak nie mam nic do roboty – wyznał, uśmiechając się.

I od tamtej zaczęliśmy na siebie wpadać.

– Kwon Jiyong, lat dwadzieścia pięć, bezrobotny... – mruczał pod nosem policjant, sprawdzając, czy jest wszystko to co podałam. – Dlaczego pani to robi? – spytał ni z gruszki ni z pietruszki. – Właśnie pani pakuje swojego chłopaka za kratki. – Wskazał długopisem na czarnowłosego mężczyznę, który nie odezwał się ani słowem.

Nie odwracałam się do niego, bo nie wytrzymałabym jego spojrzenia.

– Nie potrafię kłamać, dlatego – zaczęłam cicho. Kaszlnęłam, chcąc pozbyć się chrypy. – Do tego było kwestią czasu aż policja go złapie. Było za dużo zgłoszeń na niego.

– Rozumiem, nam to ułatwia śledztwo, ale jemu tylko pogarsza, panno Park – powiedział policjant, poprawiając okulary do czytania. – Zrobimy dochodzenie związane z narkotykami, kilka dni zostanie w areszcie, a potem idzie do pudła. Tak tylko mówię. – Wzruszył ramionami, na syk drugiego mężczyzny siedzącego krzesło dalej. – No co? Ktoś musi wiedzieć, bo ten delikwent pewnie nawet nikogo nie ma.

– Jeżeli... – Kaszlnęłam cicho, na co mundurowy spojrzał na mnie. – Jeżeli coś na niego znajdziecie... Ile tutaj będzie?

– Zależy co znajdziemy, jak handlował to nawet i na kilka lat trafi do więzienia.

– A co z prawnikiem? Udzielą mu z urzędu, czy muszę kogoś znaleźć?

– Panno Park... Radzę znaleźć kogoś lepszego, bo taki go nie wybroni. Mówię na przyszłość.

Kiwnęłam głową i spuściłam ją. Zacisnęłam ręce na kolanach i z trudem podniosłam się z plastikowego krzesełka. Powiedziałam ciche: do widzenia, i chciałam wyjść z posterunku.

– Yeonrin... – szepnął, dobiegając do krat. – Dlaczego? To... to nie ja...

Zatrzymałam się naprzeciwko niego. Zagryzłam mocno dolną wargę, nie chcąc się przed nim rozkleić.

– Mam nadzieję... – zaczęłam powoli, odpinając z nadgarstka bransoletkę. – Że się zmienisz, Jiyong. – Wcisnęłam mu biżuterię do dłoni. Spojrzałam ostatni raz. – Żegnaj, Kwon Jiyong.

Wyszłam szybkim krokiem, oddychając ciężko.

Przepraszam Jiyong, przepraszam...

+.+.+

Spojrzałam na kilka walizek, a później na starszego brata opartego o futrynę. Oglądał cały salon z grymasem złości.

– Jak mogłaś być z tym pasożytem? Gdzie ty miałaś oczy, Yeonrin – prychnął, podnosząc karton z książkami.

– Przestań go obrażać – warknęłam podirytowana jego zachowaniem. – Nie wypominaj mi, dobrze? Już i tak dostałam nauczkę.

– A tyle razy ci mówiłem, że z niego nic dobrego nie wyjdzie – mruknął, przyglądając się, jak próbuję wziąć jednocześnie dwie walizki, plecak i torbę. – Zostaw, wezmę za ciebie.

– Nie tylko ty. Mama, tata, siostra i reszta też mi mówiła, i co? Dało mi to coś? Nie, więc przestań mnie irytować – prychnęłam z mordem w oczach. – Lubisz mnie dobijać? Twoje hobby?

– Dokładnie, bo nie chcę patrzeć jak się przez niego staczasz.

– Kiedyś był inny. To Taeyang go zmienił, wiesz, ten w dredach.

– Kolejna ameba...

– Yeonmin! Uspokój się!

– Nie mam zamiaru, chcę ci otworzyć oczy!

– Ale już przejrzałam do jasnej ciasnej!

Puściłam torbę, a ta z hukiem upadła mi na stopę. Skrzywiłam się i złapałam za pulsujące miejsce.

– To karma za to, że podniosłaś na mnie głos – stwierdził dosadnie.

– A ty co? Jakieś bóstwo, czy co? – spytałam, cicho sycząc. – Śmieszy cię to?

– Nawet nie wiesz jak.

I wyszedł trzaskając drzwiami.

+.+.+

Jiyong miał tendencje do zawierania znajomości z niezbyt normalnymi ludźmi. Nie wpasowywali się w resztę społeczeństwa, co mnie później to denerwowało i martwiło. Bo nie wiedziałam kogo przyprowadzi następnego. Zbiegłego więźnia? Mordercę? Złodzieja?

Kwon po prostu miał pecha do ludzi. Jak był otwarty na innych, tak znajdował tylko wyzyskiwaczy i kłamców, którym ślepo wierzył. W pewnym momencie doszedł do tego, że jestem inna i próbował mnie przekabacić na tę ich ciemną stronę.

Jednak za każdym razem odpowiednio go spławiałam, jednym prostym zdaniem.

,,– Jakbym miała ćpać i chlać gdzie wlezie, to wolałabym umrzeć, rozumiesz?''

I wtedy wracał mój normalny Jiyong. Ten, w którym się zakochałam.

Na jakiś czas był spokój, ale z kolejnym kolegą, prośby się nasilały. Raz nawet przeszło do rękoczynów. Zauważyłam, jak wsypywał mi do herbaty narkotyki. Nie wiem jakie były i mnie to nie interesowało. 

Wtedy przegiął pałkę, wykopałam go z mieszkania na ponad tydzień. Podejrzewam, że bardziej mnie to zabolało niż jego. I wtedy zaczęłam przeglądać powoli na oczy.

– Jiyong! Przestań! Inaczej pożałujesz! – krzyknęłam, roztrzepując mokre włosy. Poczułam zimną wodę na głowie i z piskiem odskoczyłam do tyłu. – Doigrałeś się!

Zaśmiał się głośno, uciekając za samochód. Zrobił głupią minę, myśląc, że mu odpuszczę, albo się roześmieję. A było wręcz przeciwnie.

Odkręciłam butelkę wody i zaczęłam go ganiać. Na szczęście drzwi i szyby w samochodzie były pozamykane to nie musiałam się martwić, że zaleję tapicerkę. Kwon by się wkurzył, jakbym coś zrobiła z jego samochodem.

– Chodź tutaj! Nie bądź tchórzem! – zawołałam, zatrzymując się naprzeciw niego. – Nie szczerz się jak głupi do sera!

– Nie denerwuj się, Yeonriiiin! Bo ci żyłka pęknie – zaświergotał, mrużąc zabawnie oczy. Zaśmiałam się pod nosem, ale nie mogłam mu odpuścić.

– Zaraz tobie pęknie, obiecuje – zagroziłam, chcąc go oblać wodą, ale odgłos przychodzącego połączenia mnie zatrzymał. – Kto się dobija? – spytałam zaskoczona, opuszczając rękę.

Chłopak wykorzystał to i pojawił się za mną, zabierając butelkę i rzucając ją do przodu. Zaplótł ręce na moim brzuchu, a głowę położył na ramieniu, przysłuchując się rozmowie. Bujał nami lekko na boki, co mnie od razu uspokoiło.

– Mamo, naprawdę nie mogę przyjechać na ten zjazd – powiedziałam, wzdychając cicho. – Wiesz, że mam dużo pracy i nauki, ciocia się nie obrazi.

– Będzie szczekać zębami, że nie może z tobą porozmawiać  – stwierdziła kobieta. – Pozdrów Jiyonga i wpadnijcie do nas jak będziecie mieli wolną chwilę, dobrze?

– Dobrze, pozdrowię i postaramy się jak najszybciej – zaśmiałam się cicho. Odchyliłam głowę, czując jak chłopak zaczyna jeździć mi nosem po policzku, co mnie rozpraszało. – Uważajcie tam na siebie, dobrze? Kończę...

Zakończyłam połączenie i schowałam telefon do kieszeni bluzy.

– Dlaczego ta ciocia nie daje ci spokoju? – spytał, całując mnie w skroń. Westchnęłam, przymykając oczy. Było mi tak przyjemnie. – Powiedziałaś, że nie możesz, a ona uparcie cię męczy. Dziwna kobieta.

– Normalna to ona nigdy nie była – sprostowałam, nie przejmując się tym, że szargam dobre imię mojej rodziny. – Od zawsze byłam jej ukochaną siostrzenicą. Wiesz, stara panna.

– I wszystko jasne.

– Zimno mi – stwierdziłam, czując na sobie wiatr. – Idę do samochodu, może znajdę jakieś ręczniki.

Wyplątałam się z jego ramion, a on ruszył obok mnie, trzymając za rękę. Widząc, jak susze ręcznikiem włosy, zdjął swoją bluzę i poczekał chwilę aż przestanę, by założyć ją na mnie. Zasunął suwak pod samą szyję i zadowolony z efektu, przytulił się do mnie.

Mimo wszystko nadal miałam wilgotne kosmyki.

– Nie mogę wysuszyć włosów. – Oparłam brodę na jego klatce piersiowej.

– To ja to zrobię. – Zabrał mi z dłoni materiał i delikatnie dotykał mi głowę. Jasne, było przyjemnie, ale tak to do jutra nic nie wskóra.

I jakby czytając mi w myślach, zaczął mocno pocierać, tworząc istny busz. Włosy kierowały się w inną stronę.

– Ał! Ał! Nie tak mocno! – Słysząc mnie, przestał się droczyć i zaczął normalnie się zachowywać. Dał mi buziaka w nos, widząc, że mnie podirytował. – Lubisz mnie denerwować?

– Jesteś wtedy taka słodka – odpowiedział bez skrępowania, przeczesując palcami włosy. – Nie obrażaj się, no!

– Nie obraziłam się, tylko zgłodniałam – wyznałam, pocierając brzuch. – Moja wina, że do większości robię tę samą minę?

– I za to cię kocham, mały tsundere. – Uśmiechnął się szeroko i dał mi buziaka.

Takie chwile uwielbiałam najbardziej.

Dostałam telefon od komisarza o postępie śledztwa. Choć nie miał on prawa mnie informować, to i tak to robił. Jego tłumaczeniem było to, że chce pomóc temu delikwentowi, a ja jestem do tego jedyną droga.

Czasami zastanawiałam się, czy nie nadawałby się na psychologa niż na policjanta. Inni na jego miejscu od razu by go wpakowali do więzienia, chcąc jak najszybciej zakończyć sprawę.

– Panno Park, niech go pani odwiedzi. Od pani ostatniego spotkania jest w izolatce – wyznał, a mnie przeszedł dreszcz zimna. Usiadłam z wrażenia na krześle.

– To chyba normalne, prawda? Jest na głodzie narkotykowym... – odpowiedziałam, przeczesując w roztargnieniu włosy. Na szczęście nikogo w domu nie było, więc nikt nie zacznie mnie podsłuchiwać.

– I cały czas powtarza to jedno zdanie. ,,To nie ja", to coś oznacza? – zbył moje spostrzeżenia.

Zastanowiłam się chwilę. Ostatnio coraz częściej je powtarzał i to było niepokojące.

– Muszę kończyć panie Kim. Dziękuje, że mnie pan informuje – zakończyłam szybko połączenie, słysząc, jak ktoś wchodzi do domu. Klepnęłam się po policzkach i uśmiechnęłam się sztucznie widząc w progu starszą siostrę.

– Yeonjin unnie, kupiłaś to co chciałam? – zadałam pytanie, wskazując głową na reklamówki z zakupami.

Bycie trzeźwym jest dla mnie zbyt trudne,

nie mogę nic zrobić

Nienawidzę być trzeźwym,

nie potrafię bez Ciebie zasnąć**

Leżałem na zimnych kafelkach i wpatrywałem się w sufit. Zmęczyłem się ciągłym nawoływaniem strażnika, żeby mnie wypuścił. Wszystko mnie bolało, a głowa najbardziej.

Napady zimna i gorąca ustały na chwilę, ale to była kwestia czasu aż powrócą. Ręce i nogi strasznie mi drętwiały, a czasami łapały skurcze. Brzuch niemiłosiernie skręcał z bólu, a wiadro z wymiocinami i ich zapach tylko jeszcze bardziej podsycał skurcze żołądka.

Wzrok powoli mi się rozmywał, dlatego zacząłem mrugać oczami, myśląc, że to coś da.

Gówno prawda, tylko pogorszyło.

Przyłożyłem rękę do ust, czując cofającą się żółć. Doczołgałem się do wiadra i zwróciłem wszystko, krzywiąc się z obrzydzenia.

Miałem ochotę zniszczyć wszystko i wszystkich. A zwłaszcza Yeonrin. To przez nią tutaj jestem. To ona nie mogła mnie zrozumieć. Kto normalny pakuje bliskich za kraty?!

Nie potrafię kłamać...

Bo uwierzę! Święta się znalazła i nagle mówi prawdę!

Z wściekłością wyjąłem srebrną bransoletkę, którą oddała mi Yeonrin. Już chciałem ją rozerwać i porozrzucać na wszystkie strony, ale coś mnie blokowało.

Nie rób tego! Zostaw to! To jedyne co ci po niej zostało!

– Przymknij się... – warknąłem, łapiąc się za włosy. Skuliłem się i zacząłem bujać w przód i tył.

Ocknij się do cholery! Staczasz się na dno!

– Zamknij ryj.... – Zacisnąłem wargi, aż nie popłynęła krew. – Co ty wiesz o życiu?

Więcej niż ty, padalcu. Ogarnij się, człowieku!

– Morda... – szepnąłem, zaciskając oczy.

Przypomniałem sobie ostatnią imprezę. Było tak cudownie! Masa dragów, wódki, a ona to wszystko spieprzyła, suka jedna! Przylazła i wyrzuciła wszystkich. Do tego nie zapłaciłem za działki.

O cholera, znajdą mnie.

A nie, jestem w więzieniu, czyli jestem bezpieczny.

Ty tak, ale Yeonrin będzie mieć kłopoty przez ciebie, padalcu.

– Zamknij mordę – powtórzyłem głośniej. – Odpierdol się ode mnie.

Wybacz, ale nie mogę. Nie zostawię cię samego.

 Miałam dość tego, że wszyscy mnie pouczają i oceniają. Na każdym kroku ojciec wypominał mi, że związałam się z narkomanem. Siostra zamiast podnieść na duchu, jedynie dobijała faktem, że dobrze, że tak skończyłam, a brat życzył Jiyongowi śmierci. Mama zaś całkowicie się ode mnie odwróciła i nie odzywała słowem.

– Koniec tego, mam dość – syknęłam, przecierając załzawione oczy. Z wściekłością zasunęłam torbę.

Myślałam, że jak kilka dni pobędę u rodziców to coś się zmieni. Myślałam, że ich nastawienie będzie inne, ale się przeliczyłam.

Nawet najlepsza przyjaciółka stwierdziła, że nie będzie ze mną rozmawiać, bo jeszcze ją dotknie pech.

Cholerna egoistka.

Pociągnęłam nosem, zagryzając wnętrze policzka. Dobrze, że się nie malowałam inaczej wyglądałabym jak klaun.

– Yeonrin? Co robisz?

Do pokoju wszedł Yeonmin z tacą jedzenia. Starał się przy mnie hamować, ale doskonale słyszałam jak z resztą komentuje zachowanie Jiyonga.

Jasne! Ćpa i jest uzależniony od alkoholu, ale można mu pomóc! To dlaczego nikt tego nie chcę zrobić? Nagle wszyscy go nienawidzą? I przez to ja też muszę dostać?

– Pakuje, ślepy, czy Jehowy? – syknęłam zdenerwowana.

Nikogo nie chciałam znać. Na każdym się zawiodłam, nawet na Yeonminie. Bratu bliźniaku, który znał mnie lepiej niż rodzice. Nawet on, to komu mogłam zaufać? Tylko sobie.

– Ogarnij się, Yeonrin – warknął, z hukiem stawiając tacę. – Po co to robisz? Chcesz uciec? Tylko na tyle cię stać?

Rzuciłam bluzką na łóżko i spojrzałam na niego. Sam jego widok doprowadzał mnie do czerwonego stopnia zdenerwowania.

– Tak, właśnie na tyle mnie stać – przyznałam, mrużąc oczy. – Zamierzam uciec i mu pomóc bez waszej pomocy.

– Po co chcesz mu pomagać? On już i tak nie istnieje w tym społeczeństwie!

– Nie mów tak! Jesteś pieprzonym egoistą jak reszta rodziny!

– Jak możesz tak mówić, Yeonrin? Nie liczymy się dla ciebie? – spytał z wyraźnym nie dowierzaniem. – Dlaczego się tak zmieniłaś?

Wzięłam głęboki wdech i przeniosłam wzrok na wejście do pokoju. Stała tam mama z starszą siostrą. Obie czekały na moją odpowiedź. Obie były pewne, że zapomnę o Jiyongu.

Niedoczekanie z waszej strony...

– Liczyłam, ale wasza postawa mnie zawiodła, a zwłaszcza twoja, mamo – powiedziałam z trudem. – Tak go lubiłaś, więc dlaczego teraz go nienawidzisz? To nie jego wina, że sobie nie daje rady! Skończył w kiciu przeze mnie, bo nie umiałam mu pomóc! Myślisz, że mi lepiej? – Zaśmiałam się gorzko. – Zamierzam go uratować, nikt z was mi nie jest potrzebny.

Wzięłam w ręce torbę i próbowałam wyjść z pokoju, ale Yeonmin skutecznie mi to utrudniał.

– Yeonrin... Proszę, to chłopak nie dla ciebie – zaczęła matka, na co tylko prychnęłam. – Zostaw go i żyj tak jak wcześniej...

– Myślisz, że nie chciałam? Ale nie mogę, bo go kocham. I wiem, że wyciągnę go z tego bagna. – Przyłożyłam pięść do serca. – Obiecuje na swoje życie. Yeonmin, puść mnie. To koniec, kocham was, ale nie mogę tutaj zostać. Powiedźcie tacie, że jego też kocham.

Nałożyłam na ramię torbę i popchnęłam stojącą w progu siostrę z mamą. Zbiegłam ze schodów i czym prędzej założyłam buty. Wybiegłam z domu i otworzyłam drzwi od samochodu, wrzucając bagaż do środka. Zatrzasnęłam je i wsiadłam na miejsce kierowcy, odpalając silnik i jadąc przed siebie.

Najdalej od wszystkich... I bliżej Jiyonga.

+.+.+

Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po okolicy. Ta polana na obrzeżach Seulu była dość mało popularna. Chyba dlatego, że trzeba było pokonać dość trudną w jeździe leśną drogę. Ale jeżeli chciało się odpocząć od miejskiego zgiełku, to te miejsce było idealne.

Wiele razy przyjeżdżałam tutaj z Kwonem żeby odpocząć.

Mimo że był czerwiec, to wieczory nie były jakoś mocno ciepłe. Bardziej zdradliwe, jakby to określił Jiyong.

Właśnie, Jiyong.

– Co ja mam robić?

Zawiał letni wiatr. Poruszył włosami i trawą, na której siedziałam. Było tak przyjemnie, że chciałam tutaj zasnąć i zapomnieć o wszystkim.

– Tak mi cię brakuje, Jiyong – powiedziałam, czując łzy w oczach. – Teraz byś mnie przytulił i gadał, żebym była silna, a tak? Cholerny kłamca, kłamałeś mówiąc, że zawsze przy mnie będziesz... – rozkleiłam się do reszty.

Przyłożyłam ręce do twarzy, chcąc zagłuszyć wycie. Bo to płacz nie był. To było wołanie o pomoc.

Granatowe albo i czarne niebo przypominało mi odcień włosów Jiyonga. A jasne gwiazdy łudząco były podobne do tych błysków radości, które miał w oczach. 

– Wiem, że nie byłam dobrą katoliczką – zaczęłam, kiedy się uspokoiłam. – Ba! Nawet czasami was przeklinałam, za to, że nie pomogliście mi na sprawdzianie. – Zwilżyłam usta śliną. – Takie rzeczy was nie interesują, wiem. Mnie teraz też nie. – Kiwnęłam głową, przyglądając się mrugającej gwieździe. – Jiyong to też wasz dzieciak, nie? To pomóżcie mu, bo w takim tempie szybko się spotkacie. A ja tego nie chcę, doskonale sobie z tego zdajecie sprawę, prawda?

Pewnie wyglądało to dziwacznie ze strony obserwatora. Ale miałam to gdzieś.

– Co mam więcej mówić? Chyba nic, w takim razie kończę. – Złożyłam dłonie do modlitwy. – Amen.

I zrobiło mi się jakoś lżej na sercu.

 Obracałem w dłoniach bransoletkę. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ją dałem Yeonrin. Dlaczego tylko pamiętam spotkania z dilerami? I imprezy?

– Jebać Yeonrin – warknąłem, rzucając bransoletką. – Suka jedna.

Zastanów się co mówisz, padalcu. To twoja dziewczyna.

– Chyba twoja – odpowiedziałem w przestrzeń. Nudno było siedzenie samemu w pomieszczeniu. – Te! Gówniany głosiku!

Mam imię, padalcu.

– Gówno obchodzi mnie twoje imię – warknąłem, obgryzając paznokcie. – Dlaczego nic nie pamiętam? To jest gówniane uczucie.

Zasłużyłeś na nie.

– Dziwnie jest gadać samemu ze sobą...

Jiyong.

– Czego chcesz, gówniaku?

Tak mam na imię, padalcu.

Zacisnęłam drżące ręce. Komisarz Kim stał niedaleko za mną i uważnie mi się przyglądał.

– Jest szansa na to, że będzie miał mały wyrok? – spytałam chyba trzeci raz, na co policjant westchnął głęboko. Byłam mu wdzięczna, że mówił mi o przebiegu sprawy. No jeszcze adwokat coś tam dorzucił.

– Jak się przyzna do winy i powie z kim handlował, to posiedzi naprawdę krótko – odpowiedział, paląc papierosa. Nie przejmował się tym, że był zakaz.

– Czyli zostaje mi przekonanie go – wymamrotałam, oddychając głęboko.

Strażnik skinął na mnie głową i wpuścił do małego pomieszczenia. W środku był drewniany stolik i dwa krzesła; pokój był naprawdę klaustrofobiczny. Zajęłam miejsce przy stoliku i odchyliłam się na krześle.

– Puszczaj mnie! Rozumiesz?! Masz mnie puścić!

Wzdrygnęłam na coraz głośniejsze krzyki.

To Jiyong? Nie, to nie on. Na pewno nie on.

Przestraszonym wzrokiem spojrzałam na chłopaka. Stał wzburzony i mierzył wściekłym wzrokiem strażników, którzy nic nie robili sobie z jego warczenia. Bo warczał, jak pies.

– Siadaj i zero numerów – oznajmił najwyższy i najbardziej napakowany strażnik, klepiąc go mocno w kark. Aż pochylił się do przodu.

Jiyong spojrzał na mnie i jego złość całkowicie wyparowała. Jego wzrok się zmienił, nie był już pełny gniewu, tylko rozpaczy i smutku.

Co jest grane?

Zajął miejsce i położył skute dłonie na stoliku. Chciał mnie przytulić, ale widocznie zdał sobie sprawę, że tego nie chcę. To nie to, że się go brzydziłam. Bałam się, że jak znajdę się w jego ramionach to całkowicie się rozkleję i nie dam rady przemówić mu do rozsądku.

Nakryłam jego ręce swoimi, przełykając cisnące łzy. To był bolesny widok.

– Przyznaj się, Jiyong – zaczęłam, oddychając niespokojnie. – To dla twojego dobra.

– Ale t-to n-nie j-ja... – Pokręcił przecząco głową. – Wiesz, że nie handluje narkotykami – dodał szybko, patrząc na mnie szklanymi oczami.

– Jiyong...

– To nie ja... – powiedział ciszej, zawieszając głowę.

– Widziano ciebie, jak dawałeś młodym działki.

– To niemożliwe... Ja nigdy nie brałem narkotyków.

– Dlaczego okłamujesz samego siebie? – zadałam pytanie. Nie wierzyłam jego słowom. To się nie mogło dziać. – Sam mi próbowałeś dosypać, nie pamiętasz? Jiyong, powiedz, z kim handlowałeś?

– Z nikim, Yeonrin. Mówię prawdę...

– Jiyong! Przyznaj się, proszę cię...

– To nie ja – powtórzył twardo. – Dlaczego mi nie wierzysz?

Jego wyraz twarzy się zmienił. Zabrałam swoje ręce z jego, na co prychnął głośno i zaśmiał się gorzko.

Co tu się odwala?

– Jiyong? Co się stało?

– Przez ciebie tutaj jestem, suko – syknął, a mnie zatkało. Patrzyłam na niego zszokowana. – Jesteś zadowolona? Teraz będziesz mogła spać spokojnie, bo mnie nie będzie... A nie! Zapomniałem! – Pstryknął palcami, ciesząc się jak małe dziecko. – Reszta ludzi zaraz cię sprzątnie. Nie zapłaciłem za narkotyki, ojć? Przepraszam?

– C... c... co? – wyszeptałam, bo na nic więcej nie było mnie stać.

– Chcę już wracać do izolatki! – zawołał, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Nie przychodź tutaj więcej, suko.

Wyszedł z dwoma strażnikami.

Zacisnęłam zęby i położyłam głowę na stole.

Chcę się poddać...

+.+.+

– Panno Park, ciężko mi stwierdzić chorobę, jak nie rozmawiałem z pacjentem – zaczął psychiatra, odchylając się na fotelu. – Musiałbym z nim porozmawiać, nawet w więzieniu.

– Ale panu już opowiedziałam wszystko to, co zauważyłam – powiedziałam rozeźlona.

Przez ostatnie wydarzenia stałam się nerwowa. Chyba tak odreagowywałam brak siły na wszystkie wydarzenia.

– Najprawdopodobniej jest to zaburzenie psychiczne. Stawiam między schizofrenią, a rozdwojeniem jaźni.

Wyrok diagnozy przebił moje serce.

Zabrakło mi tchu. Widziałam mroczki przed oczami.

– Czy jest jakaś szansa na wyleczenie? Z którejś z tych chorób? – zadałam pytania mając nadzieję.

– Są to bardzo ciężkie terapie dla pacjenta – zaczął powoli, przecierając oczy. – Istnieje szansa na całkowite wyleczenie, ale jest to naprawdę trudne. Potrzeba dużo woli i samozaparcia.

+.+.+

 Weszłam do wynajmowanego pokoju, rzucając torebkę na łóżko. Urlop powoli mi się kończył, a ja nadal nie wiedziałam jak pomóc Jiyongowi.

Może odpuścić? Przecież on sam nie chce mojej pomocy...

Nie prawda! On jest chory, Yeonrin! Musisz mu pomóc!

– List mu pomoże, jestem tego pewna – burknęłam i zaczęłam szukać kartki oraz długopisu. Gdy usiadłam na łóżku z kartką na kolanach, poczułam pustkę w głowie. – I jak mam się za to zabrać?

Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Zdziwiona odłożyłam rzeczy na pościel i poszłam otworzyć drzwi. Zauważyłam tam dwóch facetów, którzy palili papierosa.

Jiyong, mówiłeś prawdę?

Zapłakałam w duszy, gdy spojrzeli na mnie z szatańskimi uśmiechami.

+.+.+

– Panie komisarzu, proszę to przekazać Jiyongowi – powiedziałam, podając mu kopertę. Uśmiechnęłam się sztucznie i ukłoniłam się głęboko. – Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy.

– To brzmi jak pożegnanie – odpowiedział, biorąc wiadomość. – Przekażę i się proszę nie poddawać, panno Park. Wszystko leży w pani rękach.

– Doskonale o tym wiem, komisarzu Kim. Do widzenia.

– Tak, do widzenia, panno Park. – Machnął mi ręką na pożegnanie.

Skinęłam głową i wyszłam z komisariatu. Z niewiadomego powodu, poczułam jak pewna część ciężaru zniknęła.

Spojrzałem na otwarte drzwi, w których stał ten policjant co przesłuchiwał Yeonrin. Rzucił we mnie jakąś kopertą, którą złapałem.

– Przeczytaj to, panna Park kazała mi to przekazać – rzekł i zamknął z hukiem drzwi, przekręcając kluczem. Współlokator spojrzał na mnie dziwnie, ale wrócił do czytania gazety.

Z nudów otworzyłem i wyjąłem dwie kartki zapisane pewnie jej pismem.

Bo to jej pismo, padalcu.

Przymknij się, gówniaku, odpowiedziałem w myślach. Już nie mogłem swobodnie sobie ze sobą rozmawiać, tak jak to było w izolatce.

Drogi Jiyongu...

– Jak oficjalnie – mruknąłem, zwracając uwagę więźnia. – Tak sobie gadam. – Wzruszyłem niedbale ramionami.

Z każdym przeczytanym słowem, zaczęła boleć mnie głowa. W połowie czytania wypuściłem kartki i skuliłem się na łóżku. Mężczyzna spojrzał na mnie i widząc, jak ledwo wyrabiam z bólu, zaczął, krótko mówiąc, napierdalać w drzwi.

Nie pamiętam co się później stało.

+.+.+  

– Yeonmin? Co tutaj robisz? – spytałem, widząc brata Yeonrin.

Jak się dowiedziałem, że będę miał widzenie ucieszyłem się ogromnie. Myślałem, że Yeonrin znowu mnie odwiedzi i porozmawiamy, ale nie o narkotykach. O czymś innym.

– Chcę coś ci dać. Yeonrin pewnie by ci to oddała – westchnął głęboko, sięgając po coś do kieszeni. Położył na stole złoty zegarek, prezent, który był jej podarunkiem na naszą pierwszą rocznicę bycia ze sobą.

Zupełnie o nim zapomniałem.

Z miną radosnego dziecka założyłem go na rękę i rozglądałem się po pomieszczeniu, szukając dziewczyny.

– A gdzie Yeonrin? – zadałem pytanie, myśląc, że zaraz wejdzie i zobaczę jej twarz.

Może mi wybaczyła? Może zostaniemy przyjaciółmi? Może mnie wyciągnie stąd? Na pewno!

Chłopak zatrząsł się i z urywanym oddechem po coś znowu sięgał. Położył na stoliku brązowy zeszyt i spojrzał na mnie szklanymi oczami.

– Przez ciebie... To twoja wina – powiedział z trudem i wstał. Krzesło upadło, tworząc huk. – Zginęła przez ciebie... – dokończył, przecierając oczy.

C... co? C... chwila... co?

– Yeonmin? O czym ty mówisz? – zaśmiałem się krótko. – To żart, prawda?

– Wszystkiego się dowiesz...

+.+.+  

Wpadłem do pokoju i drżącymi rękoma otworzyłem notes i sięgnąłem po wygnieciony list.

– Co z tobą młody? – zadał pytanie współlokator, ale nawet nic mu nie odpowiedziałem.

Otworzyłem na stronie, w której znajdował się wycięty rysunek naszej dwójki. Yeonrin od zawsze lubiła rysować nasze chibi postacie, bo jak twierdziła, były słodkie.

Aish... Jak ja mam zacząć?

Dzień dwunasty sierpnia, kolejny ciężki i męczący dzień.

Podjęłam decyzję. Pewnie mnie za to znienawidzisz, Jiyong. Nie tylko ty, reszta rodziny też. Mama, tata, siostra, brat, zostawiłam ich, ale oni sobie poradzą.

Ale nie ty. Znowu ktoś cię opuszcza, najpierw Taeyang, teraz ja.

Dotknąłem palcem rozmazanego słowa. Zacisnąłem drżące wargi.

Wybaczysz mi, prawda? Spotkamy się niedługo i wtedy zrobisz mi kazanie. Ale obiecaj mi jedno, dobrze? Masz żyć jak najdłużej, inaczej dostaniesz po głowie!

Ale to tandetnie brzmi...

Czuję się wolna, stojąc na szczycie tego wieżowca. Nikt mnie nie ocenia, nikt nie obraża, nikt nie krytykuje. A i nie goni, twoi ,,przyjaciele'' postawili sobie za cel złapanie mnie, ale cóż... marnie im to wychodzi.

To pożegnanie, Jiyong. Mam nadzieję, że będziesz cały i wyjdziesz z tego bagna. Przepraszam, że nie dałam rady, ale obiecałam, że cię wyciągnę z choroby na własne życie.

I właśnie spełniam obietnicę, nie dałam rady.

Żegnaj, Jiyong...

Twoja Yeonrin

– Znalazłem go, jak wróciłem z obiadu – zaczął drżącym głosem mężczyzna, z którym dzielił celę Jiyong. – Powiedział, że zaraz przyjdzie i go zostawiłem. Jak wróciłem... zobaczyłem to i kartkę.

Policjant Kim podszedł do wiszącego ciała i podniósł kartkę leżącą pod zwłokami.

– To nie ja, Yeonrin. To nie byłem ja – Przeczytał na głos komisarz, wzdychając ciężko. – Więc tak skończyli – przerwał na chwilę, przyglądając się zamkniętym oczom zmarłego więźnia. – Zabierzcie go stąd. Strasznie capi.

Dzień po dniu żyję niczym lustro

Mój dzień należy do ciebie***

___

*  C.N Blue - Can't stop

** BIGBANG - SOBER

*** C.N Blue - Can't stop

Jeżeli jesteś na końcu, gratulacje! Przeczytałeś/łaś prawie 5k słów i 16 stron  Worda. Jest to mój pierwszy one shot i mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Czekam na opinię~

Okładkę i baner wykonała Soo-Min.

~Shina

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro