Rozdział 2 - Legowisko lwa
Wiktor uparł się, że to on będzie niósł małą włamywaczkę do jednego z pokoi. Trzymając ją w ramionach, mógł uważnie przyjrzeć się jej rysom. Matka natura nie poszczędziła jej urody. Mimo obecnego stanu wciąż zachwycała. Miała typowo azjatycką twarz, oczy w kształcie migdałów, drobny nos i pełne usta. Spomiędzy włosów wystawały małe puchate uszy, pokryte czarną sierścią. Wyglądała jak mityczna księżniczka. Sądząc po jej ubiorze i ilości makijażu, musiała być wcześniej na jakimś przyjęciu. Co się na nim wydarzyło? Czemu i przed kim uciekała? Wiktor zastanawiał się nad tym intensywnie w myślach. Wierzył, że dziewczyna nie stanowiła niebezpieczeństwa. Nie chciała nikomu zrobić krzywdy, była po prostu przerażona i potrzebowała pomocy. Telepata miał nadzieję, że po przebudzeniu będzie można z nią trzeźwo porozmawiać i ustalić, co się stało oraz co może dla niej zrobić.
Gdy dwaj mężczyźni szli korytarzem, zza rogu wybiegła zdyszana i wyraźnie zdenerwowana Anna, hybryda lisa i jedna z mieszkańców rezydencji.
— Hah, słyszałam hałasy i coś właśnie mi się wydawało, że czuję obcą hybrydę — wysapała, łapiąc powietrze i gapiąc się na nieprzytomną Taejin.
Złote oczy lisicy otworzyły się szeroko, gdy dostrzegły rany na nogach i rękach nieznajomej. Cała jej okrągła twarz przybrała wyraz zmartwienia zmieszanego ze zdezorientowaniem.
— Co się stało? Kto to jest?
— Również nie mamy pojęcia — odparł Wiktor. — Musiałem ją uśpić. Była w takim szoku, że stała się agresywna. Na razie chcę ją zabrać do jednego z małych pokojów gościnnych. Czy mogłabyś, proszę, przysłać do mnie Filipa?
— Tak! Oczywiście! Już biegnę! — odparła Ania i zniknęła za rogiem, zanim zdążyła usłyszeć "dziękuję".
— Będzie wściekły, kiedy go obudzi — ucieszył się złośliwie Adam. — Dobrze mu tak. Skoro ja musiałem wstać, to on też powinien.
Wiktor tylko lekko się uśmiechnął. Zawsze bawiło go, jak ta dwójka uwielbia sobie dogryzać, równocześnie tak się o siebie troszcząc. Cieszył się, że kilka lat temu ich drogi się skrzyżowały. Ten dom nie przetrwałby bez nich.
Dwaj mężczyźni zanieśli Taejin do małego pokoju w głębi rezydencji. Ułożyli ją na dużym dwuosobowym łóżku i czekali na Filipa. Ten wszedł niechętnie do pokoju parę minut później, niosąc swoją torbę wypchaną wszelkimi medykamentami, a za nim ciekawsko zaglądała Ania.
— Dobry wieczór! Witamy! — odezwał się złośliwie Adam. — Co z pana za stróż skoro w posiadłości dzieją się takie rzeczy, a pan dalej smacznie śpi. Gdyby nasza kicia wybiła szybę w twoim pokoju, ty pewnie tylko byś się przekręcił na drugi bok.
— Zamknij się. To ty jesteś za to odpowiedzialny. Ja tu tylko leczę — odbąknął ewidentnie poirytowany Filip.
Bez dalszego słowa podszedł do nieprzytomnej hybrydy i zaczął przyglądać się jej ranom.
— Jej stan wydaje się kiepski tylko z pozoru. Nie ma tu nic, czym sam nie mógłbym się zająć, więc nie musimy jechać do szpitala. Oczyszczę i zdezynfekuję rany, założę szwy tam, gdzie trzeba, a na koniec zabandażuję i tyle wystarczy.
— Cieszy mnie to — odparł Wiktor. — Zdaje się, że nasz gość chce się ukryć, a szpital na pewno w tym nie pomoże.
Telepata uśmiechnął się, słysząc dobre wieści. Nie wiedział jeszcze, w jakim stanie psychicznym znajdowała się mała pantera, ale liczył, że on też da radę jej pomóc, gdy się obudzi.
Mimo że nie miał pojęcia, kim była, chciał dla niej jak najlepiej. Sądził, że pasowała idealnie do tego domu wariatów, który sam stworzył. Coś mu mówiło, że była taka sama jak oni wszyscy, zbyt wyjątkowa, by wieść gdzieś spokojne życie i zbyt uparta, aby godzić się na smutny los, jaki zaplanował jej wszechświat.
— Wiktor — odezwał się nagle Adam — jej pościg jest przy rezydencji. Chyba kierują się w stronę głównego wejścia. Sądzę, że warto zobaczyć, przed kim uciekała.
Jego twarz nie wyrażała cienia zdenerwowania, gdy to mówił. Nie czuł żadnego zagrożenia ze strony ludzi na zewnątrz. Był na tyle potężną istotą, że mało kto mógł go chociaż zaciekawić w walce. Obawiał się jedynie, że niespodziewana przybyszka i towarzystwo, jakie za sobą sprowadziła, mogą zaburzyć spokojne życie rezydencji. Wiele wpływowych ludzi chętnie wykorzystałoby potencjalne zamieszanie w tym domu, który skrywał w sobie zbyt wiele tajemnic i stanowił schronienie dla zbyt unikalnych ludzi.
— Chyba jako pan domu powinienem powitać ich osobiście. Co myślicie? — powiedział nonszalancko Wiktor. — Adam, chodź ze mną. Filip, zajmij się, proszę, dziewczyną i Aniu, czy mogłabyś mu w tym pomóc?
Lisica wciąż na wpół schowana za drzwiami pokiwała entuzjastycznie głową i podeszła do wyjmującego niezbędne rzeczy z torby Filipa. W tym czasie Wiktor i Adam wyszli z pokoju i skierowali się do głównego wejścia domu. "To będzie długa noc", pomyślał właściciel rezydencji, wzdychając w duchu.
...
Artur prowadził oddział swoich chłopców razem z ujadającymi psami przez deszcz. Trop tej suki, która im uciekła, prowadził do jakiejś cholernej rezydencji. Ta cała sytuacja doprowadzała go do furii. Jeśli nie przyprowadzi dziewczyny z powrotem, Albin powiesi go za jaja, a tego bardzo by nie chciał. "Rozszarpię tę małą pindę, jak tylko ją dorwę", groził w duchu.
Mimo swojego zdenerwowania wciąż myślał chłodno i logicznie. Nie wpakował się prosto za mur, gdy do niego dotarli. Brakowało mu tylko tego, żeby rozzłościć jakiegoś wpływowego dupka. Planował zrobić coś, co może w tej sytuacji wydawało się absurdalne. A konkretnie najzwyczajniej w świecie chciał zapukać do drzwi. Uznał to za najlepsze wyjście. Po co ktoś miałby ukrywać tę dziwkę? Jeśli będzie trzeba, może nawet za nią zapłacić, byle tylko zatargać ją z powrotem gdzie jej miejsce.
Artur stanął pod żelazną bramą posiadłości i dokładnie zmierzył wzrokiem cały budynek. Miał nadzieję, że jakiś szczegół pomoże mu zawęzić krąg potencjalnych właścicieli domu. Wskazówki może i się nie dopatrzył, ale odpowiedź sama szybko do niego przyszła. Drzwi wejściowe otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna w szlafroku i piżamie, rozkładając przy tym parasolkę.
— Dobry wieczór panom — odezwał się mężczyzna, podchodząc do bramy i posyłając w stronę ochroniarzy promienny uśmiech. — W czym mogę pomóc o tak późnej godzinie?
— Pan Wiktor Paderewski. Cóż za zaskoczenie — odpowiedział Artur, siląc się na krzywy uśmiech.
O wiele bardziej wolał trafić na jakiegoś bogatego bankowca czy mafioza. Telepaci zawsze przyprawiali go o dreszcze, a ten konkretnie wzbudzał w nim najgorsze odczucia. W każdym razie nie wątpił, że i w tej sytuacji sobie poradzi. W końcu jaki interes miałby sławny Wiktor Paderewski w chronieniu jakiejś hybrydy prostytutki.
— Wybaczy pan, że pana niepokoimy. Nazywam się Artur Krajewski. Poszukujemy zbiegłej hybrydy czarnej pantery. Jej trop zaprowadził nas do pana posiadłości. Obawiamy się, że może być agresywna, dlatego, jeśli byłby pan tak miły i pozwolił nam przeszukać teren wokół domu, bylibyśmy ogromnie wdzięczni.
Przez ułamek sekundy przez twarz telepaty przebiegł niepokojący cień, ale po chwili gościła na niej lekceważąca mina, a jego sylwetka wydawała się aż nadto zrelaksowana w stosunku do sytuacji. Niezmiernie irytowało to Artura, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić w tej sytuacji na nietakt. Ten koleś był zdolny do o wiele gorszych rzeczy niż wieszanie za jaja.
— Pan Artur Krajewski, tak? Wierzę, że to nasze pierwsze spotkanie.
— Tak. Pierwsze.
— Tak... Bardzo mi schlebia wasza troska, panowie, ale możecie mi wierzyć, że jeśli jakakolwiek obca stopa stanęłaby za tym murem, wiedziałbym o tym natychmiast. Wasza mała zguba musiała ominąć mój dom. Na waszym miejscu kierowałbym się dalej na zachód. Jeszcze parę kilometrów i dotrzecie do Sulejówka. Jeśli chciałbym się ukryć, to właśnie tam.
Arturowi bardzo nie podobała się ta odpowiedź. Wiedział, że ten typ chorobliwie dba o swoją prywatność, ale coś mu podpowiadało, że tu nie chodziło, tylko o to, żeby nikt nie podeptał jego grządek z kwiatkami. Chciał sprawdzić, czy wokół domu nie utrzymuje się jej zapach. Jeśli Wiktor postanowił ukryć hybrydę, to Artur wpadł po szyję w gówno.
— Oczywiście rozumiem, ale gdybym chociaż ja mógł wejść na ogród z psem i upewnić się, że...
— Panie Arturze! — przerwał mu Wiktor. — Czy twierdzi pan, że moja ochrona nie byłaby w stanie wykryć jakiejś losowej, błąkającej się hybrydy?
— Oczywiście, że nie, ale...
— W takim razie sądzę, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Życzę powodzenia w poszukiwaniach. Dobranoc panom.
Telepata jeszcze raz uśmiechnął się szeroko do ochroniarzy i powoli wrócił do domu. Artur aż kipiał ze złości. Nienawidził, kiedy patrzono na niego z góry, ale w zaistniałej sytuacji miał związane ręce.
— Dobrze, chłopcy — zwrócił się do swoich podwładnych — jebać go. Nic z nim teraz nie zrobimy. Podzielcie się na trzy drużyny i przeszukajcie jeszcze kilometr na zachód, północ i południe. Jeśli nie traficie na żaden trop, wracajcie do Albina. Czuję, że zrobiła nam się grubsza sprawa.
Artur spojrzał jeszcze raz na rezydencję, po czym odwrócił się i dołączył do grupy kierującej się na zachód, ale w jego pamięci utkwiło jedno okno przysłonięte w większości przez młody dąb.
...
Wiktor stał z ociekającą deszczem parasolką przy drzwiach wejściowych niechętny do tego, aby podzielić się tym, kogo zastał przed posiadłością. Od razu rozpoznał mężczyzn przed bramą. Nie raz widział ich, kiedy przyjeżdżał na przeróżne bankiety czy imprezy. Gardził wszystkimi obślizgłymi draniami, którzy zabawiali się kosztem młodych hybryd. Gdyby nie interesy w ogóle by nie bywał na tych aktach rozpusty, które wszyscy zainteresowani nazywali "przyjęciami". Skrzywił się na samo wspomnienie niezliczonych wieczorów, kiedy musiał przyglądać się krzywdzie kompletnie niewinnych dziewczyn.
Zaskoczyło go, kim okazała się włamywaczka, lecz to wyjaśniało całą sytuację. Musiała uciec podczas pracy. Wiktor stanął przed niemałym problemem, by wymyślić, co zrobić z tym całym bałaganem. Wcześniej miał nadzieję, że skontaktuje się z właścicielem hybrydy i bezpiecznie odstawi ją do domu, ale teraz sprawa się skomplikowała. Jedno było pewne, nie odeśle jej do miejsca, w którym ją wykorzystywano. Jednak znalezienie dobrego rozwiązania nie należało do najłatwiejszych. Nie może tak po prostu pozwolić jej zostać, to równałoby się z kradzieżą. W świetle prawa hybryda należy do właściciela i nie może sama o sobie decydować, wliczając w to, co chce robić i gdzie przebywać. Nie miał również zamiaru pozwolić jej odejść. Ulica dla hybrydy, w dodatku tak atrakcyjnej, była piekłem. Poza tym prędzej czy później złapaliby ją i znów trafiłaby do burdelu. Musiało istnieć inne wyjście. Może mógłby ją odkupić? Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu, a alfonsi są zawsze skłonni do ugody, gdy leży przed nimi stosik gotówki.
Ciche kroki wyrwały Wiktora z jego ponurych przemyśleń.
— Złe wieści? — spytał Adam.
Telepata przeczesał z frustracją włosy i spojrzał poważnie na przyjaciela.
— Całkiem nieprzyjemne. To były pieski Albina.
Jego głos ociekał pogardą, a twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Adam nie wydawał się zaskoczony. Oparł się plecami o ścianę i zachichotał histerycznie. Jego twarz dawała jasno do zrozumienia, że bardzo nie podoba mu się sytuacja, w której się znaleźli. Wiktor przełknął ciężko i spojrzał niepewnie na przyjaciela. Wściekły Adam wzbudzał powszechne przerażenie.
— Przeczuwałem, że to wszystko źle się skończy — powiedział zirytowany brunet. — Albin nigdy nie odpuszcza swoich dziewczyn. On, mieszający się w nasze sprawy, to najgorsze, co może nam się teraz przytrafić! Zwłaszcza gdy August już nawet nie kryje się ze swoimi politycznymi gierkami! Jesteśmy w jednym wielkim bagnie z gówna.
Wiktor stał przez chwilę w kompletnej ciszy. Wiedział, że ponad wszystko powinien postawić dobro mieszkańców rezydencji. W końcu obiecał im bezpieczeństwo i opiekę, gdy przyjmował każdego z nich. Nie mieli innego miejsca, gdzie mogliby pójść. Byli kompletnie uzależnieni od niego i ufali mu, że będzie podejmował dobre decyzje, ale ta dziewczyna nie mogła cieszyć się takim luksusem. Nikomu nie mogła zaufać. Nikt jej nie ochroni. Mogła liczyć tylko na siebie. Jak miał jej nie pomóc, gdy szczycił się tym, że każda istota mutacyjna, która będzie tego potrzebowała, znajdzie u niego azyl?
— Nie pozwolę mu jej zabrać. — Cichy głos Wiktora starał się być stanowczy. — Nie mogę tak po prostu odwrócić się od niej, gdy czuję, że każda cząstka jej podświadomości błaga mnie o pomoc...
Telepata schylił głowę. Nie mógł spojrzeć przyjacielowi w twarz. Bał się, że zawiódł go swoim wyborem. Adam przez chwilę patrzył na niego ze ściągniętymi brwiami.
— Ogłupiałeś?! Hybryda nigdzie się nie wybiera.
Paderewski podniósł oczy w kompletnym szoku. Spodziewał się wielu reakcji, ale na pewno nie tej.
— Co to za mina? Myślałeś, że tak po prostu wyślę ją do Albina? Ta dziewczyna postawiła swoją wolność ponad własne życie i właśnie dlatego zasługuje, żeby tę wolność mieć. A jeśli ktokolwiek myśli inaczej, pomogę mu zmienić zdanie.
Adam uśmiechnął się złowieszczo, mówiąc ostatnie słowa, a w jego oczach błysnęła purpura. Na twarzy Wiktora również pojawił się uśmiech, ale ten wypełniała wdzięczność. Może i wpadli w gówno, ale w tym domu nie pojawił się jeszcze problem, którego nie mogliby wspólnie rozwiązać.
— Wracajmy do Filipa — powiedział Adam, klepiąc przyjaciela po ramieniu. — Trzeba wszystkim powiedzieć, że mamy nową współlokatorkę.
...
Cześć! Dziękuję za zajrzenie do mojej opowieści. Dzięki mojemu ostatniemu przypływowi weny, w tym tygodniu razem z rozdziałem 2 wyszedł rozdział 3!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro