9. Spokojnie, księżniczko...
Budzi mnie przyjemne ciepło. Zazwyczaj rano jest mi zimno — taki już mój urok, ale dzisiaj jest inaczej. Czuję coś jakby delikatny ciężar na moich ramionach. Dostrzegam czyjąś dłoń na moim biodrze i pomiętą książkę.
O kurde...
Zamykam oczy i modlę się, żeby to, co myślę, to tylko zły sen. Gdy ponownie powoli otwieram oczy, momentalnie zdaję sobie sprawę, że leżę w łóżku z, Matko Boska, Gniewomirem!
Zasnął?
Zasnęliśmy?
Przypadkiem?
Czy... czy to było celowe?
Leżę wtulona w jego ramionach, czuję, jak jego ciało jest blisko, przyjemnie blisko. Jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie było żadnych granic, które między nami postawiłam.
Nie mogę ukryć, że jest w tym coś fascynującego, a potem zdzielam się w myślach w twarz.
No to naprawdę pięknie...
Teraz to już nie mam życia.
Całkowicie mimowolnie jego usta muskają moje włosy. To czuły pocałunek, którego naprawdę się nie spodziewałam, a który sprawia, że ciepło rozpływa się po całym moim ciele.
Co on, do cholery, wyprawia? — myślę w panice, zupełnie nie wiedząc, co robić.
I bądź tu człowieku mądry!
Jego oddech jest spokojny, a ja czuję, jak serce przyspiesza. To nie może się dziać. Chciałabym go zrzucić, wyskoczyć z łóżka, a najlepiej to z okna, ale czuję się jak w jakiejś dziwnej bańce.
Zerkam na zegarek, dochodzi czwarta nad ranem.
Serce zaczyna mi szybciej bić, a w głowie pojawia się chaos myśli. Jak to możliwe? Przecież nic się nie wydarzyło, dziękuję Bogu, ale sama myśl, że spędziliśmy noc w jednym łóżku, przytuleni, naprawdę blisko, sprawia, że czuję się nieswojo.
To dziwne uczucie — z jednej strony panika, z drugiej — przyjemność.
Próbuję się delikatnie wysunąć z jego objęć, bo nie chcę go obudzić — chcę uniknąć konfrontacji. Serce wciąż bije szybciej, a oddech jest płytki. Co teraz? Jak powinnam się zachować?
Wstaję ostrożnie, starając się nie robić hałasu. Patrzę na niego jeszcze raz, czując mieszankę emocji.
On otwiera oczy, z lekkim zaskoczeniem, a potem na jego twarzy pojawia się ten sam, uparty uśmiech. Zaczyna mówić, ale nie widzę w jego oczach żadnej skruchy.
— Nie odpuszczam. Nigdy — mówi powoli, jego głos ma dziwną pewność, jakby wiedział, że wygrał. — A tym bardziej jeśli mi zależy... — Ziewa i przeciąga się jak kot, po czym spogląda na mnie.
Na te słowa moje serce zaczyna bić jeszcze szybciej, ale staram się to ukryć. Zbieram myśli. Przecież to nie może być prawda. Nie może.
Siadam na brzegu łóżka, niepewna, co dalej. Powinnam coś powiedzieć, coś mocnego, coś, co wyjaśni wszystko. Ale zamiast tego patrzę na niego, jak wciąż leży tam, z tym niezmiennym, lekko rozbawionym uśmiechem, który zdaje się nie zniknąć, nawet gdy jego oczy napotykają moje.
— Będziesz udawać, że tego nie zauważyłaś?
Patrzę na niego, próbując opanować wzbierający gniew. Przecież to nie jest śmieszne. Nie powinno być.
— Czego... — zaczynam, ale zaraz milknę. Co mogę odpowiedzieć na to, co zrobił? Co ja w ogóle czuję? — To tak nie działa, Gniewomir, dorośli ludzie muszą brać odpowiedzialność za to, co mówią, co robią, a teraz po prostu wyjdź i daj mi święty spokój.
— Ale przynajmniej przyznaj, że spało ci się cholernie dobrze, co? Jestem dobry w łóżku... — parska śmiechem.
Mija kilka chwil ciszy, w których staram się zebrać myśli, ale nie wiem, jak ugryźć tę sytuację. Z jednej strony mam ochotę krzyczeć, wyjść z pokoju, zamknąć drzwi na klucz i nigdy więcej go nie zobaczyć, a z drugiej coś w tej chwili, w tej sytuacji, nie pozwala mi tego zrobić.
W końcu, zmuszona do działania, wstaję z łóżka, odwracam się do niego plecami. Moje dłonie zaciskają się w pięści, a nogi czują się jakby były z ołowiu.
— Myślisz, że mnie rozbroisz? — rzucam przez ramię, a moja twarz przybiera wyraz, którego wcale nie czuję w środku. — Że jak teraz powiesz, że ci zależy, to ja się złamię? Nie, mój drogi, to tak nie działa, że wszystkie laski tańczą tak jak ty im zagrasz. Może te panny ze wsi tak, ja nie.
Gniewomir siada na łóżku, z jego spojrzeniem teraz już nieco poważniejszym.
— Nie chcę cię rozbrajać. Chcę, żebyś przestała udawać, że nic się nie dzieje — mówi spokojnie, patrząc na mnie, jakby liczył na jakąś reakcję.
Odwracam się do niego, z trudem kontrolując oddech. To, co się dzieje, jest zupełnie poza mną, poza moimi granicami, poza wszystkim, co znałam.
Patrzę na niego, jak siedzi na łóżku, opierając się niedbale o zagłówek. Ma ten wyraz twarzy, który mówi wszystko: jest pewny, że wygrał. Że wystarczy jeszcze chwila, a ja się poddam, ulegnę. Czuję, jak napięcie w moich ramionach narasta, ale jednocześnie wiem, że muszę to rozegrać inaczej. Nie mogę dać się wciągnąć w jego grę.
— Wstawaj — mówię chłodno, wskazując na drzwi. Staram się brzmieć stanowczo, choć wewnętrznie cała się trzęsę. — Już. Podnieś swoje szanowne cztery litery i do zobaczenia.
Gniewomir unosi brew, udając zaskoczenie.
— Wstawaj? Tak po prostu? — pyta z rozbawieniem w głosie. — Przecież ci się podobało. Nawet się nie odsunęłaś w nocy, tylko wtuliłaś we mnie i smacznie, w dodatku dość uroczo, chrapalaś.
— Gniewomir, ostatni raz mówię: wstań i wyjdź z mojego łóżka. Z pokoju — przerywam mu, ignorując to, co właśnie powiedział. Każde jego słowo działa na mnie jak zapalnik, ale wiem, że nie mogę tego okazać. — Zaplanowałeś to?
On tylko wzdycha i przeciąga się ostentacyjnie, jakby chciał mnie jeszcze bardziej zdenerwować.
— A jeśli nie wstanę, to? — pyta, patrząc na mnie z tym swoim prowokującym uśmiechem. — Co mi zrobisz, hm?
Czuję, jak moje nerwy sięgają granic wytrzymałości. Nie mogę dać mu tej satysfakcji. Wytrzymuję jego spojrzenie, ale nie odpowiadam. Zamiast tego podchodzę do szafy, wyciągam koc i dodatkową poduszkę.
— W takim razie ja się stąd wynoszę — mówię chłodno, rzucając mu krótkie spojrzenie. — Dobranoc.
Widzę, jak jego pewność siebie na chwilę słabnie. Nie spodziewał się tego. Może myślał, że zacznę się z nim kłócić albo spróbuję go przekonać, ale nie tego, że po prostu zniknę.
Gniewomir wywraca oczami i kładzie się z powrotem na łóżku, udając znudzenie.
— Jak sobie chcesz — rzuca z lekkim rozdrażnieniem. — Ale wiedz, że to jeszcze nie koniec. Jeszcze się spotkamy w tym łóżku, Saro. To tylko kwestia czasu...
Nie odpowiadam. Zabieram koc i poduszkę, wychodząc z pokoju. Zamykam za sobą drzwi i idę do salonu, czując jednocześnie ulgę i narastający niepokój. Czy naprawdę udało mi się go przechytrzyć? A może to tylko kolejna część jego gry?
Siadam na kanapie, otulam się kocem i próbuję uspokoić galopujące myśli. Jego słowa nadal brzmią w mojej głowie, a w sercu czuję mieszankę gniewu, frustracji i czegoś, czego nie potrafię nazwać. Ale jedno wiem na pewno — nie pozwolę mu tak łatwo przejąć kontroli.
Poranne światło wpada przez cienkie firanki, delikatnie muskając moją twarz i zmuszając mnie do otwarcia oczu. Leżę na kanapie w salonie, otulona ciepłym kocem, ale sen niewiele pomógł — ciało wciąż czuje zmęczenie, a w głowie kłębią się wspomnienia wczorajszego dnia. Gniewomir, jego słowa, jego spojrzenie... Próbuję o nim nie myśleć, ale jego obecność wydaje się wbijać w każdy zakamarek mojego umysłu.
Wstaję, biorę szybki prysznic, by zmyć z siebie resztki nocy i chaosu, a potem idę do kuchni. Tymon siedzi przy stole, rozluźniony, z kubkiem herbaty w ręku, z wyrazem beztroski, który natychmiast rzuca się w oczy. Jego uśmiech jest szeroki i szczery — kontrastujący z moim przygnębieniem.
— Dzień dobry, Saro — wita mnie pogodnie, choć w jego spojrzeniu kryje się cień troski. — Wyglądasz, jakbyś miała za sobą ciężką noc. Wszystko okej?
— Lepiej nie pytaj — odpowiadam z wymuszonym uśmiechem. — Ale dzięki.
Tymon kiwa głową, jakby wiedział, że nie chcę się zwierzać. Po wspólnej kawie proponuje spacer, tłumacząc, że w piekarni trzeba kupić chleb i bułki na śniadanie. Zgadzam się, bo potrzebuję oddechu i chwili spokoju.
***
Zalipie tonie w porannej mgle, malowane chaty wyglądają jak z bajki, a zapach wilgotnej ziemi wypełnia powietrze. Idziemy wolnym krokiem, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Tymon opowiada o swoich planach na przyszłość, o studiach, o tym, jak chciałby spróbować życia w wielkim mieście.
— Zalipie jest piękne, ale czasami czuję, że to za mało — przyznaje, zatrzymując się przy jednej z chat, której ściany pokrywają kolorowe kwiaty. — Tutaj wszystko jest spokojne, autentyczne, ale marzę o Warszawie. Chcę zobaczyć, co tam na mnie czeka.
Słucham go z uwagą. Przy nim czuję się lekko, normalnie, jakbym na chwilę mogła zapomnieć o wszystkim, co mnie dręczy. O Gniewomirze. O tym, co między nami się dzieje, albo raczej — co próbuję sobie wmówić, że się nie dzieje.
— Rozumiem cię — mówię, przystając obok niego. — Dla mnie Poznań to dom. Kocham go, ale czasami tęsknię za czymś prostym, za takim spokojem jak tutaj. Ale Warszawa... może faktycznie warto spróbować. Choć zawsze wydawała mi się zbyt szybka, zbyt zimna.
Tymon patrzy na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie milknie. W jego spojrzeniu jest ciepło, coś tak subtelnego, że ledwie to zauważam, ale wywołuje we mnie nieoczekiwany dreszcz.
— Cieszę się, że tutaj jesteś, Saro — mówi w końcu, cicho, jakby to były słowa przeznaczone tylko dla mnie.
Idziemy dalej, zatrzymując się, by zrobić zdjęcia lub po prostu podziwiać widoki. Czuję, jak napięcie powoli mnie opuszcza. Tymon swoim spokojem i zainteresowaniem sprawia, że świat wydaje się prostszy. Łapię się na tym, że uśmiecham się coraz częściej.
Ale kiedy wracamy do domu, spokój, który zbudowałam podczas spaceru, kruszy się w jednej chwili.
Gniewomir siedzi w kuchni, oparty o blat, z kubkiem kawy w dłoni. Jego spojrzenie natychmiast pada na mnie, a uśmieszek pełen wyzwania błąka się na jego ustach.
— Wyspana? — pyta z udawaną troską. Jego ton ocieka sarkazmem, a spojrzenie omiata mnie i Tymona, który przechodzi przez kuchnię i kładzie worek z zakupami na stole.
Próbuję go zignorować, ale kiedy Tymon zamyka za sobą drzwi od łazienki, Gniewomir schodzi z blatu i podchodzi bliżej, przyglądając mi się z chłodną, niemal niebezpieczną pewnością siebie.
— Piękny widok — mówi, krzyżując ręce na piersi. — Ty i Tymon, ramię w ramię. Świetnie do siebie pasujecie. On taki... grzeczny. Taki idealny.
Zaciskam zęby, starając się nie wybuchnąć.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — pytam chłodno, mierząc go wzrokiem.
— Nic, co byś już sama nie wiedziała — odpowiada, pochylając się bliżej. — Tylko tyle, że Tymon nie ma pojęcia, z kim pakuje się w bliższą "znajomość".
— A ty oczywiście wszystko wiesz najlepiej — syczę, nie kryjąc irytacji.
Gniewomir uśmiecha się jeszcze szerzej, ale w jego oczach widzę coś więcej. Niepewność? Zazdrość? Nie potrafię tego nazwać, ale czuję, jak między nami znowu narasta napięcie.
— Po prostu uważaj, księżniczko — mówi cicho, zbliżając się tak, że czuję jego ciepły oddech na skórze. — Tymon... jakby to delikatnie ująć w słowa... on zwyczajnie może cię nie udźwignąć. Tego twojego charakterku. To spokojny chłopak.
— Posłuchaj mnie, Gniewomir — mówię ostro. — Jeśli masz problem z Tymonem, to jest to twój problem, a nie mój. Zrozumiano?
Przez chwilę patrzy na mnie z wyrazem twarzy, którego nie rozumiem. Jego uśmiech gaśnie, a oczy błyszczą intensywnie.
— Sara — mówi cicho, niemal z żalem. — Masz rację. To jest mój problem.
Gdy Tymon wraca do kuchni, chyba orientuje się, że między mną a Gniewomirem kolejny raz doszło do spięcia.
Gniewomir oparty o kuchennym blat, w jednej ręce trzyma kubek z kawą a w drugiej suchą bułkę, którą przynieśliśmy z piekarni. Patrzy na mnie z tym swoim cholernym uśmieszkiem, pełnym wyzwania, jakby chciał zobaczyć, jak długo wytrzymam, zanim wybuchnę.
— A właśnie, wracając jeszcze do spania, to muszę przyznać, że ja spałem naprawdę świetnie — przeciąga leniwie, opierając się wygodniej. — Łóżko wygodne, towarzystwo przyjemne w dotyku... chociaż trochę uroczo pochrapujące, to nie mogę narzekać.
W jednej chwili czuję, jak krew uderza mi do głowy. Mierzę go lodowatym spojrzeniem i pokazuję gest ścinania głowy. Odpowiada mi tym, że bezczelnie pokazuje język.
— Naprawdę dorosłe zachowanie... — szepczę, gdy Tymona woła mama, żeby przyniósł jej kosz na pranie.
Czuję, jak napięcie we mnie narasta, ale wtedy dostrzegam, że blednie, gdy chwytam go za kołnierz jego śnieżnobiałej koszulki i szarpię w stronę tarasu.
— Spokojnie, księżniczko, nie wiedziałem, że aż tak na mnie lecisz — droczy się, ale w jego oczach pojawia się cień niepewności.
Zaciskam palce mocniej, aż przełyka ślinę.
— Jeśli piśniesz słowo o tym, że... — zaczynam ostro, ale nie zdążam skończyć.
— Że spaliśmy ze sobą? — przerywa mi, z tym swoim cholernym, samozadowolonym uśmieszkiem, który wywołuje we mnie nagłą potrzebę, by go spoliczkować.
— Gęba na kłódkę! — syczę, uderzając go w ramię, ale Gniewomir tylko wywraca oczami, jakby to wszystko było dla niego niewinną zabawą. — I nie spaliśmy ze sobą, tylko obok siebie, a to różnica!
— A co z tego będę miał? — pyta z udawaną troską, opierając się plecami o ścianę i przesuwając dłonią po karku, jakby poważnie się nad tym zastanawiał.
— Raczej czego za chwilę nie będziesz miał — warczę, pochylając się bliżej. — Na przykład zębów. I wierz mi, nie żartuję.
Jego usta drgają, jakby próbował powstrzymać śmiech. Oczywiście nie udaje mu się.
— Wiesz, jak to wygląda? — pyta, a jego głos jest teraz o ton niższy, spokojniejszy, ale nadal prowokujący.
— Jak? — rzucam ostro, niemal zgrzytając zębami.
Gniewomir pochyla się tak blisko, że czuję jego ciepły oddech na skroni.
— Jakbyś sama nie wiedziała, czy chcesz mnie zabić, czy może zaciągnąć z powrotem do łóżka — szepcze, a potem odsuwa się o kilka centymetrów, patrząc mi prosto w oczy.
Czuję, jak moje policzki zaczynają płonąć, a ręce zaciskają się na materiale jego koszulki.
— Jeszcze jedno słowo — cedzę przez zęby — i przysięgam, że już nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. A wierz mi, jestem bardzo pamiętliwa. Bardzo!
Gniewomir unosi ręce w geście kapitulacji, ale jego oczy wciąż błyszczą z rozbawieniem.
— Spokojnie, księżniczko, zamykam się — mówi, udając, że zasuwa usta na zamek. — Nie musisz się na mnie rzucać. Ale powiem ci jedno. Tymon naprawdę nie ma pojęcia, w co się biedaczyna pakuje...
— Mówiłam , to już nie twoja sprawa — odpowiadam ostro, puszczając jego koszulkę. — Trzymaj się od niego z daleka!
— Tylko pod warunkiem, że on będzie trzymał się z daleka od ciebie! — rzuca z wyraźnym wyzwaniem w głosie, a ja czuję, jak wzbiera we mnie gniew.
— Daj mi święty spokój, bo to już jest stalking. Naprawdę, Gniewko.
— Chryste, "Gniewko", zabrzmiało tak seksownie, że chyba nie zasnę... — wtrąca po czym mówi: — Tylko pod jednym warunkiem — prostuje się i spogląda na mnie z tą swoją nieznośną pewnością siebie. — Ty przyznasz przed sobą, że to, co się dzieje między nami, to nie przypadek. Że cię to dotyka.
Patrzę na niego, próbując opanować falę irytacji i coś jeszcze, coś, co czuję w głębi siebie, ale co za wszelką cenę chcę stłumić. To jego spojrzenie, ton głosu, ta diabelska pewność siebie — wszystko działa na mnie jak zapalnik.
— Ty naprawdę myślisz, że możesz mówić mi, co czuję? — pytam, krzyżując ręce na piersi i unosząc podbródek. — Może wydaje ci się, że cały świat kręci się wokół ciebie — być może na tym, jak to ująłeś wcześniej, zadupiu, Gniewomirze, ale mam dla ciebie dość bolesną nowinę: nie jesteś pępkiem świata!
— Może i nie jestem — odpowiada spokojnie, choć w jego oczach wciąż tańczy cień rozbawienia. — Ale nie wmówisz mi, że jestem ci obojętny. Widziałem, jak na mnie patrzysz, księżniczko. Pierwszego dnia, wczoraj, dzisiaj, za każdym razem, kiedy jesteśmy sami. Nawet teraz.
Te słowa sprawiają, że w jednej chwili tracę grunt pod nogami. Wiem, że powinnam zaprzeczyć, wybuchnąć śmiechem albo obrócić to wszystko w żart, ale jego głos, spokojny i pewny, wbija się we mnie jak sztylet. Zamiast tego stoję w miejscu, walcząc z chaosem w mojej głowie.
Gniewomir podchodzi bliżej, tak blisko, że czuję ciepło jego ciała. Jego twarz jest teraz poważna, a oczy — intensywne i skupione.
— Sara — mówi cicho, a jego głos jest teraz miękki, niemal delikatny. — Nie musisz udawać. Nie przede mną.
Milczę. Przez chwilę wydaje mi się, że świat wokół nas przestaje istnieć, że wszystko, co się liczy, to jego spojrzenie i bicie mojego serca, które w tej chwili zdaje się bić dwa razy szybciej.
Robię krok w tył, odwracając wzrok.
— Przestań — mówię cicho, choć moje słowa brzmią bardziej jak prośba niż rozkaz.
Gniewomir patrzy na mnie przez chwilę, jakby próbował zrozumieć, co dzieje się w mojej głowie. Ale zamiast nalegać, kiwa głową z rezygnacją.
— Dobrze — mówi w końcu. — Ale pamiętaj, księżniczko. Nie odpuszczam łatwo.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywa. Czuję, jak moje serce wali jak oszalałe, a Gniewomir patrzy na mnie intensywnie, niemal elektryzująco. Nagle jego dłoń unosi się i delikatnie dotyka mojego policzka.
— Już prawie nie ma śladu — mówi cicho, z nutą troski, która całkowicie mnie dezorientuje.
Chcę coś odpowiedzieć, ale czuję, jak ciepło jego dotyku miesza się z zawstydzeniem, które zalewa mnie falą gorąca. Zanim jestem w stanie cokolwiek zrobić, Gniewomir nachyla się i składa lekki pocałunek na tym samym policzku.
— To na szczęście — mruczy z nieodgadnionym uśmiechem.
Przewracam oczami, bo przecież nie wiem jak zareagować. Czuję, że jeśli zostanę tu choćby sekundę dłużej, naprawdę coś mu zrobię. Odwracam się na pięcie i wracam do domu, zostawiając go na tarasie.
Serce bije mi jak szalone, ręce się trzęsą, a głowa jest pełna sprzecznych myśli. Gniewomir doprowadza mnie do szału — swoją pewnością siebie, bezczelnością, tym cholernym uśmiechem, który wkurza mnie bardziej, niż powinien. Ale co gorsza, sprawia, że czuję rzeczy, których nie chcę czuć.
Muszę coś z tym zrobić.
Muszę się od niego trzymać z daleka.
Tylko jak, skoro on najwyraźniej nie ma zamiaru mi na to pozwolić.
Gdzieś w głębi duszy wiem, że to nie jest koniec. Nie z nim. I nie z tym, co czuję.
__________________
Teraz przyznać się proszę, kto jest #gniewteam a kto #tymekteam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro