Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Kiedy musnął ustami jej szyję, a później dekolt, zadrżała...


Gdy wracam z łazienki, w turbanie z ręcznika na głowie, poprawiam luźny dres, który swobodnie opada na biodra. Koszulka na ramiączkach odsłania nieco brzuch, co mnie zwyczajnie drażni.

Jestem zmęczona tą sytuacją, tym napięciem, które narasta między nami jak burzowe chmury. Ale kiedy widzę Gniewomira rozłożonego na moim łóżku, ledwie mogę uwierzyć w to, co widzę. Naciągam rąbek koszulki, żeby zakryć goły pępek. Ten leży jak gdyby nigdy nic, z jedną nogą zwisającą leniwie z krawędzi, a w rękach trzyma książkę. Moją książkę. Romans. Serio?

- Co ty robisz? - pytam ostro, choć nieco zdławionym głosem.

Podnosi wzrok znad stron i uśmiecha się w ten swój bezczelny sposób, który wyprowadza mnie z równowagi.

- Czytam. To znaczy, próbuję zrozumieć, co takiego was, dziewczyny, ciągnie do takich słodko-pierdzących historii - odpowiada lekko, jakby naprawdę nie wiedział, o co mi chodzi.

- To moja książka - przypominam, podchodząc bliżej, żeby ją zabrać.

- Wiem. I jest... - Przerywa, zerkając na okładkę, po czym dodaje: - Pasjonująca. Zwłaszcza ten fragment.

Omiata wzrokiem stronę i zaczyna czytać, a jego niski głos odbija się od ścian pokoju.

- "Emily czuła, jak Ivan staje bliżej, jego oddech ocierał się o jej skórę, a ręce, które dotąd jedynie ją drażniły, teraz znalazły oparcie na jej biodrach. Próbowała się cofnąć, ale nie potrafiła. Coś w tym mężczyźnie - jego zapach, siła i ta niebezpieczna aura - trzymało ją na miejscu..."

- Gniewomir, przestań - przerywam, czując, jak policzki zaczynają mnie piec. Wyciągam rękę, żeby wyrwać mu książkę, ale odsuwa ją w ostatniej chwili, unosząc wyżej nad głowę. Jest dużo ode mnie wyższy. Kilka razy próbuję ją odebrać, ale to na nic.

Zakładam ręce na piersiach, czując jak wstyd aż się ze mnie wylewa - jestem w samej cienkiej koszulce na ramiączkach, bez stanika, w dresowych spodniach - skąd mogłam przypuszczać, że on nadal będzie siedział w moim pokoju?

- Spokojnie, to dopiero początek - mówi z rozbawieniem i kontynuuje, ignorując moje próby przerwania:

- „Jej ciało zadrżało, kiedy smukłe, pewne palce przesunęły się po jej karku. Zadrżała, czując budujące się napięcie w podbrzuszu. "To nienawiść", powtarzała sobie w myślach. Tylko nienawiść mogła wywołać tak gwałtowne reakcje. Ale jej ciało... ono zdawało się mieć inne zdanie. Z każdym jego śmiałym dotykiem, krzyczało więcej i więcej, błagając o jeszcze..."

- Naprawdę? - mówię przez zaciśnięte zęby, próbując zachować resztki godności.

Gniewomir rozsiada się niedbale na łóżku i wertuje kartki, po czym patrzy na mnie z niewinną miną, ale w jego oczach czai się wyraźna kpina.

- No co? Przecież to tylko książka. Sama mówiłaś. Poza tym, przyznaj, Emily i Ivan mają coś wspólnego z nami. Niby nic, a jednak... - Uśmiecha się szeroko, jakby odkrył jakąś tajemnicę.

Przełykam głośniej ślinę, czując, jak jego słowa uderzają we mnie z podwójną siłą. Chcę coś odpowiedzieć, ale zanim znajduję słowa, on podnosi się z łóżka i robi krok w moją stronę.

- Posłuchaj, to naprawdę dobry fragment, aż się zagrzałem jak na niego trafiłem - mówi, a jego głos staje się bardziej miękki, niemal prowokacyjny. Czyta dalej, zbliżając się z każdym słowem:

- „Ivan nachylił się niżej, tak blisko, że jej oddech splatał się z jego. Kiedy musnął ustami jej szyję, a później dekolt, zadrżała. Sama nie wiedziała, kiedy splotła ręce za jego karkiem i dała do siebie lepszy dostęp, dumnie wypinając nabrzmiałe od podniecenia piersi, nieświadomie gotowa na kolejny krok. "Powiedz mi, że tego nie chcesz, Emily", wyszeptał, a jego głos był jak obietnica, której nie sposób złamać..."

Gniewomir stoi teraz tuż przede mną, trzymając książkę w jednej ręce, a drugą opierając niedbale na biodrze. Patrzy na mnie, a ja czuję, jak moje ciało reaguje zbyt gwałtownie na jego bliskość.

- Gniewomir, oddaj mi to - mówię, ale mój głos jest cichy, prawie szeptem.

- Powiedz mi, że tego nie chcesz... - powtarza słowa z książki, a ja czuję, jak serce podchodzi mi do gardła.

- Przestań... bo to mnie już nie śmieszy. Jestem zmęczona, zła i chcę po prostu odpocząć po całym dniu malowania i sprzątania! - mruczę, odsuwając się pół kroku, ale napotykam krawędź biurka i nie mam gdzie uciec.

- Przestanę - mówi nagle, opuszczając książkę. - Jak tylko powiesz mi prawdę.

Patrzy mi prosto w oczy, a jego spojrzenie jest tak intensywne, że czuję, jak moje ciało zamiera. Trzymam się ostatnich resztek opanowania, starając się zignorować ciepło bijące od niego i własne serce, które wali jak oszalałe.

- Gniewomir... podroczyłeś się, udało ci się mnie zawstydzić, wygrałeś, okej, ale... - zaczynam, ale w tym momencie nachyla się bliżej, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

- No więc? - pyta, a jego głos brzmi, jakby znał odpowiedź, której tak desperacko staram się nie wypowiedzieć na głos.

Czuję, jak jego pytanie wisi w powietrzu, ciężkie i napięte. „No więc?" - brzmi w jak echo w mojej głowie. Gniewomir stoi przede mną, blisko, za blisko. Jego oddech delikatnie muska moją skórę, a spojrzenie... To spojrzenie sprawia, że nie jestem w stanie zebrać myśli.

- Nie ma żadnego „no więc" - odpowiadam w końcu, starając się brzmieć pewnie. Ale mój głos jest cichszy, niż bym chciała.

- W porządku - mówi powoli, z lekkim uśmiechem, jakby przyglądał się mojej walce z samą sobą. - W takim razie poczekam, aż znajdziesz właściwe słowa.

Zanim zdążę zareagować, odkłada książkę na biurko, ale nie odsuwa się. Wręcz przeciwnie, opiera ręce po obu stronach mnie, zamykając mnie w swojej przestrzeni.

- Gniewomir, przesadzasz - rzucam nerwowo, odwracając wzrok, bo patrzenie na niego tylko wszystko komplikuje. - Naprawdę, możesz już sobie iść.

- Mogę. Ale nie chcę - odpowiada z takim spokojem, że zaczyna mnie to irytować. - Bo wydaje mi się, że to nie tylko moja sprawa, co się tutaj dzieje.

- Nic się nie dzieje - mówię szybko, jakby im szybciej to powiem, tym bardziej będzie to prawda.

Jego brwi unoszą się lekko, a kącik ust drga w czymś, co wygląda jak rozbawienie. Cholera, jak on śmie się teraz bawić moim napięciem?

- Nic się nie dzieje? - powtarza powoli, jakby testował, czy naprawdę w to wierzę. - Ciekawe. Bo to „nic" sprawia, że drży ci głos, a twoja klatka piersiowa unosi się i opada w kosmicznym tempie.

- Nie drży! - protestuję, ale doskonale wiem, że ma rację. Serce wali jak oszalałe, a dłonie zaciskają się na krawędzi biurka, jakby miały mnie ochronić przed upadkiem.

- Sara - mówi nagle, miękko, ale stanowczo. - Jeśli to nic, to dlaczego mnie nie odepchniesz? Już dawno mogłaś to zrobić, hę?

Zamieram. Jego słowa trafiają we mnie jak pocisk. Dlaczego? Dlaczego tego nie robię? Powinnam. Powinnam go odepchnąć, powinnam zakończyć tę dziwną grę, którą prowadzimy od dwóch dni. Ale zamiast tego stoję tu, z jego ramionami po obu stronach mnie, czując, jak napięcie między nami gęstnieje z każdą sekundą.

- Bo nie chcę robić scen - próbuję się bronić, choć nawet dla mnie brzmi to żałośnie.

Gniewomir pochyla się bliżej, tak blisko, że ciepło jego ciała niemal mnie otula. Przełykam głośno ślinę, czując, jak moje ciało zdradza mnie na każdym kroku.

- To nie scena, Sara - szepcze, a jego głos jest tak niski, że niemal wibruje w powietrzu między nami. - To coś innego. Ty to czujesz.

- Nie - odpowiadam automatycznie, ale nie potrafię nawet spojrzeć mu w oczy. Jego bliskość jest zbyt przytłaczająca.

Wtedy jego dłoń delikatnie dotyka mojego podbródka, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała. Jego palce są ciepłe, miękkie, ale dotyk wystarczająco pewny, by mnie unieruchomić.

- Spójrz na mnie i powiedz, że tego nie czujesz - mówi cicho, a jego spojrzenie jest tak intensywne, że czuję, jak moje kolana zaczynają mięknąć.

Chcę to powiedzieć. Chcę krzyknąć, że nic nie czuję, że wszystko to jest jedną wielką pomyłką. Ale moje usta milczą, a serce wali tak mocno, że mam wrażenie, że on może je usłyszeć.

Milczę.

- Właśnie - mówi w końcu, a jego głos jest cichą, ale triumfalną odpowiedzią na moją reakcję.

Opuszcza rękę, cofając się o krok, jakby chciał dać mi przestrzeń. Ale zanim odchodzi, pochyla się jeszcze raz i szepcze mi prosto do ucha:

- Kiedy zdecydujesz się być ze sobą szczera, będę tu. I będę czekał.

A potem odwraca się i z powrotem leniwie siada na łóżku, doprowadzając mnie do furii, ale liczę do pięciu i nie daję się sprowokować.

Ignoruję go. Przechodzę obok, otwieram szafę, chowam ubrania. Powoli, z precyzją, która wydaje się mnie uspokajać. Staram się nie patrzeć w jego stronę, ale czuję, jak jego spojrzenie pali mnie w plecy.

Zamykam szafę, odwracam się i podchodzę do łóżka. Ściągam ozdobne poduszki, odkładam je na bok. Sięgam po tę samą książkę, którą przed chwilą czytał na głos, otwieram ją na przypadkowej stronie, choć ledwo rejestruję słowa. Poprawiam swoją poduchę, przesuwam się na wolne miejsce i wciskam nogi pod koc.

Czuję, jak się porusza, podnosi na łokciu, jego spojrzenie jest cięższe, bardziej natarczywe.

- Serio? - pyta, jego głos brzmi twardo, z nutą irytacji. - Sara, bądź dorosła! Masz zamiar kontynuować tę szopkę? Porozmawiajmy! - nalega.

Przesuwam wzrok znad książki, powoli, jakby mechanicznie. Unoszę brew, a potem odpowiadam cicho, ale stanowczo:

- Jestem dorosła. Tak wyznaczam granice, to jest właśnie dorosłość. Szopka, to twoje dzieło. Mnie w to nie mieszaj.

Jego twarz twardnieje, choć stara się to ukryć. Odwracam wzrok, wracam do książki, próbując odgrodzić się od jego obecności. Ale wiem, że to nie wystarczy. Zdaje się, że on nie odpuszcza tak łatwo. Nigdy.

Owijam się kocem nieco szczelniej, czując, jak Gniewomir przesuwa się minimalnie na łóżku, żeby zrobić mi więcej miejsca.

Koc pachnie moim ulubionym płynem do prania, który czuć też na pościeli, ale zapach miesza się z czymś intensywniejszym - perfumami Gniewomira, zbyt bliskimi, zbyt nachalnymi.

Zerkam na niego kątem oka, udając, że wciągnęła mnie książka. Leży tam jak król świata, w moich nogach, jedną rękę założoną ma za głową, a drugą drapie się po brzuchu. Wygląda na irytująco pewnego siebie, choć widzę, jak jego palce zaciskają się na materiale koszulki.

- Sara - zaczyna znowu, tym razem cicho, niemal miękko, ale jego ton zdradza frustrację. - Naprawdę? Będziesz udawać, że mnie tu nie ma?

Odwracam stronę książki, choć nawet nie rejestruję, co jest napisane. Cisza między nami gęstnieje.

- To, co robisz, nie jest wyznaczaniem granic - mówi, nagle podnosząc się na łokciu. - To jest ucieczka. Zawsze uciekasz, kiedy coś idzie nie po twojej myśli?

Odkładam książkę na bok, powoli i bez pośpiechu. Obracam się w jego stronę, opierając głowę na dłoni, a spojrzeniem mierzę go od góry do dołu.

- Mówisz tak, bo nie dostajesz, tego, czego tak bardzo chcesz. Jak przedszkolak. Może tupniesz nóżką, co? - odpowiadam spokojnie, choć moje serce bije szybciej. - Ale widzisz, Gniewomir, to twój problem, nie mój. I proszę, nie przeszkadzaj mi, na litość boską, bo chcę się skupić na książce!

Wzdycha ciężko, przesuwa dłonią po twarzy, a potem patrzy na mnie jak ktoś, kto traci cierpliwość.

- Nie o to chodzi, Sara. Próbuję rozmawiać, ale ty... - urywa, zaciskając szczękę. - Ty mnie ignorujesz. A przecież wiesz, że to, co między nami wisi, nie jest takie proste...

Parskam cicho, odrzucając turban z ręcznika na bok i sięgam na nocną szafkę po szczotkę do włosów.

- Proste? Nic tu nie jest proste, Gniewomir, zwłaszcza z tobą. - Moje słowa są ostre, ale nie mogę się powstrzymać. - Jesteś tu, bo chcesz coś udowodnić Tymonowi czy mnie? - pytam, na moment przerywając szczotkowanie włosów.

Jego oczy zwężają się, jakby moje słowa naprawdę go zraniły. Na moment odwraca wzrok, wbijając go w sufit, a potem wraca do mnie.

- A może dlatego, że mi zależy? - rzuca cicho, jakby nie chciał, żebym usłyszała.

Cisza. Uderza mnie jak zimny prysznic. Nie wiem, czy mam mu wierzyć, czy to tylko kolejna runda jego gry. Wciągam powietrze i odsuwam się nieco, czując, że zaczyna robić się za ciasno - nie tylko na łóżku, ale w całym pokoju.

- Weź mnie lepiej nie rozśmieszaj! Gniewomir, zależy ci na czym, proszę? Chyba na tym, żeby mnie wkurzać i wykończyć nerwowo!? - pytam w końcu, choć nie jestem pewna, czy chcę znać odpowiedź.

- Na kim! Na tobie - mówi, patrząc mi prosto w oczy.

Mój świat na chwilę zamiera, ale nie daję mu tej satysfakcji. Owijam się kocem jeszcze ciaśniej, sięgam po książkę, choć słowa rozmazują się przed moimi oczami.

- Sratytaty, gacie w kraty! - rzucam, starając się, by mój głos brzmiał obojętnie.

Jego cichy śmiech rozbrzmiewa w ciemności, którą rozświetla tylko nocna lampka, jest gorzki i pełen rezygnacji.

- Jesteś po prostu uparta, Sara, jak cholera jasna. Przysięgam na Boga - mówi, opadając z powrotem na poduszki.

Ale wiem, że nie odpuści.

Gniewomir leży rozwalony na moim łóżku, bawiąc się kosmykiem swojej ciemnej czupryny. Milczy od kilku minut, co samo w sobie jest dziwne, bo jak zdążyłam już zauważyć, to zwykle nie zamyka mu się buzia. Próbuję się skupić na książce, ale czuję jego spojrzenie. W końcu odzywa się, przeciągając słowa, jakby próbował wybadać grunt.

- To powiedz mi, Sarunia... Jak się żyło w tym twoim pięknym Poznaniu? - zaczyna niby mimochodem, ale w jego głosie wyczuwam coś więcej. - Bo nie wygląda mi na to, żebyś należała do osób, które rzucają wszystko i zamieniają wielkie miasto na... cóż, na to.

Przewracam kartkę, udając, że nie słyszę. Moje serce przyspiesza, ale twarz zachowuję niewzruszoną.

- Normalnie - odpowiadam w końcu, wzruszając ramionami. - Liceum, znajomi, korki. Nic specjalnego. Miasto jak każde inne.

Gniewomir prostuje się lekko, podpierając głowę na dłoni. Jego spojrzenie jest bystre, aż za bardzo.

- Normalnie? - powtarza, unosząc brew. - I tak po prostu stwierdziłaś z mamą: „Hej, może czas rzucić to wszystko, co mamy i przeprowadzić się na poddasze w zapomnianej przez Boga dziurze"? Imponujące...

Zamykam książkę i rzucam mu krótkie spojrzenie.

- Tak właśnie stwierdziłyśmy. Jesteś jasnowidzem. - Mój głos jest chłodny, ale w środku czuję, jak napięcie we mnie rośnie. - Ludzie potrzebują zmian, wiesz? Nowe otoczenie, świeży start... takie tam. Wątpię, żebyś zrozumiał.

Gniewomir uśmiecha się lekko, ale w jego oczach czai się niedowierzanie.

- Świeży start, hmm? - powtarza, a w jego głosie słychać nutę rozbawienia. - Z ciekawości... przed czym uciekłaś, to znaczy, uciekłyscie? Chyba nie zamordowałyście kogoś, co? Albo ktoś was ściga? Komornik? Psychopata? Obstawiam, że jakiś psychol.

Parska śmiechem, jakby to było coś zabawnego, ale ja wiem, że uderzył w sedno. Staram się nie zdradzić niczego, więc odwracam wzrok i zaczynam poprawiać koc.

- Zajmij się swoim ekscytującym życiem, a nie wypytuj o moje! - Słowa są szybkie, niemal obronne. - Po prostu... chciałyśmy czegoś innego. Nie musisz tego rozumieć.

- Czegoś innego? - dopytuje, wpatrując się we mnie z tą swoją irytującą determinacją. - Wybacz, ale ciężko mi uwierzyć, że dziewczyna z miasta, która miała „liceum, znajomych i korki", nagle marzyła o malowaniu ścian na poddaszu i słuchaniu kłótni sąsiadów - dwóch braci - przez cienkie ściany.

Czuję, jak robi mi się gorąco. Gniewomir podchodzi do tematu jak do układanki, a ja mam wrażenie, że zaraz znajdzie brakujące elementy.

- To nie twoja sprawa, Gniewomir - rzucam ostro, odrzucając koc na bok i wstając z łóżka. - Po prostu tu jestem, okej? Nie musisz wszystkiego analizować.

On jednak nie daje za wygraną. Siada, opierając łokcie na kolanach, i patrzy na mnie jak ktoś, kto wie, że ma przewagę.

- Jasne, że nie muszę - mówi spokojnie, ale jego ton zdradza coś innego. - Tylko że twoje „tu jestem" nie trzyma się kupy. Ludzie tak po prostu nie rezygnują z życia w mieście. Z dobrego startu, z perspektyw, z życia na wysokim poziomie. Zwłaszcza dziewczyny, które wyglądają na kogoś, kto lubi wygodne życie, na kogoś, kto w piątkowy wieczór raczej zamawiał drinki na rynku z klubie i tańczył do białego rana, niż pił zioła w zapadłej dziurze, gdzie diabeł mówi spierdalaj...

Przewracam oczami i próbuję się uśmiechnąć, choć jest to wymuszone.  Nadal trzymam książkę w ręku, jak tarczę.

Podnoszę wzrok znad, choć nie jestem pewna, czy chcę wchodzić w tę rozmowę.

- Dobra, panie pytajnik, chcesz pan wiedzieć wiedzieć, jak żyło się w Poznaniu? Jak w każdym dużym mieście - ciągła gonitwa, stres, presja - odpowiadam krótko, zbyt krótko, by dać mu satysfakcję. Siadam na łóżku i podwijam nogi.

Gniewomir unosi brew, widocznie niezadowolony z mojej oszczędności w słowach.

- No, no, jaka tajemnicza - komentuje, wciąż bawiąc się swoim kosmykiem włosów. - Przecież wiem, że nie było tak kolorowo. Inaczej nie byłoby cię tutaj, prawda? Zresztą reakcja twoja, jak i twojej mamy, przy obiedzie była dość... wymowna.

Próbuję zachować spokój, ale jego słowa trafiają w zbyt czułe miejsce. Nienawidzę, gdy ktoś próbuje rozgrzebywać to, co staram się zostawić za sobą. Zamykam książkę, odkładam ją na szafkę i spoglądam na niego z wyraźnym zniecierpliwieniem.

- Posłuchaj, Gniewomir. Jeśli masz zamiar bawić się w psychoanalityka, to zostaw to lepiej specjalistom, którym można zaufać - rzucam z chłodnym uśmiechem.

On jednak tylko uśmiecha się szerzej, jakby moje słowa w ogóle go nie dotknęły. Przesuwa się bliżej, opierając głowę na dłoni, tak że nasze twarze są teraz na niemal równej wysokości.

- A jeśli chcę po prostu cię poznać? - pyta cicho, jego głos jest nagle miękki, zaskakująco szczery. - Bez żadnych gierek, bez przymusu, udawania?

Przez chwilę milczę, bo nie wiem, jak na to odpowiedzieć. W jego oczach widzę coś, co trudno mi zignorować - jakąś nieoczekiwaną delikatność, której wcześniej w nim nie zauważyłam. Ale wciąż nie jestem gotowa, by mu zaufać. Nie po tym wszystkim.

- Nagle nie jestem już gówniarą i zadaniem do odhaczenia? Mój drogi, spieprzył pan, po całej linii, miałeś mnie "podaną na tacy" i na własne życzenie traciłeś swoją szansę.

- Ludzie popełniają błędy... Sara.

- Może kiedyś - odpowiadam w końcu, odwracając wzrok.

Jego uśmiech lekko blednie, ale nie odpuszcza. Kładzie się z powrotem, wzdychając teatralnie, jakby chciał podkreślić swoją frustrację.

- Dobrze, księżniczko, trzymam cię za słowo - mówi z udawaną rezygnacją. - Ale nie licz na to, że dam ci spokój.

Przewracam oczami, ale w duchu czuję coś, co trudno mi opisać. Gniewomir jest jak burza - chaotyczny, nieprzewidywalny, ale jednocześnie fascynujący. I choć staram się tego nie pokazywać, wiem, że jego obecność zaczyna mnie wciągać.

A to mnie przeraża.

- Wiesz, Sara, masz tę zabawną manierę unikania odpowiedzi, z sińcem było tak samo, ale ja szybko łączę kropki, wiesz. - Wstaje z łóżka i robi kilka kroków w moją stronę. - Może kiedyś przestaniesz grać w tę swoją grę...

- Dziękuję za psychoanalizę, doktorze Freudzie, może iść pań już spać - odpowiadam z przekąsem.

Gniewomir śmieje się cicho, ale nie odpuszcza. Krzyżuję ramiona na piersi, starając się utrzymać dystans.

- Nie mam ci nic do powiedzenia. Zmieniłyśmy miejsce, bo chciałyśmy. Nic spektakularnego. Koniec historii. I nie drażnij mnie już!

Gniewomir patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, jakby próbował ocenić, czy kłamię. W końcu unosi ręce w geście poddania.

- Dobra, jak chcesz. Ale pamiętaj, Sara... - przysuwa się w moją stronę, a jego głos staje się niższy, bardziej intymny - tajemnice mają to do siebie, że wcześniej czy później, wychodzą na jaw.

Odwracam wzrok i udaję, że jego słowa mnie nie ruszają, aż w końcu uderzam celnie:

- No tak zapomniałam, znasz to przecież z autopsji! - Na te słowa tylko posyła mi grymas i kręci zdegustowany głową.

- Widzę, że dzisiaj to nie ma sensu...

- No, na reszcie to pojąłeś, geniuszu!

Gniewomir szarpie za róg koca i w półsiedzącej pozycji, rozkłada się na łóżku przy moich nogach.

- Ty chyba sobie żartujesz?!

- Ani trochę nie jest mi do śmiechu, księżniczko. - Sięga po poduszkę i wkłada ją sobie pod głowę. Patrzy na mnie tymi swoimi ślepiami i w tryumfie posyła mi szeroki uśmiech.

Mam ochotę mu po prostu walnąć, ale nie chcę dać mu tej satysfakcji, więc odkładam książkę i gaszę światło.

- Obyś miał koszmary! - rzucam wkurzona i odwracam się na bok, a ten tylko cicho dodaje:

- Wzajemnie. Ze mną w roli głównej! - szepce z przekąsem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro