Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Wyluzuj, ona mnie nie interesuje!

Tak przy niedzieli, mały bonus 😍
Poprawiałam trochę w pośpiechu, więc gdzieniegdzie mogą być powtórzenia, ale siądę do tego. Obiecuję.
__________________

Ten rozdział dedykuję JulieSnow47 🫶

Słońce leniwie wpada przez koronkowe firanki, rozlewając się złotem na drewnianym, starym stole, przy którym wszyscy zasiadamy do obiadu.

Pachnie świeżo pokrojonym koperkiem i ciastem cynamonowym, który moja mama przyniosła z cukierni, gdy wracała od prawnika.

Mimo wszystko lubię te wspólne zasiadanie do stołu — w Poznaniu rzadko jedliśmy razem. W Zalipiu, wydaje się, że czas płynie wolniej, a świat nagle staje się prostszy. Choć tylko na pierwszy rzut oka...

Tymon opowiada coś śmiesznego, machając widelcem, a jego mama, pani Sylwia, poprawia kosmyk jasnych włosów, które uciekają jej spod opaski. Gniewomir patrzy na mnie z dziwnie zaciętą miną, jakby szukał w niej odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Nagle odstawia widelec na brzeg talerza i spogląda na mnie przez chwilę, zanim przenosi wzrok na swoją mamę, a następnie na Tymona.

— Ostatnio czytałem, że coraz więcej osób decyduje się wyjść z przemocowych związków — mówi nagle, spokojnym, ale wyraźnym tonem. 

Zamieram. Widelec, którym grzebałam w ziemniakach, opada na talerz z cichym stuknięciem. Mama, siedząca naprzeciwko mnie, gwałtownie nabiera powietrza, jakby połknęła coś nie tak. Pani Sylwia natychmiast pochyla się w jej stronę z troską. 

— Aniu, wszystko w porządku? — pyta, a mama szybko kiwa głową, zakrywając usta serwetką. 

— Tak, tak... coś mi stanęło w gardle. — Jej głos brzmi dziwnie wysoki, napięty. 

Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Gniewomir patrzy na mnie kątem oka, ale nie przestaje mówić. 

— To w sumie ciekawe, jak zmienia się podejście ludzi. Coraz więcej mówi się o tym, że warto szukać pomocy, że nie trzeba w tym tkwić. — Jego głos jest spokojny, niemal lekko dydaktyczny, jakby to była jakaś zwykła rozmowa przy obiedzie. Ale ja wiem, że nie jest. 

Wbijam wzrok w swoje jedzenie, czując, jak serce bije mi w skroniach. 

— No jasne, że warto szukać pomocy — wtrąca Tymon z typowym dla siebie entuzjazmem, przerywając ciszę. — Ale to łatwo mówić z boku, nie? Jak ktoś jest w takiej sytuacji, to pewnie ciężko mu się zebrać, żeby coś z tym zrobić. 

— Ciężkie, ale nie niemożliwe — odparowuje Gniewomir, patrząc na Tymona, ale ja czuję, że te słowa są skierowane do mnie. — Najważniejsze, żeby zrozumieć, że nie jest się samemu. Że są ludzie, którzy chcą pomóc. Którym zależy.

Czuję, jak jego spojrzenie pali mnie w policzek. 

— No dobra, ale zawsze znajdą się tacy, którzy powiedzą: "A co mnie to obchodzi, to ich sprawa, nie moja" — Tymon wzrusza ramionami, jakby był ekspertem w temacie. — Ludzie boją się wtrącać, sam nigdy się nie wtrącam...

Gniewomir prostuje się na krześle, jego ton staje się twardszy. 

— To nie jest wtrącanie się. To ratowanie kogoś, kto może nawet nie wie, że potrzebuje ratunku.

Słowa zawisają w powietrzu jak ciężka chmura. Moja mama odstawia szklankę z kompotem z takim impetem, że trochę napoju rozlewa się na obrus. 

— Naprawdę ciekawy temat, ale może nie przy obiedzie, co? — odzywa się pani Sylwia z uśmiechem, który jest równie napięty, jak jej głos. 

Tymon, zupełnie nieświadomy tylko wzrusza ramionami i wraca do jedzenia, ale Gniewomir wciąż patrzy na mnie. W jego oczach widzę coś więcej niż tylko troskę — to cichy komunikat, którego nie sposób zignorować. 

Chcę coś powiedzieć, ale słowa grzęzną mi w gardle. W końcu chwytam widelec i wracam do grzebania w talerzu, jakby to mogło sprawić, że cały ten temat zniknie. Ale on nie zniknie. Już dobrze o tym wiem.

— A może byśmy poszli jutro nad jezioro, co? — Tymon rzuca nagle, patrząc na mnie z iskrą w oku. — Pogoda ma być idealna, co nie? Wreszcie zniknęły sinice i można pływać do woli — rzuca z szerokim uśmiechem, patrząc na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

Zerkam na niego, ale zanim zdążę odpowiedzieć, czuję na sobie spojrzenie Gniewomira.

— Mamy inne plany, prawda Sara — mówi, jakby każde słowo ważyło tonę.

— Plany? — Spoglądam na niego, bo nie przypominam sobie, żebyśmy się umawiali.

— Mieliśmy dokończyć malowanie twojego pokoju, pamiętasz?

Jego głos jest chłodny, a ja instynktownie zaciskam dłonie na kubku z herbatą.

— Jest piękna pogoda, nie szkoda wam siedzieć w domu? Malowanie możecie dokończyć wieczorem, jak już nie będzie tak ciepło — wtrąca łagodnie pani Sylwia, patrząc to na Gniewomira, to na mnie.

Gniewomir wzdycha, a ja widzę, jak napina szczękę.

— Wszystko jedno — rzuca z wyczuwalnym napięciem w głosie, a ja czuję, jak atmosfera przy stole robi się gęsta.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Tymon szybko zmienia temat, próbując rozładować sytuację, ale ja wciąż czuję, że coś wisi w powietrzu.

Gdy po obiedzie dość niechętnie wracam do pokoju, Gniewomir już zdążył wyczyścić miejsca, gdzie rozlała się farba i ściągnął już część taśm malarskich.

Bez słowa biorę się za sprzątanie, czując się całkowicie przez niego prześwietlona. Powoli ogarniam ten cały bałagan, a Gniewomir rzuca mi tylko kilka spojrzeń.

Czuję jego obecność, jakby wypełniała całe pomieszczenie. Jest zbyt blisko, mimo że stoi po drugiej stronie pokoju. 

Udaję, że go ignoruję. Bawię się skrawkiem taśmy malarskiej, przyklejam ją i odklejam od palców, próbując sprawiać wrażenie zajętej. Gniewomir jednak nie wydaje się przejmować moim milczeniem. 

— Sara, myślisz, ten kolor w końcu cię przekonał czy jednak różowy byłby lepszy? — pyta lekko, patrząc na ścianę, którą dzisiaj pomalowaliśmy. — Bo jak nie, to możemy jeszcze kupić tapetę w rozkoszne jednorożce. Albo kropki. Może różowe? Pasowałyby do twojego kubka z herbatą. 

Kręcę głową, próbując się nie uśmiechnąć, choć czuję, że kąciki ust mi drżą. 

— Tapeta w jednorożce? Naprawdę? — odpowiadam, wciąż patrząc na taśmę. 

— No pewnie, dlaczego nie? — Kontynuuje z poważną miną. — A na suficie fluorescencyjne gwiazdki. Takie, co świecą w nocy. Idealny wystrój dla kogoś, kto lubi grzebać w ziemniakach zamiast jeść. Na przykład przedszkolak.

Podnoszę wzrok i rzucam mu lodowate spojrzenie, choć sama prawie się śmieję. Gniewomir staje w rozkroku, z założonymi rękami na piersi, uśmiechając się szeroko, jakby dokładnie wiedział, że udało mu się przebić przez moją zbroję. 

— Nie grzebałam w ziemniakach...

— Jasne, jasne. Nie musisz się tłumaczyć. Ja też czasem zamiast jeść, chowam kotlety schabowe w kaszy. Każdy ma swoje dziwactwa. 

— Gniewomir, przestań! — rzucam, ale już nie wytrzymuję i wybucham śmiechem. Ten jego bezczelny uśmiech jest tak irytująco zaraźliwy, że nie mam siły z nim walczyć. 

Podchodzi do mnie powoli, bez pośpiechu, jakby sprawdzał, czy naprawdę mu odpuszczę. I wtedy zauważam coś innego w jego spojrzeniu. Jego ciemne oczy są teraz spokojne, poważniejsze, a cała ta zabawna poza, którą utrzymywał przez ostatnie minuty, nagle gdzieś znika. 

Staje tak blisko, że czuję jego zapach – mieszankę świeżego powietrza i czegoś, co przypomina nuty drzewa sandałowego i bergamotki. W jego spojrzeniu nie ma teraz ani śladu żartu. 

— Wiesz... nasz początek znajomości był... delikatnie mówiąc, szorstki — mówi cicho, patrząc mi prosto w oczy. Jego głos brzmi miękko, ale każde słowo jest wypowiedziane z taką pewnością, że nie potrafię odwrócić wzroku. — Ale naprawdę mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze. 

Nie wiem, co powiedzieć. Jego szczerość uderza we mnie jak fala, zmiatając wszystko, co miałam przygotowane jako odpowiedź. 

— Dziękuję... — dukam, czując, jak moje policzki zaczynają płonąć. 

Gniewomir przygląda mi się jeszcze przez chwilę, jakby czekał na coś więcej. Ale zanim zdążę się odezwać, uśmiecha się znowu, tym razem delikatniej. 

— No, to chyba zasłużyłem na przerwę. Idę po wodę. A ty tu ładnie sprzątaj, bo jak skończę, to chcę widzieć swoje odbicie na tej podłodze. 

Przewracam oczami, a on uśmiecha się.

— Przynieść ci też?

Nie odpowiadam, tylko kiwam głową, że tak, a on rusza do kuchni. Ale nawet kiedy znika z pokoju, ja wciąż czuję jego obecność, jakby zostawił po sobie echo. Coś we mnie zaczyna się zmieniać – coś, czego jeszcze nie umiem nazwać.

Wieszam koronkowe zasłony i opierając ręce o biodra nie mogę uwierzyć, że z miejsca, które było typową graciarnią, udało stworzyć się przytulny pokój.

Gniewomir zniknął na dłużej niż zakładałam, więc decyduję się zejść na dół, żeby w końcu czegoś się napić, bo czuję już Saharę w ustach.

Schodząc po schodach słyszę ich rozmowę. Raczej nie powinnam tego słyszeć, ale nie potrafię się ruszyć. Gniewomir stoi luźno, oparty o kuchenny blat, jakby to wszystko było żartem, jakby to, co wydarzyło się między nami na poddaszu, nie miało znaczenia.

— Spokojnie, bracie, nie ekscytuj się tak, bo ci żyłka strzeli...

Słyszę śmiech Gniewomira i następnie podenerwowany głod Tymona.

— Widzę, że cię to bawi...

— Wyluzuj, ona mnie nie interesuje. To gówniara jeszcze, więc nie wiem po co ta napinka — mówi z uśmiechem, przeciągając każde słowo. — To pomaganie zaplanował Asbjørn. Powiedział, że jeśli chcę odzyskać kluczyki od motocykla, mam pomóc Sarze z remontem i być dla niej miły. Starałem się jak cholera, swoje napociłem, i chyba pykło, bo kluczyki już odzyskałem. — Macha kluczem z szerokim uśmiechem.

Czuję, jak coś w środku mnie się kruszy. Jego głos jest beztroski, niemal rozbawiony, jakby wszystko, co się działo, było tylko grą. Słowa uderzają mnie mocniej, niż się spodziewałam.

— Stwierdziłem, że przy okazji mogę trochę się pośmiać, pogadać, jak już i tak marnuję swój cenny czas. Nic wielkiego — dodaje, a ja słyszę w jego głosie lekkość, która wbija mi się w serce.

Tymon odpowiada coś, ale ledwo go słyszę. Mój wzrok zaczyna się rozmywać, a ręce drżą. Czy to wszystko naprawdę było niczym wielkim? Śmiech, farba, , szczera rozmowa, nasze spojrzenia, które wydawały się mówić więcej, niż powinny? Czuję zawód.

— Nic wielkiego — powtarza Tymon z zimnym triumfem. Wiem, że patrzy teraz na mnie, bo dostrzegł, że stoję już w drzwiach kuchni.

— Nic...

W tym momencie Gniewomir odwraca głowę i nasze spojrzenia się spotykają. W jego oczach widzę, jak zdaje sobie sprawę, że wszystko słyszałam. Przez chwilę stoi w miejscu, jakby chciał coś powiedzieć, ale jego twarz zdradza zmieszanie. Moje serce bije jak oszalałe.

— Sara, to... — zaczyna cicho, ale unoszę rękę, by go powstrzymać.

— Nie — mówię, próbując zapanować nad drżącym głosem. — Wszystko jasne. Nic więcej nie potrzeba.

Czuję, jak łzy palą mnie pod powiekami, ale nie dam im spłynąć. Odwracam się i wychodzę, zanim zdąży mnie zatrzymać. Moje kroki są szybkie, niemal nerwowe. Wbiegam na schody prowadzące na poddasze, czując ciężar spojrzenia Gniewomira na plecach.

Nie wiem, co boli bardziej — to, co powiedział, czy fakt, że uwierzyłam, że jest coś między nami. Jakieś przyciąganie.

Faktycznie, naiwna gówniara!

Kiedy wchodzę do pokoju, błękit ścian wydaje się obcy, zbyt jasny, zbyt jaskrawy. Wszystkie te chwile — śmiech, wygłupy, jego troska, spojrzenia — wydają się teraz tak żałośnie fałszywe, że aż boli.

Słyszę kroki na schodach, a potem cichy dźwięk otwieranych drzwi. Gniewomir wchodzi do pokoju, a ja czuję jakby mój żołądek wywinął się na lewą stronę.

— Sara, to nie tak, jak myślisz... — mówi, jego głos brzmi miękko, jakby szukał drogi, by to naprawić. — Wiem jak to brzmi, ale naprawdę tak nie myślę. Chryste...

Nie patrzę na niego. Nie mogę. Odwracam się w stronę okna i udaję, że widok za oknem jest naprawdę imponujący.

— Nie mam ochoty z tobą rozmawiać — odpowiadam chłodno, choć wewnątrz wszystko mnie pali.

Słyszę, jak jego kroki zbliżają się, ale zatrzymuje się kilka kroków ode mnie.

Czeka.

Zbliża się i łapie mnie za rękę, a ja zmuszam się, żeby się odwrócić. Patrzy na mnie w taki sposób, jakby próbował dosięgnąć czegoś głębiej, przebić się przez mur, który w tej chwili sama między nami stawiam. Jego spojrzenie jest pełne mieszanki skruchy i cichej desperacji, jakby szukał właściwych słów, ale żadne z nich nie chciały mu przejść przez gardło.

Zaciskam dłoń na szczeblu drabiny, zmuszając się do tego, by nie oderwać wzroku. Chcę, żeby wiedział, że to nie działa. Nie na mnie. Nie jestem jak każda dziewczyna.

— Sara... — zaczyna cicho, jakby wypowiadając moje imię, chciał zmiękczyć ten lodowaty dystans.

— Posprzątaj swoją część i kończmy to przedstawienie — przerywam mu, odsuwając się i podnosząc wiadro z farbą.

Nie chcę, żeby widział, jak bardzo mnie to boli. Każde jego słowo przypomina mi o tym, co usłyszałam.

Gniewomir patrzy na mnie przez chwilę, a potem ciężko wzdycha. Przez moment myślę, że odpuści, ale zamiast tego bierze ścierkę i zaczyna wycierać plamy farby z podłogi.

Robi to bez pośpiechu, zbyt dokładnie, jak na jego normalne, beztroskie podejście do życia. Może w ten sposób próbuje przedłużyć tę chwilę. Może liczy, że w końcu zacznę mówić.

Ale milczę. Skupiam się na myciu wałków i pędzli, wyciszam myśli, koncentrując się na mechanicznym ruchu rąk.

Czuję jednak, jak jego obecność wypełnia przestrzeń. Słyszę ciche odgłosy jego pracy, szelest folii, delikatne stuknięcia. Każdy dźwięk przypomina mi o tym, że jest tuż obok, ale nie wystarczająco blisko, by mógł sięgnąć do tego, co we mnie pękło.

W pewnym momencie znów zbliżam się do drabiny, chcąc zdjąć z niej pozostałości taśmy malarskiej. Gniewomir, jakby odruchowo, robi to samo. Nasze dłonie spotykają się na szczeblu — jego ciepła, silna, moja lodowata i napięta.

Cofam rękę, ale zbyt późno. Nasze spojrzenia zderzają się jak dwie fale uderzające o siebie w sztormie. W jego oczach dostrzegam coś więcej niż żal — jest tam gniew, który wydaje się być skierowany zarówno na mnie, jak i na samego siebie.

— Nie mogę tak tego zostawić — mówi cicho, ale zdecydowanie.

Nie odpowiadam, ale nie ruszam się też z miejsca. Moje milczenie jest moją jedyną bronią.

— Sara, proszę — dodaje, jego głos łamie się na ostatnim słowie. To nowe, nieznane brzmienie, które sprawia, że moje serce na moment mięknie.

Zaciskam szczękę, odwracam wzrok i biorę głęboki oddech.

— Nic nie musisz zostawiać, Gniewomirze — mówię w końcu, celowo używając pełnej formy jego imienia. Moje słowa są jak ostrze — zimne, celne. — Po prostu dokończ, co masz do zrobienia, i tyle. Już nie musisz być miły.

Cisza między nami jest gęsta, niemal namacalna. W końcu odwraca się, podchodzi do ściany i zaczyna zdejmować pozostałe kawałki taśmy. Robi to wolniej, niż powinien, jakby chciał wymusić na mnie rozmowę.

W końcu odkłada taśmę na blat i opiera się o parapet, jakby czekał, aż cokolwiek powiem. Ale ja nie zamierzam mu tego dać. Nie teraz.

— W porządku. Wygląda na to, że skończyliśmy — mówię z wymuszoną obojętnością, pakując ostatnie narzędzia do skrzynki. Moje dłonie drżą, ale zaciskam je mocniej, starając się nie zdradzić, co naprawdę czuję.

— Sara... — zaczyna znowu, ale podnoszę rękę, przerywając mu.

— Po prostu idź, Gniewomir. Serio. Twoja misja ukończona. — Mój głos brzmi ostro, jakbym próbowała przeciąć powietrze między nami.

W jego oczach widzę napięcie, może nawet smutek, ale nie rusza się z miejsca. Przez chwilę patrzymy na siebie, jakby każde z nas próbowało odgadnąć, co myśli drugie.

— Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz, wiem jak to zabrzmiało, ale pozwól mi wytłuma... — mówi w końcu, a jego głos brzmi niemal błagalnie.

Parskam cicho, kręcąc głową i przerywam mu:

— No to kim w takim razie jesteś, Gniewomirze Morgan? Bo wiesz, trudno powiedzieć. Tym gościem, który żartuje, jest taki... troskliwy, uprzejmy, miły, który pomaga mi z meblami, gdy widzi moją nieporadność, maluje ze mną ściany, brudząc wszystko w koło, rzuca żartami, jest po prostu fajnym facetem, czy tym, który za plecami nazywa mnie gówniarą, choć nie dałam mu żadnego konkretnego powodu, żeby mnie obrażać? — Moje słowa są ostre jak brzytwa, a ja widzę, jak wywołują w nim reakcję. Zaciska szczękę, jego ramiona się napinają.

— Jezu, nie nazwałem cię gówniarą, w sensie, ja tak naprawdę nie myślę... — Jego głos jest stanowczy, ale wciąż słychać w nim nutę desperacji.

— Powiedziałeś to Tymonowi. Słyszałam wszystko. Każde. Jedno. Słowo. — Przerywam, robiąc krok w jego stronę. — Więc proszę, nie próbuj mnie przekonywać, że to był jakiś żart, albo że nie miało to znaczenia. Miało. Dla mnie, owszem, miało!

Ten tylko marszczy brwi, jakby szukał odpowiednich słów, ale nie znajduje ich od razu. Odsuwa się od parapetu, podchodzi bliżej, ale nie na tyle, bym poczuła się osaczona.

— Sara, to nie tak... Powiedziałem to, bo... Bo byłem wkurzony na Tymona. Na siebie. — Jego słowa są pospieszne, jakby chciał wyrzucić z siebie wszystko, zanim znowu go odepchnę. — Ale nie myśl, że to, co tutaj się wydarzyło, było grą. Bo nie było, Sara. Przysięgam. Naprawdę bardzo dobrze spędziłem te dwa dni z tobą na tym poddaszu. Nawet dzisiaj już tylko marzyłem o tym, żeby się z tobą zobaczyć, pobyć sam na sam...

— Nie musisz przysięgać. Ja już wszystko o tobie wiem. — Odkładam skrzynkę z narzędziami, starając się zapanować nad emocjami. — A teraz proszę, po prostu wyjdź, bo mam dużo roboty.

W jego oczach widzę ból, ale wiem, że to nie wystarczy. Nie po tym, co usłyszałam.

Gniewomir przez chwilę stoi w miejscu, jakby liczył na to, że przerwę tę lodowatą ciszę. Zaciskam dłonie na puszce z farbą i kontynuuję sprzątanie, ignorując jego spojrzenie, które niemal czuję na plecach. 

— Wiesz, Sara... — zaczyna po chwili, a jego głos jest teraz głębszy, zmęczony. — Nie jestem dobry w te całe... relacje. Mówię głupoty, robię jeszcze głupsze rzeczy. Ale to, co usłyszałaś, było wyrwane z kontekstu.

Prycham cicho, nadal nie patrząc w jego stronę. 

— Wyrwane z kontekstu? To chyba najgłupsza wymówka jaką można komuś zaserwować...

— Mówię serio — odpowiada szybko, podnosząc głos, ale nie agresywnie. Bardziej desperacko, jakby próbował mnie zatrzymać, zanim się od niego całkowicie odetnę. — Zrobiłem z siebie kretyna, wiem. Ale nic z tego, co powiedziałem, nie było prawdziwe. Tymon mnie sprowokował, a ja chciałem... nie wiem, odegrać się, wyjść na cwaniaka.  Wiesz jak to bywa między braćmi...

W końcu odwracam się do niego, wciąż trzymając puszkę z farbą, bo nie wiem, gdzie ją odłożyć. Patrzę mu prosto w oczy, a jego spojrzenie nie ucieka. Widzę w nim mieszankę złości na samego siebie i cichej prośby o przebaczenie. 

— Dlaczego w ogóle musiałeś coś mówić?

Milczy przez chwilę, opierając się mocniej o parapet. Wzdycha ciężko i przeczesuje dłonią włosy, jakby szukał właściwych słów. 

— Bo jestem idiotą, Sara. Zawsze wszystko psuję, zanim zdążę cokolwiek naprawić. — Jego głos jest cichy, ale szczery. — Myślałem, że jeśli będę się trzymał na dystans, to będzie łatwiej. Ale nie jest. Kurde, ty nigdy nie zrobiłaś czegoś na maksa głupiego?

Moje serce znowu zaczyna bić szybciej, ale nie pozwalam sobie na to, by to po mnie było widać. 

— Teraz to robię, słuchając tych słabych tłumaczeń. Zresztą to już nie ma znaczenia, Gniewomirze. — Staram się brzmieć chłodno, choć głos mi się lekko załamuje. — Możemy po prostu skończyć to sprzątnie i każdy pójdzie w swoją stronę. 

Widzę, jak jego szczęka zaciska się mocniej, a oczy błyszczą czymś, czego nie umiem odczytać. 

— Naprawdę tego chcesz? — pyta cicho, ale jego ton zdradza, że zna odpowiedź. 

Patrzy na mnie z tym swoim zaciętym, a jednocześnie rozbrajająco szczerym wyrazem twarzy. Jakby próbował przebić się przez każdy mur, który postawiłam między nami w ciągu ostatnich minut.

— Wiem, że dałem ciała. Nie wiem, co myślisz, w sensie, rozumiem, że jesteś zła, ale... — zaczyna, ale przerwałam mu natychmiast, zanim zdążył skończyć.

— Nie wiesz, co myślę? — podnoszę głos, a echo moich słów odbija się od ścian. — Myślę, że byłam tylko zadaniem do odhaczenia. Kolejnym problemem, który musiałeś rozwiązać, żeby odzyskać coś, na czym ci naprawdę zależało. To myślę!

Gniewomir marszczy brwi, a jego dłoń zaciska się na krawędzi parapetu. Wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale wstrzymuje się.

Jego spojrzenie zmiękcza się, a szczęka, którą miał do tej pory zaciśniętą, lekko się rozluźnia. W jego oczach pojawia się coś, co przypomina wyrzuty sumienia, ale też determinację.

— Tak może było na początku, gdy z tą propozycją wyszedł Asbjørn — mówi cicho, ale jego głos jest stanowczy. — Może zaczęło się od zadania do odhaczenia, owszem nie byłem zadowolony, może zachowałem się jak idiota... Ale nic, co mówiłem, nic, co czułem, nie było udawane. Sara, przysięgam.

Chcę mu uwierzyć, chcę uznać te słowa za prawdę. Ale ból, który rozsadza mnie od środka, nie pozwala mi tak łatwo odpuścić.

— Dlaczego więc powiedziałeś to wszystko Tymonowi? — pytam, nie kryjąc w głosie ani bólu, ani goryczy. — Dlaczego zrobiłeś z tego żart?

Gniewomir zsuwa dłoń z parapetu i robi krok w moją stronę. Jego spojrzenie jest pełne czegoś, co trudno mi odczytać — mieszaniny żalu, zmęczenia i... lęku?

— Bo nie wiedziałem, jak inaczej sobie z tym poradzić. — Zaciska dłonie w pięści, a potem rozluźnia je, jakby walczył z samym sobą. — Bo nie jestem dobry w mówieniu o tym, co czuję. Ale teraz to mówię: jesteś dla mnie... — ciężko wzdycha i pociera tył szyi, robiąc kilka kroków po pokoju. Po czym obejmuje moją twarz dłońmi i wreszcie mówi: — Chryste, Sara, nie widzisz tego, jesteś dla mnie ważna!

Cisza po jego słowach jest tak intensywna, że niemal słyszę bicie swojego serca. Patrzę na niego, starając się znaleźć w jego oczach coś, co da mi odpowiedź, której desperacko potrzebuję.

— Jeśli chcesz mnie nienawidzić, rozumiem. Zasłużyłem sobie na to. Ale nie oszukasz samej siebie, Sara, że nic między nami się nie zmieniło przez te dwa dni. Bo zmieniło. I wiesz o tym dobrze, tak samo, jak ja. — Jeszcze chwilę patrzy w moje oczy, gładząc kciukami policzki i dyszy kompletnie wytrącony z równowagi.

Jego słowa uderzają mnie jak fala. Chcę zaprzeczyć, odwrócić się, uciec, ale coś mnie powstrzymuje. Może to jego szczerość. Może to fakt, że nawet jeśli zadał mi ból, to wciąż widzę w nim człowieka, który próbuje coś naprawić.

W końcu biorę głęboki oddech i odwracam wzrok. Nie odpowiadam. Chwytam go za dłonie, delikatnie, bez nerwów i układam je wzdłuż jego ciała. Stoi jak rażony piorunem. Wracam z powrotem do swojej pracy, próbując ukryć drżenie rąk.

Powoli kończę sprzątać, wycieram ostatnie plamy farby z podłogi i składam folię. Gdy wszystko jest gotowe, wychodzę z poddasza bez słowa, zostawiając go samego i kieruję się prosto pod prysznic.

___________________
Jak tam wrażenia?
😅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro