6. Nie zamierzam wchodzić z butami w twoje życie, Sara...
W nocy pogoda, kolejny raz, dała popis swoich nieprzewidywalnych umiejętności, i z upalnych tropików zabrała nas do mglistej i deszczowej Anglii.
Otwieram szeroko okno, wpuszczając chłodne, poranne zalipiańskie powietrze. Spoglądam na niebo, które zaciągnięte jest szarymi chmurami.
Tulę się do swetra i spoglądam na ten chaos. Wilgotny zapach farby dominuje w ciasnej przestrzeni, a na podłodze leżą porozrzucane folie malarskie, które poprawiam, przyklejając kolejne kawałki taśmy — trochę z frustracją, trochę z rezygnacją.
Siadam na podłodze, nieco zniechęcona tym bałaganem, dodatkowo przytłoczona, czując jak ciąży mi na barkach cały ten stres związany z sytuacją rodzinną — boję się, że Mirek nas znajdzie i wrócimy do piekła.
Z jednej strony wstydzę się przyznać, co działo się w Poznaniu, a z drugiej, chciałabym się komuś wygadać i wypłakać.
Gdy słyszę ciche pukanie do drzwi, w pierwszej chwili nie odpowiadam, błądząc gdzieś w myślach.
— Mogę wejść? — rozbrzmiewa cichy głos mamy. Szybko wstaję z podłogi i wycieram łzy, przywdziewając sztuczny uśmiech.
— Jasne — odpowiadam i odsuwam resztki folii spod nóg.
Mama wchodzi do pokoju, niosąc w dłoniach kubek z herbatą i coś, co od razu przyciąga moją uwagę — mój ulubiony batonik, ten, który zawsze poprawia mi humor, gdy mam ciężki dzień.
— Pomyślałam, że przyda ci się chwila oddechu, skarbie — mówi, uśmiechając się ciepło. Kładzie kubek i batonik na parapecie i spogląda na ściany. — Ale to poddasze z dnia na dzień jest piękniejsze... No, Sara, naprawdę wygląda coraz lepiej. Sama bym tu zamieszkała! Jest tutaj tak... spokojnie.
Parskam śmiechem, biorąc łyk herbaty.
— Tak? I wcale ci nie przeszkadzają te skosy? I że podłoga skrzypi przy każdym najmniejszym ruchu?
— Nie, wręcz przeciwnie. Mają swój urok. A podłoga... no cóż, nie można mieć wszystkiego — odpowiada z uśmiechem i podchodzi, by mnie przytulić.
Jej ramiona są ciepłe, znajome, a jednak czuję, że mama jest spięta — jakby tęsknota, strach i wyrzuty sumienia, kompletnie wyssały z niej życiową energię.
— Kocham cię, Sara — mówi nagle, gładząc mnie po włosach i całując w czubek głowy. — I wiesz, co? Żałuję. Tak strasznie żałuję, że wcześniej nie odeszłam od Mirka. Mogłyśmy uniknąć tylu strasznych rzeczy... mogłam cię uchronić od tych wszystkich... — czuję jak drży i tylko mocniej ją tulę — Tyle razy chciałam coś zmienić, ale zawsze brakowało mi odwagi...
Przytulam ją mocniej, czując gulę w gardle.
— Mamo... — zaczynam cicho, zbierając się w sobie. — A... czy ktoś tutaj wie, dlaczego tak naprawdę wyprowadziłyśmy się z Poznania?
Mama odsuwa się lekko, patrząc mi w oczy z wyrazem czułości zmieszanej ze smutkiem.
— Tylko Sylwia — odpowiada, biorąc głęboki oddech. — No i Asbjørn, bo pomaga mi z tymi wszystkimi formalnościami. Wiesz, Mirek... — zawiesza głos, jakby samo jego imię było dla niej trudne do wypowiedzenia. — On pozbawił mnie dostępu do wszystkich kont, do pieniędzy. Zostałam z niczym, Saro. Sylwia od razu zaproponowała pomoc, a Asbjørn... cóż, on ma głowę do takich rzeczy. Za chwilę jedziemy do prawnika.
Patrzę na mamę, próbując przetrawić jej słowa.
— Czyli... — zaczynam, ale ona kręci głową.
— Nie, Gniewomir nic nie wie. Ani Tymon. Sylwia powiedziała, że to nie ich sprawa, i ja się z nią zgadzam. Nie chcę, żebyśmy były tutaj traktowane inaczej przez to wszystko.
Przez chwilę jest tylko cisza. Czuję, jak jej dłoń przesuwa się po moim policzku, jakby chciała upewnić się, że jestem cała.
— Boli... — Sprawdza moje oko i prawy policzek, a ja tylko kiwam głową. — A jak udo, bo wyglądało strasznie?
— Już nie boli tak bardzo, ale nadal wygląda okropnie... — Dźwigam nogawkę dresowych spodni i pokazuję mamie tego siniaka.
— Zrobię wszystko, żebyśmy zaczęły od nowa, Sara — mówi cicho. — Obiecuję.
Kiwam głową, próbując powstrzymać łzy. Mama bierze mnie za rękę i ściska ją lekko.
— Masz tu naszą ulubioną herbatę i ten batonik. — Mama uśmiecha się szeroko i wychodzi, zostawiając mnie samą z tysiącem myśli kłębiących się w głowie.
Zakładam słuchawki i włączam muzykę, która mam nadzieję, że doda mi energii do dalszej pracy i nieco poprawi mój beznadziejny humor.
Niestety to nie jest mój dzień, kompletnie nic nie idzie po mojej myśli — rozlana farba, stłuczony kubek z kawą i na dodatek przecięty palec.
Zerkam na zegarek. Dwie godziny minęły niepostrzeżenie, odkąd zaczęłam tę nierówną walkę z "remontem".
Oczywiście gdzieś po cichu liczyłam na to, że Gniewomir jednak przyjdzie mi pomóc, skoro obiecał, ale z drugiej strony, to nie jest jego obowiązek, żeby codziennie marnować swój czas i poświęcać go zupełnie obcej osobie. Nagle, gdy ktoś wchodzi do pokoju, wywracając przy tym miotłę, aż podskakuję.
— Nie miałem pojęcia, co lubisz, więc wziąłem wszystko — oznajmia znajomy głos, a ja uśmiecham się, choć nie wiem dlaczego. Albo wiem, tylko nie chcę tego przyznać.
Gniewomir wchodzi do pokoju z naręczem papierowych toreb i prawie wywraca się, zahaczając butem o folię .
— Trzy szejki, każdy w innym smaku, frytki, cheeseburger, drwal, chicker, jakieś, dwie kawy... a na deser ciasteczka. Osobiście je uwielbiam — kończy, niemalże tracąc równowagę.
Nie potrafię się powstrzymać i wybucham śmiechem.
— Naprawdę, cokolwiek byś przyniósł, byłoby ekstra. — Pomagam mu nie upaść i na moment patrzymy sobie w oczy. Zakłopotana odwracam wzrok i mówię z udawanym spokojem: — Umieram z głodu — rzucam się na torby i zaglądam do nich, po czym biorę wdech i wreszcie mówię: — Myślałam, że raczej już nie przyjdziesz...
— Czekałaś na mnie? — pyta z szerokim uśmiechem, przeciągając przesadnie słowa z dziewczęcą manierą. — Jakie to urocze, Sara... — Robi słodką minę, aż czuję dziwne napięcie w podbrzuszu.
Siadam na podłodze, wyjmując pierwszą kanapkę, jaka wpadnie mi w ręce. Gniewomir obserwuje mnie z rozbawieniem.
— Nigdy bym nie przypuszczał, że takie drobne istoty potrafią tyle zjeść — rzuca, unosząc brew. — Powinnaś tymi meblami rzucać, księżniczko.
— Jeśli przestaniesz gadać choć na chwilę, może znajdę w sobie dość łaski, żeby podzielić się frytkami — odpowiadam z pełnymi ustami, połykając szybko kolejny kęs.
Siada naprzeciwko, opierając się wygodnie o ścianę. Przez chwilę milczymy, a każde spojrzenie, które mi rzuca, zdaje się mieć więcej znaczenia, niż bym chciała przyznać. Czas z nim płynie dziwnie — za szybko i za wolno jednocześnie.
W końcu Gniewomir podnosi się pierwszy.
— Jak skończysz, bierz wałek. Nie myśl, że odwalę całą robotę za ciebie — rzuca z udawaną powagą.
— Ani mi się śni! — Pokazuję mu język i z uśmiechem, sięgam po kolejną frytkę.
Malowanie powoli zmierza ku końcowi. Na ścianach zaczyna pojawiać się równomierna warstwa farby, choć każda nowa poprawka wydaje się ciągnąć w nieskończoność.
Gniewomir przykuca przy dolnych listwach i z niewiarygodną starannością przeciąga pędzlem, uważając, żeby nie zostawić żadnej smugi. Widzę, jak marszczy brwi i co chwila odsuwa się, oceniając efekty swojej pracy.
— Jesteś pewien, że to nie obsesja lub pedantyzm? — rzucam z lekkim rozbawieniem, zanurzając wałek w farbie.
— Perfekcjonizm, moja droga, to słowo mogę zaakceptować. Obsesja i pedantyzm, brzmi zbyt pejoratywnie — odpowiada bez chwili zawahania, ale kąciki jego ust unoszą się w delikatnym uśmiechu. — Jeśli coś robisz, rób to dobrze. Tak mam od zawsze. — Błyska zębami.
Kręcę głową i wzdycham, przesuwając wałkiem po ścianie bez większego zaangażowania. Chyba nie mam już siły.
— To wyjaśnia, czemu wszystko idzie ci w życiu tak... gładko.
Na te słowa przerywa pracę i przez chwilę nic nie mówi. W końcu odkłada pędzel i podnosi wzrok, ale nie na mnie — patrzy gdzieś w przestrzeń, jakby myślami był daleko.
— Gładko? — powtarza cicho, jakby testował to słowo. — Nigdy. Wiesz, Sara, gładko to idzie tylko w bajkach i tych wszystkich słodko pierdzących książkach o miłości z happy endem. W życiu każde nasze działanie ciągnie za sobą konsekwencje. Lawinę, którą ciężko zatrzymać. Nawet jeśli robisz dosłownie wszystko...
Czuję, jak moje ręce na chwilę zamierają w bezruchu. To, co mówi, brzmi zbyt poważnie jak na luźną rozmowę podczas malowania.
— O czym dokładnie mówisz? — pytam, nieudolnie próbując zabrzmieć neutralnie.
Odwraca się do mnie, a jego spojrzenie jest poważne i mogę powiedzieć, że smutne.
— O decyzjach, które podjąłem. Niektórych wcale nie chciałem podejmować... one jakby wyniknęły z sytuacji. Ale kiedy coś się zacznie, nie ma odwrotu, wiesz? Jak przewrócisz pierwszy klocek domina, reszta leci, i choćbyś nie wiem jak bardzo się starała to zatrzymać... Nie da się.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Nagle to całe malowanie wydaje się absurdalne, jakbyśmy próbowali zamalować coś, czego tak naprawdę się nie da — każde z nas chowa trupy w szafie.
— A gdybyś mógł cofnąć czas? — pytam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Wzdycha ciężko, jakby to pytanie ważyło zbyt dużo.
— Czasem myślę, że tak. Chciałbym to zrobić. Ale potem... — zatrzymuje się na moment i patrzy na mnie, jakby pragnął znaleźć odpowiedź w mojej twarzy. — Potem sobie myślę, że to wszystko jednak mnie, mimo wszystko, ukształtowało. Czegoś ważnego nauczyło. Nawet jeśli bolało. Ale dzięki temu poznałem się też na ludziach. Wyszło, kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto nie... To była najgorsza i najtrudniejsza lekcja życia... ale i najważniejsza.
Jego słowa rezonują we mnie bardziej, niż bym chciała. Zamiast odpowiedzieć, wracam do malowania, próbując udawać, że ten temat wcale nie wytrącił mnie z równowagi. Ale nie mogę przestać o tym myśleć. O tym, co takiego wydarzyło się w jego życiu.
Nagle czuję jego spojrzenie, gdy tylko na niego zerkam. Odwracam się, a nasze oczy się spotykają. Jest w nim coś takiego, co sprawia, że nie mogę się ruszyć.
Gniewomir wzdycha i podchodzi bliżej, a zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, jego dłoń delikatnie dotyka mojego policzka. Przesuwa opuszkami palców po mojej skórze, a ja zamieram, czując dziwną mieszankę ciepła i chłodu.
— Mam nadzieję, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi... — mówi cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie.
Moje serce zamiera. Czuję, jak całe ciało napina się w odruchu obronnym. Myślałam, że już do tego nie wróci. Ale on nie odpuszcza.
— Dlaczego tak mówisz? — pytam słabym głosem, choć wiem, że on już wszystko zauważył.
— To widać, Sara — odpowiada równie cicho. — Takie rzeczy zawsze widać. Ja to widzę...
Nie wiem, co zrobić. Nie wiem, jak to się dzieje, ale mimo że mnie to przeraża, jego dotyk wydaje się... bezpieczny i czuły. Nie mogę zebrać myśli, więc po prostu stoję tam, sparaliżowana, a on przez chwilę jeszcze trzyma dłoń na moim policzku i pociera je kciukiem, jakby chciał mnie upewnić, że wszystko będzie dobrze.
Gniewomir cofa dłoń, a ja czuję, jakby powietrze w pokoju zgęstniało. Jego spojrzenie jest zbyt przenikliwe, zbyt pewne. Mam wrażenie, że widzi we mnie rzeczy, których nie chciałam nikomu pokazać.
— Przepraszam — mówi w końcu, cicho, niemal szeptem.
— Za co? — pytam, chociaż sama nie jestem pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.
Jego usta wykrzywiają się w wąskim uśmiechu, ale w oczach nie ma już rozbawienia.
— Za to, że zauważyłem coś, co starałaś się przed wszystkimi ukryć...
Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Zaczynam odruchowo jedną nogą poprawiać folię na podłodze, jakbym chciała uciec od jego słów, od tego spojrzenia.
— Nie wiem, o czym mówisz — rzucam, starając się zabrzmieć beztrosko, ale głos mi drży.
— Wiesz dokładnie, o czym mówię — odpowiada spokojnie.
Odchodzi ode mnie kawałek i opiera się o parapet, dłonie wsadza do kieszeni i spogląda na mnie, jakby czekał, aż sama to przyznam.
Jego pewność siebie mnie drażni, ale jest coś w jego postawie, co nie pozwala mi się odwrócić, jakbym była zahipnotyzowana.
— Naprawdę myślałaś, że nikt nie zauważy? Że nie będę chciał pociągnąć cię za język? Że wystarczy mi to wczorajsze wytłumaczenie? Nie, Sara.
Cisza, która zapada, jest nieznośna, do tego stopnia, że aż huczy mi w uszach. Zaciskam dłonie na wałku, czując, jak coś we mnie pęka.
— Nie wiem, co masz na myśli i co tam sobie stworzyłeś w tej swojej głowie, ale to już nie moja bajka — powtarzam, ale tym razem nawet nie próbuję brzmieć przekonująco.
Gniewomir podchodzi do mnie i pochyla się lekko, jakby chciał mnie lepiej widzieć.
— Sara, ja po prostu widzę więcej, niż inni. To wszystko. Gdyby to był zwykły siniak, taki wiesz, od drzwi czy szafki, to dlaczego tak desperacko próbowałaś ukryć go pod włosami i warstwą makijażu?
Moje serce przyspiesza, a w gardle rośnie gula. Chcę coś powiedzieć, cokolwiek, ale wszystkie słowa znikają.
— Nie musisz mi nic mówić — dodaje łagodniej. — Ale chcę, żebyś wiedziała jedno: nikt nie ma prawa cię krzywdzić. Nigdy.
W jego głosie jest coś, co mnie rozbraja. Nie ma w nim litości ani współczucia, tylko siła i pewność, to czego mi brakuje. Jakby mówił coś, co jest absolutnie oczywiste, choć ja przez tak długi czas w to nie wierzyłam.
— Dlaczego to w ogóle coś obchodzi? — pytam w końcu, choć czuję, że moje słowa są ciche i mało znaczące.
Gniewomir wzdycha ciężko, jakby sam siebie próbował przekonać do odpowiedzi.
— Bo nie powinno tak być — mówi w końcu, spoglądając na mnie z powagą. — Bo każdy zasługuje na to, żeby czuć się bezpiecznie.
Jego słowa uderzają precyzyjnie jak cios, który nokautuje przeciwnika. Czuję, jak coś się we mnie powoli kruszy, jak pęka mur, który starannie stawiałam.
Siadam na podłodze i zerkam na ściany, a Gniewomir nie mówi nic więcej. W końcu podchodzi bliżej, siada naprzeciwko mnie i przez chwilę milczymy. Chwyta mnie za dłoń i delikatnie ją gładzi, patrząc prosto w moje oczy. Albo serce.
— Nie zamierzam wchodzić z butami w twoje życie, Sara — mówi cicho. — Ale gdybyś kiedykolwiek... — urywa i ciężko wzdycha. — Po prostu pamiętaj, że jestem i że możesz na mnie liczyć.
Jego słowa są ledwie słyszalne, jakby ważył każde z nich. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, jak patrzy na mnie z czymś, czego nie potrafię do końca nazwać. Troską? Może. Ale też smutkiem, jakby czuł mój ból bardziej, niż powinien.
— Już ci mówiłam przecież — mówię stanowczo, podnosząc się gwałtownie z podłogi i odstawiając wałek na bok. — Uderzyłam się o drzwi. Wielkie halo! Byłam zmęczona, spieszyłam się i jak zwykle coś musiałam zrobić. To moja wina, bo jestem niezdarą. Tyle z tej dramaturgii!
Gniewomir wstaje równie szybko. Nie patrzy jednak na mnie z irytacją, tylko z tą swoją nieznośną pewnością siebie.
— Sara... — zaczyna, ale ja już unoszę rękę, żeby go uciszyć.
— Nie, nie, nie! I jeszcze raz nie!— Przerywam mu ostro. — Nie masz prawa! Nie masz prawa stawiać mi żadnych diagnoz! Nic o mnie nie wiesz. Nie znasz mnie!
Robię krok w tył, oddychając płytko, ale on podchodzi bliżej. Widzę , że próbuje mnie uspokoić. Zatrzymuje się przede mną na tyle blisko, że czuję jego zapach, i spogląda mi prosto w oczy.
— Skoro tak mówisz, to przysięgnij — mówi spokojnie, ale jego ton przeszywa mnie na wskroś.
— Co? — pytam, marszcząc brwi.
— Przysięgnij — powtarza, tym razem wolniej, patrząc mi w twarz z taką intensywnością, że nie mogę się od niego odwrócić. — Przysięgnij na życie swojej mamy, że w Poznaniu wszystko było okej.
Zatykam się. Powietrze utyka mi w gardle, jakby ktoś nałożył mi na szyję żelazną obręcz.
— To jakieś żarty, tak? — próbuję się roześmiać, ale mój głos brzmi nienaturalnie, piskliwie.
— No dalej, Sara— naciska, cicho, ale bezlitośnie. — Powiedz, że wszystko było okej. Że nikt cię tam nie skrzywdził. Przysięgnij na życie swojej mamy!
Nie mogę. Słowa nie chcą przejść mi przez gardło.
— Nie muszę ci nic przysięgać! — wybucham, odsuwając się o krok. — Nic ci do tego, Gniewomir!
— Właśnie, że tak , coś mam do tego! Chcę ci pomóc! — mówi, robiąc krok do przodu, skracając dzielącą nas odległość. Jego głos jest miękki, ale stanowczy. — Bo widzę, że to, co mówisz, to kłamstwa wymyślone na poczekanie! A kłamstwa zawsze bolą bardziej!
Patrzę na niego, czując, jak moje nogi zaczynają się uginać. Gniewomir jest cierpliwy. Nie odwraca wzroku, nie spuszcza z tonu. A ja... ja nie jestem w stanie wykrztusić ani jednego słowa.
Po kilku sekundach, które wydają się trwać wieczność, Gniewomir wzdycha ciężko.
— Wiesz co? Wypchaj się! — Odpycham go lekko gdy próbuje mnie zatrzymać.
— W porządku, Sara — mówi, cofając się i opierając o parapet. Jego głos jest cichszy, mniej natarczywy. — Nie chcesz mi nic powiedzieć, okej. — Unosi ręce w obronnym geście.
Szybko wychodzę na korytarz, a w środku coś we mnie pęka i drży, jakby jego słowa rozbijały każdą ścianę, którą próbowałam wznieść. Jestem roztrzęsiona i zestresowana, ale przede wszystkim wstydzę się tego, że on wie. Bo przecież wie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro