2. Jesteś z siebie zadowolona?
Odwiedzam małą księgarnię i kupuję debiut literacki "Kochanie? Witam w piekle" alexamrorers. Siadam na ławce w parku i w akompaniamencie szumu lip i gwaru miasteczka, zaczynam czytać. Gdy odrywam się od lektury, odkrywam, że powoli zapada zmierzch, spoglądam na zegarek — dochodzi już ósma.
W powietrzu unosi się chłód, a pierwsze gwiazdy zaczynają rozświetlać granatowe niebo. Staram się nie panikować, choć uczucie bezradności zaczyna mnie przytłaczać. Chowam książkę do małej torebki i udaję się na najbliższy przystanek autobusowy. Wpatruję się w rozkład jazdy, a litery powoli zlewają się w jedno. Ostatni autobus odjechał dwie godziny temu. Oddycham głęboko i wyciągam telefon z kieszeni. Nie mam wyboru. Muszę zadzwonić do mamy.
Trzęsącymi się palcami wybieram jej numer. Po chwili słyszę jej głos.
— Mamo? Możesz po mnie przyjechać? — mówię szybko, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
— Przyjechać? A coś się stało? Gdzie Gniewomir? Wszystko jest w porządku?
— Po prostu... przyjedź jestem pod ratuszem. Potem wszystko ci wyjaśnię, okej?
Mama z początku jest zdziwiona, ale po chwili zgadza się bez wahania.
— Zaraz będę — mówi, a ja czuję ogromną ulgę.
Rozłączam się i siadam na ławce. Kwadrans później razem z mamą wracam do domu Morganów. Staram się kryć Gniewosza, ale za późno. Gdy wychodzę z auta, już z daleka słyszę podniesione głosy. Otwieram ostrożnie furtkę i podchodzę bliżej, nie chcąc robić hałasu.
— Jak mogłeś zostawić ją samą? — słychać złość w głosie matki Gniewosza. — To była twoja odpowiedzialność! Mogłeś ją odwieźć i potem zająć się tymi twoimi ważnymi sprawami!
— Pytałem do cholery! — odkrzykuje Gniewosz. — Powiedziała, że da sobie radę! Uśmiechnęła się, jakby wszystko było w porządku!
— A ty nie pomyślałeś, żeby to sprawdzić? Żeby wziąć jej numer telefonu i później się upewnić czy jest już u nas w domu? Przecież ona tutaj jest pierwszy raz w życiu! — dodaje ojciec, nie mniej zirytowany.
Opieram plecy o zimną ścianę, słuchając podniesionych głosów. Złość rodziców Gniewosza jest niemal namacalna. Moja mama spogląda na mnie i tylko kręci głową, bo przecież sama jest zła, ale nie da tego po sobie poznać.
— Jak mogłeś ją tak po prostu zostawić? Powtarzam, byłeś odpowiedzialny za Sarę, Gniewosz! — jej słowa są ostre i bezkompromisowe.
— Przecież pytałem, czy da sobie radę! Ile razy mam powtarzać?;Powiedziała, że tak! Z uśmiechem! Co miałem zrobić, odprowadzić ją za rękę jak małą dziewczynkę? — Gniewosz brzmi na równie sfrustrowanego, co oburzonego, gdy kolejny raz tłumaczy się rodzicom.
Czuję, jak gorąco wypełnia mi twarz. Mama kieruje się w stronę łazienki, a mnie prosi, żebym się nie mieszała i poszła na poddasze. Oczywiście, że jej nie słucham, tylko staję w głąb korytarza i nasłuchuję.
Nie chciałam być problemem, nie chciałam nikomu sprawiać kłopotów. Stoję tam, nieruchomo, gdy nagle słyszę obok siebie głos.
— Gniewosz to naprawdę oryginał, co? Czasem mam wrażenie, że ktoś go podmienił...
Odwracam się zaskoczona i widzę wysokiego blondyna. Ma rysy twarzy nieco delikatniejsze niż jego starszy brat, ale oczy te same — ciemne i błyszczące, choć jego spojrzenie jest pełne rozbawienia.
— Ty musisz być Sara — mówi, wyciągając rękę. — Jestem Tymon, młodszy brat tego geniusza.
Niepewnie podaję mu dłoń.
— Cześć — odpowiadam cicho i zakładam kosmyk włosów za ucho.
— Nie przejmuj się nimi — rzuca, opierając się ramieniem o ścianę, tuż obok mnie. — Rodzice zawsze robią dramę, jak Gniewosz coś odwali. A on zawsze coś odwala... Nawet bym się zdziwił, gdyby dzisiaj nic nie nawywijał.
Patrzę na niego, próbując wyczuć, czy mówi poważnie, ale jego uśmiech wydaje się szczery, a ton głosu beztroski.
— Nie chciałam robić problemu, a wyszło jak wyszło, po prostu straciłam poczucie czasu... — mówię w końcu, czując potrzebę wyjaśnienia.
Tymon macha ręką.
— Problem? — parska. — Zostawił cię samą, a teraz ma ochrzan, zasłużony zresztą. To klasyczny Gniewosz. Pan nieroztropny i z głową, Bóg wie tylko gdzie. I pomyśleć, że to on jest starszym bratem...
Milczymy przez chwilę, a zza ściany nadal dobiegają urywane fragmenty kłótni. Tymon zerka na mnie kątem oka.
Czuję, jak moje serce przyspiesza, kiedy drzwi gabinetu pana Morgana otwierają się z hukiem, a Gniewosz wpada na hol jak burza. Jego twarz jest wykrzywiona złością, a włosy są jeszcze bardziej zmierzwione niż zwykle, jakby przed chwilą przesunął przez nie dłonią w frustracji.
— Nie skończyliśmy z tatą! Wracaj, Gniew! — głos jego matki niesie się echem z salonu.
Gniewosz odwraca się na pięcie i odpowiada z lodowatym spokojem, który jednak wywołuje ciarki na plecach:
— Ale ja skończyłem.
Potem jego spojrzenie spoczywa na mnie. Przez krótką chwilę mam wrażenie, że coś w jego oczach się zmienia — jakby zobaczył coś, czego wcześniej nie zauważył. Ale to mija, bo szybko wraca do swojej gniewnej postawy.
— Jesteś z siebie zadowolona? — rzuca z goryczą, a jego głos ocieka ironią.
Te słowa uderzają mnie jak precyzyjny cios. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążę, on już przenosi wzrok na Tymona, który wciąż stoi obok mnie, z rękami niedbale wciśniętymi w kieszenie i z chichotem na ustach.
— A ty co tu robisz? — pyta ostro, mrużąc oczy. — Dobrze się bawisz, hę?
Tymon wzrusza ramionami, całkowicie niewzruszony tonem brata.
— Po prostu robię to, czego ty nie umiesz — mówi z lekkim uśmiechem. — Staram się, żeby Sara poczuła się tutaj dobrze.
Słowa Tymona wydają się dolaniem oliwy do ognia. Gniewosz robi krok w jego stronę, jakby chciał rzucić jakąś ciętą ripostę, ale zamiast tego tylko zaciska pięści.
— Nie zesraj się, panie wielkoduszny! — wypluwa przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego, a potem na mnie.
— Panowie, spokojnie — wtrącam się w końcu, starając się załagodzić sytuację. — To wszystko to... to moja wina, okej? Straciłam rachubę czasu. Przepraszam, że zrobiłam niepotrzebnie tylko bałagan.
Obaj bracia patrzą na mnie z różnymi wyrazami twarzy. Tymon wygląda na rozbawionego, jakby właśnie usłyszał coś absurdalnego, a Gniewosz... cóż, jego wyraz twarzy trudno mi odczytać. Jest w nim złość, ale i coś jeszcze, coś, co sprawia, że czuję się nieswojo.
— Twoja wina? — Tymon parska śmiechem. — Sara, bądź poważna. To Gniewosz jest mistrzem bałaganu, nie ty.
— Zamknij się, Tymon — ucina ostrym tonem Gniewomir.
Zapada niezręczna cisza. Czuję, jak napięcie między braćmi rośnie, a ja stoję pośrodku tej burzy, nie wiedząc, co zrobić. Czy powinnam coś powiedzieć? A może najlepiej byłoby po prostu wyjść?
— Ej, nie przesadzaj! — Tymon nagle prostuje się, a jego głos jest zimny, w kontrze do zwyczajowego lekceważącego tonu. — To nie jej wina, że masz w zwyczaju zachowywać się jak dzieciak, który nie wie, co to odpowiedzialność.
— Zamknij się, Tymon! — wybucha Gniewosz, robiąc krok w jego stronę. — Nie wtrącaj i trzymaj pysk!
— O tak, bo to tylko ty masz prawo się odzywać nieproszony? — Tymon mówi to z goryczą, a na jego twarzy pojawia się cień wyrazu, którego wcześniej u niego nie widziałam — zawód, może nawet gniew. — Zawsze musisz robić z siebie ofiarę?
Gniewosz zaciska pięści, jakby nie wiedział, co zrobić z narastającą w nim złością. Jego oczy przenoszą się z Tymona na mnie i z powrotem.
— Bo ty, Tymon, zawsze wszystko wiesz najlepiej! — mówi przez zaciśnięte zęby, a w jego głosie jest coś złamanego, coś, co każe mi zrobić krok w tył.
— Przestańcie! — wyrywa mi się, zanim zdążę pomyśleć. — Naprawdę nic strasznego się przecież nie stało, po prostu... dajcie, proszę, już spokój.
Mój głos brzmi jak krzyk kogoś, kto za chwilę pęknie i się rozpłacze. Obaj bracia zamierają na chwilę, patrząc na mnie, jakbym nagle wyrosła z ziemi.
— To bez sensu! To, co się tu dzieje, jest chore! Proszę, po prostu przestańcie. — Zakrywam uszy.
Moje słowa wiszą w powietrzu, ciężkie i trudne do zignorowania. W końcu głos ojca przerywa ciszę.
— Wszyscy się uspokójcie. Natychmiast — mówi cicho, ale z taką stanowczością, że nawet Gniewosz się cofa. — Nie mam zamiaru tolerować kolejnego przedstawienia w tym domu. Poza tym Sara ma tutaj odpocząć i czuć się bezpiecznie!
Gniewosz zrywa kontakt wzrokowy z ojcem, Tymonem i mną. Zaciska zęby, obraca się na pięcie i zbiega po schodach. Drzwi na tyły domu otwierają się z trzaskiem, a potem znów się zamykają.
Zapada cisza. Czuję, jak nogi mam jak z waty, a gardło ściśnięte tak, że ledwo łapię oddech. Tymon wzdycha, przeczesując włosy dłonią, i patrzy na mnie z czymś, co przypomina współczucie.
— Dobra, może teraz będzie ciut spokojniej — mówi cicho, choć w jego tonie jest zmęczenie.
— Ja... przepraszam — szepczę, choć wiem, że te słowa niczego nie zmienią.
Tymon patrzy na mnie, przez chwilę w milczeniu, a potem wyciąga rękę, jakby chciał mnie uspokoić.
— To nie twoja wina — mówi łagodnie. — Po prostu... witaj w naszej rodzinie.
Jego słowa są gorzkim żartem, ale w jakiś sposób czuję, że to jedyna odpowiedź, którą mogę teraz zaakceptować.
Do późnego wieczora jestem skupiona na układaniu swoich rzeczy w szafkach w pokoju na poddaszu.
Taszczenie kartonów wydaje mi się niemal jakimś ucieczkowym rytuałem. Mama próbuje nadać temu sens, opowiadając o tym, jak świetnie będzie nam tutaj — nowy początek i tak dalej. Słucham jej jednym uchem, skupiając się na tym, żeby nie potknąć się na wąskich schodach.
— Wiesz, każdy ma swoje problemy i być może to wszystko się skumulowało... — zaczyna, ale przerywam jej, nie chcąc już do tego wracać.
— Tak, wiem mamo, nie chcę o tym rozmawiać.
Gdy znowu wracam po kolejny karton, mama schodzi na dół i razem z Sylwią piją na werandzie herbatę, a ja niechcący zerkam przez uchylone drzwi do jednego z pokoi.
Gniewomir.
Gniewosz.
Gniew.
Jego sylwetka porusza się z niezwykłą intensywnością, a każdy cios, który zadaje wiszącemu workowi treningowemu, wydaje się przesiąknięty złością i nienawiścią. Wali w niego pięściami z taką siłą, która aż mnie przeraża, a potem dodaje kopnięcia — szybkie, precyzyjne, niemal agresywne. Jestem przekonana, że z łatwością powaliłby samego Pudziana.
Staję jak wryta. Nie chcę się wtrącać, nie chcę go rozdrażnić jeszcze bardziej, ale coś w tej scenie przykuwa moją uwagę. Czy to frustracja, wściekłość, czy może coś jeszcze? Widzę, jak zaciska zęby, a mięśnie jego ramion i brzucha napięte są do granic możliwości.
I wtedy, niestety, nasz wzrok krzyżuje się ze sobą.
Gniewosz przestaje, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim rytmie. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię oderwać od niego wzroku, od jego nagiego torsu, zaznaczonych mięśni Chłodne spojrzenie wbija we mnie w podłogę. Gniewosz niemalże mechanicznie ociera spocone ciało ręcznikiem i odzywa się:
— Koniec przedstawienia! — i z hukiem, prawie przed nosem, zamyka mi drzwi.
Po chwili słyszę jak jeszcze mocniej wali w worek.
W jednej chwili czuję się jakbym wtargnęła na bardzo prywatny teren, na który nie miałam prawa wchodzić. To jak czytanie cudzych listów.
Poprawiam karton, który niemal wyślizguje mi się z rąk, i odwracam wzrok, wdrapując się po schodach.
— Przepraszam — mamroczę cicho, choć jestem niemal pewna, że nie usłyszał.
Szybkim krokiem wchodzę do pokoju i opieram plecy o drzwi. Moje ręce drżą, gdy stawiam pudełko na podłodze i odchodzę parę kroków. Próbuję zebrać myśli, ale tamten obraz — jego zaciśnięte pięści i pełne złości spojrzenie — nie chce mnie opuścić.
— Wszystko w porządku? — słyszę po chwili znajomy głos i odwracam się w kierunku drzwi.
— Tak, jasne — odpowiadam panu Morganowi szybko, zmuszając się do uśmiechu.
Nie jestem jednak pewna, czy tak naprawdę w to wierzę.
Próbuję zebrać myśli, ale to wszystko, co wydarzyło się dzisiaj, wciąż mi doskwiera. Pan Morgan obiecuje mi, że postara się, by chłopcy zrzucili z tonu i zachowywali się jak normalni, cywilizowani ludzie, ale nie wiem, czy to wystarczy.
— Chcesz herbaty z cytryną i miodem, dziewczyny zapraszają na werandę jak coś? — pyta mnie uprzejmie, z lekkim uśmiechem.
— Dziękuję, ale... chyba pójdę pod prysznic i położę się spać. Za dużo wrażeń... — odpowiadam, starając się brzmieć spokojnie, choć głos drży mi lekko.
— Oczywiście, rozumiem — mówi, a jego uśmiech staje się jeszcze bardziej łagodny. — Niestety prysznic na poddaszu nie działa, ale jakbyś czegokolwiek potrzebowała, to po prostu zejdź na dół.
Chwytam za ręcznik i piżamę z łóżka, starając się nie myśleć o wszystkim, co się stało. Powoli wstaję i wychodzę z pokoju, udając się na parter, w stronę łazienki.
Chociaż jestem już w miarę spokojna, moje kroki wciąż brzmią ciężko, jakby w to w nich spoczywał cały ciężar tych nieprzyjemnych wydarzeń. Nagle, w momencie, gdy schodzę na parter, zatrzymuję się, widząc Gniewosza, czekającego pod łazienką na swoją kolej.
Stoi tam, opierając się o ścianę, patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że będę mnie tutaj spotka.
W milczeniu, jego wzrok przesuwa się z telefonu na mnie, a ja czuję, jak moje serce przyspiesza. W jego oczach widzę coś, co nie pasuje do całej tej złości — coś, co mogłoby być współczuciem, może jakimś dziwnym rozbiciem, ale nie jestem pewna, czy to tylko moje wyobrażenie.
Zatrzymuję się w martwej ciszy, czując, jak napięcie w powietrzu narasta. Z werandy dochodzą echa rozmowy mojej mamy i rodziców Gniewosza, ale ja już tego nie słucham.
Atmosfera między nami jest napięta, jakby każde nasze słowo mogło rozpętać kolejną burzę. Jego oczy, ciemne i pełne gniewu, teraz zdają się być zupełnie inne — nieco zmiękczone, jakby roztrzaskane na kawałki przez wszystko, co się wydarzyło. Chciałabym zapytać, co się z nim dzieje, ale nie wiem, czy to odpowiedni moment.
Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, Gniewosz podnosi rękę i przegania jakby niewidzialnego robaka.
— Nie patrz tak na mnie — mówi, a jego głos jest cichy, ale twardy.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Moje usta są suche, a serce bije mi jak oszalałe, gdy patrzę na niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro