Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Jesteś z siebie zadowolona?

Odwiedzam małą księgarnię i kupuję debiut literacki "Kochanie? Witam w piekle" alexamrorers. Siadam na ławce w parku i w akompaniamencie szumu lip i gwaru miasteczka, zaczynam czytać. Gdy odrywam się od lektury, odkrywam, że powoli zapada zmierzch, spoglądam na zegarek — dochodzi już ósma.

W powietrzu unosi się chłód, a pierwsze gwiazdy zaczynają rozświetlać granatowe niebo. Staram się nie panikować, choć uczucie bezradności zaczyna mnie przytłaczać. Chowam książkę do małej torebki i udaję się na najbliższy przystanek autobusowy. Wpatruję się w rozkład jazdy, a litery powoli zlewają się w jedno. Ostatni autobus odjechał dwie godziny temu. Oddycham głęboko i wyciągam telefon z kieszeni. Nie mam wyboru. Muszę zadzwonić do mamy.

Trzęsącymi się palcami wybieram jej numer. Po chwili słyszę jej głos.

— Mamo? Możesz po mnie przyjechać? — mówię szybko, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.

— Przyjechać? A coś się stało? Gdzie Gniewomir? Wszystko jest w porządku?

— Po prostu... przyjedź jestem pod ratuszem. Potem wszystko ci wyjaśnię, okej?

Mama z początku jest zdziwiona, ale po chwili zgadza się bez wahania.

— Zaraz będę — mówi, a ja czuję ogromną ulgę.

Rozłączam się i siadam na ławce. Kwadrans później razem z mamą wracam do domu Morganów. Staram się kryć Gniewosza, ale za późno. Gdy wychodzę z auta, już z daleka słyszę podniesione głosy. Otwieram ostrożnie furtkę i podchodzę bliżej, nie chcąc robić hałasu.

— Jak mogłeś zostawić ją samą? — słychać złość w głosie matki Gniewosza. — To była twoja odpowiedzialność! Mogłeś ją odwieźć i potem zająć się tymi twoimi ważnymi sprawami!

— Pytałem do cholery! — odkrzykuje Gniewosz. — Powiedziała, że da sobie radę! Uśmiechnęła się, jakby wszystko było w porządku!

— A ty nie pomyślałeś, żeby to sprawdzić? Żeby wziąć jej numer telefonu i później się upewnić czy jest już u nas w domu? Przecież ona tutaj jest pierwszy raz w życiu! — dodaje ojciec, nie mniej zirytowany.

Opieram plecy o zimną ścianę, słuchając podniesionych głosów. Złość rodziców Gniewosza jest niemal namacalna. Moja mama spogląda na mnie i tylko kręci głową, bo przecież sama jest zła, ale nie da tego po sobie poznać.

— Jak mogłeś ją tak po prostu zostawić? Powtarzam, byłeś odpowiedzialny za Sarę, Gniewosz! — jej słowa są ostre i bezkompromisowe.

— Przecież pytałem, czy da sobie radę! Ile razy mam powtarzać?;Powiedziała, że tak! Z uśmiechem! Co miałem zrobić, odprowadzić ją za rękę jak małą dziewczynkę? — Gniewosz brzmi na równie sfrustrowanego, co oburzonego, gdy kolejny raz tłumaczy się rodzicom.

Czuję, jak gorąco wypełnia mi twarz. Mama kieruje się w stronę łazienki, a mnie prosi, żebym się nie mieszała i poszła na poddasze. Oczywiście, że jej nie słucham, tylko staję w głąb korytarza i nasłuchuję.

Nie chciałam być problemem, nie chciałam nikomu sprawiać kłopotów. Stoję tam, nieruchomo, gdy nagle słyszę obok siebie głos.

— Gniewosz to naprawdę oryginał, co? Czasem mam wrażenie, że ktoś go podmienił...

Odwracam się zaskoczona i widzę wysokiego blondyna. Ma rysy twarzy nieco delikatniejsze niż jego starszy brat, ale oczy te same — ciemne i błyszczące, choć jego spojrzenie jest pełne rozbawienia.

— Ty musisz być Sara — mówi, wyciągając rękę. — Jestem Tymon, młodszy brat tego geniusza.

Niepewnie podaję mu dłoń.

— Cześć — odpowiadam cicho i zakładam kosmyk włosów za ucho.

— Nie przejmuj się nimi — rzuca, opierając się ramieniem o ścianę, tuż obok mnie. — Rodzice zawsze robią dramę, jak Gniewosz coś odwali. A on zawsze coś odwala... Nawet bym się zdziwił, gdyby dzisiaj nic nie nawywijał.

Patrzę na niego, próbując wyczuć, czy mówi poważnie, ale jego uśmiech wydaje się szczery, a ton głosu beztroski.

— Nie chciałam robić problemu, a wyszło jak wyszło, po prostu straciłam poczucie czasu... — mówię w końcu, czując potrzebę wyjaśnienia.

Tymon macha ręką.

— Problem? — parska. — Zostawił cię samą, a teraz ma ochrzan, zasłużony zresztą. To klasyczny Gniewosz. Pan nieroztropny i z głową, Bóg wie tylko gdzie. I pomyśleć, że to on jest starszym bratem...

Milczymy przez chwilę, a zza ściany nadal dobiegają urywane fragmenty kłótni. Tymon zerka na mnie kątem oka.

Czuję, jak moje serce przyspiesza, kiedy drzwi gabinetu pana Morgana otwierają się z hukiem, a Gniewosz wpada na hol jak burza. Jego twarz jest wykrzywiona złością, a włosy są jeszcze bardziej zmierzwione niż zwykle, jakby przed chwilą przesunął przez nie dłonią w frustracji.

— Nie skończyliśmy z tatą! Wracaj, Gniew! — głos jego matki niesie się echem z salonu.

Gniewosz odwraca się na pięcie i odpowiada z lodowatym spokojem, który jednak wywołuje ciarki na plecach:

— Ale ja skończyłem.

Potem jego spojrzenie spoczywa na mnie. Przez krótką chwilę mam wrażenie, że coś w jego oczach się zmienia — jakby zobaczył coś, czego wcześniej nie zauważył. Ale to mija, bo szybko wraca do swojej gniewnej postawy.

— Jesteś z siebie zadowolona? — rzuca z goryczą, a jego głos ocieka ironią.

Te słowa uderzają mnie jak precyzyjny cios. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążę, on już przenosi wzrok na Tymona, który wciąż stoi obok mnie, z rękami niedbale wciśniętymi w kieszenie i z chichotem na ustach.

— A ty co tu robisz? — pyta ostro, mrużąc oczy. — Dobrze się bawisz, hę?

Tymon wzrusza ramionami, całkowicie niewzruszony tonem brata.

— Po prostu robię to, czego ty nie umiesz — mówi z lekkim uśmiechem. — Staram się, żeby Sara poczuła się tutaj dobrze.

Słowa Tymona wydają się dolaniem oliwy do ognia. Gniewosz robi krok w jego stronę, jakby chciał rzucić jakąś ciętą ripostę, ale zamiast tego tylko zaciska pięści.

— Nie zesraj się, panie wielkoduszny! — wypluwa przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego, a potem na mnie.

— Panowie, spokojnie — wtrącam się w końcu, starając się załagodzić sytuację. — To wszystko to... to moja wina, okej? Straciłam rachubę czasu. Przepraszam, że zrobiłam niepotrzebnie tylko bałagan.

Obaj bracia patrzą na mnie z różnymi wyrazami twarzy. Tymon wygląda na rozbawionego, jakby właśnie usłyszał coś absurdalnego, a Gniewosz... cóż, jego wyraz twarzy trudno mi odczytać. Jest w nim złość, ale i coś jeszcze, coś, co sprawia, że czuję się nieswojo.

— Twoja wina? — Tymon parska śmiechem. — Sara, bądź poważna. To Gniewosz jest mistrzem bałaganu, nie ty.

— Zamknij się, Tymon — ucina ostrym tonem Gniewomir.

Zapada niezręczna cisza. Czuję, jak napięcie między braćmi rośnie, a ja stoję pośrodku tej burzy, nie wiedząc, co zrobić. Czy powinnam coś powiedzieć? A może najlepiej byłoby po prostu wyjść?

— Ej, nie przesadzaj! — Tymon nagle prostuje się, a jego głos jest zimny, w kontrze do zwyczajowego lekceważącego tonu. — To nie jej wina, że masz w zwyczaju zachowywać się jak dzieciak, który nie wie, co to odpowiedzialność.

— Zamknij się, Tymon! — wybucha Gniewosz, robiąc krok w jego stronę. —  Nie wtrącaj i trzymaj pysk!

— O tak, bo to tylko ty masz prawo się odzywać nieproszony? — Tymon mówi to z goryczą, a na jego twarzy pojawia się cień wyrazu, którego wcześniej u niego nie widziałam — zawód, może nawet gniew. — Zawsze musisz robić z siebie ofiarę?

Gniewosz zaciska pięści, jakby nie wiedział, co zrobić z narastającą w nim złością. Jego oczy przenoszą się z Tymona na mnie i z powrotem.

— Bo ty, Tymon, zawsze wszystko wiesz najlepiej! — mówi przez zaciśnięte zęby, a w jego głosie jest coś złamanego, coś, co każe mi zrobić krok w tył.

— Przestańcie! — wyrywa mi się, zanim zdążę pomyśleć. — Naprawdę nic strasznego się przecież nie stało, po prostu... dajcie, proszę, już spokój.

Mój głos brzmi jak krzyk kogoś, kto za chwilę pęknie i się rozpłacze. Obaj bracia zamierają na chwilę, patrząc na mnie, jakbym nagle wyrosła z ziemi.

— To bez sensu! To, co się tu dzieje, jest chore! Proszę, po prostu przestańcie. — Zakrywam uszy.

Moje słowa wiszą w powietrzu, ciężkie i trudne do zignorowania. W końcu głos ojca przerywa ciszę.

— Wszyscy się uspokójcie. Natychmiast — mówi cicho, ale z taką stanowczością, że nawet Gniewosz się cofa. — Nie mam zamiaru tolerować kolejnego przedstawienia w tym domu. Poza tym Sara ma tutaj odpocząć i czuć się bezpiecznie!

Gniewosz zrywa kontakt wzrokowy z ojcem, Tymonem i mną. Zaciska zęby, obraca się na pięcie i zbiega po schodach. Drzwi na tyły domu otwierają się z trzaskiem, a potem znów się zamykają.

Zapada cisza. Czuję, jak nogi mam jak z waty, a gardło ściśnięte tak, że ledwo łapię oddech. Tymon wzdycha, przeczesując włosy dłonią, i patrzy na mnie z czymś, co przypomina współczucie.

— Dobra, może teraz będzie ciut spokojniej — mówi cicho, choć w jego tonie jest zmęczenie.

— Ja... przepraszam — szepczę, choć wiem, że te słowa niczego nie zmienią.

Tymon patrzy na mnie, przez chwilę w milczeniu, a potem wyciąga rękę, jakby chciał mnie uspokoić.

— To nie twoja wina — mówi łagodnie. — Po prostu... witaj w naszej rodzinie.

Jego słowa są gorzkim żartem, ale w jakiś sposób czuję, że to jedyna odpowiedź, którą mogę teraz zaakceptować.

Do późnego wieczora jestem skupiona na układaniu swoich rzeczy w szafkach w pokoju na poddaszu.

Taszczenie kartonów wydaje mi się niemal jakimś ucieczkowym rytuałem. Mama próbuje nadać temu sens, opowiadając o tym, jak świetnie będzie nam tutaj — nowy początek i tak dalej. Słucham jej jednym uchem, skupiając się na tym, żeby nie potknąć się na wąskich schodach.

— Wiesz, każdy ma swoje problemy i być może to wszystko się skumulowało... — zaczyna, ale przerywam jej, nie chcąc już do tego wracać.

— Tak, wiem mamo, nie chcę o tym rozmawiać.

Gdy znowu wracam po kolejny karton, mama schodzi na dół i razem z Sylwią piją na werandzie herbatę, a ja niechcący zerkam przez uchylone drzwi do jednego z pokoi.

Gniewomir.
Gniewosz.
Gniew.

Jego sylwetka porusza się z niezwykłą intensywnością, a każdy cios, który zadaje wiszącemu workowi treningowemu, wydaje się przesiąknięty złością i nienawiścią. Wali w niego pięściami z taką siłą, która aż mnie przeraża, a potem dodaje kopnięcia — szybkie, precyzyjne, niemal agresywne. Jestem przekonana, że z łatwością powaliłby samego Pudziana.

Staję jak wryta. Nie chcę się wtrącać, nie chcę go rozdrażnić jeszcze bardziej, ale coś w tej scenie przykuwa moją uwagę. Czy to frustracja, wściekłość, czy może coś jeszcze? Widzę, jak zaciska zęby, a mięśnie jego ramion i brzucha napięte są do granic możliwości.

I wtedy, niestety, nasz wzrok krzyżuje się ze sobą.

Gniewosz przestaje, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w szybkim rytmie. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię oderwać od niego wzroku, od jego nagiego torsu, zaznaczonych mięśni Chłodne spojrzenie wbija we mnie w podłogę. Gniewosz niemalże mechanicznie ociera spocone ciało ręcznikiem i odzywa się:

— Koniec przedstawienia! — i z hukiem, prawie przed nosem, zamyka mi drzwi.

Po chwili słyszę jak jeszcze mocniej wali w worek.

W jednej chwili czuję się jakbym wtargnęła na bardzo prywatny teren, na który nie miałam prawa wchodzić. To jak czytanie cudzych listów.

Poprawiam karton, który niemal wyślizguje mi się z rąk, i odwracam wzrok, wdrapując się po schodach.

— Przepraszam — mamroczę cicho, choć jestem niemal pewna, że nie usłyszał.

Szybkim krokiem wchodzę do pokoju i opieram plecy o drzwi. Moje ręce drżą, gdy stawiam pudełko na podłodze i odchodzę parę kroków. Próbuję zebrać myśli, ale tamten obraz — jego zaciśnięte pięści i pełne złości spojrzenie — nie chce mnie opuścić.

— Wszystko w porządku? — słyszę po chwili znajomy głos i odwracam się w kierunku drzwi.

— Tak, jasne — odpowiadam panu Morganowi szybko, zmuszając się do uśmiechu.

Nie jestem jednak pewna, czy tak naprawdę w to wierzę.

Próbuję zebrać myśli, ale to wszystko, co wydarzyło się dzisiaj, wciąż mi doskwiera. Pan Morgan obiecuje mi, że postara się, by chłopcy zrzucili z tonu i zachowywali się jak normalni, cywilizowani ludzie, ale nie wiem, czy to wystarczy.

— Chcesz herbaty z cytryną i miodem, dziewczyny zapraszają na werandę jak coś? — pyta mnie uprzejmie, z lekkim uśmiechem.

— Dziękuję, ale... chyba pójdę pod prysznic i położę się spać. Za dużo wrażeń... — odpowiadam, starając się brzmieć spokojnie, choć głos drży mi lekko.

— Oczywiście, rozumiem — mówi, a jego uśmiech staje się jeszcze bardziej łagodny. — Niestety prysznic na poddaszu nie działa, ale jakbyś czegokolwiek potrzebowała, to po prostu zejdź na dół.

Chwytam za ręcznik i piżamę z łóżka, starając się nie myśleć o wszystkim, co się stało. Powoli wstaję i wychodzę z pokoju, udając się na parter, w stronę łazienki.

Chociaż jestem już w miarę spokojna, moje kroki wciąż brzmią ciężko, jakby w to w nich spoczywał cały ciężar tych nieprzyjemnych wydarzeń. Nagle, w momencie, gdy schodzę na parter, zatrzymuję się, widząc Gniewosza, czekającego pod łazienką na swoją kolej.

Stoi tam, opierając się o ścianę, patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że będę mnie tutaj spotka.

W milczeniu, jego wzrok przesuwa się z telefonu na mnie, a ja czuję, jak moje serce przyspiesza. W jego oczach widzę coś, co nie pasuje do całej tej złości — coś, co mogłoby być współczuciem, może jakimś dziwnym rozbiciem, ale nie jestem pewna, czy to tylko moje wyobrażenie.

Zatrzymuję się w martwej ciszy, czując, jak napięcie w powietrzu narasta. Z werandy dochodzą echa rozmowy mojej mamy i rodziców Gniewosza, ale ja już tego nie słucham.

Atmosfera między nami jest napięta, jakby każde nasze słowo mogło rozpętać kolejną burzę. Jego oczy, ciemne i pełne gniewu, teraz zdają się być zupełnie inne  — nieco zmiękczone, jakby roztrzaskane na kawałki przez wszystko, co się wydarzyło. Chciałabym zapytać, co się z nim dzieje, ale nie wiem, czy to odpowiedni moment.

Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, Gniewosz podnosi rękę i przegania jakby niewidzialnego robaka.

— Nie patrz tak na mnie — mówi, a jego głos jest cichy, ale twardy.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Moje usta są suche, a serce bije mi jak oszalałe, gdy patrzę na niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro