Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Gdybym teraz cię pocałował... odsunęłabyś się?


Gdy podchodzę do Tymona, dostrzegam, że patrzy na mnie inaczej niż zwykle — jakby czekał na coś, co mogłoby go zranić. Staję naprzeciwko niego i czuję, jak przeszywa mnie na wskroś.

— Musiałam z nim porozmawiać... — rzucam cicho, jakby w usprawiedliwieniu. Sama nie wiem, dlaczego to mówię, przecież Tymon nie jest moim chłopakiem.

Nie odpowiada. Zsuwa bluzę z ramienia i narzuca mi ją na plecy — ciepły, znajomy gest, który rozczula i jednocześnie przytłacza.

— Jeśli chcesz, możemy wracać. Przepraszam za to... za całe to przedstawienie. — Jego głos jest spokojny, ale w oczach czai się coś więcej — napięcie, którego nie potrafię nazwać, i zazdrość, której on nie potrafi ukryć.

Chcę coś odpowiedzieć, ale zanim otwieram usta, niewiadomo skąd, jak duch, pojawia się Kora. Wciska Tymonowi butelkę piwa i rzuca żartem:

— Napij się, młody, bo niezły odstawiliście spektakl. Serio, co tu się działo przez te kilka dni, bo serio mam jakieś braki? Kompletnie opadła mi szczęka, Tymek!

Jej śmiech rozbrzmiewa między drzewami, a ja wypuszczam nagromadzone powietrze. Wiem, że próbuje rozładować napięcie, i szczerze? Jestem jej wdzięczna. Tymon uśmiecha się sztucznie, ale kątem oka wciąż na mnie zerka.

Gdy wracamy do przyjaciół Tymka, mimowolnie przenoszę wzrok w stronę ogniska. Dostrzegam, że nad brzegiem jeziora Gniewomir siedzi obok Jagody — napiętej, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Ich rozmowa bardziej przypomina wojnę na gesty i słowa. On mówi coś błagalnie, dobrze znam minę, a ona odpiera atak i wściekle gestykuluje. Widzę moment, w którym jej postawa się zmienia — zaciska szczękę, ale gdy Gniewomir nachyla się bliżej, by zmusić ją do spojrzenia mu w oczy, w końcu ulega.

Jakie to typowe... Aż mi niedobrze.

Nagle czuję jego wzrok na sobie. Wiem, że patrzy. Jestem tego pewna, ale udaję, że rozmowa z Pawłem jest naprawdę bardzo wciągająca. Chwilę później podnosi się i bez słowa znika z Jagodą w gęstwinie drzew.

— Spróbujcie tego, houk! — Seweryn pojawia się obok nas, wyciągając w naszym kierunku skręta. — Fajka pokoju... if you know what I mean?

Tymon posyła mi rozbawione spojrzenie, po czym bierze bucha i podaje mi papierosa. Waham się, ale tylko przez ułamek sekundy. Kiedy dym wypełnia moje płuca, kaszel wyrywa mi się z gardła jak eksplozja.

— Nie tak łapczywie, panno Saro — Seweryn śmieje się, poklepując mnie po plecach. — Szanuj zieleń.

Już wiem, że to nie był zwykły papieros.

Wieczór upływa na rozmowach i śmiechu, ale mnie do śmiechu, to wcale nie jest.

Ciepłe powietrze przesycone zapachem dymu i ogniska, powoli zaczyna mi przeszkadzać. W końcu, gdy robi się już bardzo późno, ludzie rozchodzą się w małych grupkach, a niektórzy kładą się na kocach, wpatrzeni w gwiazdy. Ponoć dzisiaj można zaobserwować spadające gwiazdy.

Tymon wstaje i podaje mi rękę.

— Na nas też już pora — rzuca przyjaciołom, patrząc na mnie, a ja nie protestuję.

Chwytam jego dłoń, próbuję wstać, ale nogi — zmęczone i odurzone alkoholem — plączą się leniwie.

Idziemy obok siebie przez ciemność, którą rozświetla jedynie blask księżyca. Ciepło alkoholu powoli ustępuje miejsca nocnemu chłodowi, ale moja równowaga nadal pozostawia wiele do życzenia. Tymon idzie blisko. Jego dłoń co chwilę muska moją — niby przypadkiem, ale oboje wiemy, że to nie przypadek. W końcu odwracam głowę i patrzę na niego. Czuję w sobie dziwną pewność, która rzadko mi towarzyszy i wypalam, ośmielona procentami, które krążą w moich żyłach.

— Tymon... — zaczynam i zatrzymuję się.

Ten od razu przenosi na mnie wzrok. Jest uważny, jakby próbował przewidzieć, co za chwilę powiem.

— Właściwie, to dlaczego mnie pocałowałeś? Przecież nie jesteśmy ze sobą...

Zatrzymuje się nagle i robi kilka kroków w moją stronę. Milczy przez moment, mierząc mnie intensywnym spojrzeniem. Czuję, jak coś ściska mnie w żołądku, gdy widzę ten błysk w oku.

Jego wzrok przesuwa się powoli z moich oczu na usta, jakby badał każdy szczegół. Czuję, jak robi mi się gorąco.

— A dlaczego miałbym tego nie zrobić? — Jego głos jest niski, prawie szept. — Bardzo chciałem. I chcę nadal...

Nie odpowiadam. Coś w tej chwili sprawia, że zapominam, jak się oddycha. Tymon nachyla się lekko, jakby chciał mnie znowu pocałować.

I wtedy krzyk przecina nocną ciszę, a ja niemal dostaję zawału. To ktoś, kogo nie rozpoznaję, a w tej chwili chaosu to już nie ma znaczenia.

— Tymek, uciekajcie! Policja jest przy ognisku! Mają ze sobą psy! Ktoś nas wsypał! Jest przypał!

Tymon nie czeka. Łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę lasu. Gałęzie smagają mnie po twarzy, serce wali w piersi, a oddech urywa się w płucach.

— Dasz radę się tutaj wspiąć? — pyta, zatrzymując się przed potężnym metalowym płotem, ale gdy widzi moją minę, od razu rzuca. — Dobra, daj, podsadzę cię, okej?

— Mam sukienkę i sandały... — rzucam z przerażeniem, patrząc na niego, jakby to był najgorszy problem, jaki moglibyśmy napotkać.

— Spokojnie — mówi, rzucając szybkie spojrzenie na płot, a potem na mnie. — Musisz mi zaufać, inaczej będziemy w dupie. Złapiesz się u góry tego drążka — pokazuje palcem na wykończenie kutego płotu i części bramy — a potem, jak będziesz już siedziała okrakiem na górze, ja przejdę przez płot i cię złapię. Dobrze?

Chociaż panikuję, to nie mam wyboru. Nigdy nie uciekałam przed policją, a już na pewno nie skakałam przez bramę. Ale w tej chwili nie ma czasu na zastanawianie się.

— Tymek, ja nie... — zaczynam, czując, jak cała ta sytuacja mnie przytłacza, ale on nie czeka.

— Dawaj, nie mamy czasu — mówi stanowczo, a ja robię krok w stronę płotu, czując, jak moje serce bije szybciej.

Tymon łapie mnie za biodra, a ja zahaczam sandałami o wypustki w bramie, stopy bolą jak jasny gwint, ale zaciskam zęby. Chwytam się drążka, próbując nie myśleć o tym, jak niewygodnie jest to wszystko robić w sukience i sandałach. Zaplatam palce i czuję, jak metal wbija mi się w dłonie. Kiedy już siadam na górze, nie czuję nic, oprócz tego, że muszę się pośpieszyć, bo inaczej będziemy mieć kłopoty. Nagle czuję, jak Tymon wdrapuje się na bramę, która zaczyna się lekko chwiać, a potem skacze. W chwili, gdy jego stopy dotykają ziemi, czuję się spokojniejsza.

— Dasz radę? — Tymon raczej nie jest o tym przekonany, pewnie pyta tylko dlatego, żeby usłyszeć to ode mnie.

— Nie mamy wyboru...

Wyciąga do mnie ręce, żeby mnie złapać i gdy już się decyduję się zeskoczyć, zahaczam sukienką o wystający pręt z bramy. Niestety Tymonowi nie udaje się mnie złapać. Tracimy równowagę i oboje przewracamy się na trawę. Lądujemy na niej w sposób, który mógłby być zabawny, gdyby nie szaleńcze okoliczności.

— Cholera...

A potem wybuchamy śmiechem.

Nie mogę przestać. Tymon też. Przewraca się na plecy, śmiejąc się tak mocno, że brzuch mu drży.

Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, coś w tej chwili przestaje być śmieszne. Tymon nachyla się nade mną, odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy.

— Wszystko w porządku? — pytam, próbując uspokoić oddech.

Jego spojrzenie w ciemności jest poważne, może nawet odrobinę zmartwione. Przełyka ślinę i oblizuje usta.

— Tak... po prostu chciałem, żebyś wiedziała, że cieszę się, że tu jesteś. — Jego głos jest cichy, ale szczery.

Nie odpowiadam. Serce wali mi jak oszalałe. W jednej chwili przestaję się śmiać.

Patrzymy na siebie bez słowa. Nagle czuję, jak jego usta przywierają do moich, delikatnie, ale z tą samą pewnością, jaką miał wcześniej. Przymykam oczy i czuję jego dłoń na moim policzku. Jego oddech na mojej szyi. Dłoń przesuwa się po moim ramieniu, przyciągając mnie do siebie, a druga gładzi policzek. Wilgotna trawa drażni mnie, potęgując dziwne dreszcze. Ciało drży pod jego dotykiem. Z naszych ust ulatują ciche westchnienia, które mieszają się z dźwiękiem cykad.

Chwilę później, gdy pocałunek staje się bardziej intensywny, czuję, jak jego ręka powoli przesuwa się wzdłuż mojej talii, wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Delikatnie zahacza o mój dekolt i zostawia kilka wilgotnych pocałunków, na na szyi również. To intensywne doznanie, pełne napięcia i czegoś dziwnie obcego. Mimo że część mnie chce tego, druga czuje nagły impuls, by się cofnąć. Gdy jego dłoń leniwie, ale pewnie dociera do moich ud i delikatnie je rozchyla, ściskając wewnętrzną ich stronę, w tej chwili czuję, jak całe moje ciało reaguje — nie w sposób, jaki bym chciała. Jak on by chciał. Gdy sięga za materiał moich majtek, odpycham go gwałtownie, czując, jak mój oddech staje się przyspieszony, a serce bije mocniej, jakby cały świat zadrżał.

— Tymon... wracajmy — mówię cicho, ale stanowczo, patrząc mu w oczy i poprawiając sukienkę. Przez chwilę oboje milczymy, a w powietrzu unosi się napięcie.

Tymon patrzy na mnie zaskoczony, a jego spojrzenie zmienia się. Zatrzymuje się, nie próbując mnie ponownie dotknąć. Widać, że rozumie, choć nie do końca wie, co się stało.

— Przepraszam, po prostu... Sara... — oblizuje usta. — Ja... ja... Chodźmy... — Wstaje niemal mechanicznie i otrzepuje spodnie z trawy. Nie patrzy na mnie.

Idziemy w stronę ścieżki prowadzącej do domu. Cisza między nami jest ciężka i maksymalnie niewygodna. Chcę jak najszybciej być już w domu.

Kiedy dochodzimy do furtki, Tymon zatrzymuje się, zanim ją otwiera.

— Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz — mówi cicho, patrząc na mnie uważnie. — Po prostu... chciałem, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna i nie chciałem być taki... No , sama wiesz... Myślałem, że też tego chcesz... Jeśli w jakiś sposób sprawiłem, że poczułaś się źle, to bardzo cię przepraszam... — Opuszcza głowę i czeka aż się odezwę.

Chcę coś odpowiedzieć, ale słowa grzęzną mi w gardle. Posyłam mu tylko wąski uśmiech, ale nie chcę tego roztrząsać. Nie teraz.

Tymoteusz grzebie w kieszeni spodni i otwiera drzwi wejściowe. Wchodzimy po cichu, żeby nikogo nie obudzić.

Ciemność otula przytulne wnętrze, a mdłe światło latarni sączy się przez gałęzie drzew. Widzę, że Tymon waha się, a potem staje bliżej. Czuję, jak jego wzrok wwierca się w moje oczy. Nie muszę patrzeć, żeby zrozumieć, co zaraz zrobi. Nachyla się ku mnie, jakby chciał mnie pocałować, a ja odruchowo cofam głowę, robiąc krok w tył.

Zapada niezręczna cisza. W jego oczach pojawia się coś na kształt zranienia, ale szybko to maskuje. Przeczesuje włosy dłonią, a potem pociera tył szyi, jakby chciał ukryć zakłopotanie.

— Tymon... po prostu... zwolnijmy trochę, dobrze? — kładę dłoń na jego piersi i czuję jak dudni mu serce. — To dla mnie za szybkie tempo. Za dużo się dzieje... — szepcę, gdy stoimy przy schodach prowadzących na piętro. — Dziękuję za dzisiaj, mimo wszystko. Było miło spędzić czas z tobą i twoimi przyjaciółmi.

Jego twarz rozświetla delikatny uśmiech, gdy słyszy te ostatnie słowa, a ja czuję, że serce bije mi jak szalone.

— To wszystko, co chciałem usłyszeć — szepcze, a jego głos jest pełen czułości. — Dobranoc, Sara — mówi cicho, a ja całuję go w policzek, co odwzajemnia szerokim uśmiechem.

Stoję chwilę, patrząc za nim, gdy znika wdrapując się po schodach. Pozwalam, żeby poszedł pierwszy, a sama najpierw udaję się do łazienki, żeby obmyć twarz zimną wodą. Gdy wracam na korytarz i stawiam stopę na pierwszym stopniu, kątem oka zauważam ruch.

Na progu kuchennych drzwi stoi Gniewomir. W jego ręce błyszczy plastikowa butelka z wodą, a jego spojrzenie jest zimne, niemal przeszywające. Nie mogę odgadnąć, ile widział, ale jego postawa jasno mówi, że widział wystarczająco dużo.

Ruszam dalej, a on zmienia pozycję, idąc w moją stronę. Gdy mijamy się przy schodach, Gniewomir zatrzymuje się na ułamek sekundy. Jego wyzywający wzrok wbija się w moje oczy, jakby chciał mnie sprowokować.

— Dobranoc, Sara — mówi, przeciągając sylaby, a w jego głosie słychać cichą ironię.

Nie odpowiadam. Zerkam na niego kątem oka, czując, jak mój kark płonie pod jego spojrzeniem. Gniewomir rusza dalej, a jego kroki rozbrzmiewają w pustym korytarzu.

Wchodzę na poddasze i zamykam drzwi. Moje serce bije szybciej, choć nie wiem, czy to przez Tymona, Gniewomira, czy coś jeszcze innego, co unosi się w tym domu.

Wchodzę do swojego pokoju na poddaszu, zamykam drzwi, ale cisza wciąż jest tak głośna, jakby wszystko w tym domu mnie teraz obserwowało. Serce wciąż bije nierówno, jakby próbowało wyrwać się z klatki piersiowej. Siadam na brzegu łóżka, starając się uspokoić oddech. Myśli w mojej głowie krążą wokół tego, co się właśnie wydarzyło, tego, co powiedział Tymon. Myśli zaczynają robić coraz większy bałagan w głowie.

Wzrok pada na okno, przez które widać niebo pełne gwiazd. Ciemność na zewnątrz przeraża mnie i uspokaja jednocześnie. W tym spokojnym, letnim wieczorze wszystko zdaje się być zawieszone w czasie, a ja, stojąc na progu tego nieoczywistego uczucia, nie wiem, jak mam dalej postępować.

To, co teraz czuję, to raczej jakieś dziwne, trudne do opisania uczucie, które nie chce opuścić mojego ciała.

Gdy kładę się na łóżku, zamykam oczy, próbując uspokoić umysł, ale myśli ciągle wirując wokół Tymona i Gniewosza, wokół tego, co się wydarzyło i, co może się wydarzyć.

Leżę w łóżku, ale sen nie przychodzi. Przewracam się z boku na bok, wpatrując się w sufit. Serce wciąż bije mi nierówno, a w głowie przewijają się wszystkie wydarzenia z tego wieczoru.

Tymon. Jego dotyk, jego słowa, ciepło jego ust na moich.

Gniewomir. Jego spojrzenie, przeszywające na wskroś, pełne czegoś, czego nie umiem nazwać.

Przymykam oczy, próbując uspokoić myśli, ale to nic nie daje. Coś w środku mnie pulsuje niepokojem, nie pozwala odpocząć. W końcu poddaję się i wstaję.

Sięgam po kubek stojący na nocnej szafce i idę do kuchni. W ciszy nocnego domu zaparzam zioła, starając się oddychać równomiernie. Ciepło kubka w moich dłoniach powinno mnie ukoić, ale nadal czuję to napięcie. Coś we mnie szarpie, coś nie daje spokoju.

Wychodzę na werandę, a ciepłe letnie powietrze otula mnie jak miękka kołdra. Noc jest niemal nierzeczywista – cicha, spokojna, na granicy jawy i snu. Gwiazdy migoczą na ciemnym niebie, a księżyc lśni srebrzyście, rozlewając na podwórko delikatny blask. W tle słychać tylko cykady i pohukiwanie sowy.

I wtedy go zauważam.

Gniewomir siedzi na schodach, papieros żarzy się między jego palcami. Ma napiętą twarz, zamyślone spojrzenie wbite w ciemność przed siebie. Patrzy gdzieś daleko, jest nieobecny – jakby chciał zniknąć w gęstwinie drzew. Jest w nim coś niepokojącego, coś, co sprawia, że nie mogę oderwać wzroku.

Robię krok naprzód, a drewniana deska pod moimi stopami cicho skrzypi, zdradzając, że nie jest tutaj sam.

Jego ramiona drgają, bo choć nie chcę, to brutalnie wyrywam go z zamyślenia. Powoli odwraca głowę, a gdy nasze spojrzenia spotykają się ze sobą, czuję, jak coś ciężkiego osiada na mojej piersi. Dlatego szybko odwracam wzrok i tylko mocniej zaciskam palce na kubku.

— Nie śpisz? — pyta, a jego głos brzmi chropowato. Obco.

— Nie mogę... — odpowiadam i upijam łyk gorącego naparu.

Gniewomir mruży oczy, zaciąga się papierosem. Żar rozświetla na chwilę jego twarz — surową, napiętą, nieprzeniknioną. Dostrzegam jak skanuje mnie wzrokiem, po czym bawi się zapalniczką.

— Zbyt wiele myśli, co? — rzuca z lekkim cynizmem i znowu spogląda na mnie.

Siadam na schodku, obejmując kubek obiema dłońmi. Przez moment milczę, ale potem kiwam głową.

— Można tak powiedzieć. — Spoglądam na niego uważnie, a Gniewomir wydaje się kompletnie pochłonięty manipulowaniem w dłoni srebrną zapalniczką — Ale ty też nie śpisz... — dodaję, po czym upijam porządny łyk herbaty. Gniewomir zastyga w bezruchu,  a jego usta wykrzywiają się w kpiącym półuśmiechu. Strzepuje popiół na ziemię.

— Noc jest zbyt piękna...

Ale ja już wiem, że to nie chodzi o noc.

Przez dłuższą chwilę mierzy mnie wzrokiem, jakby chciał mnie rozebrać na części pierwsze, rozszyfrować, wydobyć coś, czego nie chcę mu dać.

— Więc? — odzywa się cicho. — Teraz będziesz grzeczna i moralna? Udawać, że nic się nie stało? Że nic się tak cholernie nie skomplikowało?

Serce zaciska mi się w klatce piersiowej.

— Nie wiem, o czym mówisz... — mówię zestresowana i zakładam kosmyk włosów za ucho.

Gniewomir uśmiecha się krzywo, a w jego oczach pojawia się ten błysk — niebezpieczny, rozbrajająco pewny siebie.

— Oczywiście, że nie. Ty nigdy nie wiesz, prawda? — Zaciąga się dymem, cały czas patrząc mi w oczy, a potem wolno wypuszcza go w nocne powietrze. — Tylko jakoś dziwnie nie wyglądałaś na zagubioną, kiedy Tymon cię całował...

Zaciskam palce na kubku i czuję, jak serce podchodzi mi do gardła.

— Nie masz prawa mi tego wypominać, Gniewomir.

— Nie? — Unosi brew. — Bo to ja powinienem być tym złym, prawda? Tym, który bawi się ludźmi, który rozbija związki, uwodzi, zwodzi i nie wie, czego chce. A ty? Oaza spokoju i niepokalanej świętości?

— Przestań — mówię cicho, ale moje serce wali jak oszalałe.

— Nie, nie przestanę. — Jego ton jest ostrzejszy, wbija we mnie wzrok, jakby chciał mnie spalić samym spojrzeniem. — Bo widzisz, Sara, ty masz tę cholerną zdolność udawania, że nic się nie dzieje. Ale dzieje się. I dobrze o tym wiesz. Dobrze wiemy...

Nie chcę tego słuchać.

— Przecież jesteś z Jagodą — wyrzucam z siebie. — Więc o co ci do cholery chodzi, co Gniewomir?

Jego szczęka się zaciska. Oczy błyszczą złowrogo. Chyba nadepnęłam na odcisk.

— Więc teraz chodzi o Jagodę, tak? — Przechyla głowę, a jego uśmiech jest zimny, pełen kpiny. — Chcesz mnie rozliczać? A może boli cię to, co widziałaś?

— Nie, nic nie chcę.

— Kłamiesz. Widzę to w twoim spojrzeniu...

Zagryzam wargę.

— To ty zrobiłeś z tego przedstawienie, nie ja.

— A ty myślisz, że nie widziałem twojego? — odparowuje natychmiast, a ja marszczę brwi, bo nie mam pojęcia, o czym mówi.

— Mojego?

— Jak leżałaś z moim bratem na łące. Jak pozwalałaś mu cię całować, dotykać... Jakby nic innego nie miało znaczenia.

— Bo nic innego nie miało znaczenia! — wybucham, czując się kompletnie zawstydzona. Wstaję ze schodów i opieram plecy o drewnianą balustradę.

Zapada cisza.

Gniewomir patrzy na mnie długo, aż w końcu przekrzywia głowę, mrużąc oczy.

— No to świetnie — mówi cicho. — Przynajmniej już wiesz, czego chcesz — zaciąga się łapczywie i dodaje, wydmuchując dym: — Tymon to dobry chłopak. Jesteście dla siebie stworzeni...

Jego słowa nie brzmią jak zgoda. Są ciosem. Są wyrzutem. Są czymś, co boli, choć nie powinno.

Nagle prostuje się i gasi papierosa o drewnianą poręcz. Robi krok w moją stronę. Każdy jego ruch wydaje się celowy, pewny siebie, jakby wiedział dokładnie, co chce osiągnąć.

— Powiedz mi jedno — jego głos staje się cichszy, bardziej intymny. — Gdybym teraz cię pocałował... odsunęłabyś się?

Czuję jego ciepło, zapach tytoniu, letnie powietrze i coś jeszcze – coś, co pachnie nim, czymś surowym, męskim, niebezpiecznym i cholernie pociągającym. Serce wali mi jak oszalałe.

Nie dotyka mnie, ale jest tak blisko, że wystarczyłby najmniejszy ruch, żeby nasze usta się spotkały.

— Myślisz, że jesteś w stanie mnie ignorować? — szepcze, a jego głos ocieka wyzwaniem. — Myślisz, że ja mogę cię ignorować? — Zbliża się do mojego ucha i szepce: — Nie musisz odpowiadać, Sara...

Serce wali mi w piersi jak oszalałe. Powietrze nagle staje się zbyt gęste, za ciężkie.

— Odsuń się — próbuję powiedzieć stanowczo, ale mój głos ledwie przechodzi mi przez gardło.

Gniewomir patrzy na mnie przez ułamek sekundy, a potem powoli się uśmiecha. To ten uśmiech. Drapiący duszę, triumfalny, pewny siebie do granic możliwości.

Jego palce przesuwają się po moim ramieniu, muskają skórę jak piórko. To nic. To nic. Powtarzam sobie w myślach, ale moje ciało drży.

— Nie sądzę, że tego chcesz...

Jest coraz bliżej. Moje plecy sztywnieją, ale nie robię kroku w tył. Nie potrafię.

— Co jest, Sara? — jego głos jest cichy, chrapliwy, rozrywa mnie na strzępy. — Nie potrafisz już nawet mówić?

Otwieram usta, ale nie znajduję słów. Pragnienie, które czai się we mnie, jest gorące, duszące, takie kompletnie do mnie nie podobne. Próbuję go nienawidzić. Próbuję odwrócić wzrok, udawać, że to nic, że to się nie dzieje.

Ale on mnie nie puszcza.

Muska kosmyk moich włosów, jego oddech owiewa moją skórę, rozpalając ją do czerwoności.

— A co, jeśli nie chcę się odsunąć, Sara? — szepcze.

To chwila. Sekunda. Palce zaciskają mi się na jego koszuli, jeszcze zanim zdążę to powstrzymać. Nasze klatki piersiowe stykają się ze sobą.

I wtedy on odchodzi.

Zostawia mnie w ogniu. W chaosie. W środku pieprzonej burzy, którą sam rozpętał.

Patrzy na mnie, jego oczy błyszczą złowieszczo.

— Widzisz, Sara? Nie da się oszukać własnych pragnień.

— Zamknij się! Jesteś cholernym manipulatorem! Grasz nie wiadomo z kim i o co! Sam już chyba się pogubiłeś?!

— I to właśnie nas tak jara, prawda? To igranie z ogniem, co?

— Uważaj, co się nie poparzysz! — mówię, nie kryjąc wściekłości, ale Gniewomir odchodzi, zostawiając mnie z drżącym sercem i chaosem w głowie, i dłońmi, które wciąż pamiętają dotyk jego koszuli.

________________
Jeśli jesteś tutaj i czytasz, zostaw po sobie ślad, a będzie mi niezmiernie miło! 😍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro