13. Dobrze się bawiłeś?
Siedzę nieruchomo, wciąż czując na ustach smak pocałunku Tymona, choć teraz jest on przyćmiony przez coś innego - przez intensywne spojrzenie Gniewomira, przez jego słowa, które tną jak brzytwa.
Gniewomir nagle wstaje i uśmiecha się szeroko na widok kogoś, kto się do nas zbliża. Kiedy wraca, nie jest już sam.
Dziewczyna z kwiaciarni, śmieje się cicho, kiedy prowadzi ją za rękę. Jest ubrana w lekką, letnią sukienkę, a jej długie rude włosy opadają falami na ramiona. Znana jest z tego, że codziennie sprzedaje kwiaty na rynku w kwiaciarni rodziców, a jej niebieskie oczy lśnią jak nocne niebo.
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Naprawdę, nie powinno. Ale sposób, w jaki Gniewomir się do niej nachyla, jak jego dłoń leniwie sunie po jej plecach, jak szepcze jej coś na ucho, sprawia, że w moim żołądku zaciska się lodowa pięść.
A potem to się dzieje.
On ją całuje.
Nie, to nie jest jakiś niewinny pocałunek w policzek. Nie. Jego usta zatrzymują się na jej wargach, dłonie obejmują ją mocniej, a ona wtula się w niego jakby od zawsze byli razem.
Czuję, jak moje ciało sztywnieje, a skóra aż pali od gorąca, ale nie tego przyjemnego, tylko takiego, które sprawia, że coś we mnie się burzy i krzyczy.
Tymon siedzi tuż obok i milczy. Wiem, że patrzy w to samo miejsce co ja, bo jego szczęka zaciska się tak mocno, że pewnie zaraz pęknie.
Gniewomir w końcu odrywa się od Jagody i uśmiecha się lekko. Oczy ma lekko przymrużone i zamglone.
- Coś nie tak, młodzieży? - rzuca, siadając naprzeciwko mnie. Jagoda ląduje na jego kolanach i zaplata dłonie za jego szyją. - Nawet się nie przywitacie z Jagodą? Ale z was buraki.
- Dobry wieczór, Jaga - Kora wstaje i robi teatralny ukłon, aż parskam śmiechem. - Uczyniłaś nam wielką radość, dołączając do nas. Mam nadzieję, że szybko znikniesz z moich oczu, tak jak się tutaj pojawiłaś... Kontynuować? - rzuca nonszalancko, a Gniewomir tylko mierzy ją wzrokiem.
Seweryn, który chyba jako jedyny bawi się doskonale, unosi butelkę piwa, by zatrzeć to dość chłodne powitanie.
- No to, moi drodzy, toast! - oznajmia. - Za ostatnie takie lato! Niech te ostatnie tygodnie będą długie, gorące i niezapomniane!
- Za lato! - wszyscy podchwytują, podnosząc butelki.
Ale Gniewomir czeka. Czeka, aż ja wezmę swoją. Kiedy już to robię, uśmiecha się powoli, jak drapieżnik, który w końcu doczekał się swojej chwili.
- I za nowe znajomości - dodaje, a jego spojrzenie wbija się prosto we mnie, jakby chciał mnie złamać tymi słowami.
Jagoda śmieje się perliście, składając mu szybki pocałunek na policzku, a ten odwraca się i przywiera do jej ust, aż ta chichocze.
Czuję, jak Tymon porusza się obok mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Jego dłoń napina się na kolanie i dobrze wiem, że jest po prostu zazdrosny.
Podnoszę butelkę do ust, ale moje palce są lodowate, a smak piwa jest gorzki jak żal, który nagle osiada mi w piersi.
Dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane?
Gniewomir udaje, że świetnie się bawi, ale widzę napięcie w jego barkach, w sposobie, w jaki zerka ukradkiem w moją stronę.
To gra.
To gra, w której oboje przegrywamy.
Albo cała trójka.
Gniewomir patrzy na mnie, ale to nie jest zwykłe spojrzenie. To wyzwanie. To cholerny teatr, a ja jestem jego główną widownią.
- Chyba przyszłam w idealnym momencie, co? - śmieje się Jagoda splatając palce na karku Gniewomira i spogląda na Bartosza, który serwuje kiełbaski.
Gniewomir sięga po jedną i karmią się z Jagodą na wzajem, aż wywracam oczami.
- W najlepszym - odpowiada Gniewomir, nie odrywając ode mnie wzroku.
Jej usta lądują na jego szyi. Nie robi tego subtelnie. Całuje go, bawi się jego skórą, a on... on pozwala jej na wszystko.
Nie wiem, co boli bardziej - to, że robi to celowo, czy to, że naprawdę może jej pragnąć.
- Kurwa... jaki cyrk - mamrocze Kora, wyczuwając napięcie.
Nikt inny się nie odzywa. Wszyscy obserwują tę farsę, aczkolwiek nikt tego przecież tak nie przeżywa jak ja.
Gniewomir obejmuje Jagodę, jakby robił to od lat, trzyma ją przy sobie, przyciąga bliżej, pozwala, by jej palce muskały jego kark, jakby była dla niego czymś więcej niż tylko chwilowym kaprysem.
Kora przewraca oczami i od razu wali prosto z mostu:
- To co, kwiatuszku? Sprzedaż nam dziś jakiś bukiet, wiązankę na tę wspaniałą okazję?
Jagoda prostuje plecy, ale jej uśmiech nawet nie drgnie. Jest zbyt przyzwyczajona do złośliwych komentarzy.
- Mogłabym upleść wianek dla ciebie, ale nie wiem, czy znajdę odpowiednio dużo chwastów - odpowiada słodko.
Kora już otwiera usta, ale przerywa jej Gniewomir:
- Serio, Kora? Dlaczego pastwisz się nad Jagodą? Co ona ci zrobiła?
- Pstro! Co ty, kurwa, możesz wiedzieć?!- burczy Kora, krzyżując ręce na piersi.
Jagoda zerka na nią, a potem spogląda na mnie. Widzę błysk w jej oczach - ciekawość. Jakby zastanawiała się, skąd my się znamy. Musi mnie kojarzyć.
- Czemu tak na mnie patrzysz? - pyta w końcu, celując we mnie tymi swoimi niebieskimi oczyskami bazyliszka.
- Ja? Nie patrzę, to ty mnie obserwujesz- odpowiadam szybko, trochę zestresowana.
Gniewomir prycha pod nosem i pochyla się do Jagody.
- Nie przejmuj się nimi. One są po prostu zazdrosne.
- O ciebie, myszko? - Jagoda przekrzywia głowę, a w jej głosie jest coś prowokującego.
- O mnie, o ciebie... - Gniewomir przesuwa kciukiem po jej policzku i zatrzymuje go no jej ponętnych ustach. - O nas. - kończy, całując ją.
Czuję, jak Tymon spina się obok mnie, ale nie mówi nic. Ja też powinnam milczeć, powinnam udawać, że to wszystko mnie nie rusza. Ale, do cholery, rusza.
Kora prycha, nie kryjąc irytacji:
- Nierozśmieszaj mnie, Gniewomir, ty jesteś tak stały w uczuciach, jak ja empatyczna. Wcale.
- No widzisz, człowiek się zmienia - wzrusza ramionami, ale widać, że to celowa prowokacja.
- A to ciekawe... - wtrącam się, zanim zdążę się ugryźć w język.
Zapada chwila ciszy. Ognisko trzaska, iskry tańczą w powietrzu, a ja czuję na sobie jego spojrzenie - ciężkie, oceniające, jakby czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Jagoda uśmiecha się lekko, nieświadoma napięcia, które między nami pulsuje jak struna.
- Może po prostu wreszcie wie, czego chce - mówi, całując gow usta, trochę jakby na siłę, przyciągając go za brodę.
Gniewomir patrzy mi prosto w oczy i mówi:
- Może.
Zaciskam dłonie w pięści i odwracam wzrok, ale Kora nie odpuszcza.
- A ty, Jaga, naprawdę myślisz, że jesteś wyjątkiem? Że jak sobie tu posiedzisz na jego kolanach, to nagle, pstryk, i cię pokocha? Już mi cię żal. Albo jednak nie.
- Kora! - Gniewomir mówi ostrzegawczo, ale ona tylko rozkłada ręce.
- No co? Przecież wszyscy wiemy, jak to się skończy. Jutro obudzisz się sama, a Gniewek zniknie, jak to ma w swoim zwyczaju. Zresztą, ciebie też Jagoda znamy raczej z tego, że zajętym chłopakom wskakujesz do łóżka!
Jagoda marszczy brwi, ale zanim zdąży odpowiedzieć, Gniewomir wzdycha ciężko.
- Jesteś dzisiaj naprawdę wredna. Może po prostu powinnaś się napić i odpuścić sobie te głupie insynuacje. Albo ktoś powinien porządnie cię... no wiesz, co mam na myśli, bo jesteś nie do wytrzymania - rzuca tym swoim tonem, który mnie wręcz wkurza.
Zaciskam palce na butelce, czując, jak nagła fala irytacji podnosi mi temperaturę ciała. Kora nie odpuszcza, a Jagoda... Jagoda wciąż siedzi na kolanach Gniewomira, jakby była królową wieczoru, a my - tylko publicznością w jej spektaklu.
- Nie do wytrzymania? - Kora unosi brew i przekrzywia głowę. - Och, Gniewek, naprawdę? W takim razie może się poświęcisz i zajmiesz mną dziś wieczorem, skoro masz takie dobre pomysły i sprawdzone sposoby, co? - Jej głos ocieka kpiną, aż Seweryn krztusi się piwem.
Jagoda odwraca głowę w stronę Kory, marszcząc brwi.
- Boże, ale ty jesteś... - zaczyna, ale Kora wchodzi jej w słowo.
- No, śmiało, kwiatuszku. Dokończ. Jestem jaka? - Jej głos ocieka sarkazmem, a ja czuję jak drga mi kącik ust.
Jagoda prostuje plecy, jakby chciała pokazać, że się jej nie boi.
- Chamska. Wredna. Toksyczna. Skąd miałam wiedzieć, że Bruno był wtedy z tobą?!
- Och, dziękuję za przepiękne komplementy - Kora składa dłonie jak do modlitwy. - Wiesz, ty za to jesteś... jak to ująć? Ach, tak, po prostu tępa i puszczalska! Przynajmniej coś nas różni!
Wokół zapada cisza, jakby wszyscy jednocześnie wstrzymali oddech. Gniewomir od razu spina się pod Jagodą, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, ona prostuje się i zaciska usta.
- Powiedziała, co wiedziała...
Gniewomir przeczesuje dłonią włosy, zirytowany.
- Kora, do cholery, skończ, bo to naprawdę nie jest już zabawne.
- Co? Przeszkadza ci, że ktoś mówi prawdę? I to nie miało być zabawne!
Jagoda wstaje gwałtownie z jego kolan.
- Wiesz co? Mam to gdzieś. Nie muszę słuchać tego bełkotu. A na miejscu Brunona też bym puściła cię bokiem, kretynko!
- To nie słuchaj - Kora rozkłada ręce. - Wstań, wyjdź, masz moje pozwolenie! Z Panem Bogiem! - Robi znak krzyża.
Jagoda wygląda, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Gniewomir kładzie jej dłoń na nadgarstku, jakby chciał ją zatrzymać.
- Jaga, daj spokój, nie przejmuj się, nie znasz Kory, ona zawsze coś głupiego gada.
Ale ona już nie słucha. Odwraca się na pięcie i rusza w stronę swoich przyjaciół.
- No i poszła - mruczy Kora, upijając łyk piwa. - Ulga, jak po oddaniu moczu. To był ostatni raz, kiedy ją tutaj przyprowadziłeś! - te słowa kieruje do Gniewomira.
Gniewomir patrzy na nią z niedowierzaniem, a potem przenosi wzrok na mnie, jakby oczekiwał, że coś powiem.
Nie mówię nic.
Bo może Kora przesadziła i może to było okrutne, ale patrząc, jak Gniewomir spogląda za Jagodą, nie potrafię poczuć nic poza czymś na kształt satysfakcji. Poza tym, Jagoda, jak widać, nie jest święta.
Cisza po odejściu Jagody jest gęsta, lepka, jakby wszyscy wstrzymali oddech, czekając na coś, co i tak nieuchronnie nastąpi.
Czuję, jak Tymon się porusza obok mnie. Jego oddech jest płytki, dłoń zaciska się na butelce, jakby musiał się na czymś skupić, żeby nie wybuchnąć.
- Serio, Gniewek? - Jego głos, choć cichy, brzmi jak wstęp do burzy.
Gniewomir przeciąga się leniwie, jakby nic się nie stało, jakby ta cała scena była ledwie błahostką.
- O co ci znowu chodzi? - rzuca, unosząc brew, ale widać, że jest spięty.
- O to, że zachowujesz się jak kretyn.
Tymon mówi to twardo, bez śladu zawahania. Wszystkie spojrzenia skupiają się na nim. Seweryn zamiera z butelką w połowie drogi do ust, Kora przekrzywia głowę, a Bartosz ostentacyjnie wpatruje się w ognisko, jakby nie chciał brać w tym udziału.
- No proszę cię, oszczędź mi tej moralizatorskiej gadki - parska Gniewomir, opierając się wygodniej. - Co cię tak nagle boli?
Tymon wybucha śmiechem, ale nie ma w nim ani krzty rozbawienia.
- Co mnie boli? - powtarza. - Może to, że jesteś żałosnym pajacem, który bawi się ludźmi, jakby byli twoimi cholernymi marionetkami?
Gniewomir mruży oczy.
- Przesadzasz.
- Przesadzam?! - Tymon uderza butelką o ziemię, a szkło pęka z głuchym trzaskiem.
Podskakuję, nie tylko ja - wszyscy.
- Cały czas grasz w te swoje gówniane gierki, Gniewek! Najpierw robisz z siebie wielkiego zdobywcę, a potem co? Znudziło ci się? Jagoda była dzisiaj tylko kolejną zabawką, prawda? Kolejnym dowodem na to, że możesz mieć wszystko i wszystkich, jeśli tylko chcesz.
- To nie tak... - Gniewomir zaczyna, ale Tymon już nie słucha.
- A może nie o nią chodziło? - Tymon odwraca się powoli, a jego spojrzenie wbija się we mnie jak sztylet. - Oczywiście, chodziło o Sarę?
Serce podchodzi mi do gardła.
Gniewomir napina szczękę, ale milczy.
- No proszę, może pierwszy raz w życiu nie masz żadnej błyskotliwej riposty? - Tymon prycha, a w jego głosie słychać coś surowego, coś, czego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam. - Co to było, co? Żałosna próba wzbudzenia zazdrości? Manipulacja? A może po prostu nie umiesz znieść, że nie wszystko zawsze idzie po twojej myśli?
Wiem, że wszyscy na nas patrzą.
Czuję, jak Kora zastyga obok mnie, jak Seweryn wstrzymuje oddech, jak Bartosz zerka kątem oka, jakby nie chciał się mieszać, ale jednocześnie nie mógł się powstrzymać.
A Gniewomir... Gniewomir wpatruje się w brata z czymś, czego nie umiem rozszyfrować.
- Nie wpieprzaj się w sprawy, których nie rozumiesz, Tymon - mówi cicho.
- A więc przyznajesz, że to była jakaś gra?
Gniewomir zaciska pięści.
- Do cholery, odczep się człowieku! Co ty chcesz usłyszeć, co? Weź się po prostu odpierdol!
- Nie, do cholery, sam się ogarnij! - Tymon podchodzi bliżej, twarzą w twarz z bratem. - Bo nie wiem, czy zauważyłeś, ale ludzie to nie twoje pionki w tej cholernej grze. Nie możesz się nimi bawić, a potem wyrzucać, kiedy przestają ci pasować do układanki! Rozumiem, że Kora jej nie cierpi, że ma powody, o których my nie mamy zielonego pojęcia, ale ty? Ty powinieneś za nią pójść. To w końcu twoja dziewczyna!
- Nic nie wiesz, po chuj się wtrącasz w coś, co cię nie dotyczy?!Zamknij się, Tymon.
- A może to ciebie w końcu ktoś powinien skutecznie uciszyć, co? I od momentu twojego przyjścia, chyba jednak coś mnie dotyczy...
W powietrzu wisi napięcie.
Gniewomir wstaje gwałtownie, ich twarze są teraz dzielone tylko oddechem.
- Chcesz się bić, bo za chwilę naprawdę zapomnę, że jesteśmy bardzo braćmi? - cedzi przez zęby.
- Nie, chcę ci przemówić do rozumu, bo przecież taki nie byłeś! Co z tobą?
Ich oczy się spotykają, tak samo nieprzeniknione, intensywne, ale tak różne. Gniewomir prycha rozbawiony, ale nie odzywa się.
- Bo jeśli to, co robisz, jest twoim chorym sposobem na udowodnienie czegoś mnie, Sarze, czy komukolwiek innemu... to jesteś żałosnym dupkiem, Gniewek. To była jakaś gra, gadaj? - Tymon nie odpuszcza, jego głos ocieka drwiną, ale w środku aż wrze.
Gniewomir przechyla głowę, jakby się zastanawiał, jaką odpowiedź rzucić, by zabolała najbardziej.
- Och, braciszku, czy wszystko w twoim życiu naprawdę musi mieć aż takie wielkie znaczenie? Może po prostu... dobrze się bawiłem?
Tymon zaciska zęby.
- Dobrze się bawiłeś? - powtarza powoli, a potem wydaje z siebie krótkie, puste westchnięcie. - Czyli Jagoda to była zabawka. Już mi jej żal... Naprawdę.
- Może. Może nie. A co, boli cię to?
- Nie. Mnie boli co innego. - Tymon robi krok do przodu, wchodząc w przestrzeń Gniewomira. - To, że zachowujesz się jak śmieć i udajesz, że to nic nie znaczy. Kurwa, Gniew, co się z tobą stało?
Cisza po tych słowach jest jak echo grzmotu.
Gniewomir wpatruje się w niego, oddycha ciężko, jego palce drżą, jakby chciał je zacisnąć w pięści, ale się powstrzymuje.
Nikt się nie odzywa.
Ja też nie.
Bo wiem, że Tymon ma rację.
Ale to nie znaczy, że chcę to usłyszeć.
Siedzę sztywno, palce zaciskam na butelce, czując, jak chłodne szkło nagrzewa się od mojego palącego dotyku. Ognisko trzaska, ciepło owiewa mi twarz, ale to nie ogień sprawia, że płonę od środka.
To oni.
Gniewomir i Tymon.
Ich słowa.
Ich cholernie intensywne spojrzenia, które przecinają powietrze jak skalpel.
Patrzę na Gniewomira, na napięcie w jego barkach, na dłoń zaciskającą się w pięść, na sposób, w jaki jego szczęka się zaciska, jakby tylko siłą woli powstrzymywał się przed eksplozją.
- Żałosny dupek, śmieć, tak? - powtarza powoli, niemal z namysłem, jakby ważył te słowa, jakby sprawdzał, czy na pewno smakują tak gorzko, jak powinny.
Tymon się nie cofa.
- Tak. Mogę powtórzyć, jeśli ma to ci pomóc zrozumieć! - mówi po prostu.
Ich twarze są tak blisko, że dzielą je tylko urwane oddechy. Nikt się nie odzywa.
Zuzia i Fabian zamarli, ich spojrzenia uciekają w ogień, jakby nie chcieli patrzeć na to, co zaraz może się wydarzyć. Eliza nerwowo przygryza wargę, a Gosia zaciska palce na ramieniu Pawła, jakby szukała stabilności.
A ja?
Ja tylko siedzę.
Siedzę i czuję, jak coś ciężkiego osiada mi na piersi, jak lodowata fala rozlewa się po moim wnętrzu.
Gniewomir się nie odzywa.
Nie zaprzecza.
Nie broni się.
Po prostu patrzy.
- No i co? - Tymon przekrzywia głowę. - Naprawdę nie masz nic do powiedzenia?
- A co ci mam powiedzieć? - głos Gniewomira jest cichy, niski, ale niebezpieczny. - Że masz rację? To chcesz usłyszeć? - Przewraca oczami i odwraca się gwałtownie, jakby nagle stracił zainteresowanie całą tą farsą. - Pierdol się, Tymon. Nigdy w życiu nie przyznam ci racji!
Tymon prycha.
- Bardzo dojrzałe.
Gniewomir przechodzi obok mnie i nawet nie wiem, co zrobić - zatrzymać go? Pozwolić mu odejść?
Ale zanim zdążę się ruszyć, jego dłoń zaciska się na moim nadgarstku. Oddech więźnie mi w gardle.
- Może jednak pójdziemy pogadać, co Sara? - mówi cicho, tylko do mnie.
Jego palce są gorące, skóra piecze tam, gdzie mnie dotyka. Spojrzenie ma błagalne, jakby rozmowa ze mną miała ukoić jego nerwy.
Patrzę na niego z obolałą miną, bo przecież nie chciałam stać się centrum miasteczka Zalipie Dramma". A tak się teraz czuję.
Jego dłoń na mojej skórze, zapleciona jest tak, jakby chciał się upewnić, że wciąż tu jestem. Że nie uciekłam.
Nie wiem, co odpowiedzieć.
Tymon podchodzi nerwowym krokiem, a jego ręka ląduje na nadgarstku Gniewomira, odciągając go ode mnie.
- Nie. Nie tym razem, Gniewosz!
Gniewomir zaciska szczękę i bierze głęboki oddech.
- Odsuń się, Tymon! Nie decyduj za nią- syczy wściekle.
- A jeśli nie odejdę, to co?
Patrzą na siebie, napięcie między nimi jest tak gęste, że można by je kroić nożem.
- Jeśli nie? - głos Gniewomira jest cichy, lodowaty. - To cię rozwalę, braciszku. Przysięgam.
Tymon jednak się nie cofa i rzuca wściekle:
- Spróbuj. Pokaż jaki z ciebie "londyński" bohater! - Jego głos ocieka kpiną, aż Gniewomir tylko kręci głową i mówi dość cicho, ale te słowa brzmią poważnie, są jak ostrzeżenie:
- Ani słowa więcej, Tymoteusz!
Powietrze jest ciężkie, rozgrzane, przesiąknięte dymem, alkoholem i czymś jeszcze.
Czymś, co może eksplodować w każdej chwili. Czymś, co może nas wszystkich spalić.
Czuję się, jakbym stała na krawędzi urwiska. Jeden krok w przód i spadam. Jeden krok w tył - też. Wiem, że to, co powiem, zmieni wszystko. Moje serce wali mi w piersi, dłonie drżą. Nie mogę na nich patrzeć, ale jednocześnie nie potrafię oderwać wzroku.
Tymon stoi blisko, zbyt blisko. Jego oczy, ciepłe, przepełnione uczuciem, szukają we mnie czegoś, czego nie mogę mu dać. To boli.
A potem jest Gniewomir. Spięty, milczący, z dłonią zaciśniętą w pięść. Jego twarz to maska z kamienia, ale ja wiem, że pod nią toczy się wojna. Widzę to w jego oczach - są ciemniejsze niż zwykle, błyszczące od tłumionych emocji. Widzę to w sposobie, w jaki zaciska szczękę, jakby walczył z samym sobą, żeby nie powiedzieć czegoś, czego potem by żałował.
Czuję się rozdarta.
- Sara, powiesz coś wreszcie? - Głos Tymona jest cichy, niemal błagalny.
Chcę coś powiedzieć, naprawdę chcę, ale nie potrafię wydusić z siebie nic, co mogłoby uspokoić ich galopujące serca.
Gniewomir odchrząkuje. Jego wzrok wbija się we mnie jak sztylet.
- To jasne. Nie musi nic mówić... - Jego głos jest lodowaty, obojętny. Ale on nie jest zimny. On jest wściekły.
Tymon prostuje się, w jego oczach błyska gniew.
- Widzę, że nie masz już odwagi walczyć, Gniew. Wolisz stać w cieniu i czekać, aż wszystko się samo rozwiąże?! Twoja obojętność zaprowadzi cię donikąd, zresztą, to twoja droga...
Gniewomir robi krok w jego stronę.
- Chcesz sprawdzić, czy mam odwagę? Próbujesz mnie sprowokować, tak?
W jednej chwili napięcie sięga zenitu. Czuję, jak panika zaciska mi się na gardle. To się wymyka spod kontroli. Teraz już naprawdę.
- Dość! - rzucam się między nich, kładąc dłonie na ich torsach, próbując ich rozdzielić. - To chore! Chciałam odpocząć od tego napięcia, od waszych kłótni! Czy chociaż na chwilę możecie po prostu dać sobie spokój i nie walczyć ze sobą?
Obaj zamierają. Moje słowa zawisają w powietrzu jak ostrze.
Tymon odsuwa się pierwszy. Oddycha ciężko, a w jego spojrzeniu jest coś, co sprawia, że mam ochotę stąd po prostu uciec.
- Nie chodzi o walkę, Sara. - Jego głos jest pełen bólu. - Chodzi o to, że jesteś dla mnie ważna. I chcę, żebyś to wiedziała.
Zaciska usta, jakby bał się, że powie coś więcej, czego potem nie będzie mógł cofnąć.
Gniewomir nawet na mnie nie patrzy. Patrzy w bok, jakby uciekał. Jakby coś w nim się łamało.
- Stawisz ją pod ścianą, to jest chore, Tymon! Co ona ma teraz powiedzieć, co? - mówi to twardo.
- Boisz się, że wybierze mnie? - Tymon uśmiecha się gorzko. Wyczuwam napięcie. Niepewność. Wątpliwość.
- Boisz się, że nie wybierze ciebie? - Gniewomir odpowiada natychmiast z pewnością w głosie, a jego oczy w końcu spotykają moje.
To spojrzenie wbija mnie w ziemię. Bo jest w nim wszystko - ból, miłość, pożądanie, gniew, bezradność, strach. Cała paleta emocji.
Jeśli wybiorę jednego, stracę drugiego.
A jeśli nie wybiorę...
Stracę ich obu.
Kładę dłoń na torsie Gniewomira, gdy wyrywa się w stronę brata, czując pod palcami napięte mięśnie, jakby był gotów wybuchnąć. Jego oddech jest ciężki, nieregularny, ale kiedy go dotykam, zamiera. Na ułamek sekundy zamiera wszystko - jakby czas wstrzymał oddech razem z nim.
- Wystarczy. Naprawdę dla mnie to za dużo jak na jeden dzień. Najpierw poranna kłótnia, a teraz to... - mówię cicho, choć stanowczo.
Czuję, jak Tymon przenosi na mnie wzrok, ale nie patrzę na niego. Patrzę tylko na Gniewomira, który jest jak rozciągnięta struna, gotowa pęknąć.
- Muszę z nim porozmawiać - zwracam się do Tymona - ale to nie znaczy, że dokonałam jakiegoś wyboru, rozumiesz? Rozumiesz, Gniewosz? - Spoglądam również na niego.
Tymon nie odpowiada od razu. Widzę, jak zaciska szczękę, jak waży słowa, jak walczy ze sobą, by nie wybuchnąć ponownie.
- Naprawdę chcesz z nim gadać? Po tym wszystkim, co tutaj odwalił? Serio, Sara? - pyta cicho, ale w jego głosie czai się coś więcej.
- Tak - odpowiadam, nie odrywając wzroku od Gniewomira, który uśmiecha się z nutą cynizmu.
Tymon wypuszcza powietrze przez zaciśnięte zęby, ale w końcu odwraca się i robi krok w tył.
- Rób, co chcesz - rzuca tylko zirytowany, a potem schyla się, by podnieść butelkę, którą wcześniej rozbił.
Seweryn mu pomaga, a reszta towarzystwa udaje, że skupia się na ognisku, choć wszyscy kątem oka nas obserwują.
Gniewomir oddycha głęboko. Widzę, jak walczy ze sobą, jak chce coś powiedzieć, ale się waha.
- Chodź - mówię tylko i ciągnę go lekko za nadgarstek, wskazując głową na ścieżkę prowadzącą w stronę jeziora.
Nie protestuje.
Idziemy przez chwilę w milczeniu. Czuję, że to nie będzie łatwa rozmowa. Wokół nas rozbrzmiewa cykanie świerszczy, a gdzieś w oddali słychać plusk wody. Noc pachnie ciepłem, wilgocią i ogniskiem.
Kiedy jesteśmy już wystarczająco daleko, żeby nie czuć na plecach spojrzeń połowy Zalipia, zatrzymuję się i odwracam do niego.
- Co to ma wszystko znaczyć, Gniewomir? - pytam bez ogródek.
Unosi brew, jakby chciał się zaśmiać, ale nie ma w tym nic zabawnego.
- O co dokładnie pytasz, księżniczko?
- Nie udawaj głupiego, bo ja już nie mam na to siły - kręcę głową. - Poranna kłótnia. Jagoda. Ten cały cyrk przy ognisku. Twoja wojna z Tymonem. Próbujesz udowodnić coś mnie, jemu, sobie? O co tu chodzi, bo już się pogubiłam?
Gniewomir zaciska usta w wąską linię i odwraca wzrok, jakby nie chciał, żebym zobaczyła coś w jego oczach.
- To nie twoja sprawa, Sara.
- Właśnie, że moja - mówię ostro. - Bo, do cholery, nie zamierzam siedzieć i patrzeć, jak się wzajemnie niszczycie z Tymonem. Jesteście braćmi! Nie chcę was jeszcze bardziej skłócać, rozumiesz?
Przez chwilę panuje cisza.
- Braćmi... dobre. Myślisz, że to ja wszystko chcę niszczyć, że na tym mi zależy? - pyta w końcu cicho, ale w jego głosie jest coś, co mnie zatrzymuje.
Patrzę na niego uważnie. Jest spięty, ale nie tylko ze złości. Widzę to w drobnych detalach - w tym, jak zaciska pięści, jak jego szczęka drży minimalnie, jak jego oddech jest zbyt płytki, a oczy niemalże błyszczą od tych wszystkich emocji.
- Myślę, że obaj macie w tym swój udział. W niszczeniu - mówię szczerze. - Ale to, co zrobiłeś dzisiaj... Próbowałeś wzbudzić we mnie zazdrość? W Tymonie?
Gniewomir prycha, ale nie zaprzecza.
- A co? Zadziałało? - pyta niemalże z zadowoleniem w głosie. Jakby osiągnął swój cel.
Wzdycham ciężko.
- Jesteś... naprawdę... niemożliwy.
- Może - uśmiecha się krzywo, ale to nie jest ten pewny siebie uśmiech, który znam. To coś bardziej... zmęczonego.
Patrzymy na siebie przez chwilę, a ja czuję, jak napięcie wisi między nami jak rybacka sieć. Wystarczy chwila nieuwagi...
- Gniewek - zaczynam łagodniej. - Dlaczego to robisz? Mnie. Tymonowi. Sobie? Co ci to daje?
- A dlaczego tu jesteś, Sara? Dlaczego tu ze mną stoisz i rozmawiasz? Nie powinnaś być z Tymonem, gdybyś była pewna swoich uczuć? - pyta nagle, jego głos jest cichy, ale pełen czegoś, czego nie umiem nazwać.
Zamieram.
- Co?
- Po co tu przyszłaś, Sara? - Jego spojrzenie wbija się we mnie, jakby chciał mnie prześwietlić na wylot. - Po co się zgodziłaś? Czego ode mnie oczekujesz?
Te pytania nie powinny mnie zaskoczyć. A jednak wbijają mi się w żebra jak ostrze.
Bo wiem, że on nie pyta tylko o ten moment. Pyta o wszystko. O każde spojrzenie, każde słowo, każde napięcie, które istniało między nami.
- Chciałeś porozmawiać, więc jestem tutaj, żeby cię wysłuchać. Chcę być po prostu sprawiedliwa...
- Sara, jak ty nic nie rozumiesz! - Zdegustowany kręci głową i odchyla ją, patrząc w niebo. - Ty nie masz pojęcia, co się ze mną dzieje... Ty i Tymon... Jesteście tacy... kurwa, idealni. A ja? Co mam zrobić, kiedy wszystko mnie przerasta? - Spogląda na mnie z niewypowiedzianym żalem, jakbym była temu winna.
- To pozwól mi...
- Ty nic nie rozumiesz! - przerywa mi - Nigdy nie zrozumiesz, bo nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy niby masz wszystkich wokoło, ale czujesz się sam - mówi cicho, ale te słowa wbijają się we mnie jak nóż.
- Nie chcę kłótni, krzyków, chcę po prostu, zwyczajnie porozmawiać, bez tych emocji... - Nie wiem dlaczego, ale dotykam dłonią jego twarzy, ten tuli się do mojej dłoni i przymyka oczy, po czym odrywa moją rękę i dodaje przez zaciśnięte zęby:
- Idź do niego, do Tymona. Czeka na ciebie. - Wskazuje głową, chowając ręce do kieszeni. W jego głosie jest coś, co zamyka całą dyskusję. Rezygnacja? Bez gniewu, bez pretensji. Tylko smutek, który jest gorszy niż wszystko inne.
Widzę, jak odwraca się na pięcie, a jego sylwetka oddala się w mrok. Wiem, że nie mam już nic do dodania. Wszystko zostało powiedziane. Ale czy na pewno? W końcu odwracam się w stronę drogi powrotnej, widząc Tymona i czując ciężar tego, co właśnie się wydarzyło.
__________
Emocje chyba sięgnęły zenitu... 🤯
Ach ta Zalipiańska młodzież... 😅
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro