11. Wiesz, zabawni chłopcy może są fajni, ale ci niegrzeczni...
Siedzę na brzegu wanny, otulona miękkim ręcznikiem, a z drugiego robię turban na głowę, żeby osuszyć włosy.
Gorąca kąpiel dobrze mi zrobiła, nieco pomogła rozluźnić napięte mięśnie po tym całym zajściu przy "babeczkach".
Cały czas chodzi mi po głowie, co takiego wydarzyło się w tym Londynie i kim jest Milena?
Skórę mam jeszcze wilgotną, więc staram się jak najszybciej rozprowadzić balsam pielęgnacyjny — chłód jego dotyku trochę koi napięcie, ale czy to wystarczy, żeby się zrelaksować? Niestety nie.
Przez uchylone okno wpada powiew dusznego powietrza, niosąc zapach sosnowego lasu i skoszonej trawy. Próbuję wyciszyć myśli, skupić się na drobiazgach.
Mam nadzieję, że nad wodą będzie spokojniej. Musi być.
Nagle drzwi łazienki otwierają się gwałtownie. Podskakuję, a butelka balsamu wypada mi z dłoni i ląduje z hukiem na kafelkach.
W progu stoi Gniewomir, spocony, z rozgrzanym od wysiłku ciałem, a w uszach wciąż ma słuchawki. Dyszy ciężko, a jego wzrok omiata mnie, jakby mnie tu wcale nie zauważył, tylko przypadkiem wszedł.
— Gniew! — rzucam z irytacją, od razu przyciągając ręcznik ciaśniej do ciała. — Możesz pukać, do cholery?! To łazienka!
Zdejmuje jedną słuchawkę i dopiero teraz na mnie patrzy.
— Chryste... zapomniałem się! Nie rycz tak! — rzuca i na chwilę się zatrzymuje, po czym jego wzrok opada niżej — dokładnie na moje prawe udo.
Ten przeklęty siniak.
Jeszcze wczoraj był fioletowy, teraz przybrał złowieszczy odcień zieleni. Próbowałam go ukryć, ale ręcznik zsunął się z nogi, odsłaniając więcej, niż bym chciała.
Gniewomir marszczy brwi, a w jego oczach pojawia się coś pomiędzy gniewem a niepokojem.
— To też od szafki? Czy może od drzwi? Co tym razem ciekawego wymyślisz? — pyta cicho, ale jego głos drży z ledwo tłumionej złości.
Na sekundę zamykam oczy. Serce bije mi szybciej. Wiem, że się domyśla. On widzi, że coś jest nie tak.
— Nie twoja sprawa, Gniewosz — mówię, odpychając go delikatnie, ale stanowczo, żeby przejść.
Nie rusza się od razu, tylko unosi dłoń, jakby chciał mnie zatrzymać, ale rezygnuje, przegryzając dolną wargę.
Wymykam się z łazienki, mocniej zaciskając ręce na ręczniku, tuż przy piersiach. Muszę ochłonąć, muszę jakoś wyjść z tej sytuacji bez kolejnych pytań, bo nie jestem gotowa, by odpowiadać.
Kiedy dochodzę do schodów, słyszę za sobą jego kroki. No tak, przecież on nie odpuszcza. Przyspieszam, ale zanim zdążę wejść na schody, chwyta mnie za rękę. Jego dotyk jest pewny, ale nie brutalny.
— Sara, do cholery. Odwróć się. Musimy pogadać.
Zatrzymuję się, choć każda komórka mojego ciała krzyczy, żeby iść dalej. Nie mam jednak siły się szarpać, więc obracam się powoli. Nasze spojrzenia się spotykają. W jego oczach widzę determinację, jakby nie zamierzał odpuścić, dopóki nie usłyszy prawdy.
— Co się dzieje? — pyta cicho, ale w jego głosie jest coś, co wywołuje u mnie dreszcz. Czułość i troska. — I nie mów mi, że nic, bo nie uwierzę. Widziałem reakcję twojej mamy i twoją.Wczoraj. Przy obiedzie.
Patrzę na niego przez chwilę w milczeniu. Jego palce na mojej ręce są ciepłe, zbyt ciepłe. Delikatnie pociera kciukiem moją skórę. Czuję, że jeśli teraz cokolwiek powiem, jeśli choć uchylę rąbka tej koszmarnej prawdy, to wszystko się rozsypie. A ja nie jestem gotowa na chaos. Mama też nie.
— Po prostu się poślizgnęłam... w wannie — rzucam szybko, wyrywając rękę z jego uścisku. — Mówiłam już, niezdara ze mnie. — Próbuję się uśmiechnąć, ale wychodzi to dość sztucznie, a wręcz groteskowo.
— Nie kłam, proszę — przerywa, a jego głos jest ostry jak brzytwa. — Kto to zrobił? — nagle łagodnieje. Obejmuje dłońmi moją twarz i zmusza mnie, żebym spojrzała w jego oczy. Kciuki delikatnie muskają moje policzki, aż wstrzymuję oddech.
Nie odpowiadam. Tylko próbuję się uspokoić. Nagle Gniewomir opiera czoło o moje i mówi niemalże szeptem, a jego cytrusowy oddech muska moje usta.
— Zabiję gnoja, który ci to zrobił... Przysięgam.
Odwracam się i wbiegam po schodach, zanim zdąży mnie zatrzymać. Za plecami słyszę, jak mnie woła, ale nie odwracam się.
***
Słońce grzeje jak w tropikach, a złote promienie tańczą na tafli jeziora, migocząc niczym rozsypane monety. Powietrze pachnie wodą i ciepłem letniego dnia. Tymon, Zuza, Lena i Seweryn wydają się być w swoim żywiole — śmieją się, rozpryskują wodę, przepychają na płyciznach. Ja, mimo początkowego skrępowania, czuję, jak zaczynam do nich pasować.
— Sara, chodź do wody, nie udawaj miastowej księżniczki! — Lena woła do mnie, stojąc po pas w jeziorze i chlapiąc na Seweryna.
— Zaraz, zaraz! — odpowiadam, kładąc na trawie ręcznik i plecak.
Czuję, jak moje ciało się napina. Wiem, co zaraz się stanie. Gdy tylko zdejmę sukienkę, wszyscy zobaczą ogromny siniec na moim udzie — pamiątkę po Mirku.
— No dobra, przyznajcie, kto sprowadził tę dziewczynę do tej wioski? — Seweryn rzuca z uśmiechem, patrząc na Tymona. — Nie sądziłem, że nasze małe Zalipie może mieć taką atrakcję.
— Seweryn, serio? — Zuza przewraca oczami. — Może jeszcze wyciągnij ukulele i zaśpiewaj jej serenadę.
Tymon wzdycha i bez słowa rzuca mu mokrą piłkę prosto w klatkę piersiową.
— Zamknij się, geniuszu.
Siadam na kocu i przez chwilę wpatruję się w taflę jeziora, błyszczącą w słońcu. Wreszcie, czując narastające gorąco, chwytam za rąbek sukienki i jednym ruchem zdejmuję ją przez głowę, odsłaniając prosty, ale dopasowany czarny strój kąpielowy.
Na chwilę zapada cisza.
Czuję na sobie spojrzenia. Seweryn, który właśnie podnosił piłkę, zastyga w pół ruchu, a jego wzrok sunie po moim ciele. Zuza przygląda mi się z lekkim uśmiechem, ale to spojrzenie Tymona sprawia, że mam ochotę z powrotem się ubrać. Stoi nieruchomo, jakby nagle zapomniał, jak się oddycha. Jego oczy przesuwają się powoli, od góry do dołu, a na końcu zatrzymują się na siniaku na moim udzie.
— Ej, miastowa, trochę za dobrze się prezentujesz, a jeszcze chwila i ptaszki zaćwierkają — rzuca Seweryn, wracając do siebie.
— Może powinniśmy ją odesłać do strefy dla modelek, a was, samce, do beztlenowej, bo pierwszy raz widzę, żeby ktoś na tak długo wstrzymywał oddech — dorzuca Zuza, mrugając do mnie.
Zanim zdążę odpowiedzieć, Tymon nagle rusza z miejsca, chwyta leżący obok ręcznik i teatralnym gestem zasłania mnie przed resztą.
— Dobra, dobra, starczy tego gapienia się — mówi z udawaną powagą. — Nie chcemy, żeby ktoś tu dostał udaru i wylądował na intensywnej terapii.
Śmieję się, próbując odepchnąć ręcznik, ale on uparcie trzyma go w górze.
— Tymon, co ty robisz? — pytam, chichocząc.
— Ratuję sytuację. — Uśmiecha się, ale w jego spojrzeniu jest coś jeszcze. Coś, co sprawia, że moje serce bije szybciej.
— A może zazdrość, co? — Seweryn unosi brew, patrząc na Tymona.
— Zazdrość? — Tymon prycha, opuszczając ręcznik, ale w jego głosie słychać nutę zakłopotania. — Ja? Nigdy. Po prostu chronię honoru męskiej części Zalipia, bo ta dama będzie powodem wielu lokalnych kłótni.
— Ta, jasne. — Zuza parska śmiechem. — Może od razu powiedz, że Sara jest już zajęta i po sprawie.
Czuję, jak robi mi się gorąco, ale Tymon tylko wzrusza ramionami i rzuca ręcznik z powrotem na koc. Potem patrzy na mnie i mruga.
— Może właśnie tak będzie — rzuca z tajemniczym uśmiechem i rusza w stronę wody, by po chwili wskoczyć na główkę z pomostu.
Zostaję na chwilę sama, próbując zrozumieć, co miał na myśli. Seweryn i Zuza dalej się śmieją, a ja czuję, jak na mojej twarzy pojawia się delikatny rumieniec.
— Skąd ten siniec? — Lena wskazuje głową na moje udo, gdy brodzimy w wodzie.
— Niezdara ze mnie... po prostu się wywróciłam.
— Wygląda imponująco. Nigdy nie widziałam tylu barw jednocześnie. To musiało boleć.
— Cholernie...
Chwilę później zaczynamy wygłupiać się w wodzie, chlapiąc na siebie i udając, że prowadzimy wojnę wodną. W pewnym momencie Tymon podpływa bliżej.
— I jak? Podoba ci się? — pyta, odgarniając mokre włosy z czoła.
— Bardzo. Wreszcie trochę spokoju. — Uśmiecham się, czując na sobie jego spojrzenie.
— Wiesz, jak na to, że wpadłaś tu znikąd, to całkiem dobrze sobie radzisz z nami, tubylcami — żartuje, nawiązując do sytuacji z rana.
Chichoczę.
Wtedy jego dłoń delikatnie odgarnia moje włosy z twarzy. Ciepło jego dotyku sprawia, że na moment wszystko wokół przestaje istnieć. Jego spojrzenie jest poważniejsze, niż się spodziewałam. Może nawet... coś więcej?
— Chciałem ci powiedzieć, że...
Nagle Seweryn, z okrzykiem: „Bombaaa!", wpada do wody, rozbryzgując fale dookoła.
— Serio, Seweryn?! — krzyczę, śmiejąc się mimo wszystko. Tymon tylko kręci głową z wyraźną rezygnacją i podpływa do przyjaciela, udając, że go topi.
Gdy wychodzę z wody, kątem oka dostrzegam na boisku do siatkówki plażowej Gniewomira. Jest bez koszulki i z dumą prezentuje swoje wysportowane ciało. Mimo porannych spięć wygląda na zrelaksowanego. Odbija piłkę, serwuje ją przeciwnikom, ale gdy jego wzrok trafia na mnie, nagle zamiera w miejscu.
Czuję ukłucie nerwów. Starałam się go unikać, a mimo to jego obecność działa na mnie jak burzowe chmury. Przestaję oddychać, gdy uświadamiam sobie, że nie odrywa ode mnie wzroku. Widzę, jak zatrzymuje się na moim siniaku i marszczy brwi.
Ale wtedy...
— Ej, Gniewko, patrz na grę, nie na gorące laski! — Ktoś z jego drużyny rzuca piłkę. Gniewomir nie reaguje na czas i dostaje nią prosto w twarz.
Gosia, która akurat do nas dołączyła, wybucha śmiechem i siada obok mnie.
— O matko, widziałaś to? To było genialne! Starszy Morgan prawie się poślinił na twój widok. Chryste panie, chowaj te cycki, bo zaraz spuchnie mu Franek.
Patrzę na Gniewomira, próbując powstrzymać śmiech, ale coś w jego spojrzeniu — zanim schyla głowę — wytrąca mnie z równowagi. Nie wiem, czy to złość, wstyd, frustracja, czy coś bardziej skomplikowanego.
I właśnie wtedy zaczynam się zastanawiać, w co tak naprawdę się wpakowałam.
Ogień trzaska leniwie, rzucając ciepłe światło na nasze twarze. Powietrze pachnie dymem, trawą i ciepłym wieczorem, który obiecuje długą noc pełną śmiechu i rozmów.
Gdy reszta paczki dołącza do nas nad jeziorem, atmosfera robi się jeszcze luźniejsza. Kora, Paweł, Gosia, Eliza, Fabian i Bartosz przyjeżdżają na rowerach, przywożąc ze sobą plecaki wypchane przekąskami i napojami... w tym tymi, które szybko rozluźniają języki.
— Serio zaczynacie już teraz? — Bartosz unosi brwi, widząc, jak chłopaki próbują rozpalić ognisko. — Jest dopiero szósta z groszami.
— To masz jeszcze szansę się wykazać — rzuca Paweł, podając mu rozpałkę. — Ale błagam, nie zmarnuj jej tak jak ostatnim razem.
— Ej, ej, ja się tylko upewniam, że każdy ma swoją działkę do roboty — odpowiada Bartosz, uśmiechając się szeroko, po czym przysuwa się do paleniska, jakby właśnie dostał awans na głównego podkładacza ognia.
My, dziewczyny, siadamy na kocach, obserwując ich z rozbawieniem, popijając pierwsze piwa. Chłopacy oczywiście od razu zaczynają debatę nad najlepszym sposobem na rozpalenie ogniska.
— Stawiam dychę, że Bartosz nie odpali tego przed zachodem słońca — rzuca Gosia, opierając się na łokciu.
— Przyjmuję zakład — odpowiada Eliza, śmiejąc się. — Jak mu się uda, stawiam mu piwo.
Bartosz udaje, że ich nie słyszy, ale wszyscy widzą, jak jego mina robi się jeszcze bardziej zacięta.
Kora, siedząc obok mnie, nachyla się bliżej.
— Muszę cię o coś zapytać, Sara — zaczyna, patrząc w stronę Tymona, który akurat przerzuca drewno do paleniska. — Ty i Tymon, w sensie, bracia Morgan... wy jesteście rodziną?
— Nie. Nasze mamy się przyjaźnią od lat, ale my nie jesteśmy spokrewnieni.
— Aha — mówi powoli, jakby coś sobie układała w głowie.
I wtedy do rozmowy wchodzi Zuza.
— Słuchajcie, gdyby istnienie świata zależało od tego, żebym musiała powiedzieć, który jest seksowniejszy, to mogłabym już zacząć pisać testament, bo świat by się skończył. Jak Boga kocham. Oni są...
— No rozwin myśl, proszę bardzo naiwna niewiasto — podpuszcza Eliza, uśmiechając się pod nosem.
— Tymon... on jest taki słodki, no wiecie, ma ten luz, ten uśmiech, którym rozwala system. Każda dziewczyna wymięka. Ale Gniewomir... — Zuza przygryza dolną wargę i na moment zawiesza się, jakby w głowie miała co najmniej scenę z filmu romantycznego.
— No dawaj, nie zostawiaj nas w tej cholernej niepewności! — ponagla ją zniecierpliwiona Kora.
— On jest... ideałem. Taki szarmancki, uprzejmy, wie, jak się zachować, no i powiem wam jedno: jeśli w łóżku jest tak dobry, jak w tańcu, to... o Matko Boska!
— To o Gniewku?! Bo coś mi się nie zgadza... — Kora unosi brwi, wyraźnie zaskoczona.
— No a z kim byłam na półmetku? — Zuza przewraca oczami. — Gniewomir jest, to znaczy był, naprawdę świetnym gościem. Mimo wszystko, dziewczyny. Może i teraz ma łatkę niebezpiecznego łamacza serc i nie tylko, ale to był super gościu. Takiego go pamiętam.
Dziewczyny wybuchają śmiechem, podekscytowane plotkami.
— Ej, Zuzita, a Seweryn? Przecież to twój crush! — Gośka patrzy na nią z udawanym wyrzutem.
— Oj, dajcie człowiekowi pomarzyć — wzdycha teatralnie.
— Tymon jest niczego sobie, przyznaję rację. Wysoki, blondyn, dobrze zbudowany, czarujący żartowniś, romantyk, no dziewczyny, same wiecie. Ale Gniewomir... Gniewomir to inna liga. On ma ten wzrok, jakby cały świat był mu coś winien, jakby mu coś zawdzięczał. No i ta aura tajemnicy... Cóż, mogłabym z nim zgrzeszyć. I to nie raz. — Do tych wszystkich westchnień dołącza Gosia.
Zatrzymuje na mnie spojrzenie, jakby czekała, aż coś dodam, na moje nieszczęście Eliza od razu podłapuje temat.
— No właśnie, Sara. My wiemy, że Gniewomir to typ „złego chłopaka", o którym fantazjuje się przed snem. Tylko że w tej wersji, ma dodatkowo łatkę niebezpiecznego łamacza serc. A Tymon... nie wiem, uroczy, zabawny chłopak, którego każda chciałaby mieć przy swoim boku. Co ty o nich myślisz?
— Sara, powiedz mi, czy oni naprawdę są rodziną? Różne plotki w miasteczku się słyszało. To nie jest trochę dziwne, że nie są do siebie podobni? — Uśmiecha się Kora, unosząc brwi. — Pewnie wiesz coś o tych ich rodzinnych sekretach więcej?
— Na przykład to, gdzie Gniew podziewał się przez ostatnie dwa lata? Niby wyjechał do Londynu, ale niedawno wrócił — dodaje Gosia — Bo coś oczywiście wiemy, ale część z tych opowieści to już raczej miejska, a raczej wiejska, legenda.
— Ponoć miał jakieś poważne problemy, które bardzo go zmieniły i ponoć nawet wywalili go z federacji i stracił wszystkich sponsorów, kontrakt, reputację. Ale kochanienka nie wymigasz się, który jest bardziej w twoim typie? — Patrzy na mnie Kora z tym diabolicznym uśmieszkiem.
Staram się wyjść z tej rozmowy jak najszybciej, bo czuję się jakbym była poza tym wszystkim. Ale Kora nie odpuszcza.
— No dawaj, przyznaj się! — dorzuca Kora, przekrzywiając głowę. — Który według ciebie jest bardziej... no wiesz, seksowny?
— No i z którym byś się... no wiesz, cim-cirim-ci, tiru-riru? — dodaje Zuzia z niewinnym uśmiechem, a ja czuję, jak robi mi się gorąco. — Z którym byś się przespała.
— Lubię spać sama — rzucam wymijająco. — Poza tym, nie zniosłabym czyjegoś chrapania nad uchem.
— Ooo, coś czuję, że nie jesteś z nami szczera! — Kora śmieje się głośno. — No dalej, powiedz chociaż, który to ten chrapiący.
— Tymon jest uroczy i zabawny, ale Gniewomir... — Zuza przeciąga zdanie i uśmiecha się szelmowsko. — To ten typ, który nie musi nic mówić, a i tak ma każdą dziewczynę na wyciągnięcie ręki. No i to musi być ekscytujące.
— A ty, Sara? — Eliza mruży oczy. — Już wybrałaś? No, gadaj!
Czuję, jak moje policzki robią się ciepłe. W głowie pojawiają mi się obrazy. Gniewomir — jego intensywne spojrzenie, dotyk na mojej twarzy, głos pełen groźnych obietnic. I Tymon — beztroskie żarty, promienny uśmiech, sposób, w jaki odgarnął mi włosy w jeziorze...
Kurczę.
— Dajcie spokój — śmieję się, kręcąc głową.
— Wiedziałam! — Kora klaszcze w dłonie. — Sara, Sara, Sara! Widzę to, czuję! Cholera!
Patrzę na nią z niedowierzaniem, a ona kontynuuje:
— Wiesz, zabawni chłopcy może są fajni, ale ci niegrzeczni...
— To kłopoty — kończę za nią z udawaną powagą i chwytam za butelkę piwa, upijając spory łyk.
— Może — przyznaje Kora, wzruszając ramionami. — Ale jakie ekscytujące kłopoty! Stara, to jest naprawdę ekscytujące!
W tym momencie Tymon wraca od ogniska i siada obok mnie.
— O czym tak szepczecie, drogie panie? — pyta, patrząc na nas podejrzliwie.
— O niczym — odpowiadam szybko, a dziewczyny parskają śmiechem.
Widzę jednak, jak jego wzrok na moment zatrzymuje się na mnie, a potem przenosi się na Korę i Elizę, jakby próbował wyczytać z ich min, co takiego mogły mi powiedzieć, że aż tak bardzo się zawstydziłam.
I nagle czuję, że ten wieczór może być dłuższy, niż myślałam...
___________
A który z braci Morgan jest Waszym typem? 😇😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro