Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Jesteś mistrzem hipokryzji, Gniew. Gratuluję!

Właśnie kończę śniadanie, kiedy mama spogląda na mnie znad kubka herbaty z tym swoim uśmiechem, który zwiastuje, że zaraz mi coś zaproponuje.

Nie mylę się. 

— Sara, a może zanim pójdziesz z Tymonem i jego przyjaciółmi nad jezioro, upiekłabyś swoje babeczki, co skarbie? — mówi, mieszając łyżeczką w filiżance. — Tak w ramach podziękowania dla Sylwii i Asbjørna, a resztę weźmiesz ze sobą?.W końcu, to dzięki nim mamy gdzie się zatrzymać. To miły gest. 

Wzdycham cicho, ale nie z niechęci, tylko raczej z tego, że myślałam, że dziś wreszcie odpocznę. No ale trudno. Pieczenie mnie odpręża, a skoro mama tak to widzi… 

— No dobra, mogę upiec — zgadzam się i odstawiam pusty talerz. — Tylko muszę sprawdzić, czy mają tu wszystkie potrzebne składniki.

— Byłam wczoraj na zakupach i mamy wszystko — mówi zadowolona mama i zabiera się za zmywanie naczyń po obiedzie.

Zabieram się za wyciąganie składników, a mama znika w ogrodzie, razem z laptopem — nadal szuka pracy.

Kiedy słyszę kroki na schodach, wycieram ręce do koszulki i  dostrzegam drzwiach kuchni Tymona. Nieco rozczochrany — z tego, co wiem trenował z Gniewomirem, a kiedy mnie widzi, uśmiecha się szeroko. 

— O, pieczesz? To ja ci pomogę! — oznajmia i zanim zdążę zaprotestować, podchodzi bliżej i zagląda mi przez ramię.

— Nie musisz… — zaczynam, ale on już myje ręce i łapie za miskę.

— No co ty, lubię piec. Serio! Gniew uwielbia zabawy w kucharza, ja jeszcze dużo muszę się nauczyć, ale jestem bardzo pilnym uczniem — mówi z entuzjazmem, jakby chciał mnie przekonać, że to prawda. — Co robimy? 

— Babeczki czekoladowe z kremem waniliowym i truskawkami — wzdycham i podaję mu trzepaczkę. — Możesz wymieszać masło z cukrem, to wymaga precyzji, ale dasz sobie radę.

Tymon zerka na mnie ukradkiem, ale robi to tak często, że w końcu zauważam. Mieszam krem waniliowy i udaję, że nie widzę jego spojrzeń, ale gdy po raz kolejny czuję na sobie jego wzrok, nie wytrzymuję. 

— Co? — pytam, unosząc brew, ale z lekkim uśmiechem. — Jestem gdzieś brudna?

Tymon opiera się biodrem o blat i wzrusza ramionami. 

— Nic… Po prostu wyglądasz… no, jak rusałka. 

Odkładam trzepaczkę i patrzę na niego z niedowierzaniem. 

— Jak "co"? 

— No wiesz, taka leśna nimfa. Masz tę białą koszulkę z akcentami folkowymi, włosy w warkoczu… Brakuje ci tylko wianka z kwiatów. — Przechyla głowę, jakby mnie oceniał. — Tak, zdecydowanie rusałka. 

Parskam cicho, próbując ukryć lekkie zakłopotanie. 

— To jakaś twoja taktyka na komplementy? Porównywanie dziewczyn do mitycznych stworzeń? 

Tymon uśmiecha się szerzej. 

— Nie, to akurat wyjątkowo szczere spostrzeżenie.  Wyglądasz po prostu pięknie.

Zerkam na niego, ale on patrzy na mnie już zupełnie inaczej niż wcześniej. Coś w tym spojrzeniu sprawia, że zaczynam czuć się nieswojo. Jest bardziej intensywne, bardziej świadome. Nie jak u chłopaka, który po prostu się droczy. 

Odwracam wzrok i sięgam po truskawki, skupiając się na krojeniu. 

Tymon wyciera dłonie w ścierkę i opiera się biodrem o blat, przyglądając mi się z tym swoim rozbrajającym uśmiechem. 

— A tak w ogóle… — zaczyna niby od niechcenia, sięgając po truskawkę, którą właśnie pokroiłam. — Masz kogoś w Poznaniu? 

Podnoszę wzrok i mrużę oczy, podejrzewając podstęp. 

— A skąd to nagłe zainteresowanie moim życiem osobisto-uczuciowym? 

— No wiesz, trzeba wiedzieć, na co się człowiek porywa. Może już grozi mi starcie z jakimś zazdrosnym, wysportowanym chłopakiem, który ma zainstalowany podsłuch? — mówi z udawanym przejęciem, robiąc wielkie oczy. — Bo jeśli tak, to powinienem zacząć porządniej trenować, tak jak Gniewko, na przykład. Ten typ gotowy jest na starcie gladiatorów.

Parskam śmiechem i kręcę głową. 

— Nie mam chłopaka w Poznaniu...

— Uff... — Kładzie dłoń na sercu i teatralnie wzdycha. — To dobrze. 

Unoszę brew i spoglądam na niego podejrzliwie.

— Dlaczego „to dobrze”? 

Tymon otwiera usta, jakby miał coś powiedzieć, ale zamiast tego uśmiecha się szeroko i wzrusza ramionami. 

— Tak tylko mówię.

— Aha. Jasne — mruczę, odkładając nóż i sięgając po miskę z kremem. 

— Ale serio — Tymon nie odpuszcza. — Nie było nikogo, kto ci się podobał? 

— A kto powiedział, że nie było, powiedziałam tylko, że nie mam chłopaka w Poznaniu, o inne miasta nie pytałeś? — odpowiadam wymijająco, trochę się drocząc z nim.

— Oho, czyli jednak! — Woła z triumfem i wskazuje na mnie palcem. — No dobra, mów. Jak ma na imię ten szczęściarz? 

— Nie sądzę, żebyś chciał poznać tego „szczęściarza” — przewracam teatralnie oczami i udaję, że skład cukru waniliowego jest naprawdę bardzo interesujący.

Tymon przez chwilę mi się przygląda, jakby chciał coś wyczytać z mojej twarzy.

— Droczysz się czy serio kogoś masz?

— Tak... — odpowiadam nie odrywając wzroku od papierowego opakowania.

— Tak? — Mruży oczy jakby chciał wyczytać odpowiedź z mojej twarzy.

— Droczę się, Tymon, ale mogłeś widzieć swoją minę. — Śmieję się i kręcę głową, a ten udaje obrażonego. — Po prostu… nigdy nie zależało mi na związku na siłę. Poza tym, chłopacy, których znam są zbyt... hm... dziecinni? Latają z kwiatka na kwiatek. A ci drudzy z kolei, zbyt... nachalni. Rozumiesz? Nie wiem, poza tym, hello, mam dopiero siedemnaście lat, więc nie muszę mieć chłopaka. To chyba nie jest żaden przymus?

— Czyli żaden nie był tego wart?

— Można tak powiedzieć, aczkolwiek nie ukrywam, że kilku młodzieńców kręci się wokół mnie. I owszem, jest to miłe — przyznaję z lekkim uśmiechem. 

— No cóż… w to akurat nie wątpię, że masz powodzenie, aż się martwię jak cię upilnuję nad tym cholernym jeziorem. — Tymon wzdycha i opiera się łokciem o blat.

Kręcę głową z rozbawieniem i wracam do nakładania kremu na babeczki. 

— A ty? Masz kogoś? Jakąś rusałeczkę?

— Ja? — Tymon robi niewinną minę. — A wyglądam, jakbym miał? 

— Wyglądasz jak ktoś, kto lubi się droczyć i zmieniać temat. Wiesz, lustro masz, więc nie wiem skąd te wątpliwości...

— Możliwe, że... lustro mam — przyznaje, unosząc kącik ust. — Ale skoro tak cię to ciekawi, to nie, nie mam nikogo.  W sensie, była jedna rusałka, ale niestety bardzo mnie zawiodła. 

— I co? Teraz żadna nie jest warta? — przedrzeźniam go. 

— Powiedzmy, że… czekam na odpowiednią osobę. 

Czuję, że jego wzrok na chwilę robi się bardziej intensywny, ale nie pozwalam sobie na analizowanie tego. 

— No to powodzenia — mówię tylko i szybko się odwracam, udając, że mam mnóstwo pracy.  — Rusałki są zwodnicze i niebezpieczne. Pamiętaj! — odpowiadam żartobliwie, żeby zamaskować lekkie zakłopotanie.

— To by się zgadzało — mruczy pod nosem, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała. — Ale naprawdę — Ta biała koszulka, rozświetlona skóra, włosy w tym warkoczu… Brakuje ci tylko stóp zanurzonych w jeziorze.

Czuję, jak robi mi się gorąco. Nie wiem, czy to przez temperaturę w kuchni, czy przez jego słowa.

Rzucam mu krótkie spojrzenie, ale nie komentuję. Skupiam się na przesiewaniu mąki, chociaż mam wrażenie, że jego wzrok nadal na mnie spoczywa.
Zamiast odpowiedzi podaję mu kolejną miskę. 

— To w takim razie możesz dokończyć krem, "rusałko".  

Rzucam mu krótkie spojrzenie, ale on tylko się uśmiecha, jakby czekał, aż znów się zarumienię. Udaję, że nie słyszę, ale w środku coś mi mówi, że to nie koniec tej rozmowy.

Tymon bierze się do roboty, a ja zajmuję się mąką i kakao. Idzie nam całkiem sprawnie, śmiejemy się i żartujemy, dopóki nie czuję czegoś chłodnego na nosie. Mrugam zaskoczona i widzę, że Tymon patrzy na mnie z niewinnym uśmiechem, po czym oblizuje palec.

— Naprawdę? — pytam, sięgając dłonią do twarzy. Czuję lepką smugę — ciasto? 

— Jakoś tak wyszło, ciężko było się powstrzymać — odpowiada, a jego oczy błyszczą szczerym rozbawieniem. 

Patrzę na niego z niedowierzaniem i kręcę głową, lekko uśmiechając się.

— No tak, przecież nie mogło być inaczej — kwituję. — W końcu jesteś bratem Gniewomira, a on też odwalał takie cyrki...

Tymon na moment poważnieje. Widzę, jak jego uśmiech nieco blednie, a spojrzenie ucieka gdzieś w bok. Jakby chciał coś powiedzieć, ale się waha. 

— No tak... — mówi w końcu cicho, ale nie rozwija tematu. 

Cisza trwa tylko chwilę, po czym wracamy do pracy. Udajemy, że nic się nie stało, ale czuję, że ten moment coś w nim poruszył. Nie wiem jeszcze co, ale intuicja podpowiada mi, że prędzej czy później się dowiem. 

Godzinę później w kuchni pachnie wanilią, czekoladą i masłem. Moje — a raczej "nasze" — babeczki lądują na ozdobnym talerzu.

Mama chłopaków wynosi je do jadalni, gdzie moja mama siedzi z kawą, a chwilę później zjawia się Gniewomir.

Przeciąga się, ziewa i siada do stołu.
— O, babeczki! Jednak będę musiał dołożyć kilka kilometrów do treningu — mówi z entuzjazmem i od razu sięga po jedną. 

Obserwuję go kątem oka, ale on nie zwraca na mnie uwagi. Wiem , że robi to specjalnie. Bierze pierwszy kęs i mruczy z zadowolony. 

— Chryste, mamo, no po prostu poezja! — oznajmia, patrząc na panią Sylwię i rozpływa się z zachwytu. — Najlepsze babeczki na świecie! — Gniewomir wstaje i całuje mamę w policzek.

Czuję, jak rozlewa się we mnie fala ciepła, ale nic nie mówię. Pani Sylwia też przez chwilę milczy, po czym zerka na mnie i uśmiecha się delikatnie. 

— To nie ja je piekłam, kochanie — mówi w końcu. 

Gniewomir marszczy brwi, przełykając kolejny kęs. 

— Nie? To kto? — powoli wraca na swoje krzesło.

Pani Sylwia wskazuje na mnie głową, a ja ledwo powstrzymuję śmiech, widząc minę Gniewomira. Patrzy na mnie z lekkim szokiem, jakby próbował połączyć fakty. 

— Sara? — mówi w końcu. 

— Sara — powtarza pani Sylwia z rozbawieniem. — To jej powinieneś podziękować. 

Gniewomir odstawia babeczkę i powoli podchodzi do mnie. Mam wrażenie, że zaraz coś powie, ale zamiast tego pochyla się i składa krótki, ciepły pocałunek na moim policzku. 

— No dobra — mówi z lekkim uśmiechem. — To teraz oficjalnie: są przepyszne, księżniczko — mówi szeptem, aż czuję dreszcze.

Tymon przygląda się całej scenie, ale kiedy na niego spoglądam, odwraca wzrok i sięga po babeczkę. Wstaje od stołu i wychodzi z kuchni, udając się do swojego pokoju.

Patrzę za Tymonem, jak znika w korytarzu, a w mojej głowie pojawia się mnóstwo pytań. Nasze mamy zajęte są rozmową i wychodzą na ogród, więc nie mają pojęcia, co się dzieje.

— No, no, Sara — przerywa moje myśli Gniewomir, opierając się biodrem o stół, gdy wstaje z miejsca.

Przewracam oczami i odsuwam się, udając obojętność. Gniewomir śmieje się cicho, a potem zerka w stronę korytarza, jakby i on zauważył dziwne zachowanie swojego brata. 

— Nie wiem, o czym mówisz. 

— Nie? — Unosi brew, jakby nie do końca mi wierzył. — W takim razie, czemu Tymon wyglądał, jakby właśnie połknął cytrynę? 

— Może dlatego, że ma dość twojego zachowania? Ja zresztą też. Serdecznie.

Gniewomir parska śmiechem i podnosi ręce w obronnym geście. 

— Dobra, dobra, nie wnikam. Ale coś czuję, że temat jeszcze wróci. I to szybciej niż może się wydawać.

Mam nadzieję, że się myli, ale nie odpowiadam. Po prostu zbieram brudne talerzyki i odnoszę je do zlewu, starając się nie przejmować tym, że mój żołądek zaciska się w dziwny sposób. 

Nie mam pojęcia, co to było?
Nie wiem, dlaczego Tymon wyszedł? No dobra, domyślam się.

Wiem jedno — coś się zmieniło. 
I nie jestem pewna, czy jestem na to gotowa...

Napięcie czuć w powietrzu jak przed burzą, ale po prostu nie chcę się odzywać, starając się nie zwracać uwagi na ciężką atmosferę, która zawisła w kuchni po wyjściu Tymona. W głowie kłębią mi się pytania, ale wiem, że nie powinnam się w to zagłębiać. To nie moja sprawa. 

Albo, to jeszcze nie moja sprawa...

Słyszę kroki. 

Tymon wraca po kilku minutach, jakby nic się nie stało. Bez słowa sięga po ściereczkę i zaczyna wycierać blat. Rzucam mu ukradkowe spojrzenie – jego szczęka jest spięta, ruchy mechaniczne, ale twarz jak zwykle nieprzenikniona.

Zastanawiam się, który z braci Morgan lepszy jest w udawanie, że wszystko jest dobrze, kiedy w środku płonie od nienawiści.

Już otwieram usta, ale wtedy w drzwiach pojawia się Gniewomir. Opiera się o framugę, ramiona krzyżuje na piersi. Jego spojrzenie błądzi po kuchni, po mnie, po Tymonie, aż w końcu na jego twarzy pojawia się ten irytująco spokojny, pewny siebie uśmiech. 

— To ja też pomogę — oznajmia lekko. — Co dwóch Morganów, to nie jeden, prawda? — Spogląda na mnie z diabelskim uśmiechem.

Tymon zastyga na ułamek sekundy. Widzę, jak napina palce na ściereczce, zanim zmusza się do powrotu do pracy. Udaje obojętność, ale wiem, że jest naprawdę bardzo poirytowany. Zdradzają go pulsujące skronie.

Powietrze w kuchni staje się jeszcze cięższe, chociaż myślałam, że bardziej już nie może.

Przypuszczam tylko, że tak dwa różne, a jednocześnie, tak podobne charaktery, nie wróżą w tym momencie nic dobrego.

— Nie musisz, serio — mówię, bardziej do Gniewomira niż do Tymona. Nie chcę, by to się rozwinęło, chcę to stłamsić w zarodku.

— A co? Tylko Tymon może angażować się w zacieśnianie więzi? — Uśmiecha się szerzej, z premedytacją.

Tymon rzuca mu krótkie, ostre spojrzenie, ale nie mówi nic, jakby liczył, że brat sam się znudzi i odejdzie. Ale nie. Gniewomir celowo zajmuje miejsce tuż obok niego, wchodząc mu w przestrzeń, sięgając po ten sam talerz, dokładnie w tym samym momencie, co Tymon, jakby na próbę. Tymon cofa rękę, ustępując starszemu bratu.

— No proszę, braterska współpraca — mruczę, próbując nie patrzeć na nich za długo.

Tymon prycha pod nosem i tylko jeszcze mocniej zaciska szczękę.

— Gdyby to była współpraca, może bym się ucieszył, ale wątpię, że naprawdę masz ochotę sprzątać, braciszku.

Gniewomir przerywa na moment wycieranie talerza i powoli unosi brew. 

— A tobie to przeszkadza? Zazwyczaj to ja ogarniam ten cały syf, który zostawiasz, szykując jedzenie! W czym tkwi problem, no mów, słuchamy cię?

— Wiesz, co mi przeszkadza? — Tymon odkłada ściereczkę, za mocno.  — To, że nie potrafisz się odczepić. Wciskasz się wszędzie. Zawsze. Jakbyś miał cholerną obsesję na punkcie kontrolowania wszystkiego. Mógłbyś chociaż raz odpuścić?

Przewracam oczami i robię krok w tył. Nie zamierzam się w to mieszać.

— Przesadzasz — mówi Gniewomir z tą swoją irytującą, niezachwianą pewnością siebie. — Sprzątam. Pomagam. Co w tym złego? Naprawdę nie rozumiem czemu tak agresywnie na mnie napadasz, Tymuś?

Tymon parska cichym, pełnym sarkazmu śmiechem. 

— Pomagasz? Jasne. Jak zawsze. Tylko ciekawe, że przypomniało ci się o tym akurat wtedy, kiedy ja tu byłem. Boisz się, że coś cię ominie, stary?

Gniewomir pochyla głowę lekko w bok, a w jego oczach pojawia się coś ostrego. Po chwili spogląda na mnie z dziwną miną tryumfu, a następnie na Tymona i dodaje szorstkim tonem:

— Może ciebie już ominęło, młody? 

Cisza, która zapada po słowach Gniewomira, jest wręcz bolesna.
Staram się nie wtrącać i po prostu wkładam suche naczynia do szafki, ale ręce mimowolnie zaczynają mi drżeć.

Wiem, że wybuch wisi na włosku...

Tymon stoi napięty jak struna, palce kurczowo zaciska na ściereczce, jakby tylko to trzymało go przed zrobieniem czegoś głupiego. Szczękę ma spiętą, a oczy mu nagle ciemnieją. 

Gniewosz natomiast wygląda na całkowicie opanowanego. Stoi z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na brata spod lekko uniesionych brwi. W jego spojrzeniu jest coś kpiącego, ale też... wyzwanie. 

Zbyt dobrze wiem, że między nimi od dawna iskrzy, to da się wyczuć. Niewypowiedziane napięcie, ciche rywalizacje, spojrzenia pełne czegoś więcej, niż tylko zwykłe, braterskie sprzeczki. Ale teraz to już nie jest niewinna utarczka słowna. 

To bitwa.

— Co powiedziałeś? — głos Tymona jest cichy, niemal lodowaty. 

— Powiedziałem — Gniewomir przechyla głowę, nie spuszczając z niego wzroku — że może ciebie już ominęło, młody.

Tymon rusza pierwszy. 

Nie wiem, czy to świadoma decyzja, czy po prostu impuls, ale zanim zdążę się odezwać, on już jest przy bracie, łapie go za koszulkę i popycha na blat. 

— Masz jakiś cholerny problem, Gniew? — cedzi przez zaciśnięte zęby. — Coś ci znowu nie pasuje?

Gniewomir wcale się nie cofa. Nie protestuje. Po prostu patrzy mu w oczy, prowokacyjnie, ale nie reaguje.

— A co? Uderzysz mnie, Tymuś? — jego głos jest niemal łagodny, jakby go to bawiło. — Proszę bardzo.

Nie oddycham. 

Widzę, jak dłoń Tymona drży, jak walczy ze sobą. Jak bardzo chce i jak bardzo nie chce. 

Wszystko dzieje się tak szybko, że na moment wstrzymuję oddech.

Widzę, jak napięcie rozsadza Tymona od środka. I widzę, jak Gniew prowokuje go jeszcze bardziej tym cholernym spokojem. Tym cholernym opanowaniem mnicha Szaolin.

— Jesteś pieprzonym dupkiem! — warczy Tymon, a potem puszcza go tak gwałtownie, że Gniewomir prawie traci równowagę. — Jak zawsze.

Gniewosz uśmiecha się krzywo i prostuje wymiętą koszulkę, jakby nic się nie stało. 

— A ty jesteś dzieckiem, Tymuś. Chłopcem, który w agresji widzi jedyne rozwiązanie swoich problemów. I to chyba też się nigdy nie zmieni, co?

Coś we mnie pęka. 

— Przestańcie! — rzucam ostro, czując, jak napięcie wbija mi się w skórę jak igły. — To tylko cholerne babeczki! Miało być miło!

Obaj odwracają się w moją stronę, jakby dopiero teraz sobie przypomnieli, że nadal tu jestem. 

— Serio? — patrzę na nich wściekła. — Co wy wyprawiacie?!

— To nie chodzi o babeczki — odpowiada mi cicho Tymon, ale nawet na mnie nie patrzy. 

Wcale nie muszę pytać, o co naprawdę chodzi. 

To nie chodzi o babeczki. 
To chodzi o mnie. 
Widzę to w ich oczach. 

I wtedy uświadamiam sobie coś jeszcze. 

To się nigdy nie skończy. Nie, dopóki jeden z nich nie odpuści. Tylko że żaden z nich nie zamierza tego zrobić.

Widzę, jak napięcie w ciele Tymona sięga granicy. Znowu zaciska pięści.

—  Zawsze musisz się wtrącać! Kontrolować. Jakbyś miał patent na to, co jest słuszne i monopol na wszystko! Z Mileną było inaczej? Przypomnij mi, proszę, jak ta wspaniała historia się skończyła?— mówi niskim, twardym głosem.

— A ty zachowujesz się jak dziecko. Czas dorosnąć, Tymcio! Wywlekać brudy przy gościach, naprawdę bardzo dorosłe zachowanie...

Cios. Nie fizyczny, ale trafiony idealnie. 

Tymon prostuje się gwałtownie. 

— Zarzucasz mi, że jestem dziecinny? — powtarza powoli, głosem, który sprawia, że czuję ciarki. — No proszę cię. A kto tu gra pieprzonego psa ogrodnika? Jesteś mistrzem hipokryzji, Gniew. Gratuluję!

Mój oddech staje się płytszy. 
Gniewomir się nie cofa. Wręcz przeciwnie. Podchodzi bardzo blisko brata i spogląda na niego z wyższością. Ich twarze dzielą centymetry.

— Wiesz co, Tymon? — Jego głos jest teraz cichy, spokojny jak przed burzą. — Może gdybyś w końcu przestał się mazać jak siusiu majtek nad tym, czego nie możesz mieć, łatwiej by ci się żyło, co? Weź idź sobie ulżyć, skoro moja obecność cię przerasta!

— A wiesz, co mnie naprawdę bawi? — Tymon odchodzi od blatu, a jego wzrok staje się bardziej lodowaty. — Że za każdym razem, kiedy wreszcie się do czegoś zbliżam, ty nagle zaczynasz się tym interesować. Za każdym. Pieprzonym. Razem.

Serce mi przyspiesza. Czy on… czy on właśnie mówi o mnie?

— Oho, proszę, proszę — Gniewomir zakłada ręce na piersi i kiwa głową, jakby nagle wszystko zrozumiał. — Więc o to chodzi?

— A o co innego? — Tymon rzuca mu krótkie spojrzenie, w którym kryje się coś więcej niż irytacja.

Gniewosz parska śmiechem, ale w jego oczach nie ma rozbawienia.

— Nie moja wina, że zawsze wszędzie jesteś spóźniony, braciszku.

Cisza.
Tymon zaciska usta w cienką linię.
Nie oddycha.
Ja też nie.

— Wiesz co, Gniew? — Jego głos jest spokojny, niemal cichy, ale właśnie to sprawia, że czuję ciarki na plecach. — Pierdol się. Po prostu, się pierdol!

— Zawsze taki dramatyczny — mruczy pod nosem, ale jego uśmiech już nie sięga oczu.

I to jest ten moment.

Widzę to w ich oczach. Granica została przekroczona. Nie czekam na to, co się stanie. Rzucam w nich kuchennym ręcznikiem, bo tylko tym nie wyrządzę większych szkód.

— Dosyć! — wybucham. 

Obaj zamierają, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

— Mam już serdecznie dość tych waszych przepychanek! Obaj zachowujecie się jak mali chłopcy, którzy wyrywają sobie z rączek samochodzik. Tylko problem w tym, że ja nie jestem plastikową zabawką i mam was naprawdę po dziurki w nosie!

Oddycham ciężko, czując, jak cała złość i frustracja wylewają się ze mnie. 

— Jeśli chcecie się pozabijać, to proszę bardzo, ale zróbcie to gdzieś indziej,  beze mnie w pobliżu!

Nie czekam na ich reakcję. Po prostu odwracam się i wychodzę. 

Za plecami słyszę ciężkie, przeciągłe westchnienie, ale nie obchodzi mnie to.

Chcę odpocząć od braci Morgan.

Wychodzę z kuchni, czując narastające napięcie w plecach, jakby kłótnia braci osiadała na mnie warstwą ciężkiego, lepkiego kurzu. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę być między nimi. Ale kiedy ich głosy nie cichną, zatrzymuję się, żeby ewentualnie zareagować, zanim się pozabijają.

— Uważaj na to, co gadasz, Tymon i nie podskakuj, bo naprawdę kiedyś się odwinę, a wtedy będą cię zdzierać skrobakiem ze ściany! — Gniewomir ostrzega go lodowato, a ja automatycznie zwalniam krok. 

— Ciekawe, czy Sara byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, co ciekawego robiłeś w LONDYNIE — Tymon przeciąga to ostatnie słowo z przesadną teatralnością, jakby miało ważyć więcej niż reszta rozmowy. 

Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Co robił w Londynie? 

— Czy cię totalnie popierdoliło, gościu?! — Gniewomir eksploduje tak nagle, że podskakuję. —  Trzymaj pysk, bo za chwilę naprawdę zapomnę, że jesteś moim bratem!

Chwila ciszy. Mój własny oddech wydają mi się za głośny w tym momencie.

— I co? Skatujesz mnie? — Tymon niestety dolewa oliwy do ognia.

— Dobrze wiesz, przez co przechodziłem! To zagranie poniżej pasa! Tak się nie robi! — głos Gniewosza jest inny, aż przechodzą mnie dreszcze. Jest w nim ból i bezsilność.

— Dobra, przesadziłem — Tymon mówi cicho, ale to już niczego nie zmieni. — Przepraszam, stary...

Nagle na korytarz wchodzi Gniewosz. Jest kompletnie wzburzony, oczy ma pociemniałe, ale jest w nich też coś, czego wcześniej nie dostrzegałam, cierpienie. Jakiś niewyobrażalny ciężar.

Stoi tam. Patrzy na mnie. I wie, że wszystko słyszałam.

Stoję jak zamurowana. Przez ułamek sekundy mam nadzieję, że może uda mi się udawać, że właśnie przechodziłam do toalety, ale jego spojrzenie mówi mi, że nie mam na to szans. 

— Serio? — rzuca sucho, mrużąc oczy.  — Podsłuchujesz?

— Ja… ja po prostu... To nie tak — zaczynam, ale nie wiem, co powiedzieć. — Nie chciałam podsłuchiwać. Przysięgam. Po prostu… nie mogłam się zmusić, żeby odejść, bo bałam się, że... że się pozabijacie, a tego bym nie chciała...

— Słyszałaś zatem wszystko? — Jego głos jest napięty jak postrzępiona linka, gotowa się zerwać. 

Przełykam ślinę i kiwam głową. 

Gniewomir zaciska szczękę, jakby ważył w myślach, co może mi powiedzieć. Z kuchni od razu wychodzi Tymon. Milczy, jakby czekał aż Gniewomir powie cokolwiek.

— Super. Tymon, możesz być z siebie zadowolony! — prycha cicho, odwracając wzrok w jego stronę. Przeczesuje włosy palcami, jakby potrzebował chwili na zebranie myśli. — To może od razu powiedz, ile dokładnie usłyszałaś, oszczędzimy sobie czasu? 

— Niewiele — odpowiadam odruchowo.

On unosi brew, nie wierząc w ani jedno moje słowo. 

— Coś o Londynie — mówię w końcu, bo nie ma sensu udawać, że nie słyszałam tego przesadnego, przeciągniętego słowa, które Tymon wypowiedział z taką satysfakcją.

Widzę, jak coś w nim drga. Jakby ta rozmowa miała miejsce w innym życiu i teraz ktoś go siłą do niej wciągał z powrotem. 

— Gniewomir… 

— Nie chcę o tym gadać!

Jego ton to mur, przez który nie przejdę. Ale to już za późno, prawda? Bo Londyn już we mnie utkwił. Bo teraz nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. Poza tym, kim jest Milena, o której wspomniał Tymon? Czy to ktoś ważny?

___________________
Uff... co za emocje.
Bracia Morgan potrafią podnieść ciśnienie, co?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro