Poddali się
Po dziewiąte: Poddali się
Trzeci dzień wycieczki był luźny, prawdopodobnie dlatego, że nauczyciele już nie wyrabiali psychicznie z tą nieposłuszną bandą. Ciężko stwierdzić, czy to oni nie mieli autorytetu, czy dzieciakom brakowało szacunku, ale tak czy inaczej - mieli dość. Jedna z opiekunek zabrała chętnych na lody i na spacer. Amarylis się wybrał, gdyż bał się, że na terenie ośrodka zbyt łatwo wpadnie na Izaka. Z drugiej strony... czego się tak obawiał? Gdy go zobaczy, wcale nie zaświecą mu się serduszka w oczach, a on sam nie utraci swojego stoickiego spokoju. Kiedy mu zależało, nigdy się nie łamał.
Tak też po analizie zdecydował, że cały ten plan z omijaniem Izaka jest irracjonalny. Mógł żywić do niego uczucia - i co? To wszystko sprowadzało się do reakcji chemicznych w mózgu. Nic nadzwyczajnego.
Reszta dnia mijała mu powoli. Zbyt powoli. Godziny składały się z minut, minuty zaś z sekund, a sekundy ślimaczym tempem tykały na tarczy zegara w jadalni. Jakieś nerdy grały tam w planszówki i Amarylis męczył się ze znoszeniem wlokącego się czasu do tego stopnia, że dosiadł się do nich. Początkowo zamierzał się tylko przyglądać, ale po paru irytujących minutach przejął władzę nad grupką z kartami i oznajmił, że grają teraz w cygana. Lubił tę grę, bo potrafił kłamać z niezwykłą łatwością, a w dodatku wyczuwał, kiedy inni oszukiwali. Jego zdolności miały tu też jednak jeden minus - szybko pozbył się kart, co oznaczało powrót do bicia się z myślami, do których ciągle właził mu nieproszony Izak. Nie miał naprawdę o czym w związku z nim rozmyślać, ale sama jego postać i istnienie dręczyło go za każdym razem, gdy nie miał czym się zająć. Przeklęty pajac!
Tylko który z nich nim był...?
I tak nadeszła w końcu godzina siedemnasta, i wszyscy zaczęli schodzić się na ognisko. Niefortunnie niedaleko rosły wysokie trawy, które pyliły do tego stopnia, że część osób miała już napuchnięte oczy i kichała jak najęta. Ach, uroki szkolnych wyjazdów... Nie ważne jednak, co się działo, na ognisku chcieli być wszyscy, nawet nie ze względu na zbyt tłuste spalone kiełbasy, czy chleb z promocji, ale dlatego, że było to wysokiej klasy wydarzenie społeczne. Dziewczyny robiły sobie większe kreski przy oczach, czego i tak nie będzie niedługo widać przez dym i wieczorną szarość, a paru chłopców znalazło na tę okazję w jakimś stopniu reprezentatywne koszule w kratę (choć właściwie wyglądali jeszcze bardziej wieśniacko, ale nie mówmy im tego).
Hołota się zebrała, pozostało tylko czekać na liderów, którzy zarządzą, jak potoczy się impreza. W każdej grupie są takie osoby, które przewodzą innymi. Tutaj było to parę osób z klasy dwujęzycznej. Byli „światowi", każdy z nich ubierał się inaczej, jakby przybyli z różnych stron globu, a muzyka, którą puszczali nie należała do tych znanych kawałków z radia. Miało to swoje dobre i złe strony. Amarylowi zupełnie to nie przeszkadzało. Czekał właściwie tylko na chleb do upieczenia. Lubił chleb.
Zanim opiekunom (tak, jeszcze gdzieś tam byli) udało się rozpalić ognisko i przyniesiono wielkie miski z kupionym hurtowo jedzeniem, wybiła już osiemnasta, a ktoś zdążył puścić muzykę z głośników. Przy ławkach i stołach tworzyły się poszczególne grupki, ktoś chwalił się nowym telefonem, ktoś inny pokazywał taniec nie wiadomo do czego i po co, a parę znudzonych osób gapiło się w ogień i płakało przez dym dostający się do oczu.
Amarylis wreszcie dostał swój chleb. Zaczął odklejać kulturalnie tasiemkę z plastikowego opakowania, ale coś słabo mu to szło i wtedy ktoś wyrwał mu bochenek i brutalnie rozerwał folię siłą, rozsypując wszystko na trawę.
Amarylis miał zamiar spokojnie zabrać się do drugiego opakowania, ale dostrzegł który bałwan rozwalił wszystko bez pomyślunku i jeszcze zbierał teraz te kromki z ziemi.
- Izak, ty pajacu!
Jakież satysfakcjonujące było wyzywanie tego durnia, a co dopiero to, jak uniósł głowę i zrobił minę szczeniaka, który nabroił. Słodki.
- Pierdoliłeś się z tym, zamiast raz a porządnie... - mruczał, podnosząc się. Miał w dłoniach kromki z trawą. Badyl by zjadł.
- Spierdolić - dokończył i poklepał go po ramieniu z ironicznym uśmiechem. - Gratuluję.
Izak nadął usta, po czym wypuścił powoli powietrze. Po chwili jakby sobie coś uświadomił i natychmiast twarz mu rozjaśniała.
- Nie złościsz się już!
- Ach... zapomniałem być zły... - mruknął cicho Amaryl, ale i tak został usłyszany.
Izak w emocjach prawie rzucił mu się w ramiona.
- Spadaj. Jestem połamany i sam wiesz przez kogo - rzekł ponuro, co skutecznie powstrzymało entuzjazm blondyna.
- Upiekę ci chlebek - postanowił i nabił na kijek kilka kromek. Wyglądało to bardziej na nabijanie skazańca na pal.
Na Izaka można narzekać na wiele sposobów, ale co się okazało - chlebek z ogniska robił znakomity, co było dla Amaryla szokiem. Izak zrobił coś dobrze? Szalony koncept.
- I co? Smakuje? - dopytywał się rozweselony Izak, widząc, że towarzysz nie narzeka.
- Nie schlebiaj sobie.
Blondyn przez moment coś analizował i roześmiał się.
- A tobie co? - Amarylis spojrzał na niego z dystansem.
- Niee, nic - pokręcił gwałtownie głową, aż jego cienkie jasne włosy rozproszyły się wokół.
- Więc... co dziś robiłeś? - zapytał brunet, natychmiastowo także zdając sobie sprawę, że to pytanie było głupie, niepotrzebne, a w dodatku celowało raczej w podtrzymanie rozmowy, nie zaś uzyskanie informacji. Co w niego wstąpiło? Od kiedy był taki rozmowny?
Ten drugi wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Myślałem o tobie.
- Co?
- Żartowałem - zaśmiał się nieprzekonująco. Zaczął nerwowo gryźć dolną wargę, a było widać, że jest już porządnie popękana.
Robiło się ciemno, pewnie było koło dwudziestej. Płonący ogień znaczył ich twarze żółtawymi plamami światła. Ktoś spoza elity dobrał się do głośników i w powietrzu wibrowały teraz dźwięki Iris od Goo Goo Dolls.
„Oo nie, nie będę się utożsamiał ze smutnoromantyczną piosenką", myślał sobie Amaryl, kiedy złapał się na zamyśleniu się przy refrenie.
- A w ogóle to chciałem ci powiedzieć... - Izak przerwał w połowie, bo coś zimnego kapnęło mu na nos. I znowu. Coraz więcej małych kropelek pokrywało ich ubrania, ławki i trawę wokół. Co poniektórzy zaczęli krzyczeć, że trzeba się zbierać i zabrać do środka jedzenie i sprzęt. Ktoś panikował, że zaleje mu gitarę.
- Ej! Nie zamocz gipsu - przypomniał Izak. Niewiele myśląc objął kolegę ramieniem, żeby osłonić jego rękę od deszczu. A padało coraz mocniej.
- Co robisz? - Nie próbował się wyrywać, starał się jedynie powstrzymać od zbliżenia się do blondyna jeszcze bardziej.
- Chodź pod dach. - Wskazał na mały daszek, pod którym znajdował się tylko stolik i dwie ławki.
- Chodź do ośrodka!
- Patrz jak leje, to daleko! - I nie pytając więcej o zgodę, zaciągnął Amarylisa pod daszek, gdzie było względnie sucho.
Przez ten nagły opad ochłodziło się, a w dodatku zaczął wiać nieprzyjemny wiatr. Izak nie puścił Amaryla ze swoich objęć, na co ten drugi skrycie liczył. Nie miał teraz siły go odpychać, było mu zbyt dobrze.
- Hej... - głos Izaka przebił się przez ścianę szumu i stukotu kropel walących o dach.
- Co? - odmruknął ponuro. Im więcej czuł, tym bardziej próbował to ukryć. Znalezienie się w obecnej sytuacji mogło się okazać dla niego zgubne. Wiedział jak nad sobą panować, oczywiście, że wiedział. Tylko te głupie chemikalia w jego mózgu musiały się obecnie gotować jak w jakimś kotle wiedźmy. Nie wiadomo co tam było... Najprawdopodobniej nadal nie pozbył się żalu, który również dodawał swój gorzkawy smak. O dziwo mu to nie przeszkadzało. Jaka by nie była ich historia, teraz tak desperacko pragnął pocałować Izaka.
Nie Izaka! Pajaca. Wciąż go nie cierpiał, to oczywiste.
- Naprawdę o tobie myślałem... W sensie, raczej o tym, co ci zrobiłem. To drażnienie się z tobą... Nie miałem na myśli nic złego, no.
„W porównaniu do powietrza jest taki ciepły... Poza tym już prawie nic nie widać, ściemniło się. Może nie zauważy, gdy oprę głowę o jego ramię. Jest zajęty swoją przemową... o czym on mówi?"
- ...że chciałem byśmy zostali przyjaciółmi.
- Ha? - Amarylis musiał przetworzyć dwa razy końcówkę tego zdania. Więc zostają przyjaciółmi? Jaka szkoda, że nie ma takiego motywu. Wrogowie zawsze zostają kochankami, nie on tworzył tu zasady...
- Nie słuchałeś? - Można było wyczuć po tonie, że się zirytował. Przez to puścił Amaryla i tego owionęło nagle lodowate powietrze.
„Bez znaczenia... jestem przyzwyczajony", powtórzył sobie, jak zawsze to robił w momentach łamiących mu serce. A to tylko metafora. Miłości nie było. Ani zaufania, przynajmniej dla niego.
- Zróbmy deal - powiedział Amarylis stalowym głosem. Pozbył się z głowy natrętnych myśli, a wraz z nimi jakiegokolwiek rozsądku. Nie myślał nawet o tym, że będzie tego żałował.
- Jaki? - Izak był zaciekawiony, ale także podejrzliwy. Oparł się dłonią o ławkę i nachylił bliżej bruneta, żeby go lepiej widzieć, choć i tak prawie nic nie mógł dostrzec. Tylko błysk oczu wśród nocy.
- Pocałuję cię.
Te dwa słowa niemal stapiały się z szumem deszczu.
Amarylis czekał parę sekund na jakikolwiek sprzeciw, czy pytanie, ale Izak milczał i ani nie drgnął.
- Chcesz wiedzieć, co dalej? - kontynuował Amarylis, wyciągając dłoń, żeby ułożyć ją ostrożnie na karku blondyna. Powoli zbliżał go do siebie, aż czuł na twarzy jego nerwowy oddech.
- Nie - wyszeptał.
„Nie?"
Izak złapał twarz Amarylisa w obie dłonie i prawie zmiażdżył jego usta pocałunkiem, mokrym i szorstkim. Wargi Izaka były spękane, a zęby wchodziły mu w drogę. Coś jednak w tym pocałunku sprawiało, że nie mogli się od siebie oderwać. Nie delikatne uczucie, ale pasja, odkrywanie czegoś nowego. Próbowali powstrzymać tę chwilę od przeminięcia, zastopować czas wstrzymując oddechy, ale wszystko na tym świecie, co przyszło znikąd, musiało także rozpłynąć się w deszczu.
„Tylko sobie z nim żartuję. Chyba się do mnie przekonuje. Potem pożałuje."
Amarylis zacisnął mocniej oczy. To nie miało znaczenia, i tak żałował. Przerwał pocałunek i wstał, próbując złapać oddech. Nie mógł zobaczyć miny Izaka, ale czuł jego zmieszanie. Pospiesznie pobiegł w stronę ośrodka, chowając gips pod koszulką, na ile się dało.
Amarylis liczył na to, że dzisiejszej nocy Izak także nie wróci do pokoju i miał rację. Godzinami wpatrywał się w sufit słuchając kropel bębniących o szybę. W końcu odpuścił próby zaśnięcia i założył słuchawki, z kolei oczy zajął przewijającymi się obrazkami w telefonie. Nic z nich nie kodował, bo coś zupełnie innego stawało mu przed oczami, zanim zdołał powstrzymać się od myślenia o tym. To tylko chwila słabości, a tak beznadziejnie wpadł. A co gorsza... to właśnie Izak zaczął pocałunek, nie pytając o nic więcej. Nie mogło to jednak znaczyć, że naprawdę coś czuł i ich relacja rozwinie się jak u normalnej zainteresowanej sobą pary. Dlaczego? To proste. Zaczynając od ich przeszłości, można by było jeszcze przymknąć na nią oko, lecz niedoświadczenie i niezdecydowanie Izaka robiły swoje. On co najwyżej sprawdzał swój pociąg do facetów - nie do Amarylisa. A nawet gdyby chodziło tu o samego bruneta, to była to chwila z dziwną atmosferą i większość osób zgodziłaby się na pocałunek choćby z czystej ciekawości. Zresztą w tym co zrobili nie było odrobiny uczucia, czy szacunku, a co dopiero delikatności. Noc, deszcz i nowe doświadczenie. Coś ekscytującego jak jazda kolejką górską. Przez chwile serce bije szybciej, a potem... zwraca się treść żołądka.
„Tylko sobie z nim żartuję..."
Co jeśli to było na poważnie? Co jeśli Izak udawał lepiej niż Amarylis sobie wyobrażał? W tym momencie zagubienia nie potrafił racjonalnie ocenić, co było możliwe, a co nie. A jeśli faktycznie dał się nabrać jak głupiec? Tamte poniżenia... dręczenie... mógł znieść. Ale przegrana w psychicznej grze ugodziła prosto w jego dumę. Amarylis poczuł się teraz jak kompletny idiota, który znów za łatwo zaufał. Nie pierwszy raz powtarzał te słowa: nigdy więcej...
W końcu zasnął wykończony przewracaniem się z boku na bok, a rano już wiedział, co musi zrobić.
Absolutnie nic. Będzie udawał, że nic się nie stało i nic wcześniej nie słyszał. Pozwoli Izakowi myśleć, że to wszystko kupuje i daje się omamić. W krytycznym momencie nie ważne kto kogo wystawi pierwszy - Amarylis nie da się zranić.
I koniec końców przeszedł od dewastacji do planu zemsty, której w głębi i tak nie chciał wykonywać, ale jednocześnie jego teorie na temat Izaka zaszły tak daleko, że nie miał innej opcji jak założyć, że musi się bronić.
Co zatem z Izakiem? Na ile Amarylis miał co do niego rację?
Po pierwsze trzeba wam wiedzieć, że tamtego deszczowego wieczora zaraz po tym jak Amarylis go zostawił sam na sam z ciemnością, chłopak się rozpłakał. Sam nie wiedział z jakiego konkretnie powodu, czy to dlatego, że Amaryl bez słowa odszedł, czy przez to, że żałował, czy całe zmieszanie jakie do tej pory czuł wymieszało się z frustracją spowodowaną niemożnością zrozumienia własnych uczuć. Tak bardzo potrzebował kogoś, kto będzie przy nim i jednocześnie da mu przestrzeń i właśnie odkrył, że liczył na Amarylisa, który ostatecznie nie chciał od Izaka niczego, a przynajmniej niczego związanego z uczuciami.
Dlatego poczuł się zdradzony i opuszczony. Zagryzając wargę położył się na plecach na wilgotnej drewnianej ławce. Wiało. Ostre krople siekały go po twarzy. Na szczęście nikt nie słyszał jego cichego szlochu.
- Izak! Izak!?
Znajomy głos przebijał się przez szum i Izak wreszcie podniósł się do siedzenia, skołowany rozglądając wokół. Tyczkowata postać biegła w jego stronę wymachując rękami. Szybko przetarł twarz, mając nadzieję, że Badyl nie zauważy w jakim stanie się znalazł. Co za głupota tak ryczeć.
- Izak, myślałem już, że uciekłeś! - krzyczał zmartwiony i zanim Izak zdążył odpowiedzieć, tamten rzucił mu się na szyję i przytulił do kościstego ciała. Nie było to ani trochę wygodne, ale z jakiegoś powodu było mu tak dobrze. Pozwolił sobie ułożyć głowę na jego ramieniu i nawet nie wiedział kiedy z jego oczu popłynęły kolejne łzy.
- Wracajmy do środka - powiedział Badyl, ale Izak nie ruszył się z miejsca, tylko mocniej zacisnął pięści na jego koszulce. - Mam pianki... i wszyscy wynieśli się z mojego pokoju. Olka tylko tam przyszła, żeby oglądać telenowele...
- Okej - odmruknął, puszczając nareszcie przyjaciela. Powlókł się powoli w stronę budynku, a Badyl za nim, niepewnie spoglądając na spuszczoną głowę blondyna.
Kiedy dotarli do pokoju i przemoczony Izak z napuchniętymi oczami i krwią na wargach pokazał się w drzwiach, Olka prawie spadła z łóżka. Dalej w szoku podbiegła do niego i złapała za ramiona.
- Izuś! Kto cię skrzywdził?!
Izak odwrócił głowę, nie chcąc złapać z dziewczyną kontaktu wzrokowego.
- To chyba moja wina... - rzekł ledwo słyszalnie.
- Ostatnio jesteś zbyt delikatny! Obiecywałeś mi, że odzyskasz swoją pozycję, ale ty kompletnie już nie masz charyzmy... no przepraszam, taka prawda. Nie obrażam cię, tylko... - Przechyliła głowę, namyślając się nad kolejnymi słowami - Wcale już nie chcesz walczyć o to, kto rządzi, prawda? Zmieniłeś się...
- Kurwa... może, i co? - warknął, odpychając ją od siebie. Zdenerwowany chciał wyjść, ale Badyl zagrodził mu drogę. Rzucił mu złowieszcze spojrzenie, ale nawet się nie poruszył.
- Wiesz, co Olka ma na myśli, Izuś... - podjął Badyl niepewnie - i to prawda, że się zmieniłeś. A wcale nie mówimy, że to źle! - zapewnił gwałtownie kręcąc głową.
- Dobra. Idę pod prysznic - oznajmił, po czym zamknął się w łazience. Olka i Badyl spojrzeli po sobie zaniepokojeni. Domyślali się, co mogło spowodować stan ich przyjaciela.
Po zdecydowanie zbyt długim prysznicu Izak użył losowego ręcznika, a potem dostał od Badyla dresy, w które ledwo się mieścił, ale wciąż były na niego za długie, mimo że na właścicielu wisiały. Olka oddała mu bluzę, która z kolei była za duża, ale to dobrze, bo mógł się w niej schować, zaciągnąć kaptur i odciąć od świata. Chciał po prostu świętego spokoju, lecz Olka i Badyl położyli się w łóżku po obu jego stronach, przez co nie było ani odrobiny wolnego miejsca. Otworzyli pianki i puścili z telefonu jakąś okropną motywacyjną rockową piosenkę, więc Izak zmuszony był zabrać im urządzenie i puścić Metallicę. Przy tym udało mu się zasnąć, mimo braku komfortu i gadających nad nim Olki i Badyla. Po co się tu cisnęli, skoro mieli swoje tematy?
Trochę ich nie cierpiał, ale bardziej ich kochał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro