Nie znali się
Po piąte: nie znali się
Masz 1 wiadomość od: Mistsz.
Podaj mi swój adres
Amarylis po zerknięciu na podświetlony ekran przewrócił oczami. Od razu wiedział, co za pajac tak się zapisał w jego kontaktach. Od niedzieli nie fatygował się by tam zajrzeć i dziś dopiero mógł szydzić z głupich poczynań Izaka. Mistsz. Pomijając już nawet błąd w słowie, skąd mu przyszła na myśl ta ksywa?
Masz 2 wiadomości od: Mistsz.
Halo
Zamierzał go zignorować ponownie, w końcu zajmował się obecnie najważniejszą czynnością na świecie - czytaniem, niestety Izak lub Prywatny Pajac, jak zaczął go nazywać niedawno Amaryl, postanowił uciec się do środka ostetecznego: ikonki zielonej słuchawki.
Amarylis nie pamiętał, jaką melodię miał ustawioną na dzwonek i nawet teraz się nie dowiedział, w końcu jaki niby szaleniec ma włączony dźwięk w telefonie? Odczekał chwilę i znudzony odebrał, ustawiając urządzenie na głośnomówiący.
- Kurwiu ty mały! - Izak wydarł się z słuchawki, gdy tylko dostał szansę.
- Może milej - zasugerował i przewrócił kolejną stronę w książce.
- Kochany Amarylku, czy byłbyś łaskaw podać mi swój adres? - zaczął zdanie bardzo przymilnie, lecz ostatnie słowa już wywarczał. Jego cierpliwość faktycznie miała wielkość ziarenka.
- Nie, dziękuję. - Rozłączył się.
Uważał to za całkiem zabawne, takie pogrywanie z Izakiem. Dalej chował do niego urazę, zresztą czemu miałby nie chować! Prześladowca w końcu nigdy go nie przeprosił, tylko starał się co najwyżej przekupić, by otrzymać coś w zamian. Mógł wytrzymać udawaną grzeczność chłopaka, żeby potem wbić mu nóż w plecy. Jasne, niech nawet próbuje przeprosić. Niech spróbuje się z nim zaprzyjaźnić. Przyjmie to, zagra swoją rolę, a potem zostawi Izaka na lodzie. Podobno mądrzy się nie mszczą, ale dla tego drania pobędzie przez moment głupi. Poza tym, czy tamten był szczery w swoich próbach? Czasem spoglądał w jego oczy i zdawały mu się zbolałe i samotne. Wszystkie jednak jego zachowania były sprzeczne i niezrozumiałe. Amarylis podejrzewał to i tamto, co go to jednak miało obchodzić? Nie jego trauma, nie jego problem.
Wieczorem ktoś dobijał się do drzwi wejściowych, jakby stracił rozsądek - Amaryl słyszał to ze swojego pokoju na górze. Słyszał też swojego tatę wołającego tym typowym dla niego donośnym głosem, że już idzie, lecz trzeba wam wiedzieć, że nawet jeśli tak mówił i zarzekał się, że się spieszy, to traktował sprawę całkiem pobłażliwie i przy drzwiach stawiał się dopiero po dwóch minutach. Kurierzy go nienawidzili.
Na dole powstało małe zamieszanie i w końcu tata zawołał:
- Maryśku, twój kolega!
- Ja nie mam kolegów - powiedział do siebie zamykając laptop z zatrzymaną kreskówką, którą wcześniej oglądał. Wygramolił się z łóżka i ubrał spodnie. Cóż za utrapienie.
Gdy schodził po schodach, już czuł kogo tu niosło. Westchnął udręczony już zanim ujrzał twarz tego pajaca.
- Nie mówiłem ci, gdzie mieszkam.
Tata Amarylisa patrzył to na jednego to na drugiego i uśmiechał się zmieszany. Najwyraźniej został wpakowany w dość głupią sytuację zaistniałą pomiędzy młodymi. Czyżby słodki chłopaczek, który ich odwiedził był stalkerem? Ludzie są tacy nieprzewidywalni. Zdążył już się zmartwić i zapytał:
- Powiedział, że się przyjaźnicie... Powinienem go wyprosić?
Rzecz, którą zauważa się od razu w ojcu Amarylisa to to, że słowo ojciec zupełnie do niego nie pasuje. To poczciwy ojczulek, tatuś, staruszek, przez większość czasu zdezorientowany i nadmiernie opiekuńczy. Zawsze powtarzał ludziom, że ich kocha i przez to czuli się niezręcznie. A najbardziej na świecie kochał swojego syna. Aż dziwo, że ten ostatni okazał się tak od niego różny. Prawdopodobnie wdał się w racjonalną matkę.
- W porządku - machnął ręką. - Mam coś, co do niego należy. - I bez podarowania Izakowi choćby spojrzenia, którego tamten tak się domagał swoim świdrującym wzrokiem, poszedł w stronę zejścia do garażu.
- To znaczy, że się przyjaźnicie?
- Nie.
- Tak - powiedzieli jednocześnie.
Która wypowiedź należała do którego z nich, to już zagadka.
Zanim jednak zdążyli opuścić mieszkanie, tatuś zaprosił Izaka:
- Zostań i zjedz z nami kolację.
- Tato, nie... - jęknął Amarylis.
- Bardzo chętnie - odpowiedział od razu Izak i wyszczerzył się złośliwie do Amarylisa.
Czego ten pies chciał, nosz kurka!? Powoli i Amarylisowi puszczały nerwy przez te izakowe wahania nastrojów. Raz go bił, raz się gapił, potem nagle łagodniał i się zbliżał... To jest ewidentne zaburzenie emocjonalne.
Siedzieli razem przy stole, jak to nigdy się nie zdarzało bez gości. Amaryl zadowalał się suchymi płatkami bez mleka podjadanymi w pokoju, a matka zawsze znajdowała inne zajęcie, byle tylko nie zasiąść razem z rodziną. A teraz nawet i ona zjawiła się, choć spóźniona, gdy już zdążyli zjeść makaron (kolejna rzecz, która nie zdarzyłaby się bez gości).
- Więc jak się poznaliście? - zapytała mama nie znosząc już ciszy. Jako zabiegana kobieta wiecznie potrzebowała bodźców.
- Chodzimy razem do klasy - odpowiedział Izak z pełnymi ustami.
- Och przypuszczam... Ale co was połączyło? Znaczy... Nasz Marysiek powtarza zawsze, że ludzie go nudzą i nie będzie z nimi obcował.
Izak posłał brunetowi ciekawskie spojrzenie, którego tamten naumyślnie nie odwzajemnił. Popijał zdystansowany herbatę.
- Polecił mi książkę - powtórzył tę samą bujdę, co swojej mamusi.
- O nie - nagle odezwał się sam Amarylis. Wbił wzrok ostry jak skalpel w "szkolnego kolegę". - Najpierw Izakowi nie spodobała się moja fryzura i zaproponował mi zmianę. Zresztą... Rozmawialiśmy też w toalecie. Pokazywał mi jak działa spłuczka.
Wszystkie te słowa spadły na Izaka jak grom. Pobladł i odłożył z brzękiem widelec.
- To dość dziwne... - wymruczała mama, najwyraźniej średnio sprawą zainteresowana. Tylko Amarylis dalej wpatrywał się uparcie w Izaka, ten drugi zaś nie miał odwagi tego odwzajemnić. Pierwszy raz tak go uderzyło to, co zrobił.
- A jak sprawy miłosne? - tatko zmienił temat, rozweselając od razu wszystkich przy stole. - Młodych to zawsze tak interesuje...
- Jeezu - westchnął jego syn wiedząc już, co staruszek sobie ubzdurał.
- Ten, no... Nie mam dziewczyny. Są takie wymagające - zaśmiał się Izak. Od razu powrócił mu humor. - Może lepiej pan spyta Amaryla, jak tam z dziewczynami? - rzucił kpiąco. Wyobrażał sobie, że Amarylis nigdy żadnej laski do domu nie przyprowadził. Co za przegryw.
Jednak zamiast przenieść zainteresowanie na swojego syna, mężczyzna zaczął się śmiać. Jego żona też zaczęła chichotać pod nosem, zupełnie jakby Izak powiedział coś niemądrego.
- Co? - wypalił z pretensją. Jak mogli się tak z niego bezczelnie naśmiewać? To Amarylis miał tu wyjść na nudnego nerda. Spojrzał na niego i dostrzegł, że ten też wykrzywia usta w grymasie przypominającym uśmiech.
- Marysiek jest gejem - wyjaśnił tata.
- Ha?
Patrzył po nich wszystkich po kolei, z powrotem i na opak i od nowa, a na koniec spojrzał Amarylisa, który uśmiechał się do niego z wyrazem triumfu, z jakiegoś znanego jedynie sobie powodu. I czym tu się chwalić? Nie! Nie o to chodzi. Dlaczego Amarylis był gejem, a on się nie zorientował i jeszcze się tego nie wstydził, jego rodzice wiedzieli, i uśmiechał się, i był przystojny, i to wszystko było nie do pomyślenia!
- Zszokowałeś go, tato - marudził Amarylis, dalej jednak zadowolony z wyniku ujawnienia tej informacji.
- Oj wybacz. Ale mówiłeś, że mogę o tym mówić? - upewnił się zmartwiony.
- Jasne. Izak sobie poradzi. - Puścił Izakowi oczko.
Puścił mu oczko???
Izak musiał potrząsnąć głową, żeby się opanować. Co to była za sytuacja? Nagle nerd, którego chciał udupić, robi z niego debila poprzez ujawnienie swojej orientacji?
Nareszcie kolacja się skończyła, a Izak wyszedł omal nie zapomniawszy o rowerze, który był przecież celem (a przynajmniej teoretycznym) tej wyprawy. Swoją drogą, nie zostało jeszcze wyjaśnione, jak Izak się tu dostał. Nie jest to zbyt skomplikowana sprawa, może pamiętacie, że w niedzielę przybył tu z Amarylisem odłożyć rower. Było ciemno, a Izak był zmęczony, ale coś w pamięci mu pozostało, zaś tamte utrudniające późniejsze poszukiwania czynniki wpłynęły na czas potrzebny na wykonanie zadania. Dlatego zjawił się o 20, a nie dwie godziny wcześniej, które zmarnował szukając dobrego domu. Niezwykłą była dla niego ta determinacja. Potrzebował jednak spotkać Amarylisa i to nie w szkole, gdzie może mu uciec i go kompletnie zignorować. Chciał mieć jego oczy tylko dla siebie, co ostatecznie zadziałało tylko częściowo. Lecz nie o tym teraz myślał. Jego głowę dawno już zaprzątnęła myśl składająca się z jednego słowa, co więcej, trzyliterowego:
Gej.
- Eej, rower, cwaniaku! Nie będziesz mi tu wracał - przypomniał mu Amarylis tym samym zagłuszając mu myśli. Teraz zamiast mysleć o geju, rozmawiał z gejem.
- Odprowadź kolegę! - zawołała z kuchni mama.
- Ma rower.
- Mam też skręcona kostkę - przypomniał, choć nie wiedział, czemu właściwie mu zależało. Mimo całego bałaganu w głowie, mimo zmieszania, pragnął tak bardzo, żeby Amarylis na niego patrzył dłużej. Potrzebował jego uwagi.
- Poprowadź mu ten rower, niech się chłopak nie męczy - polecił tata, już uznając Izaka jako część rodziny. Wychynął zza rogu i uśmiechnął się. - Wracaj bezpiecznie.
No i Amarylis się wkopał lub trafniej: został wkopany.
Poszedł do garażu, złapał za rower i po prostu wziął go ze sobą, ignorując całkiem egzystencję Izaka, który człapał za nim, z jakiegoś powodu niepewnie.
Na zewnątrz było całkiem ciemno, jedynie stare uliczne lampy tworzyły co parę metrów pomarańczowe plamy na chodniku, obejmujące zdecydowanie niewystarczającą ilość przestrzeni. Ulica była pusta, jeśli nie liczyć zaparkowanych na boku samochodów i paru walających się wokół śmieci. Nie było widać gwiazd, czy to ze względu na chmury, czy światła latarni. Wiał lekki wiatr, więc przydałoby im się coś więcej niż koszulki. Trochę marzli.
- To prawda? - wypalił Izak, idący w tyle. Amarylis nie mógł zobaczyć jak nerwowo ugniata palce.
- Co? - odparł obojętnie.
- No wiesz...
Wiedział, i co z tego?
- Nie mam pojęcia.
- Jesteś gejem? - Chyba zamierzał stwierdzić ten fakt, jednak ostatecznie o to zapytał. Wtedy Amarylis się do niego odwrócił, zatrzymując rower. Patrzył przez moment, ale nie można było dobrze odczytać jego wyrazu twarzy przez oświetlenie. Był zły... A może zmieszany?
- Ano - ociągając się w końcu potwierdził i ruszył przed siebie, a Izak za nim.
Ten drugi długo analizował coś głowie i gdy wykonkludował coś nareszcie, zakrzyknął:
- A więc wtedy...!
- Wtedy - powtórzył, czekając na kontynuację, lecz niestety Izak był dość słaby w słowach.
- Wtedy byłem goły! - orzekł z oburzeniem, oskarżycielsko wskazując palcem na towarzysza niestrudzenie prowadzącego rower.
- Owszem. - Jakiż on był tym wszystkim zmęczony. Doskonale wiedział, dokąd zmierza ta rozmowa, a i tak musiał ją przeprowadzić i czekać na kolejne, swoją drogą przewidywalne, kwestie towarzysza. Masz ci los!
- Podglądałeś mnie! Jesteś zboczeńcem?!
Oczywiście. Tylko czekał na okazję, by zobaczyć małego kolegę Izaka. To było jego marzenie odkąd dostał licencję gejowską w dniu trzynastych urodzin.
- Prawdę mówiąc wolałem nie widzieć tamtego - odparł znużony - i nie jesteś w moim typie. W życiu bym o tobie nie pomyślał w ten sposób - dodał dla pewności, że Izak zostawi go w spokoju. Gdy rzucił na niego okiem, dostrzegł jego zawiedzioną minę. Oczywiście, że tak. - Boisz się, że mi się podobasz, ale jeśli nie, to czujesz się urażony? Dobry Boże... Heterosy...
- Nieprawda! I bardzo dobrze, że ci się nie podobam. Trzymaj się ode mnie z daleka - pogroził mu.
- Chętnie.
- I nie nachodź mnie więcej.
- Nie śmiałbym.
- Czemu mnie ignorujesz?! - krzyknął, a przez ten nagły dźwięk, z pobliskiego słupa elektrycznego ptaki wzniosły się z trzepotem skrzydeł. Amarylis, choć niechętnie, się do niego odwrócił.
- Bo mi kazałeś. Bo mnie nie lubisz. Bo ja cię nie lubię.
Kończąc wypowiedź oparł rower na nóżce i zawrócił. Przechodząc obok Izaka spojrzał mu w oczy, lecz wyminął go i odszedł do swojego domu.
- Wkurzasz mnie! - Krzyknął za nim. - I ja cię nie lubię bardziej!
Nie spotkało się to desperackie wołanie z żadnym odzewem, bo Amarylis, w istocie, miał Izaka całkowicie gdzieś.
Po tym wszystkim Izak zapadł się w sobie. I może dzięki temu w końcu zachowywał się jak rozumna ludzka istota, bo nie napadał pierwszaków na przerwach, ani nie warczał na nauczycieli. Głównie siedział w ławce i myślał. Lub opierał się o parapet i myślał. Jego zgraja łobuzów wyparowała, znudzona tym ciągłym siedzeniem i myśleniem. Oni mieli inne "ambicje". Wtedy tylko Badyl został przy nim jak wierny kundelek dzieląc się swoimi czipsami i soczkami ze słomką, których Izak z początku nie chciał przyjmować, ale w końcu odpuścił i zaczął nawet sam je kupować.
Jego zadziorność i krzykliwość gdzieś zniknęła, zastąpiona niepewnością. Przede wszystkim czuł się głupio przez swoje wcześniejsze zachowanie, a co ważniejsze, świrował na punkcie Amarylisa, który jak go ignorował, tak dalej na niego nie spojrzał, pochłonięty swoimi sprawami. Tamten gadał nawet czasem z Olką, a to zdradziecka zdzira!
Historia nerda i prześladowcy mogłaby tu się skończyć na jako takim zażegnaniu problemu, ale zostały między nimi jeszcze dwie nierozwiązane sprawy. Pierwszą były trzy życzenia na koncie Amarylisa, a druga dotyczyła książki.
Lecz zanim chłopcy zmuszeni byli przez los, czy inną głupotę, ponownie ze sobą obcować, Izak w ciągu tygodnia stracił wszystkie szczególne łobuzerskie względy i reputację zbira. Było dla niego to o tyle trudne, że po raz pierwszy znalazł się w sytuacji, gdy nie zwracał na siebie uwagi, nie tworzył zamieszania, a wokół nie zbierała się grupka idiotów przyklaskujących mu na każde słowo. Jak do tego doszło? Oczywiście to wszystko wina Amarylisa.
Glupiego Amarylisa, który nie chciał się złamać.
Durnego Amarylisa, który milczał jak zaklęty.
Cholernego Amarylisa, który miał uczucia i zmusił Izaka do dostrzeżenia tego, a potem przejmowania się.
A niech go!
Teraz zaś po całych tych podchodach, Amarylis nie zaszczycił go choćby spojrzeniem i jakże mu to działało na nerwy! I nie tylko. Sprawiało, że serce mu opustoszało zamiast płonąć gwałtownie, jak to miało w zwyczaju. Stracił energię i blask.
Należy jednak wrócić do owej książki, która przyciągnęła chłopców ponownie do siebie. Sprawa wyglądała następująco. Parę tygodni temu Izak wyrwał w bibliotece książkę Amarylisowi i ją sobie zabrał, by zrobić mu na złość. Kłopot leżał w tym, że ową książkę Amarylis już ówcześnie wypożyczył (o czym kompletnie zapomniał, a bibliotekarka odprawiła Izaka z książką, która ostatecznie nie widniała na liście dostępnych), co oznaczało, że cała wina za nieoddanie książki spadała na niego, a Izak oczywiście zupełnie o całym zdarzeniu zapomniał i "Mistrz i Małgorzata" leżeli sobie smutno pod ścianą jego niewielkiego pokoju.
Amarylis spostrzegł się o zaległościach w zwrotach książek na swoim koncie dopiero gdy bibliotekarka zwróciła mu na to uwagę. Powiedział szczerze, że ktoś mu ją zabrał i potrzebuje paru dni by ją odzyskać. Kobieta go lubiła, więc nie narzekała.
Poszedł więc prosto do palanta, z którym wolałby nie mieć nic wspólnego, lecz ostatecznie coś miał, odkąd tamten się na niego uwziął. Cóż, ten jeden ostatni raz jeszcze będzie musiał się z nim użerać. Już nawet nie obchodziły go magiczne trzy życzenia. Miał co prawda parę pomysłów na upokorzenie Izaka, ale ponad to bardziej pragnął świętego spokoju.
Znalazł go z Badylem, siedzieli przy stoliku na zewnątrz. I co ważne, nie był to już specjalny stolik dla szkolnej mafii - jedynie zwyczajne siedzenia dla plebsu, gdzieś na uboczu. Izaka zdetronizowano, teraz łobuzami rządził niejaki Pawełek. Mimo słodkiego zdrobnienia, był ogromny i niebezpieczny. Amarylis wiedział o nim tyle, że wcześniej bał się Izaka i nie śmiał z nim konkurować o władzę, jednak gdy Izak sam się nieco odsunął, prędko wstąpił na liderski stołek. Bywał nieśmiały, ale pomysły miał niezłe, znaczy się, potrafił pomysłowo dręczyć pierwszaków i słabszych. Dobierał się także do dziewcząt, nie w sposób seksualny, a przemocą. Nie dyskryminował, dręczył wszystkich po równo. Szlachetny czyn.
Amarylis znalazł się w cieniu przy stoliku, gdzie siedzieli chłopcy. Badyl pochłonięty był wysysaniem z lizaka jego duszy (o ile takowa istniała, a Amaryl szczerze w to wątpił), a Izak opierał się na łokciach i wzdychał do nieba.
- Hej, pajacu - zawołał Izaka, a ten ocknął się z zamyślenia.
I kiedy tylko zrozumiał, że przed nim stoi Amarylis, ten Amarylis o którym właśnie myślał, ten Amarylis który tak bardzo mieszał mu w głowie i wreszcie ten Amarylis, który tak bezczelnie go ignorował, omal nie spadł z ławki i całe szczęście, że posiadała ona oparcie.
- Hej? - prawie się zająknął. Co on wyprawiał? Musiał zachowywać się cool. - Czego chcesz, ha? Już za mną tęsknisz? - uniósł zadziornie jeden kącik ust.
- Jasne. Musisz oddać książkę - odparł, nieprzejęty tym teatrzykiem.
- Jaką?
- Tę, którą sobie zabrałeś, bo ci się spodobało. Bibliotekarka się upomina.
- A co cię ona obchodzi? To nie ty płacisz karę - podniósł się, żeby rozmawiać z Amarylem twarzą w twarz. Wyzywająco unosił podbródek, jakby gotowy do bitwy. W istocie, dla niego uczucia były wojną.
- Przeciwnie. - Nie przesunął się ani o krok. Patrzył uparcie w oczy Izaka, być może próbując mu coś udowodnić. Przecież nie obchodził go aż tak. - Wypożyczyłem ją wcześniej. Widnieje na moim koncie. Zwróć ją - polecił.
Izak przez chwilę milczał. Miał świadomość, że Badyl im się przygląda i przysłuchuje. Zerknął na niego i kiwnął mu, żeby odszedł. Posłuchał.
- Może nie chcę - zwrócił się znowu do Amaryla, który tylko spojrzał na niego znużony.
- Jaki jest twój problem, co? Po co mnie prowokujesz? - Postąpił do przodu i nadepnął mu na stopę. W odzewie Izak złapał go za kołnierz i przytrzymał.
- Bawi mnie to - odrzekł. Tak, to było tak zadowalające. Twarde spojrzenie Amarylisa wlepione tylko w niego. Jego ciało blisko przy nim. Jego obecność, po swojemu kojąca.
Co?
- Oddaj książkę.
- Jeśli chcesz książkę, musisz sobie po nią przyjść - wzruszył ramionami, jakby go to zupełnie nie obchodziło, a obchodziło bardzo. Cienie liści tańczyły na ich twarzach. To był słoneczny dzień, ale na szczęście wiało, więc gorąc za bardzo ich nie męczył. Wokół przechodzili inni uczniowie tej żałosnej placówki, rozmawiali i śmiali się, ale tej dwójce stojącej pod drzewem zdawało się, że znajdują się tu wyłącznie oni.
- Nie obchodzi mnie, czy jesteś kryptogejem, czy kim. To, że jestem jedynym gejem, którego znasz, nie znaczy, że możesz mnie wykorzystywać. Widzę, co robisz. - Odepchnął go od siebie.
- Nie jestem gejem!
- Olka mi powiedziała - kontynuował spokojnie, mierząc go uważnym wzrokiem - nie chciałeś uprawiać z nią seksu, ani nawet całować.
- A to suka! - warknął pod nosem.
- Nie zrobiła tego złośliwie. Prosiła mnie o pomoc. I odmówiłem - dodał. - No i nie jestem ślepy. Zawsze podchodzisz za blisko - w tym momencie zbliżył się do niego tak, że czuł jego nerwowy oddech na policzku. Jego serce też z pewnego powodu przyspieszyło. - I to nie dlatego, że chcesz być groźny. Dojdź ze sobą do porządku, ale mnie zostaw w spokoju. I przynieś cholerną książkę.
I odszedł luźnym krokiem, jakby obojętny na cały świat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro