Nie martwili się
Po czternaste: Nie martwili się
No może trochę. Może nawet bardzo i o wszystko, ale w tym jednym konkretnym momencie, w którym podnieśli kieliszki razem z grupą znajomych, choć niezbyt bliskich im osób, po prostu zrobiło im się wszystko jedno. Ktoś wreszcie puścił muzykę, ale zamknął szczelnie okna, więc we wnętrzu domu Olki panował lekki zaduch. Była dopiero dziewiętnasta, a po ziemi już walały się paluszki, poza tym ktoś nieuważny strącił kubek z sokiem. Jak dobrze, że Olka to przemyślała i zaopatrzyła się w plastikowe naczynia.
Były tu jakieś laski z ich klasy, te z kategorii pozornie spokojnych. W szkole nie odstawały, więc tylko one same wiedziały, co robią poza nią. Dziś mogli się wszyscy o tym przekonać, jako że były pierwszymi, które dobrały się do napojów wysokoprocentowych. Każdy chciał się napić i poczuć się dorosły, żeby później cały dzień tego żałować, ale te dziewczyny podjęły złą decyzję niesamowicie szybko. Poza nimi zjawiło się kilku znajomych Olki z innej klasy. Chodziła z nimi na jakieś zajęcia wyrównawcze, a przynajmniej tak zrozumiał Izak. Było to dwóch najlepszych ziomków pogrążonych w politycznej rozmowie (swoją drogą ciekawe po co przyszli, skoro i tak siedzieli tylko na kanapie i gadali pochłonięci wyłącznie sobą) oraz wysoka osoba, podchodząca do każdego i proponująca papierosa. To nic, że Olka po raz setny powtarzała, żeby nie zasmrodzić jej domu. Po trzech kolejkach przestano jej słuchać, bo część gości zajęła się pożytkowaniem zastrzyku energii, a pozostali im dopingowali.
- Pojedynek rapu! - krzyknął ktoś z ich klasy. Chyba jeden z tych cool typów wyciskających miliony na klatę i dostających złe oceny. W ich klasie się od nich roiło.
- Puście bit - zarządziła jedna z dziewczyn. Podwinęła rękawy i stanęła na stoliku, który ledwo wytrzymywał jej ciężar i to nie dlatego, że ona była ciężka, ale stolik był z plastiku.
- Kto się będzie bił?
- Kto?
- Wiktor, rapuj!
- Ja umiem - Olka wlazła na kanapę i mało nie potknęła się o czyjąś nogę.
Puszczono bit i dziewczyny faktycznie zaczęły rapować. Nikt nie wiedział, czy już się upiły, czy po prostu pozwoliły sobie na zabawę. W każdym razie LiMi7 (taką raperską ksywką przedstawiła się Lila) wygrała i na koniec przypadkowo uderzyła Olkę w brzuch, a tamta jej oddała. Nie pobiły się jednak, tylko pobiegły na taras i zaczęły się śmiać.
Taki obrazek obserwował Amarylis siedzący w kącie na krześle i przeglądający instagrama. Już jedna z dziewczyn zdążyła wrzucić na relację kawałek rapowej bitwy. Zerkał na bawiących się ludzi z dystansem i popijał piwo. Kręciło mu się już w głowie, ale chyba bardziej przez hałas i zaduch niż alkohol. Jeszcze raz, dlaczego on się na to zgodził?
I kiedy tak myślał o sensie życia, do jego świadomości przebiły się nuty znajomej muzyki. Doskonale pamiętał tę piosenkę, ale nie mógł skojarzyć jej tytułu i autora, bo zdawała się zupełnie niepasująca do obecnej sytuacji. I w końcu odpowiedź zabłysła mu w głowie.
- Twice! - krzyknął zaaferowany. Jego policzki były czerwone, a usta rozszerzył lekki uśmiech. Wokół panowało takie zamieszanie, że nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Zresztą parę osób skakało już nieskładnie do puszczonej piosenki, więc Amarylis niewiele nad tym myśląc wbił się w ich środek i z coraz szerszym uśmiechem zaczął tańczyć. A trzeba wam wiedzieć, że nie był byle jakim imprezowym tancerzem - znał układ do „talk that talk" na pamięć. Nie potrafił jeszcze całego zatańczyć, ale refren opanował do perfekcji. Jedna z dziewczyn (przypomniał sobie, że ma na imię Zelia) próbowała go naśladować krzycząc jednocześnie słowa piosenki.
- Lubisz Twice? - krzyknęła mu do ucha przybliżywszy się wystarczająco, żeby mogli się usłyszeć.
- Tak - pokiwał energicznie głową. Czuł, że alkohol zaczynał przejmować nad nim kontrolę i bardzo się z tego cieszył. Nie musiał myśleć przez jeden wieczór. Zelia uśmiechała się do niego podekscytowana. Złapała go za ramię, żeby znów nachylić się i coś powiedzieć, ale wtedy jakby znikąd pojawił się między nimi Izak. I choć wcześniej panowała świetna atmosfera, teraz powietrze zrobiło się ciężkie. Amarylisowi ciężko było ocenić sytuację, ale blondyn wydawał się niezadowolony.
- Lubisz tę piosenkę? - zwrócił się do Amarylisa, ale tamten nie dosłyszał. Nachylił się bardziej. - Podoba ci się? - przy wypowiadaniu tych słów wargi Izaka musnęły zarumienione ucho Amarylisa. Ten wzdrygnął się, jednak był zbyt odklejony od rzeczywistości, żeby się tym przejąć. Uśmiechnął się.
- Ona? - wskazał na skonfundowaną Zelię. Nie była zmartwiona, tylko średnio rozumiała, o co chodziło tym dwóm chłopakom. Czy ją obgadywali? - Nie podoba mi się - powiedział mu wprost do ucha, po czym chwilę pozostawał tak blisko z twarzą przy tej izakowej, aż cmoknął go w policzek.
Izak natychmiastowo pokrył się różem. Złapał się za pocałowany policzek i wpatrywał się w przyjaciela (to słowo brzmiało teraz jeszcze dziwniej) zagubiony.
- Oooch, jesteście razem! - Zelia złapała się za głowę, wszystko teraz rozumiejąc. - Wybacz, ziom, nie podrywałam go! - przekrzykiwała słodkie koreańskie nuty wciąż falujące między nimi i wypełniające w jakiś sposób całą wolną przestrzeń.
Izak zapomniał języka w gębie. Machał rękami na znak, że cała ta sytuacja jest zwyczajnie nieporozumieniem, lecz Zelia zdążyła już im pogratulować i rozmyć się w tłumie. Za to Amarylis po kryjomu wypił kolejny kieliszek z klasowymi pakerami, jakby w przeszłości wcale nie był przez nich prześladowany. Wykonywał teraz mało składny zlepek ruchów, który miał tworzyć taniec.
- Powinienem cię nagrać. Mówiłeś, że w życiu nie zatańczysz - zaśmiał się Izak.
- Bo ja... - zaczął rzucając mu bystre spojrzenie - oszukałem cię.
I kontynuował swój taniec. Swoją drogą sposób w jaki mówił nie brzmiał szczególnie trzeźwo. Ale tu nawet Izak nie mógł mu nic powiedzieć, skoro nie on tu był tym pełnoletnim. Zresztą... niech się bawi, myślał obserwując beztroskie zachowanie towarzysza. Rzadko widywał go wyluzowanego, nie mówiąc już o czymś takim.
- Więc... - Amarylis zatrzymał się i posłał Izakowi maślane spojrzenie. Jakiż on był zabawny. - Zatańczy ze mną pan? - ukłonił się niezdarnie wyciągając do blondyna dłoń w geście zaproszenia.
- Nie umiem - próbował się wymigać. Wierzył, że to jego jedyna okazja na zatańczenie z Amusiem, ale jednocześnie nie był wystarczająco nietrzeźwy, żeby zrobić to bez pomyślunku. Właściwie wypił jeden kieliszek i rozbolał go brzuch, więc zrezygnował z dalszego wlewania w siebie procentów.
- Nie chodzi, żeby umieć - oznajmił chłopak unosząc w górę palec - chodzi, żeby się ruszać. Kolego - zaśmiał się i nawet to było w nim czarujące. Izak sam już nie wiedział, czy to efekt atmosfery, czy naprawdę jest tak kompletnie w nim zakochany, że cokolwiek robi, jest wspaniałe. Ale czy to uczucie prędzej, czy później nie przeminie?
- To co mam robić? - zapytał, dając się w końcu przekonać. Złapał dłoń Amarylisa, gładząc skórę kciukiem. Uśmiechnął się do siebie.
- I raz, i dwa...
Wykonywał ruchy, jakby wcale nie był pijany. Mimo, że nawet Izakowi plątały się nogi, Amarylis robił to dwa razy szybciej bez żadnego problemu.
- Co to jest? Ćwiczyłeś taniec, czy co? - wypalił w końcu blondyn, nie potrafiąc nadążyć za przyjacielem.
- Nie... Ale tak!
- Jak to?
Milczał przez chwilę, po czym uwolnił ręce z chwytu Izaka. Tamten zdążył pomyśleć, że to koniec zabawy, ale nagle Amarylis ujął jego twarz w obie dłonie i wykrzyczał, by było go dobrze słychać przez muzykę:
- To tajemnica! Ale ci powiem! Tańczę, jak nikogo nie ma w domu!
Izak nie miał czasu przetworzyć tych słów, skoro całą uwagę poświęcał temu, by nie spanikować. Oczywiście, że chciał być blisko Amarylisa, ale... nie był przyzwyczajony do tego, że tamten przejmuje inicjatywę. Czuł się wyjątkowo bezbronnie z policzkami ściśniętymi przez dłonie bruneta. Zignorował także intensywny rumieniec, który wystąpił na jego twarz.
- Rozumiem - zaśmiał się w odpowiedzi, delikatnie uwalniając się z objęć Amarylisa.
- Już koniec? - można było wyczytać z jego ruchu ust i widocznego rozczarowania wymalowanego na twarzy.
- Idę się napić...
- Będziemy pić? - od razu się rozweselił.
- Wody...
- Wódy się napiję!
- Woda!
- Mhm! Okej! - spojrzał w stronę małego stolika na którym stały butelki i kieliszki. Zrobił krok w tamtą stronę, ale Izak pociągnął go za kołnierz.
- Wystarczy ci.
- Niemożliwe... - Próbował się wyrwać, ale chwyt Izaka był mocny, a on pijany. Teraz zaczął się zastanawiać, czy w soku też coś było.
- Sam mnie moralizowałeś, a teraz co!
- Ludzie się zmieniają - odpowiedział i najwidoczniej był zdeterminowany, żeby zdobyć butelkę wódki, bo odepchnął Izaka i ruszył do stolika. I to nie dlatego, że był kompletnie pijany, ale dlatego, że zaczynał trzeźwieć. Wolał ten nijaki stań wesołości i beztroski niż świadomość spadającą na niego z góry i utrudniającą każdą czynność. Właściwie nienawidził rzeczywistości. Wolałby od niej uciec.
Zanim jednak zdołał tam dotrzeć, czyjeś ramiona objęły go od tyłu i został w ten sposób unieruchomiony, jednak uścisk wcale nie był agresywny, czy nachalny. Był ciepły i bezpieczny. Czuł na szyi oddech i brodę opartą o swoje ramię.
- Zabiorę cię do domu, okej? - wyszeptał mu do ucha Izak.
- Nie... mój tata...
- Zabiorę cię do siebie.
- I to ja miałem być tym, co zaciąga do łóżka, tak? - uwolnił się i obrócił, żeby wyśmiać Izaka.
- Zamknij się i chodź. Już głupoty gadasz kompletne.
Wziął go pod ramię i pociągnął za sobą i cudem udało mu się zmusić przyjaciela do opuszczenia domu Olki. Nikt się nimi szczególnie nie przejmował. Impreza co prawda nie była kompletną rzeźnią, ale mało kto tam jeszcze kontaktował na komunikatywnym poziomie.
Na całe szczęście mieszkał pięć minut pieszo stamtąd, bo nie wiedział jak by zaciągnął Amarylisa choć kilka kroków dalej. Chłopak zdecydowanie pił poza kolejką albo wlał wszystko na pusty żołądek, żeby szybciej odlecieć. I po co to wszystko? Izak obiecał sobie w tym momencie, że już nigdy nie zaproponuje mu alkoholu.
- Impreza nie do rana? - usłyszał wołanie mamy z salonu. Siedziała tam oglądając któryś ze swoich nigdy niekończących się seriali.
- Umm - zawahał się. - Amarylis źle się poczuł...
- I co? Odprowadziłeś go? - nie brzmiała na bardzo zainteresowaną, lecz czy można ją winić? W jej serialu najprawdopodobniej główna bohaterka zdradzała ósmego męża z siódmym.
- Jest ze mną...
- Tu?
- No...
- Trzymaj go z dala od materiałowych powierzchni. I daj mu miskę, na litość boską! Będziesz sprzątał! - wykrzyknęła już bardziej przejmując się zaistniałą sytuacją lub być może należy powiedzieć: dywanami i kanapą.
- Jasne - odmruknął, przenosząc całą swoją uwagę na chłopaka skulonego pod ścianą. Wciąż miał na stopach buty i co chwila unosił powieki, wpatrywał się w Izaka i znów je przymykał, jakby męczył się tą czynnością.
- Amuś... wstawaj - szturchnął go czubkiem stopy doskonale wiedząc, że to nie zadziała. Schylił się do niego i spróbował podnieść, ale nie był dobry w przenoszeniu zwłok. Potrząsnął nim, ale nie nazbyt gwałtownie, żeby przypadkiem nie spowodować reakcji wymiotnej. Miał na sobie ulubioną koszulkę...
- Hm...? - w końcu odpowiedział, siadając mniej więcej prosto.
- Chodź.
- Gdzie?
Och, to nie czas na bycie ostrożnym, pomyślał Izak.
- Położysz się.
Amarylis rozejrzał się podejrzliwie.
- To nie mój dom...
- Jesteśmy u mnie, mówiłem - odpowiedział, trochę już tym wszystkim zmęczony.
- Nie będę z tobą spał - żachnął się, odwracając głowę na bok.
- Dokładnie - potwierdził rozentuzjazmowany. - Będziesz spał na podłodze.
Brunet myślał chwilę, po czym wzruszył ramionami i już zaczął się kłaść.
- Nie tu! U mnie.
Musiał go przytrzymać, żeby nie wyłożył się ponownie na środku korytarza. A może jednak powinien go tak zostawić...
- Nie będę z tobą spał - zarzekał się.
- Mam dość.
I w końcu poddał się. Wstał, złapał Amarylisa obiema dłońmi za kostkę i zaczął go ciągnąć po podłodze w stronę swojego pokoju. Raz prawie urwał biednemu chłopakowi rękę, gdy zaklinowała się między meblami, ale ostatecznie zadziałało. A jak wiemy, jeśli coś jest głupie, a działa, to nie jest głupie. Teraz zwłoki zamiast w korytarzu, leżały u niego na podłodze. Wspaniale.
- Traktujesz mnie jak szmatę - odezwał się zdewastowany Amarylis.
Izak śmiejąc się pod nosem zajął się rozwiązywaniem jego butów.
- Nie rozbieraj mnie - wciąż marudził.
Blondyn zignorował to i dokończył ściąganie butów. Potem znalazł jakiś koc, mniej lubianą poduszkę i rzucił te rzeczy obok Amarylisa, który niezdarnie się w nie zawinął. Poduszka nie pasowała pod jego głowę, ale teraz było to akurat jego ostatnie zmartwienie. Podłoga była okrutnie twarda, w dodatku niewygodnie leżało mu się w dżinsach.
- Źle mi... - oznajmił w przestrzeń. W pokoju było tak cicho i ciemno, że przeszło mu przez myśl, że Izak gdzieś sobie poszedł.
- Chcesz miskę? - usłyszał jego głos i odetchnął z ulgą.
- Źle mi na podłodze.
- Masz poduszkę.
- Źle mi...
Izak nie mógł dłużej tego słuchać. Lub po prostu zrobiło mu się szkoda przyjaciela. Wylazł spod kołdry i wyciągnął rękę do leżącego na podłodze.
- To chodź.
Amarylis zdołał usiąść, ale wpatrywał się bezmyślnie w dłoń i nie miał pomysłu, co miałby z nią począć.
- Możesz spać ze mną.
- Mm... nie chcę - zdecydował i znów się położył, jednak na tyle gwałtownie, że zabolały go wszystkie kości. - Auu...
- Rób, co chcesz. Dobranoc - zakończył temat Izak, pragnący już tylko spokoju. Wizja spania w jednym łóżku z Amarylisem wcale nie była taka zła, a wręcz skrycie na to liczył, ale jednocześnie czułby się dziwnie, skoro Amarylis był obecnie średnio świadomy, nie mówiąc już o tym, że rankiem zapewne slopie Izaka z łóżka. Dzień jak co dzień z Amusiem, co?
Minęło pięć minut i Izak już zdążył uwierzyć, że ta noc niewiele będzie się różnić od wszystkich innych, ale wtedy coś za jego plecami zaszeleściło i poczuł jak materac ugina się pod dodatkowym ciężarem. W końcu wszystko ucichło.
- Ale - przerwał milczenie brunet - nie mów mi o tym, jak wytrzeźwieję. O niczym nie chcę wiedzieć.
Położył się i zastygł, a Izak zastanawiał się, czy ludzie po pijaku mówią kompletne bzdury, czy wręcz przeciwnie - ujawniają jakąś skrywaną zwykle część siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro