Gubili się
Po dziesiąte: Gubili się
Powrót był nudny i cały dzień padało. Izak unikał spotkania z Amarylisem i wyszło, że aż do wyjścia z autokaru praktycznie się nie widzieli, poza krótkimi mignięciami gdzieś w tłumie. Prawdę mówiąc Amarylis wypatrywał tego drugiego i powoli planował swoje kolejne kroki. Tak jak wcześniej starał się ignorować wszystkie zaczepki Izaka, tak teraz rozgorzała w nim złość o wszystko, co mu się przytrafiło. W pewnym momencie myślał, że mógł wybaczyć i pozwolić sobie na spokój duszy, ale teraz nie myślał o niczym innym jak o zemście. I nieważne jak prymitywne to było, cholernie pragnął, żeby Izak dostał za swoje.
To było prawie tak jakby siłą zmusił się do nienawiści, bo nie mógł kochać. W jednym Izak na pewno wygrał: zdołał sprawić, że Amarylis się złamał.
Do końca roku szkolnego zostały dwa tygodnie. Połowa klasy opuszczała zajęcia, a co dziwne nie znalazł się wśród tej części Izak. Przyjeżdżał do szkoły na rowerze i siedział znudzony na lekcjach gapiąc się w okno. Czekał chyba aż Amaryl podejdzie i się odezwie, zacznie rozmowę lub cokolwiek, ale tamten zjawił się w szkole tylko kilka razy i przez cały czas siedział z słuchawkami w uszach spoglądając złowieszczo na Izaka. Nie wiadomo jakich to wściekłych różowych piosenek słuchał robiąc taką ponurą minę. Blondyn dochodził do wniosku, że tamten wieczór musiał wyglądać inaczej w rzeczywistości niż on to sobie zapamiętał. Sam za bardzo nie rozumiał, co czuł w związku z tym zdarzeniem, ale nie przykleiłby mu łatki negatywnego. Może to było trochę... osobliwe, lecz dlaczego miało wykluczać kontynuowanie ich relacji? Zresztą... to Amarylis zaczął o całym tym całowaniu, poza tym sam był gejem i tak dalej, więc dlaczego wycofał się z taką gwałtownością i zachowywał się co najmniej jakby Izak go do czegoś zmusił. Przez to wszystko zdawało mu się jakoby ich obecna sytuacja była jego winą, podczas gdy to, co się stało, po prostu się stało. Obaj się do tego przyczynili. Nikt nie mógł przewidzieć, że to, co ich łączyło tak szybko się rozpadnie.
Właściwie to było najbardziej dołujące ze wszystkich rzeczy, które dręczyły Izaka. Przez chwilę miał... kogoś. Nie do końca rozumiał kim dla siebie byli z Amarylisem, jednak łączyła ich specjalna więź. Mogli się sprzeczać i być dla siebie wredni, ale gdzieś pod tymi powierzchownymi znakami kryła się czułość. Teraz Izak to widział, jak Amarylis troszczył się o niego, szczególnie podczas wycieczki. To nie mogło być zatem jednostronne. C o ś między nimi było, a on pozwolił się temu rozpłynąć. Prawdopodobnie brakowało mu dojrzałości, żeby utrzymywać relacje inne niż te luźne.
- Izak...? - Badyl lekko potrząsnął jego ramieniem. Otrzymał w odpowiedzi nieobecne spojrzenie i pytające uniesienie brwi. - Pójdziesz ze mną do sklepu?
- Um... Co to za pytanie?
- Muszę kupić coś dla Pinky...
- Znowu ten różowy! - podniósł głos, a kiedy rozejrzał się po zdezorientowanych osobach wokół wgapionych w niego, westchnął i pochylił się w stronę Badyla. - Kim, do cholery, jest Pinky?
- Chomik...
Izak położył się na ławce, po czym wymamrotał:
- Pójdę.
W tym momencie Izak nie bardzo czuł się na siłach egzystować. Zadręczał się myślami i pytaniami, czy z własnej winy cierpi, a także, dlaczego to wszystko było dla niego takie ważne. Poszedł do sklepu z Badylem, choć zachowywał się wtedy jak w transie. W domu jedyne, co wywołało u niego uśmiech, to Rambo, który rzucił się na niego z dziką radością. Przykucnął przy nim zaraz i podrapał za uszami.
- Naprawdę chodzisz do szkoły? Widzę obecności na dzienniku, niesłychane... - rzuciła jego mama z salonu.
- Zawsze byłem grzeczniutki - odparł z niewielkim zapałem.
- Nie, naprawdę muszę zapytać... co się dzieje? - Wyszła do niego do przedpokoju i stanęła opierając dłonie na biodrach.
- Hm? Nic? - podniósł wzrok znad ukochanego kundelka. Spotkał się z poważnym spojrzeniem rodzicielki. Przecież tylko poszedł na lekcje...
- Nie jesteś wredny. Nie bijesz ludzi. Ostatnio umyłeś szklankę! - wyrzuciła ręce w górę zaaferowana tymi niespotykanymi zdarzeniami.
Izak westchnął i podniósł się na nogi, a Rambo smutno zaczął wić się mu wokół nóg.
- Jestem prawie dorosły. Sama mówiłaś, że muszę się zacząć zachowywać. Więc... zachowuję się? - wzruszył ramionami mając nadzieję, że to, co powiedział, miało jakikolwiek sens.
- Tak? Aktualnie zachowujesz się jak zombie. Proszę, rozwal coś - złożyła ręce jak do modlitwy.
- Nie mam ochoty... - wymruczał ponuro. Naprawdę nie miał energii na nic. Chciał się położyć i trochę pogapić się w sufit.
- Kto ci złamał serce?
Izak zawahał się na dwie sekundy, ale to wystarczyło, żeby jego mama upewniła się w tym przypuszczeniu.
- Wiem, że to złamane serce. A skąd? Jesteś moim synem...
- Nie mów, że mnie znasz tak świetnie - wtrącił zirytowany.
- A gdzie tam! - machnęła ręką - mamy podobny charakter, Izak. Byłam taka sama.
Jego spojrzenie złagodniało. Spojrzał na mamę wielkimi oczami.
- Super - wrócił do swojego zwyczajnego wyrazu twarzy. Potrząsnął lekko głową. - Zostaw mnie już.
Po tym poszedł do swojego pokoju z nadętymi policzkami.
***
- Potrzebujesz pomocy?
Lekko ochrypnięty, acz delikatny głos przebił się do świadomości Izaka. Przeniósł powoli wzrok z zeszytu ułożonego na drewnianym blacie na osobę, która niepostrzeżenie zakradła się obok niego. Letnie, popołudniowe światło lało się przez otwarte okno wraz z upałem, wtedy jednak lekki podmuch wiatru musnął jego twarz i poruszył kosmykami luźno opadających na policzki włosów. Nad jego ramieniem, za blisko, wisiała twarz. Pierwsze co przetworzył, to ostro zakończony nos, potem parę piegów, i wyraźne brwi uniesione w pytającym wyrazie doprawionym odrobiną niepewności.
Uwierzycie, że Izak był romantykiem?
- Hej? - Amarylis powtórzył zniecierpliwiony i pomachał Izakowi przed nosem. - Siedzisz nad pustym zeszytem od piętnastu minut.
- My gadamy? - wypalił Izak, gdy powróciła mu mowa.
- Najwyraźniej...? - zajął miejsce na krześle obok, opierając łokcie o stół tak, że stykali się ramionami.
- Nie, bo... Nie odzywałeś się - kontynuował blondyn skołowany. Zauważył, że brzmiał na zażenowanego, więc odchrząknął i przeczesał włosy. „Ogarnij się!".
- Ty też.
- Ach... - spojrzał w stronę okna. A gdyby tak opuścić pomieszczenie spektakularnym skokiem? Może by tak salto jeszcze zrobić?
- Słuchaj - Amarylis spróbował zwrócić na siebie jego uwagę, ale tamten wciąż patrzył się w okno. - Izak.
Jak za magicznym zaklęciem Izak odwrócił głowę w stronę Amarylisa nie zdążając pozbyć się z twarzy wyrazu zdumienia i czystego szczęścia.
Amarylis był już całkowicie pewien. Owinął go sobie wokół palca. Nawet nie musiał się starać.
- Wcześniej nie byłem pewien... rozumiesz, prawda? Ale przez ten czas myślałem o tobie. Ty też o mnie myślałeś, wiem to.
Gdyby tylko Izak pomyślał racjonalnie, odkryłby że prawdziwy Amarylis nie miał szansy tego powiedzieć. Nie wyznałby tak swoich uczuć bez wyraźnego nacisku. Ale cóż... Izak był zaślepiony, sami wiecie czym.
- Trochę... no, tak - zagryzł wargę, po czym wziął głęboki wdech - myślałem, że to... no...
- Pocałunek - wypowiedział to słowo na głos i z jego ust brzmiało ono tak przyjemnie i pięknie, jakby faktycznie tego doświadczyli w ten sposób.
- Myślałem, że to nie było na serio. Albo, że żałowałeś...
- Bałem się, że nie czujesz tego samego - posłał mu delikatny uśmiech pocieszenia i był on jak cukier puder posypany na obrzydliwą truciznę. Właściwie nie skłamał. Naprawdę się bał, tylko już więcej nie zamierzał się bać. Pozbędzie się Izaka ze swojego życia, dając mu nauczkę, a wszystko inne wróci do normy.
- Um... - znów odwrócił się, bo nie mógł znieść intensywnego spojrzenia Amarylisa. - Ja też byłem niepewny. Ale ostatnio myślałem i muszę przyznać, że byłem totalnie niedojrzały i głupi. Teraz chcę powiedzieć szczerze, że może miałeś rację.
Oczy iskrzyły mu po tym wyznaniu. Emanował zebraną w sobie odwagą, którą Amarylis niedługo miał roztrzaskać na kawałki. Prawie mu było go żal...
- W czym miałem rację? - nachylił się bliżej Izaka i chwytając delikatnie za jego podbródek zwrócił jego twarz tak, że znów na siebie patrzyli. Słyszał jak tamten przełyka ślinę i był nawet pewien, że słyszy jego szaleńczo bijące serce. Nie przerywał kontaktu wzrokowego.
- Ja... prawdopodobnie... Myślę, że cię... - nagle dłoń została przyciśnięta do jego ust, a siła z jaką to się stało, odsunęła go na prawie pół metra. Kiedy skupił swój wzrok na Amarylisie, ten wybiegał z biblioteki, a po jego obecności zostało tylko przewrócone w pośpiechu krzesło.
***
Zatrzasnął za sobą drzwi łazienki, gwałtownie jak nigdy wcześniej. Oddychał płytko, a kiedy zdał sobie tego sprawę, wziął głęboki wdech w próbie uspokojenia się. Co on, do cholery, właśnie narobił?
Oparł się plecami o chłodne kafelki i wpatrzył się w swoje lekko starte buty. Było tu chłodniej niż w innych miejscach szkoły i rzecz jasna musiało zalatywać szczynami. Nawet te warunki nie przywróciły Amarylisa do normalności, w jego głowie powstał wielki kołtun myśli i uczuć, którego nie umiał już rozplątać i odnaleźć w nim sensu. Jakieś palące uczucie popchnęło go do wrobienia Izaka, ale dopiero teraz ukazała mu się prawda: siebie też wrobił. Nie było szansy, żeby tak łatwo ulotniły się z niego wszystkie uczucia żywione do tamtego chłopaka. Dlatego tak bardzo chciał go odepchnąć. Jeszcze krok bliżej, a by się sparzył. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł pozwolić sobie na to zranienie, bo czuł, że po tym już się nie podniesie.
A jednocześnie...
Izak był delikatny. Starał się zrozumieć. Potrzebował opieki, ale też czasem sam nią otaczał. Był jak dzieciak, energiczny i grymaśny, a przede wszystkim wnosił do życia Amarylisa światło. Był kimś, na kogo oczekiwał, kimś bliskim, nawet jeśli przy niektórych ich starciach leciały iskry. Plątał się, przeszkadzał, lecz bez niego czegoś brakowało. Nie pasowali do siebie jak elementy układanki, jednak w tym momencie Amarylis wierzył, że jest sposób na dopasowanie się. Skoro Izak się zmienił...
Czy się zmienił? To pytanie chodziło za Amarylisem już od dawna, śledziło go jak cień. Wychynęło zza rogu przy pocałunku i nawet jeśli ledwo je dostrzegał, przeraził się. Desperacko chciał otworzyć się i pozwolić Izakowi być blisko, a jednocześnie odrobina niepewności co do jego intencji kazała postawić mur.
A najgorsze były wyrzuty sumienia, kiedy Izak niczego nieświadomy, czując się bezpiecznie, chciał wyznać swoje uczucia. Nieważne, co robił w przeszłości i jak narozrabiał, żyli właśnie tu i teraz. A on tam i wtedy zdecydował zawierzyć się Amarylisowi, który robił to wszystko dla głupiej satysfakcji. Nie żeby kiedykolwiek mógł ją zresztą otrzymać. Odegranie się na kimś nigdy nie niosło niczego dobrego - tylko więcej bólu. Czy sam tak kiedyś nie uważał? Czy nie myślał o tym, gdy Izak go przeprosił, nawet jeśli nieszczerze?
Zupełnie nie rozumiał, jak mógł porzucić własne wartości i przekonania. Zawładnął nim strach i zgubił się... To tylko wymówka, która nic mu nie da, tak samo jak całe te rozmyślania. Był gdzie był. W łazience, płacząc. Dopiero teraz to zauważył. Słone krople piekły jego policzki. Zacisnął powieki.
Przede wszystkim czemu pozwolił sobie się zakochać?
- Hej... jesteś tam?
To był Izak, a jego głos brzmiał tak łagodnie. Dobiegał tuż zza cienkich drzwi. Głuchy dźwięk zasygnalizował, że chłopak się o nie oparł.
- Amarylis...
Pierwszy raz usłyszał w ten sposób z jego ust swoje pełne imię i w tej chwili odebrało mu dech. Już rozumiał jak musiał czuć się Izak. To było wyjątkowe, a zarazem tak głupie. Przecież słyszeli swoje imiona od tylu innych osób, jednak gdy wypowiadała je odpowiednia osoba... potrzebowali paru sekund.
- Odezwiesz się do mnie? - zapytał Izak, znowu spokojnie, bez żadnej nachalności.
Lecz Amarylis milczał jak zaklęty, może dlatego, że nie miał nic do powiedzenia.
- Nie pozwoliłeś mi powiedzieć, że cię lubię. Ale i tak ci to powiem - przez jego głos przebijał się teraz ton złośliwego dzieciaka. Musiał zrobić na przekór - lubię cię. I wiem też, o co chodzi tobie. Nie chciałeś tego słuchać, bo interesujesz się tylko zaciągnięciem mnie do łóżka. Teraz rozumiem, że mamy inne cele, ale... mógłbyś nie być taki wredny? - podniósł nieco głos z irytacją - Wystarczyło mnie wysłuchać i dać odpowiedź, Jezus... Nie musiałeś robić z tego takiej dramy, wiesz? To wcale nie jest tak skomplikowane, jeśli skupisz się tylko na tym, że w sumie już mnie nie obchodzi, że się nie lubiliśmy. No dobra, nienawidziliśmy się, a przynajmniej ja ciebie. I możesz wyjść z tego cholernego kibla, bo mam wrażenie, że gadam do jakiegoś randoma, który słucha tego żałosnego wyznania?
Ze środka dobiegł cichy śmiech. Izak czekał, aż drzwi się poruszą, ale długo stały w miejscu, tak uparcie rozdzielając dwóch beznadziejnie zakochanych idiotów.
- Nie myślałem, że za mną przyjdziesz.
Możecie sobie wyobrazić, jaka ulga ogarnęła Izaka, kiedy usłyszał te słowa. Po chwili Amarylis wyszedł i choć nie było śladu po łzach (wszystkie starannie wytarł), to oczy dalej miał czerwonawe i można było zgadnąć, że płakał. Wyrazem twarzy jednak nie pokazywał nic konkretnego, jedynie brwi lekko marszczył, niby się nad czymś zastanawiając.
- Nie mogłem ci pozwolić znów uciec - odpowiedział siląc się na uśmiech. W rzeczywistości świadomość, że Amarylis nie czuje do niego tego samego, uderzała go coraz bardziej. Na razie musiało mu wystarczyć to, że nie rzucają się sobie do gardeł, ani się nie unikają. To dość dużo w ich przypadku.
- Czemu się tak trzęsiesz? - zapytał Izak, zauważając, że nogi Amarylisa przypominały teraz galaretę. Nie potrafił też spokojnie utrzymać rąk, co moment łączył i przekładał palce.
- Ja...
- Nieważne. Możemy pogadać? - zmienił temat, bo miał wrażenie, że jeśli naruszy za bardzo przestrzeń Amarylisa, ten znowu się odetnie.
- Nie ma już o czym...
- Pogadajmy - nalegał.
Gdy Amarylis unikał jego wzroku i stał tam jak kołek, Izak chwycił go za rękaw i pociągnął za sobą.
- To chociaż wyjdźmy z kibla, okropnie tu jebie...
W szkolnej toalecie zapadła cisza, gdy tamci wyszli i dopiero po paru chwilach drzwi jednej z kabin zaskrzypiały. Badyl stał tak przez moment gapiąc się tępo w ścianę.
- Cholibka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro