Chcieli się zrozumieć
Po ósme: Chcieli się zrozumieć
Izak ocknął się dopiero po tym jak wszyscy zjedli kolację i przygotowywali się do snu (oficjalnie, bo w rzeczywistości większość uczestników i uczestniczek wycieczki wyciągała ze skrytek alkohol i zbierała się grupkami w pokojach konkretnych osób). Za to nasi bohaterowie mieli już epizod alkoholowy za sobą, więc Amarylis siedział na łóżku i grzebał w telefonie, słuchając przy tym czegoś na słuchawkach. Nie żeby w innej sytuacji zjawił się na tych mini imprezach i to nie dlatego, że był zbyt grzeczny. Chodziło o jego „nie zniżanie się do poziomu zwierząt wraz z młodocianą patologią". Nie gardził wszystkimi osobami z klasy, ale można powiedzieć, że ciężko ich znosił.
Był dość zajęty czytaniem czegoś na ekranie, a do tego kiwał głową prawdopodobnie w rytm muzyki. Nawet na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, co już kompletnie wywołało w Izaku potrzebę sprawdzenia, czego może słuchać taki niedostępny nerd jak on. Wyśliznął się powoli z łóżka i jakimś cudem nie został zauważony. Nie przyszło mu nawet na myśl zastanowić się, jakim cudem Amarylis opuścił przy nim gardę i nie był wyczulony na najmniejszy ruch otoczenia. Jego jedynym celem były słuchawki. Był bardzo bliski osiągnięcia swojego zamierzenia, lecz nie przewidział, że kiedy stanie na nogach, nagle zrobi mu się słabo. Zatoczył się i upadł prosto na uda współlokatora, który wyrzucił telefon w szoku i nie zdążył przywrócić twarzy do kamiennego wyrazu, zanim Izak zobaczył go kompletnie bezbronnego.
- Złaź - zepchnął go z siebie niezadowolony faktem, że ktoś go podszedł, a w szczególności, że był to właśnie Izak.
Tymczasem Izak wykorzystał ten moment i wyrwał mu z uszu słuchawki, żeby szybko sprawdzić cóż takiego...
Zbladł momentalnie i przeniósł powoli wzrok na zmieszanego Amaryla.
- Jaja se robisz - wydukał Izak oddając słuchawkę, co najmniej jakby usłyszał tam jęki swojej matki.
Amarylis albo wspaniale ukrywał zażenowanie albo był absolutnie pewny siebie w sprawie swojego gustu muzycznego.
- Co to w ogóle jest? - zapytał Izak nie mogąc znieść ciszy. Zaraz zacznie się czuć jakby to on został przyłapany na słuchaniu jakichś chińskich dziewczynek.
- Apink - odparł niewzruszony.
Izak po prostu rozchylił usta i gapił się dalej.
- Apink, kpopowy girlband.
- Nie.
- Ależ tak.
Izak skulił się w nogach łóżka kolegi, objął się ramionami i patrzył w ścianę przeżywając ciężki egzystencjalny kryzys.
- Spodziewałeś się Czajkowskiego, czy Pink Floydów? A może lepiej pomyślisz nad tym, co odwaliłeś, zanim zezgonowałeś?
Izak zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć i nagle całe dzisiejsze popołudnie odmalowało mu się w głowie.
- O jezuu... - Schował twarz w kolanach.
Amarylis miał z jego reakcji niezły ubaw. Dziwił się właściwie, że Izak tak dobrze się trzyma po pobudce. Nie miał pojęcia ile ten spryciarz wypił, bo prawdopodobnie zrobił to w drodze powrotnej znad rzeki i zostawił gdzieś butelkę.
- Dalej tak bardzo chcesz mnie pocałować? - droczył się Amarylis.
Izak podniósł wzrok i nagle poczuł w ustach dziwny smak. Widok trochę mu się rozmazał i dał radę tylko podnieść się nachylając w stronę Amarylisa, zanim zwymiotował mu na nogi.
- Kurwa.
Szkoda nawet opisywać procesu sprzątania tego syfu. Może zasięg zniszczeń nie był wielki, ale za to poziom sprawił, że i Amarylisowi zrobiło się niedobrze i omal nie pogorszył sytuacji. Zamiast tego jednak zdołał się umyć i wrzucić spodnie do umywalki. Po wyjściu zastał Izaka bezskutecznie usiłującego pozbyć się śladów z pościeli. Podniósł na chwilę wzrok na współlokatora, ale szybko go opuścił i dalej maltretował materac mokrą szmatą. Amarylis usiadł na drugim łóżku i oznajmił:
- Co zarzygane, to twoje. Śpij sobie tam.
Nie otrzymał nawet odpowiedzi i zresztą jej nie oczekiwał. Łóżko Izaka trochę śmierdziało, ale z pewnością było lepsze niż jego własne. Rozwalił się na całej jego szerokości (niezbyt dużej niestety) i przymknął powieki. Nawet nie wiedział, kiedy odpłynął.
Rano zadzwonił alarm w jego telefonie i z wielką niechęcią sięgnął ręką na szafkę obok łóżka bez otwierania oczu. Po dobrej chwili zorientował się dopiero, że nogi kompletnie mu zdrętwiały, jakby coś ciężkiego na nich leżało. Spojrzał w tamtą stronę i westchnął głęboko. Izak wyglądał jak mały piesek kulący się w nogach właściciela. Miał na sobie bluzę i kaptur zaciągnął na tyle głęboko, żeby jedynie dolna część twarzy była spod niego widoczna. Jego usta i policzki wydawały się puszystsze niż zwykle, jako że ułożył głowę bokiem na ręce zgiętej w łokciu. Poza tym cała jego poskładana pozycja wyglądała na okropnie niewygodną.
Postanowił dobrodusznie mu pomóc i po wydostaniu stopy spod jego ciała, skopał go na podłogę. Izak jęknął i próbował zrozumieć, co się właśnie stało, a tymczasem Amaryl śmiał się, zakrywając dłonią usta. Ach tak, ludzie lądujący na ziemi, cóż za przezabawny widok!
- Więc potrafisz się śmiać? - Izak opierał podbródek na materacu wciąż znajdując się na ziemi i wpatrywał się z ciekawością w Amarylisa. Po usłyszeniu tych słów ten ostatni spoważniał.
- Z ciebie? Zawsze.
Izak wywrócił oczami i wstał.
- Nie przyznawaj się jak nie chcesz. Widzę, co robisz. - I pokazał mu język, po czym zniknął za drzwiami łazienki.
Doskonale znał te słowa. Jeszcze niedawno to on je wypowiadał, a dziś... role się odwróciły. Na dzisiejszy dzień wycieczki zaplanowany był przejazd do jakiegoś miasta i zwiedzanie go. Jak dobrze, że Amarylis ominął wczorajsze góry. Kolejna wygrana dla gejów! Tak, czy inaczej musiał się zebrać na śniadanie i po drodze spakować na wycieczkę. Zignorował plączącego się wokół Izaka, nawet na niego nie patrzył. Nie miał mu nic do powiedzenia po wczorajszym dniu, choć nie dlatego, że go to nie obchodziło, a raczej z powodu własnego zmieszania.
Mógłby przemyśleć sprawę i dojść do dziwnych wniosków, ale nie zamierzał, bo wiedział doskonale, co z tego będzie. Wczoraj było wczoraj i był w dobrym humorze, dlatego pozwolił sobie na wyluzowanie, a Izak to wariat, który dobrze wygląda i dlatego go do niego ciągnie. Oto oficjalna wersja, której Amarylis będzie się trzymać. Brzmi niemal realnie.
Udał się na śniadanie dziesięć minut przed czasem, a Izak podążył tuż za nim jakby sam nie umiał sobie radzić. I nawet usiadł obok przy stole, bardzo uporczywie się w niego wpatrując. Dopiero, kiedy wszyscy się już zeszli, Badyl zagadał Izaka i Amarylis miał spokój. Słyszał jak rozmawiają o tym, jak było wczoraj w górach, a także, co porabiał Izak w ośrodku. Nic szczególnego nie zdradził, tylko żalił się, że stracił energetyka i czipsy.
- Co jest między tobą i Amarylisem? - zapytał ściszonym głosem Badyl myśląc, że obgadywana osoba wcale go nie usłyszy. Izak nerwowo zerknął w stronę bruneta, który celowo sprawiał wrażenie kompletnie pochłoniętego układaniem szynki na kanapce.
- Tylko sobie z nim żartuję. Chyba się do mnie przekonuje. Potem pożałuje.
Amarylis nawet nie drgnął, ale nie mógł powstrzymać się od spojrzenia w ich stronę. Szybko się opanował i ugryzł kanapkę. Nie był typem, który czuje się zawiedziony lub zraniony takimi słowami. Zdziwił się tylko, że Izak wciąż odstawia ten szajs. Nie wierzył w jego umiejętności aktorskie i tak samo nie wierzył w to, że udawał swoje przeprosiny i wszystko inne. Więc co? Próbował grać cool zioma przed Badylem? To też trochę bez sensu, przecież Badyl był dobrą duszyczką, a najbardziej na świecie zapatrzony był w Izaka. Cokolwiek tamten zrobił, Badyl nie oceniłby go negatywnie. Jeszcze raz: więc co?
Mógłby zadawać sobie to pytanie wiele razy, gdyby tylko miał na to czas. Dziś jechali na zwiedzanie, więc odłożył to na niekreślone później. Siedział w autokarze z jakimś typem bardzo wciągniętym w grę na telefonie, gdzie koty gotowały zupy. Fascynujące zajęcie. Za to Amaryl puścił w słuchawkach muzykę i przymknął powieki.
Kościoły były nudne, starówka była nudna, zabytkowe kamienice tym bardziej. Nie to, że były brzydkie, ale widział w życiu takich miliony i wolałby dostać już wolny czas i udać się na lody, bo upał był nieznośny. Nareszcie nadszedł ten wspaniały moment i chciał już poszukać cienia, gdy każdy się rozchodził, ale jeden z opiekunów musiał go wypatrzeć i zawołał:
- Amarylis, znajdź sobie parę!
„Wszyscy chłopcy są tu hetero, proszę pana..."
- Dam sobie radę - odpowiedział, ale ostatecznie nawet jemu nie pozwolono tułać się po obcym mieście samemu.
- Kto przygarnie Amarylisa?
- My możemy! - odezwał się Izak, jeszcze nie odszedłszy z miejsca.
- Możemy? - zdziwił się Badyl.
- Wczoraj się zaprzyjaźniliście, co? Idźcie już - pogonił ich nauczyciel.
- Tak, jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi, szczególnie Izak - stwierdził sarkastycznie Amarylis. Izak na krótką sekundę uśmiechnął się, gdy wypowiedziane zostało jego imię.
- Dziś będę cię prześladował - oznajmił zaczepnie, po czym pociągnął go za szelkę plecaka. Badyl musiał ich gonić. Czyżby został piątym kołem u wozu?
Zjedli pizzę. Amaryl najpierw miał przywalić Izakowi w łeb za ten pomysł, skoro chłopak nie tolerował za dobrze laktozy, ale wtedy Izak wyjaśnił, że tym razem wziął leki i może zjeść pizzę. Amarylis, choć średnio przekonany, zgodził się na to, lecz tu powstał kolejny problem, bo on uwielbiał ostre pizze, za to Izak optował za taką z dużą ilością mięsa. W końcu jakimś cudem ich kompromisem była pizza wegetariańska, którą wybrał Badyl. Miało to sens, o ile zrozumie się, że sobie nawzajem nie mogli odpuścić, za to Badyl nikomu nie przeszkadzał. No i warzywka zawsze dobre dla zdrowia.
Ta sytuacja jednak spotkała się z dość ironicznym zakończeniem, gdyż pizza okazała się mniejsza niż myśleli i i tak zamówili kolejną. Już bez kolejnego kwadransa grania w papier kamień nożyce. Po prostu wzięli margheritę.
Po tym zostało im trochę czasu. Badyl zaproponował kupowanie pamiątek, ale pozostała dwójka zgodnie odpowiedziała, że nie. Pokierowali się więc nad rzekę, a skwar był tam nie mniejszy, w dodatku trawy okrutnie pyliły i Izak umierał na plaży kichając. W końcu Amaryl zlitował się i powiedział, żeby wracali jednak na te pamiątki.
Cała ta wyprawa oczywiście nie mogła pójść tak łatwo. Jak jest za dobrze, to coś musi ładnie mówiąc: pójść nie tak. Lub nieładnie: jebnąć.
Zaczęło się od tego, że Izak kichnął. To bardzo niebezpieczna czynność, zaraz się przekonacie. Dokładnie wyglądało to tak, że szli po schodach w dół z wału przy rzece. Schody były dość zaniedbane i stare, już i bez kichającego Izaka łatwo było się potknąć, jeśli nie zwracało się wystarczającej uwagi na swoje stopy. A tu nie dość, że droga trudna, to jeszcze gwałtowny ruch głowy dosięgnął idącego przodem Amaryla i wytrącił go z równowagi. Izak przywalił nosem w czubek głowy Amaryla i przez chwilę był swoją krzywdą wielce zaabsorbowany, lecz kiedy Badyl zaczął piszczeć, zwrócił wreszcie uwagę na leżącego u dołu schodów bruneta. Można było stwierdzić, że żył i jest w miarę cały po jego wściekłym: „Izaaaaak!!!".
Aww, powiedział moje imię, pomyślał Izak, zanim pobiegł do niego po stopniach.
O ile Amarylis sam w sobie był cały, to jego ręka miała się dość źle. Zaciskał zęby próbując poruszyć nadgarstkiem i owo miejsce zdążyło mu napuchnąć. Oj, nie było dobrze.
- Poniosę cię! - zaproponował dobrodusznie Izak i otrzymał dwa spojrzenia, jedno zmieszane, a drugie zgodne. Tak... Drugie należało do Badyla.
- To ręka, pajacu! - zauważył Amarylis. - mogę chodzić, patrz! - przeszedł parę metrów, po czym stanął, westchnął i zastanowił się, czemu właściwie chce coś udowodnić temu debilowi. Został wciągnięty w zapasy w błocie, no nie...
- Poniosę cię - powtórzył nie zważając na nic. A kiedy tylko zrobił krok w stronę poszkodowanego, ten zaczął uciekać. Bolała go przy ruchu ręka, ale wolał to niż powierzyć swoje zdrowie Izakowi. Dałby się nawet ponieść Badylowi, gdyby tylko ten miał jakieś mięśnie na chudych rękach i nogach.
Biegli dość długo, aż w całym tym gorącu zabrakło im tchu i cali się spocili, a Amarylis przez adrenalinę nie czuł już za wiele w swojej ręce. Oglądał ją nieco skonsternowany. Czy naprawdę ją złamał przez tego durnia? Mogła właściwie się tylko mocno obić...
- Mam cię! - usłyszał, zaraz przed tym, jak jakieś spocone ciało do niego dobiło od tyłu i został złapany w pasie. Wow, to prawie jakby miał chłopaka, poza tym, że śmierdział i chciał go wprowadzić do grobu.
- Izak, zostaw mnie.
- Nie. - wziął go na ręce, trochę się mecząc. Trzymał go tak, jak trzyma się pannę młodą i jedynym powodem, dla którego Amaryl nie obił mu jeszcze mordy to jego uszkodzona ręka. W zamieszaniu mógłby pogorszyć swój stan.
- Izak, ogarnij się - powtórzył, bardzo zaistniałą sytuacją sfrustrowany. Nie tylko bał się o swoje zdrowie, ale też pozycja w jakiej się znalazł średnio mu pasowała. Izak śmierdział. No i dobrze wyglądał, nawet spocony i zaczerwieniony. A może s z c z e g ó l n i e spocony i...
- Wyglądasz jakbyś miał zdechnąć - stwierdził Izak dość obojętnie.
- Co robić? - wtrącił spanikowany Badyl który dopiero ich dogonił. - Może zadzwonimy po pogotowie.
- Odstaw mnie.
- Najpierw chodźmy do nauczycieli.
- Izak.
- Tak? - od razu zwrócił na niego uwagę. Uśmiechał się zawadiacko, nie wiedzieć po co.
- Mam trzy życzenia, prawda? Odstaw mnie na ziemię - powiedział stanowczo i nawet niepoważny dotąd Izak teraz się przestraszył.
- Skoro chcesz zmarnować na to życzenie...
I Amarylis nareszcie stał. Niestety nie na długo, bo gdy opadła adrenalina, ręka dała o sobie znać i musiał usiąść, żeby się nie przewrócić, choć nic to nie pomogło w cierpieniu.
- Badyl, dzwoń do kogoś - polecił Izak, siadając obok Amarylisa. Badyl rozpoczął swą misję, a dwóch chłopaków na krawężniku gapiło się w swoje buty.
- To przeze mnie? - zaczął niepewnie Izak.
- Co konkretnie? Mój uraz, czy moje wkurzenie? Bo oba są przez ciebie - warknął, zapominając o swoim stoickim imidżu. Przy Izaku za często zapominał - nieważne - westchnął. Chciał mieć już ten dzień za sobą.
- Ej... Sory... Nie chciałem cię popchnąć, okej? Poza tym... - nadął policzki - chciałem tylko się z tobą podrażnić. Zwykle nie dajesz się wyprowadzić z równowagi.
- Serio? - Twarz Amarylisa pokazywała wszelki zawód osobą Izaka, co i tak dziwne, bo znaczyłoby to, że dotąd w niego wierzył, choć trochę. - Czy wkurwienie mnie to twój jedyny cel życiowy?! - nawet nie zarejestrował momentu, w którym stracił zdolność panowania nad sobą. Po prostu mała iskra zmieniła się w ogień. - GRATULUJĘ. - Podniósł się do stania i nie ważne jak bardzo kręciło mu się w głowie, poszedł sam w stronę, gdzie mieli zbiórkę. - Udało ci się! - rzucił jeszcze na koniec i mimo, że był daleko, z jego oczu ciskało piorunami. - Badyl? - obrócił się po raz ostatni i Badyl o dziwo pobiegł za nim, patrząc na Izaka przepraszająco.
Odeszli i Amaryl ostentacyjnie przerzucił swoje ramię przez szyję kolegi, by zachować równowagę.
Izak doskonale wiedział, że było mu to zrobione na złość, a także to czuł, bo faktycznie - był zazdrosny. Nie wiedział tylko o kogo bardziej.
Okazało się, że Amarylis złamał sobie rękę. Na szczęście było to bardziej pęknięcie i miało się szybko zagoić. Wsadzili mu to w gips i wygonili ze szpitala. Na kolacji tego dnia (cud, że zdążył i wizyta w szpitalu nie trwała do nocy) każdy zerkał na niego po kryjomu. Wooow, naprawdę intrygująca rzecz, taki gips. Po powrocie do pokoju długo się zastanawiał co zrobić z łóżkami. Jego wciąż było trochę zarzygane i co z tego, że Izak znów próbował je wyczyścić, sama świadomość tego, że je wcześniej ubrudził, go obrzydzała. Z drugiej jednak strony, dziwnie było się ponownie wpychać do łóżka Izaka. Niby miał do tego prawo, ale już nie mieli pozytywnych stosunków. Czułby się zbyt dziwnie w ten sposób.
Sytuację rozwiązał SMS od Izaka:
Nie wracam do pokoju.
Najpierw Amarylisa rozbawiło jak tamten czuł potrzebę spowiadania się z tego, gdzie jest i co będzie robił, jakby byli ze sobą jakkolwiek blisko. Później jednak pomyślał, że może Izakowi chodziło właśnie o to łóżko i celowo został u kogoś innego - zapewne Badyla.
Może też z kimś pił. Zresztą co za różnica.
Amarylis umył się na tyle, na ile potrafił z niesprawną ręką i już ostatnimi siłami wyłożył się na materacu. Co za intensywny dzień. Naprawdę zwariował. Jego pragnienie bliskości Izaka i złość na niego zderzały się ze sobą i powodowały wybuch. Nie mógł stwierdzić, czego naprawdę chce. Chodziło o jego wygląd, czyż nie? Tylko i wyłącznie.
- Jestem na to zbyt inteligentny - westchnął Amarylis, zakrywając dłonią swoje oczy. - Kurwaaaaa, ten pajac mi się podoba. AAAGHH. Nieeeeee - jęczał załamany w poduszkę. - Tylko nie toooo...
///
Za tydzień nie ma rozdziału, bo sobie jadę na wakacje. Więc zostawiam was ze świadomością, że Amarylowi podoba się Izak, jego c h a r a k t e r, co gorsza i ma przez to egzystencjalny kryzys. Możecie mnie zaobserwować na ig jako rozgotowany_rysz, bo będę się tam śmiał z moich opek, no worth jak nic.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro