Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Byli zdeterminowani

Po osiemnaste: Byli zdeterminowani

To pytanie zupełnie zaskoczyło Amarylisa. Siedział tam oszołomiony, nie mogąc przetworzyć usłyszanych słów. Oczywiście, chciał, żeby sprawy między nimi potoczyły się w tym kierunku, ale nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko i tak po prostu. W dodatku bez jego interwencji. Co prawda już powiedzieli sobie, co mieli powiedzieć i nawet ich zachowanie przypominało bardziej zachowanie pary niż przyjaciół, ale on wciąż nie mógł w to uwierzyć. Nie czuł się ani trochę na to gotowy.

- Ale... naprawdę mnie lubisz?

Izak nie wiedział, czy się zaśmiać, czy załamać. Co to w ogóle za pytanie, gdy pyta go o bycie razem?

- Mówiłem ci! Też mnie lubisz, więc jaki jest problem? - odpowiedział rezolutnie.

Jego tok myślenia był taki prosty. Amarylis nie rozumiał, jakim cudem nie znajduje miliona powodów i wymówek, żeby się wycofać. On sam widział same problemy, choć żaden z nich nie był realną przeszkodą. Po prostu obawiał się zmiany.

- A... - złożył ręce, zamykając się w sobie. - Nie wiesz nawet, jakiej jesteś orientacji. Skąd wiesz, że to naprawdę?

- No chyba wiem, że chcę z tobą być! - oburzył się. To przecież najoczywistsza oczywistość. A kiedy Izak czegoś chciał, to po to sięgał. Nie stosował żadnej pokrętnej logiki.

- Twoja mama...

- Nie wciągaj w to mojej matki! - wciął się. - Jesteś ty i ja - przy odpowiednich słowach wskazał kolejno palcem na Amarylisa, a później na siebie. Minę miał zaciętą. - I przyjmuję tylko odpowiedzi tak lub nie. A głównie przyjmuję tak.

Amarylis nie mógł zachować powagi. Nawet jeśli ostatnie kilka minut miał problemy z oddychaniem i było mu ciężko na sercu, teraz wszystko odleciało jak drobiny dmuchawca zabrane przez wiatr. Zmartwienia się rozproszyły, bo jego ulubiony tłuk robił z siebie tłuka dla niego. To było nieironicznie rozczulające.

- No? No? Więc? - dźgał go palcem w policzek z każdym kolejnym słowem, a to stopniowo doprowadzało bruneta do śmiechu. - Moja mama już zawsze będzie ci robić naleśniki - obiecał.

- Tak.

- Hm?

- Możemy być razem. Dla naleśników twojej mamy zawsze - puścił mu oczko.

- Co to ma być? Może idź i się ożeń z moją mamą, skoro taki jesteś!

Obraziłby się, gdyby nie to, że Amarylis już trzymał go w swoich ramionach i nie pozwalał odejść. Śmiał się radośnie, chowając twarz pod jego klatkę piersiową. Koszulkę miał nadal wilgotną, więc lepiła się do nich obu.

- Nie chciałbym być twoim ojcem. Nie zniósłbym cię - wyznał z powagą brunet, milknąc na dłuższą chwilę. - Wydziedziczyłbym cię.

- Sam bym się wydziedziczył - odpowiedział, złapał tego drugiego za szyję i zacieśnił chwyt. Już niedługo chłopak zaczął bezgłośnie wołać o litość, więc go wypuścił ze znaczącym uśmiechem.

- Nie musisz używać przemocy. Nie zostanę twoim ojcem, przysięgam.

- To przyjacielska agresja. Okazuję w ten sposób miłość - wyjaśnił Izak, zerkając na Amarylisa spod przymrużonych powiek.

- Od kiedy... - wywrócił oczami. Przypomniały mu się dawne zdarzenia, ale już go nie bolały. Nie mógł nawet ich powiązać z osobą, która teraz obok niego siedziała, jakby był to kompletnie ktoś inny.

- Hej - Izak szturchnął go w ramię, by zwrócić na siebie uwagę. Otrzymał mało uważne spojrzenie. - Jeśli kiedykolwiek cokolwiek będzie dla ciebie nie w porządku, możesz mi powiedzieć? Jeśli zrobię coś nie tak albo będę ci przeszkadzał, albo...

- Ty też musisz - oznajmił brunet, zanim tamten zdołał dokończyć. - To część umowy. Każę ci podpisać.

- Na papierze?

- A jak!

- Myślałem, że są inne sposoby... - uniósł wzrok, powstrzymując się od uśmiechu.

- Nie wyobrażaj sobie - zakończył temat Amarylis. Oparł się o jego klatkę piersiową i położył rękę na jego brzuchu. Przymknął powieki. Nie musiał czekać długo, nim został objęty ramieniem. Nigdy by nie pomyślał, że coś tak prostego sprawi, że poczuje się, jakby miał przy sobie cały świat. 

Spędzili kolejne kilka minut wtuleni w siebie, ale okazało się, że to okropnie niewygodne z wilgotnymi ubraniami. Było im jednocześnie zimno i gorąco. W końcu zaczęło wiać na tyle mocno, że zdecydowali się zbierać do domu. Na nieszczęście Amarylisa musieli obrać tę samą drogę przez chaszcze. Przeklinał Izaka i przyrzekał, że będzie wymagał od niego odszkodowania, ale udało im się w całości wrócić na osiedle. Nogawki mieli w błocie i liściach, nie mówiąc już o butach, a ramiona pokrywały małe zadrapania. Tylko na ich twarzach dostrzec można było wyraźną oznakę zadowolenia - uśmiechy. 

- Zostaniesz? - zapytał Izak, odwracając się do chłopaka.

Ten zastanowił się.

- Będziesz miał okazję pogadać z moją mamą - namawiał, co wywołało u Amarylisa rozbawione parsknięcie.

- W takim wypadku zostanę. Dla twojej mamy - zgodził się, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego. 

Wytrwali zaledwie pięć sekund, zanim wybuchli śmiechem.

Kiedy weszli do przedpokoju, nagle zmaterializowała się przed nimi oburzona kobieta, besztająca ich za naniesienie błota. Izak próbował wybłagać u niej litość robiąc słodkie oczka, a kiedy to nie zadziałało, powiedział, że koniecznie musi się zająć swoim gościem i uciekł z nim do pokoju.

- Już nigdy nie dam się przekupić twoją mamą. Ona mnie już nienawidzi! Nie pierwszy raz robię jej syf w domu - odezwał się Amarylis ściszonym, lecz rozemocjonowanym głosem.

- Nie no... Nie zerzygałeś się wtedy na dywan, więc chyba się nie liczy - odparł lekko Izak, a Amaryl zaśmiał się, trochę załamany.

- Co to oznacza? Moje pierwsze wrażenie na twojej mamie to jakiś zezgonowany typ śpiący w przedpokoju.

- No co poradzisz...

- Co poradzisz? To wszystko, co mi powiesz? - wyrzucał mu Amarylis, z każdym słowem robiąc krok w jego stronę. Na końcu był na tyle blisko, że popchnął go na materac i przygwoździł go do niego za nadgarstki. Nie przewidział tylko, że Izak obejmie go nogami w pasie i przewróci, żeby górować.

Posłał przegranemu przekorny uśmieszek. 

- Co teraz? - rzucił wyzywająco. - Jeszcze coś masz mi do zarzucenia?

- Tyle tylko, że jesteś ciężki.

- Nazywasz mnie grubym?

- Ciężkim - powtórzył spokojnie.

- Mam po prostu dużą gęstość - tłumaczył się Izak.

Amarylis nie potrafił powstrzymać się od prychnięcia. Co to za pomysł?

- Naprawdę tak jest! Wcale nie jestem gruby, mam nawet czteropak! - Na potwierdzenie swoich słów podniósł koszulkę, ukazując kawałek brzucha. Faktycznie jego mięśnie były lekko zarysowane, ale nie można tego było nazwać jeszcze jakimkolwiek pakiem. Amarylis jednak i tak zaniemówił, bo choć widział już podobne widoki, tym razem ani się tego nie spodziewał, ani to nie on sprowokował sytuację. W dodatku Izak na nim siedział.

- Jesteś zbyt dumny z siebie, żadnego sześciopaku tam nie ma - odpowiedział i zrzucił go z siebie zdecydowanym ruchem. 

- A ty masz? - rzucił wyzywająco.

Amarylis mógłby co prawda uciąć temat jak normalny człowiek i zbyć Izaka, ale nagle pojawiło się w nim coś idiotycznego, co nieraz ludzie zwali męską dumą i po prostu musiał udowodnić, że jest lepszy.

Przyciągnął dłonie Izaka i położył je na swoim brzuchu. Koszulka mu się lekko podwinęła, lecz zignorował to uporczywie wpatrując się w chłopaka i oczekując jego reakcji. Tamten przez chwilę nie dawał niczego po sobie poznać, aż w końcu się rozpromienił i wypalił z fascynacją:

- Wow, jak to zrobiłeś? Ćwiczysz?

Wtedy Amarylis zdał sobie sprawę, że oczekiwał czegoś zgoła innego. Jakiejś zmiany w spojrzeniu blondyna, oznaki podniecenia. Jednak jedyne, co otrzymał to pochwałę. Może Izak naprawdę nie był gejem? Ani bi? Ani w ogóle nie podobali mu się mężczyźni?

- Sześciopak ma się od diety, nie od ćwiczeń. Może powinieneś to przemyśleć - odpowiedział ze skrywaną złośliwością i odsunął się tworząc między nimi zarówno fizyczną jak i nienamacalną przepaść.

„Ach... po co to powiedziałem?", zaczął się besztać w myślach zaraz po tym.

- Chcesz coś obejrzeć? - Izak zmienił temat i nie wydawał się przejmować wcześniejszymi słowami Amarylisa. Czy zdołałby ukrywać swoje emocje? Nigdy nie wychodziło mu to zbyt dobrze, więc teraz też prawdopodobnie nie udawał. Wszystko było między nimi dobrze. Prawda?

- Tak. Ale nie horror - uprzedził od razu. - Mam traumę po ostatnim.

- Ja też - zaśmiał się. Niezręczny nastrój całkowicie zniknął zastąpiony dyskusją na temat filmu, który powinni obejrzeć. 

***

Sierpień dobiegł końca, a wraz z nim wakacje. Na naszych bohaterów spadła ciężka świadomość tego, że będą spotykać się w szkole, co z kolei może doprowadzić do różnych niewygodnych sytuacji. Bo w szkole poza nimi były także trzecie osoby, a jak wiemy, trzecie osoby potrafią wiele popsuć.

Olka i Badyl wiedzieli ogółem, co się dzieje między Amarylisem i Izakiem, jednak nie zostali wtajemniczeni w żadne szczegóły. Nie dowiedzieli się też oficjalnie, że ta dwójka jest razem, ale mieli się w końcu dowiedzieć, a przynajmniej tak planował Izak, choć z rezerwą.

Pierwszego września świat zmienił się jak za dotknięciem magicznej różdżki na pochmurny i chłodnawy. Zawsze tak było, jakby pogoda doskonale wiedziała o nastrojach uczniów zmierzających niechętnie w stronę murów szkół. W późniejszych dniach września oczywiście się rozpogadzało, ale ten pierwszy dzień musiał się wyróżnić i wyznaczyć wyraźną granicę między luźnymi dniami bez zmartwień, a stresującym życiem ucznia.

Izak przyjechał na rowerze, ignorując matkę powtarzającą mu, że pogniecie sobie w ten sposób ubrania. Żeby jedynie pogniecenie było problemem! Ubrudził się od kurzu i drobinek błota, o to dopiero można się martwić! Ale on się nie martwił. Nieuważnie wjechał nawet w jedną kałuże i zachlapał sobie buty. Dotarł do szkoły wyglądając co najmniej niereprezentatywnie, ale nikt się temu nawet nie dziwił.

- Siema! W tym roku życie jest piękne. Odpada nam fizyka! - przywitała go Olka wymachując swoją drogą torebką. Nie było ją na nią stać. Po prostu miała bogatą ciotkę.

- I dziękuję życiu... Życie to miłość, życie to śpiew... - recytował Badyl, drepcząc za Olką. Na jego ramionach zwisała bluza prawie jak na wieszaku. Miał pod nią koszulę, ale widać było tylko kołnierzyk.

- Tylko nie wytrzymam kolejnego roku z Sosną. Baba nas zamęczy! Czy ja jej wyglądam na pasjonatkę matmy?! - skarżyła się Olka, zapominając już o swojej radości z braku fizyki.

- Ostatni rok - stwierdził Izak, przypinając rower. Odruchowo przeczesał włosy i przypomniał sobie, że już przecież za wiele ich nie ma.

- Wyglądasz pięknie - powiedziała mu dziewczyna, klepiąc po policzku. Posłała buziaka w powietrze i odwróciła się do Badyla. - Masz może grzebień? Mam wrażenie, że moja grzywka robi mi psikusy...

Badyl z jakiegoś powodu miał grzebień. Zajęli się z Olką układaniem wzajemnie włosów, jakby to był ich priorytet na dziś. Pierwsze dni szkoły takie były...

- Hej?

Ten głos należał do Amarylisa. Ciche, wręcz nieśmiałe przywitanie, a później sylwetka jego chłopaka wchodząca mu w pole widzenia. Ciemne loczki odrosły już na tyle, by dało się je ułożyć. Teraz twarz Amarylisa wyglądała tak dorośle i byłaby nieco straszna, gdyby nie usta rozciągnięte w delikatnym uśmiechu.

- Dobrze wyglądasz - wyrwało się Izakowi, który nie zdążył się zastanowić nad tym, co mówi.

- Dzięki - odparł brunet z niezręcznym śmiechem. Odruchowo spojrzał na swoje stopy.

- To było... - odezwała się Olka, obserwująca ich z odległości metra.

- ...gejowskie - dokończył tak samo zszokowany Badyl. Oboje gapili się na Amarylisa i Izaka oczekując wyjaśnień, ale tamci też byli zszokowani, że tak szybko wpadli. 

Wszyscy milczeli jak zaklęci. Badyl patrzył na Izaka, Izak na Olkę, Olka na Amarylisa, a Amarylis wbijał wzrok w ziemię.

- No? To już? Jesteście razem? - odezwała się dziewczyna, nie mogąc już dłużej czekać w tej niezręcznej atmosferze. Ktoś to musiał powiedzieć.

- Trochę tak - potwierdził Amaryl ostrożnie.

- Tylko trochę? - zapytał od razu Izak. Spojrzeli na siebie poważnie.

- Tylko do tego trochę się przyznaje - wtrąciła Olka ze śmiechem.

- Chodźmy już do środka. Zdaje mi się, że kropi - rzucił Amarylis, łapiąc Izaka za rękę, by pociągnąć go w stronę drzwi.

Badyl i Olka posłali sobie znaczące spojrzenie, ale nie skomentowali tego, tylko podążyli nieprędko za nimi.

Odbyła się nudna akademia na której nikt nie uważał, a po niej poszli do klasy wysłuchiwać narzekań swojej wychowawczyni na organizację w tej szkole. Oczywiście nie miała jeszcze planu lekcji, ani pojęcia ile kosztować będą obiady w stołówce, ale to nic nowego. Prawdopodobnie dyrektor dopiero wrócił z wakacji i przypomniał sobie o tym, że trzeba wszystko ogarnąć. Ostatecznie nauczycielka przestała nadawać o bezużytecznych rzeczach około dwunastej i wtedy uczniowie klasy maturalnej (gdyż jakimś cudem udało im się dotrzeć do tego poziomu na drodze edukacji, choć nie bez upadków) wylali się na korytarz zbitą masą i tak zgodnie podążyli do wyjścia z placówki.

- Idziemy gdzieś? - Badyl rzucił pomysłem, co trochę zdziwiło Izaka, który nie pamiętał, żeby chłopak kiedykolwiek wykazywał inicjatywę.

- Gdzie chcecie iść? - podłapała Olka.

- Na pizzę - zaproponował Badyl i wszyscy się zgodzili.

Amarylis miał już niepostrzeżenie zniknąć, kiedy Olka chwyciła go za rękaw.

- A ty gdzie? Idziesz z nami - powiedziała, jakby innej opcji nie było. Wbijała w niego swój uparty wzrok, aż się poddał.

- Nie musisz go trzymać - wtrącił się Izak, odczepiając dłoń dziewczyny od nadgarstka swojego chłopaka. Nie oponowała, tylko zaśmiała się pod nosem.

- No już, nie bądź taki zazdrosny - rzucił półgłosem Amarylis, na co Izak przewrócił oczami. Nie zamierzał jednak odstępować go na krok.

W końcu nareszcie byli razem, a dotarcie do tego punktu do łatwych nie należało. Nie mógł więcej pozwolić, by Amarylis mu uciekł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro