Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Byli wrogami

Z dedykacją dla wszystkich cymbałów, którzy sobie nie radzą w życiu.

Po pierwsze: byli wrogami.

Cóż, to może trochę przesadzone stwierdzenie, ale niewątpliwie przyciąga uwagę i niejako opisuje relację między tymi dwoma młodzieńcami. W każdym razie Izak i Amarylis nie pozostawali w pozytywnych stosunkach.

Chodzili do liceum w miasteczku, którego nazwa nie jest istotna tak samo jak położenie na mapie.

Co tyczy się Izaka - uznawano go za łobuza. Nie takiego z pałką i wybitym zębem, ale wśród społeczności szkolnej wydawał się groźny. Nigdy nikogo ciężko nie pobił, zdarzało mu się tylko poznęcać się odrobinkę nad irytującymi go pierwszakami i nerdami, co trzymali tylko nosy w książkach i wyglądali, jakby ich mamusie nie karmiły. Nie chciał ich krzywdzić, o nie... Pokazywał im tylko prawidłowy styl życia samca alfa. Bo życie trzeba wziąć we własne ręce i robić, co się chce, mawiał. Poza tym tekstem rzadko mówił coś mądrego, co zresztą zrozumiałe, w końcu był człowiekiem czynu. Tak właśnie przedstawiał się Izak - zabijaka. Jedna z dwóch najważniejszych postaci tej historii.

Kim zatem była ta druga postać? Domyślacie się może, że chodzi o Amarylisa. Jeśli nigdy nie słyszeliście takiego imienia, to w porządku, rodzice Amarylisa też nie. Wymyślili to wspaniałe imię sugerując się znaczeniem jednego z ich ulubionych kwiatów. Ojciec chłopaka był bezwzględnie romantykiem i nie wyobrażał sobie nadać pierworodnemu jakiegoś pospolitego imienia. Amarylis. Iskrzący.

Co nam jednak po tym rozbudowanym opisie etymologii, skoro nie wiemy, jaki Amaryl był naprawdę. Jeśli odnieść się do jego bystrego umysłu, imię niezwykle mu pasowało. Nie chodzi tu jedynie o zgłaszanie się do odpowiedzi na lekcjach, co robił czasem, gdy akurat temat był ciekawy. Najbardziej godną podziwu była jego zdolność do wynajdowania rozwiązań problemów i odnajdywania się w nowej sytuacji. Ładnie można to nazwać elastycznością. Amaryl zawsze miał odpowiedź, lecz nie zawsze miał ochotę mówić, gdyż ponad wszystko cenił sobie spokój.

Tego dnia jego spokój został brutalnie zniszczony, gdy Izak i jego banda stanęli nad jego ławką i pchnęli ją na Amarylisa, zamykając go w szczelinie między blatami. Wyzwałby ich od niewyżytych chujów, lecz odebrało mu dech, gdy tak ścisnęło mu żebra. Izak w końcu odpuścił, nachylił się nad nim i łypnął złowieszczym wzrokiem.

- Pieprzony nerd. Jak będziesz tyle czytał, oczy ci zeschną.

Wydawał się niezwykle zadowolony z tego prymitywnego tekstu. Grupka za nim jednak zaśmiała się (niemniej nie przesadnie) i pokiwała zgodnie głowami. Amarylis westchnął zirytowany.

- Tobie zeschnie mózg od wysilania się na te przytyki. Walnij mnie raz a porządnie i będzie z głowy. A nie się cackasz. - Podniósł się zrównując się z nim wzrostem. Także oparł dłonie o ławkę i tak patrzyli sobie w oczy. Kilka osób wokół nich zagwizdało lub poczęło szeptać z ekscytacją. Będzie walka? Czemu nerd rzuca rękawicę łobuzowi?

- Boga się nie boisz? - mówił ktoś.

- Postrzeleńcu! Walnij go ode mnie!

- Kotwica idzie!

Na ten ostatni sygnał stadko uczniów rozpierzchło się natychmiast i każdy zajął swoje miejsce w ławce. Kotwica - ich surowa nauczycielka biologii - wkroczyła do sali na swoich odwiecznych obcasach stukających przeraźliwie o posadzkę.

- Dzień dobry, państwu. Dziś zajmiemy się genetyką.

- Jak zawsze - mruknął Amarylis, a Kotwica mimo, że go usłyszała, nie zwróciła na niego uwagi. W nauczycielach zawsze ten młody chłopak wzbudzał niewyjaśnioną sympatię. Nie kwapił się do wyuczania się formułek na pamięć, ani odpowiadania na każde pytanie, wręcz przeciwnie, wolał siedzieć zadumany gdzieś z boku i zajmować się skrobaniem czegoś na kartkach. Wyrwany z zadumy przez pytanie pedagoga, bezbłędnie swoim rozumowaniem dochodził do prawidłowej odpowiedzi. Nie był kujonem. Był sprytny. Oto, co w Amarylisie przyciągało nauczycieli najbardziej.

Po lekcji Amaryl zdecydował uciąć sobie drzemkę. Zostawali w tej samej sali, zatem mógł po prostu oprzeć czoło na przedramionach i przysnąć. Wiedział doskonale, że Izak może potraktować to jako idealną okazję do ataku, ale nie bał się. Traktował tego dzieciaka z pobłażaniem, tak samo zresztą jak jego złośliwe żarty. Widział w jego oczach niepewność za każdym razem, gdy się doń zbliżał. Widział niepokój i desperację, nieudolnie ukrywane za ściągniętymi brwiami. W oczach Amarylisa Izak był słabym chłopaczkiem, starającym się zaimponować kolegom. Nie biła od niego żadna aura władzy, której mógłby się obawiać. Toteż odpuszczał mu, pozwalając od czasu do czasu się podręczyć. Koniec końców z ich dwójki to Izak bardziej cierpiał na swoim znęcaniu się. Ironia.

Kiedy Amarylis beztrosko sobie śnił, obok jego ławki przechodziła banda Izaka, kierując się ku wyjściu, żeby coś ciekawego nabroić. Badyl - jak nazywali długiego, sztywno chodzącego typa - zatrzymał się przy bezbronnym nerdzie i zwrócił się do swoich znajomków:

- Hoho! Zetnijmy mu te loczki tłuste, to się poryczy!

- Co ty - wciął się Izak - żadna zabawa atakować go podstępem. Zróbmy to później i zobaczmy jego minę.

- Cykasz się, Izek? Jeszcze parę minut, facetka nie wejdzie - zachęcał go Badyl.

Izak stał z założonymi rękami i mierzył wzrokiem śpiącego Amarylisa. Na pewno się nie obudzi w trakcie? Gdyby się obudził, to mógłby wydłubać Izakowi oczy. Prześladowcy doskonale wiadome było, że jego ofiara nie jest taka żałosna za jaką się podaje. Z jakiegoś powodu Amaryl nigdy nie zgłosił wybryków Izaka, ani mu nie oddał, choć zdecydowanie był do tego zdolny. Zwykle patrzył na zabijaków znudzony, jakby był ponad tym i głupie żarty wcale na niego nie wpływały. Z drugiej strony banda nigdy nie posunęła się do ścinania włosów. Do tej pory bazowali na zaczepkach i wyzwiskach. Nic, co można twardo udowodnić. Ze zrujnowaną fryzurą mogło być zgoła inaczej. A nuż Amarylis się wkurzy i rzuci na nich z cyrklem? Był to człowiek nieprzewidywalny.

- Ścinaj mu to siano i spadamy. - Ukasz wręczył mu zardzewiałe nożyce, wyciągnięte nie wiadomo skąd. On zawsze krył po kieszeniach najdziwniejsze cudactwa. Jednego dnia wydobył zza kołnierza udko z kurczaka i podarował je brudnym kundlom z ulicy.

Izaka przytłoczyły wszystkie wyczekujące spojrzenia. Porzucił rozsądek, złapał za nożyce i ciach! Kosmyki opadły na blat. Ciach, ciach, ciach.

- Nie ciągnij tak, delikatnie - odezwał się zaspany głos. Izak znieruchomiał, gdy Amarylis powoli uniósł głowę. W jego oczach żarzyła się złość, usta jednak układał w lekki łuk.

- Łysy chuj - skomentował Badyl trącając nierówno obciętą głowę. Izak był trochę zagubiony, ale zdecydowanie nie był głupi. Zauważył jak mięśnie szczęki Amarylisa falują pod skórą. Łypnął na Badyla, mając ochotę mu przydzwonić w ten pusty łeb. Czy on nie widział, jaki Amarylis był niebezpieczny? Do tej pory im pobłażał, lecz co jeśli się wścieknie? Nikt nie mógł przewidzieć, co by się zdarzyło.

Amarylis nie zadowolił ciekawości tu zebranych. Zachował wszystkie swoje myśli i chęci mordu dla siebie, a następnie z przyklejonym do twarzy uśmiechem powoli opuścił salę.

- Ha! Spierdolił cwaniak - zaśmiał się ktoś za Izakiem.

„Nie byłeś wart jego uwagi", stwierdził ich przywódca w myślach. Zagryzł wargę w zastanowieniu. „Ile może znieść Amarylis zanim się złamie?".

Następnego dnia klasowy nerd dumnie zaprezentował ogoloną głowę, jego włosy mogły mieć co najwyżej pół centymetra. Gdy Izak go zobaczył, w złości stwierdził, że naprawdę mu w tej fryzurze do twarzy. Ich spojrzenia spotkały się tylko na sekundę, a to wystarczyło, by Izak poczuł dreszczyk wywołany lodowatymi oczami prześlizgującymi się po nim jak sztylety. To był dokładny moment, w którym miał wrażenie, jakby Amarylis był od niego o wiele wyższy i potężniejszy, a wcale mu się to nie podobało. Ściskało go w dołku na samą myśl o tym, że hierarchia - choćby tylko z jego perspektywy i choćby na maleńki moment - odwróciła się do góry nogami. Nie zamierzał dłużej znosić tego poniżenia.

- Badyl - nachylił się nad kolegą - za bardzo mu odpuszczaliśmy.

- Od dawna to mówiłem! Więc? - ekscytował się na samą myśl - co mu zrobimy?

Izak przyglądał się swojej ofierze z namysłem.

- Wypłuczemy mu tę wyższość z głowy.

Stara, złośliwa sztuczka polegająca na wepchnięciu głowy biedaka pod spłuczkę toaletową i rozpoczęcie spłukiwania. Ta forma nękania już dawno wyszła z mody ze względu na większą świadomość dzieciaków. Nikt też nie chciał mieć sprawy z policją, a coraz częściej angażowano ten organ w sprawy szkolne ze względu na zmniejszającą się z czasem tolerancję przemocy. Lecz cóż to było dla Izaka. Z początku potrzebował kozła ofiarnego, by zachować twarz, a Amaryl nie robił mu problemów. Teraz zaczynał się na niego denerwować. Drastyczne środki były tutaj nieuniknione.

Akcja była szybka i nie bardzo zapadła Izakowi w pamięć, co od razu mówiąc było nawet dla niego niezłym zdziwieniem. Zaciągnęli Amarylisa do łazienki. Nic nie mówił. Z początku się wyrywał, ale odpuścił i tylko zaciskał zęby. Izak nie patrzył mu w oczy. Bezwzględnie zanurzył mu głowę w muszli i przycisnął guzik. Potem było krztuszenie się, kaszlenie i wycieranie rękawami twarzy. Ofiarę zostawili opartą o ścianę z zamglonym spojrzeniem. Izak wyszedł pierwszy.

- Tylko raz?! - Badyl biegł za nim i ciągnął go za rękaw. Nigdy nie było mu dosyć.

- Nawet się nie skrzywił - odburknął wyrywając się. - Nie ma z tego zabawy.

- Coś bardziej ekstremalnego? - zaczął się ekscytować.

- Tak, żeby nas zgłosił - wtrącił Ukasz niespodziewanie wykazując się pewnego rodzaju rozsądkiem.

- Szybko nas nie zgłosi - odezwał się Izak przygryzając wargę - Jest zbyt dumny. Jak by tu go złamać...

Po tym zdarzeniu wrócił do domu bardzo przytłoczony. Dlaczego znęcanie się nad Amarylisem nie dawało mu satysfakcji? Czy była to kwestia kompletnego braku reakcji ofiary? Oczywiście Izak sam w sobie nie był typem zadowalającym się przemocą. Udupiał nerdów dla atencji i utrzymania reputacji wśród innych zabijaków. Jesteś łowcą albo zwierzyną. Co do satysfakcji jednak, powinien był jakoś się z faktu poniżenia Amaryla ucieszyć. Nareszcie zobaczył go tak upokorzonego, porzuconego. Nie miał już nawet odwagi patrzyć z wyższością i pyskować. Zostawili go mokrego na podłodze bez nadziei. Czy to mu nie wystarczało? Kopnął butelkę stojącą na podłodze. Oparł się o biurko i westchnął pełen frustracji.

Izak miał psa Rambo - przesłodkiego kundelka, skaczącego na kolana każdemu, kto nań spojrzał. Przybiegł właśnie z salonu wesoło tuptając i pociągnął właściciela za nogawkę, prosząc się o uwagę.

- Atencjusz - zaśmiał się rozpogodzony chłopak, lecz przykucnął i podrapał zwierzaka za uchem.

- Tragedia z tym światem, wiesz? - mówił do wiernie słuchającego Rambo - Codziennie mi każą bić tych idiotów. Co mnie obchodzą jakieś brzydkie dzieciaki, Jezus!

Rambo zaszczekał.

- No wiem... Ale takie jest życie, już nic nie zrobię. Miałbym porzucić moją pozycję? Nie pieprz głupot, Rambuś.

Pies polizał go po policzku, co wywołało u Izaka rozbawiony chichot.

***

Dzień to był całkiem uroczy. Izak przyjechał na swoim drogim rowerze do szkoły i go przypiął. Kradli tu jak jasna cholera. To nie tak, że będąc łobuzem był całkiem odporny na ataki innych łobuzów. Szedł samotnie korytarzem i zauważył, że drzwi jednej z sal są otwarte. Było jeszcze wcześnie, może sprzątaczki zajmowały się przygotowywaniem sal na lekcje? Zajrzał od niechcenia, zdając sobie sprawę, że to szkolna biblioteka. Zamierzał początkowo iść się zdrzemnąć do swojego ulubionego miejsca za schodami, lecz coś pchnęło go, żeby odwiedził to książkowe miejsce. Oczywiście nie spotkał tu zbyt wiele osób. Była bibliotekarka skrobiąca coś w notesie oraz parę uczniów i uczennic odrabiających zadanie. Dostrzegł nawet kilku znajomych grających w coś na starych komputerach. Pewnie rodzice im schowali laptopy po tym jak ujrzeli oceny z ostatniego testu z matmy. Izak wcale się im nie dziwił.

Wiedział co to książki, ale nie czytał często. Tylko książki, które dostał na prezent, czyli głównie horrory. Nie kręciła go za to ta wieczna literatura z symbolami i wzruszającym zakończeniem. A co dopiero poezja. Był nowoczesną osobą, dlaczego miałby się cofać w ewolucji?

Dlatego właśnie rozśmieszył go widok swojego nerda opartego o parapet w dziale klasyków. Leżała przed nim taka typowa pożółkła książka z twardą okładką. Chłopak palcem pilnował linijek, które czytał zupełnie nimi pochłonięty. Izak uniósł lekko brwi i po cichu podszedł, a Amarylis w takim skupieniu nie mógł go zauważyć, tym bardziej będąc odwróconym tyłem. Izak nawet nie myślał, podszedł tak blisko, że Amarylis już z pewnością poczuł jego ciepły oddech na szyi, nie odwrócił się jednak, ani nie zareagował w żaden inny sposób. Wciąż wodził palcem po stronicy książki, a jedyną rzeczą, która mogłaby wskazywać na świadomość sytuacji w jakiej się znalazł, były jego zaciśnięte mocno szczęki.

- Serio jesteś taki wyluzowany, czy tylko udajesz? - szepnął mu wprost do ucha Izak, na co ten drugi się wzdrygnął. - Nie boisz się mnie?

Zero reakcji. Amarylis najwidoczniej dalej próbował pozostać twardy. Izak już wcześniej zauważył, że ma dumę ze stali. Ciężko będzie go złamać.

- Co tam czytasz, hm? - kontynuował melodyjnym głosem. Sięgnął nad ramieniem Amaryla i wyrwał mu książkę z rąk. - Boże - prychnął rozbawiony - Mistrz i Małgorzata. Brzmi trochę kinky.

- Oddaj - rozkazał Amarylis. Nie zdesperowany, nie zły, ale zmęczony.

- Nie oddam. Twoja, czy co?

- To własność biblioteki.

- No widzisz! To wypożyczę sobie.

- Pierwszy ją miałem - powiedział powoli Amarylis odwracając się nareszcie do rozmówcy. Izak wzruszył bezczelnie ramionami i poszedł do lady wypożyczyć książkę.

- Co za pajac - mruknął do siebie sięgając po kolejny egzemplarz tej samej książki. Dokładnie pamiętał, na której stronie był. Liczby nie były dla niego problemem. Zawsze miał fotograficzną pamięć do najgłupszych spraw.

***

- Co ty? Czytasz? - Zdumiał się Badyl, zauważywszy na przerwie obiadowej swojego lidera zatopionego w lekturze. Wyszli na dwór, bo było już ciepło. Nieraz tylko zawiało. Ich grupa zawsze zajmowała najlepszy stolik w cieniu drzewa i najdalej od budynku szkoły. Z tamtego miejsca mieli też idealny widok na całe podwórze. Kilka razy jakieś nieświadome pierwszaki chciały ich podsiąść, ale raz je postraszyli i już więcej nie próbowały.

- Mam oczy, to czytam - odrzekł, przewracając stronę. Nie pytali więcej, tylko żuli kanapki i batony obserwując jak ekspresja Izaka zmienia się ze zdziwionej na obrzydzoną, a potem na kompletnie osowiałą. Marszczył brwi, mrużył oczy, a usta wykrzywiały mu się i chyba sam nie wiedział, że ma tak bogatą mimikę.

- Szefie - rzucił po chwili Ukasz - Co takiego jest w tych literkach, hm? Wydaje się jakby cię zszokowały, czy coś...

Izak odłożył lekturę i spojrzał po swoich znajomych.

- Chciałem zobaczyć, czym zajmuje się nasz nerd.

- Co?

- Czytał ten badziew. - Uniósł książkę i pomachał nią przed ich twarzami.

- A po co to wiedzieć? - spytał Badyl. - W książkach i tak nie ma nic użytecznego.

- Po co? - uniósł się Izak. Istotnie... po co? Wahał się tylko moment - Gdy go lepiej poznam, znajdę jego słaby punkt. - odpowiedział.

- Oo... - wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Teraz to miało sens.

Izak wracając do domu zauważył idącego nieśpiesznie Amarylisa. W normalnej sytuacji zaczepiłby go, rzucił jakimś wyzwiskiem lub cokolwiek w tym stylu. Dziś jednak nie otaczał go wianuszek łobuzów, dlatego zwolnił rower i w odległości kilkunastu metrów jechał za swoim celem. Nie do końca wiedział, po co to robi. Może był ciekawy, co robi taki robak po szkole. Nie było opcji, żeby miał życie poza szkołą i domem, więc musiał kierować się do siebie, by stracić czas na czytanie, czy inne głupoty...
Minęło 15 minut, a wciąż nigdzie nie dotarli. Co więcej, ich trasa dziwnie się wiła, Amaryl skręcał w niepotrzebne uliczki, zawracał i kręcił się w kółko, jakby nie miał żadnego celu poza chodzeniem.
W końcu zatrzymał się na środku chodnika i stał tak z rękami w kieszeniach, jakby na kogoś czekał. Izak nie miał innego wyjścia jak cicho zatrzymać rower, ale był już na tyle blisko, że tamten z pewnością usłyszał szuranie opon po suchym asfalcie. Wciąż jednak się nie odwracał. Nie słyszał? Ale na co tak czekał?

Wtedy świadomość spadła na ogłupiałego Izaka i znalazł się w potrzasku. Amarylis musiał zorientować się, że ktoś go śledzi. I to już na samym początku! Dlatego chodził jak pomylony. Izak zaklął w myśli. W takim wypadku pozostały mu dwie opcje. Mógł jechać dalej jak gdyby nigdy nic, co pozostawiało mu jakieś szanse na wyjście z tego z twarzą. Mógł także zwyczajnie się ujawnić i zapytać chłopaka, czemu łazi w kółko. Oczywiście to wiedział, ale było to ważne by nawiązać rozmowę, bo wtedy dowie się, co kombinuje ten mały nicpoń. Ciekawą była jego bystrość. Prawie wystrychnął Izaka na dudka! Jednak nie tak prędko. Opcja druga była najlepsza. Nie był dobry w udawaniu, za to uprzykrzanie życia innym szło mu świetnie. Wda się z Amarylem w kłótnię, a gdyby przypadkiem tamtem mu odpyskował, po prostu obije mu mordę.

Zsiadł z roweru i spokojnie podprowadził go do stojacego wciąż w tym samym miejscu chłopaka. Wreszcie zwrócił ku niemu swoje chłodne spojrzenie. Stali w bezruchu, wpatrując się w siebie. Amaryl miał spojrzenie jak stal, Izak jakby w oczach tańczyły mu motyle. Kiedy znalazł się blisko, zupełnie wyleciało mu z głowy, co miał powiedzieć. Amarylis był zamknięty za szybą, znajdując się poza rzeczywistością. Był tuż obok, a zdawało się, że patrzy gdzieś z oddali.
Nic się nie działo. Po minucie Amaryl westchnął i ruszył przed siebie nie poświęcając więcej uwagi swojemu prześladowcy, który został w tyle i rozwarł usta w niezwykle głupi sposób.

- Ignorujesz mnie?! - krzyknął wyzywająco. Pobiegł, żeby zrównać się z tym drugim. Wlepiał w niego wielkie oczy, coraz bardziej oburzając się brakiem reakcji.

- Tak - odpowiedział w końcu niezainteresowany.

- Och! Nie możesz! Wcale się mnie nie boisz?

- Nie. - A jednak głos mu zadrżał. Mógł starać się ukrywać emocje i grać wyluzowanego, ale uczucia z nim dzisiaj wygrały. Izak uśmiechnął się złośliwie.

- A jednak - zniżył głos, nachylając się nad jego ramieniem. Zauważył jak szczęka chłopaka się zaciska. Usilnie wpatrywał się przed siebie, próbując ignorować zaczepki. - No weeeź. Okaż trochę uczuć. Tyle się z tobą droczyłem, a ty nic! Pasowało mi to, nie lubię problemów, ale... Chłopaki się niecierpliwią. Mnie zresztą też to zainteresowało... - W tym momencie szeptał mu już niemal do ucha. Widział z tak bliska krótko ogolone włosy (z jego winy), lekko wystające kości policzkowe, wyraźne brwi i tajemnicze, świdrujące oczy. Co dziwne, widok ten uderzył go swoją estetyką. Nie był piękny, ani uroczy, nic w tym stylu. Był bardzo... satysfakcjonujący. Mógłby obserwować te wgłębienia i wypukłości skóry godzinami, a wcale by się nie znudził. Cóż mogło być w tym pociągającego? - Amusiu, kiedy się złamiesz?

Wyraz twarzy Amarylisa momentalnie się wyostrzył. Ściągnięte brwi, mrużące się oczy, a w nich stal przemienia się w ogień. Bach! Coś twardego zmiażdżyło nos Izaka i zakręciło mu się w głowie. Poleciał do tyłu, nie kodując jeszcze, co się zdarzyło. Odzyskując równowagę, skupił wzrok na Amarylisie, otrzepującym dłoń i wykrzywiającym usta. Zerknął na moment w stronę Izaka, a potem odwrócił głowę i ruszył w górę ulicy. Tego dnia Izak był zbyt oszołomiony by zrobić coś jeszcze. Jedynie wpatrywał się w plecy oddalającego się chłopaka z szumem w głowie.
Co to miało być?

///
Dzień dobry, ja żyję. Piszę enemies to lovers i manifestuję powrót umiejętności pisarskich. Mam nadzieję, że mnie to opko ruszy. Dajcie znać, jak wrażenia, przydałby mi się doping.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro