Byli samotni
Po dwudzieste: Byli samotni.
Rano Izak obudził się z bólem głowy i wielką dziurą w pamięci. Dopiero, gdy usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju, a słońce wpadające przez szparę między zasłonami zmusiło go do zmrużenia powiek, wspomnienia powoli zaczęły mu się układać w głowie i uzupełniać. Na końcu uderzyła go jak z pięści świadomość, że późno w nocy rozmawiał z Amarylisem. Co on powiedział? Może nie powinien był? Ale w innym wypadku co miałby zrobić? Nie wiedział jeszcze, co o tym wszystkim myśli Amarylis. Nic nie powiedział, tylko odłożył to na kiedy indziej. Faktycznie nie byli za bardzo w stanie wtedy rozmawiać, ale nie wydawał się szczególnie pocieszony tym, co usłyszał. Zresztą kto by był? Niełatwo jest usłyszeć, że osoba partnerska nie odczuwa do ciebie pociągu seksualnego i jeszcze to pogodzić z własnymi potrzebami.
Co jeśli Amarylis go zostawi?
Nie zrobiłby tego, prawda? Czy zrobiłby?
Izak nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Amarylis żył po swojemu. Nawet jeśli coś czuł, to sprawiał wrażenie osoby, która gotowa jest zignorować to w konkretnych sytuacjach. Być może przemyśli to i dojdzie do wniosku, że nie ma to dla niego sensu i wtedy porzuci swoje uczucia.
Nie, sam w to nie wierzył. Nie zgodziłby się na to, bo oznaczałoby to, że dla Amarylisa wszystko, co mieli, było niczym. Jeśli uda im się porozmawiać, to na pewno się dogadają. Nie trzeba było wszystkiego roztrząsać.
Jego dom był bałaganem. Zaglądał w kolejne miejsca, oceniając straty. Chyba ktoś stłukł szklankę i zerwał firankę z karnisza, ale poza tym nic szczególnego się nie stało. Tylko podłoga była pokryta brokatem, konfetti, czipsami, cukierkami i okazjonalnymi kałużami piwa (Lub soku. Nie zamierzał sprawdzać). Olka spała na kanapie miażdżąc swoim ciałem Badyla, który ledwie spod niej wystawał, ale wyglądał, jakby mu było wygodnie. Ktoś po prostu przykrył się kocem i zasnął na twardej podłodze. Zapewne część osób się zebrała do domu nad ranem, zważając na fakt, że nie mieszkali daleko. Rozglądał się usilnie za najbardziej interesującą go w tej chwili osobą, ale nigdzie jej nie dostrzegał. Amarylis też musiał już sobie pójść. Izak nie chciał wysnuwać z tego pochopnych wniosków, ale nieważne jak się starał zignorować sytuację, w jego głowie pojawiał się głos podsuwający słowa: „Nie zależy mu".
Może. Co z tego. Musiał doprowadzić mieszkanie do ludzkich warunków przed powrotem mamy. Zaczął budzić Olkę.
***
Lekcja historii dłużyła się w nieskończoność. Nauczycielka gadała praktycznie do siebie, bo cała klasa usypiała na ławkach lub ewentualnie przeglądała znudzona komórki. Tylko Izak siedział wyprostowany i czujny, intensywnie nad czymś rozmyślając. Olka nigdy w życiu nie widziała go tak skupionego. Opierała się obok na łokciu i bazgrała na marginesie zeszytu, od czasu do czasu ziewając. Przecierając przy tym oczy, rozmazała sobie tusz do rzęs, ale nie chciałoby się jej tego poprawiać, nawet gdyby zdawała sobie z tego sprawę.
- Masz negatywne wibracje. Zaraz się przesiądę - rzuciła znużonym głosem.
Gwałtownie odwrócił do niej głowę i wpatrywał się w uroczą twarz. Też na niego patrzyła, zdumiona tym zachowaniem, choć dłoń dalej kreśliła szlaczki na papierze.
- Czemu nie ma Amarylisa? - zapytał w końcu, nie mogąc dłużej ukrywać swojego zafrasowania.
Wzruszyła ramionami i znów zwróciła wzrok na zeszyt.
- Nie ty powinieneś wiedzieć? Myślałam, że jesteście razem.
- To znaczy...
- Trzecia ławka! Cisza! - zbeształa ich nauczycielka, niemogąca najwyraźniej się skupić na swym wspaniałym monologu, który nikogo niestety nie interesował.
- Stało się coś dziwnego i nie rozmawialiśmy - zniżył głos, licząc na to, że Olka mu doradzi, co zrobić.
Jednak ponownie tylko wzruszyła ramionami.
- W jaki sposób dziwnego? Chodzi o seks? - powiedziała to, jakby był to dla niej temat powszedni. Izak nie rozumiał jej wyluzowania na tym polu, ale zauważył teraz swoją szansę. Być może będzie coś wiedziała.
- Muszę ci coś powiedzieć. Po historii - dodał, zerkając na nauczycielkę, która już gotowała się do kolejnej uwagi.
***
- Więc? - Skończyła oglądać swoje paznokcie i poświęciła całą swoją uwagę Izakowi. Siedzieli przy stoliku na zewnątrz i korzystali z ostatnich ciepłych dni, a przynajmniej nie na tyle zimnych, by ubierać kurtkę. Bluzy im wystarczały.
- Ja...
- Jednak podobają ci się dziewczyny.
- Nie, tylko...
- Amarylis się nie podniecił.
- Nie o to chodzi, po prostu...
- Masz fetysz stóp i nie wiesz jak o tym powiedzieć.
- Wiem, jak o tym powiedzieć! - wykrzyknął, po czym natychmiastowo się zmieszał. - To znaczy nie mam! Dasz mi wyjaśnić w końcu?! - uniósł się uderzając pięścią o stół, aż zadrżał.
- Spokojnie. Spokojnie, już słucham. - Uśmiechnęła się niewinnie i nachyliła, żeby lepiej słyszeć.
- No to... - Nagle nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Zebrał myśli. - Pamiętasz, dlaczego się rozstaliśmy?
- Byliśmy razem?
- Tak?
- Dobra, pamiętam. Myślałam, że to dlatego, że jesteś gejem, czy coś. I co dalej?
- No bo... - zaczął, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. - Z Amarylisem mam podobnie. To znaczy, oczywiście, jest inaczej, tylko w tej kwestii... W tej kwestii, dalej nie chcę tego robić. Wiesz, o co mi chodzi?
- Nie na poziomie doświadczeń, ale... - Zmarszczyła brwi. - Pojmuję.
- No to... Co jest ze mną nie tak? - Starał się nie brzmieć na tak sfrustrowanego, jakim naprawdę był. Zacisnął wargi. Może nawet Olka nie była w stanie mu pomóc. Może on był jakimś błędem w systemie i nie nadawał się do związków.
- Jeszcze nie wiem. Może nic. Poczekaj - rzuciła wyciągając telefon. Chwilę stukała w klawiaturę, przeglądała kolejne strony, aż w końcu podała Izakowi komórkę z otworzonym artykułem o aseksualności.
Izak powoli zaczął czytać. Początkowo niepewnie, ale im dalej w las, tym bardziej to czuł.
- To... To by się zgadzało - rzekł oddając dziewczynie telefon. - Naprawdę jest coś takiego? - zapytał jeszcze, nie potrafiąc ułożyć sobie tego wszystkiego w głowie.
- Zgaduję, że istniejesz - odparła ze wzruszeniem ramion.
- Ale mi się naprawdę podoba Amarylis. Naprawdę go lubię.
Olka uśmiechnęła się pod nosem, usłyszawszy tak szczere i proste wyznanie.
- Może to się nie wyklucza. Poczytaj sobie. Ludzie o tym piszą. Muszę iść, bo Badyl ma dla mnie kręcone frytki. - Po tych słowach wstała i zostawiła Izaka samego.
Do końca dnia myślał o napisaniu do Amarylisa lub po prostu pójściu do niego, ale odkładał to na później i później, aż nastała noc. Idąc do szkoły następnego dnia obiecywał sobie, że dziś go znajdzie. Nie musiał zresztą długo szukać, bo wchodząc do sali na pierwszą lekcję ujrzał go z tyłu pod oknem, gdzie zawsze siedział na matematyce. Zrobił już krok w stronę zapatrzonego w świat zewnętrzny chłopaka, ale wtedy zadudniły za nim rytmiczne kroki i zatrzasnęły się drzwi.
- No siadać, siadać! Dziś powtarzamy równania! - obwieściła nauczycielka ostro, rzucając torbę na biurko.
Izak jeszcze moment patrzył się na Amaryla, który jakby niczym się nie przejmując przewracał kartki w zeszycie, oglądając, co na nich zapisał. Odwrócił w końcu wzrok i skierował się do wolnej ławki po drugiej stronie sali. Nie mógł wiedzieć, że gdy siadał, obserwowała go para tęsknych oczu.
Wraz z dzwonkiem zerwał się z siedzenia. Nie miał szansy poczekać w klasie, bo wylewająca się masa ludzi wypchnęła go na korytarz. Nie mógł jednak znaleźć Amarylisa i albo go przeoczył, albo się zagapił. Nawet zajrzał z powrotem do sali, ale po chłopaku nie został ślad. Westchnął i udał się do toalety. Już wchodząc usłyszał podejrzany hałas ciała uderzającego o ścianę i chórek obrzydliwych śmiechów. Wpadł do środka i zobaczył kilku wyrośniętych chłopaków stojących nad młodszym chłopaczkiem. Najpewniej był wyższy niż się zdawało, ale ze strachu skulił się w sobie i zniżył na kolanach, mając tylko nadzieję, że wyjdzie z tego cało.
- Ile ci dziś mamusia dała? - zapytał z udawaną uprzejmością jeden z oprawców. Przeszukał kieszenie młodszego, ale z niezadowoloną miną stwierdził, że nic w nich nie ma. - Gdzie kasa?!
- Nie mam - wydukał, rozglądając się na boki. Zawiesił błagający wzrok na Izaku, ale ten nie potrafił się ruszyć.
- Jak to nie masz, co?! - zdenerwował się. Złapał go za kołnierz i przybił do ściany.
- Przestałem dostawać, bo... bo wszystko mi zabieracie - odpowiedział, próbując zachować odważną postawę. Na nic się jednak to nie zdawało.
- Przyniesiesz mi hajs na jutro - wycedził prześladowca, ściskając ramię tamtego tak mocno, że na pewno zostanie po tym ślad.
- Nie - powiedział cichutko, już przerażony konsekwencjami swoich słów. Ale nie mógł ulec tak łatwo.
- Nie?! - stracił cierpliwość. Złapał swoją ofiarę za koszulę i rzucił nim o ziemię jak zabawką, która nie spełniła jego oczekiwań. W oczy wstąpiła furia. Zamierzył się nogą...
- Przestań! - wykrzyknął Izak odzyskawszy wreszcie władzę w kończynach i przepchnął się w środek zamieszania. Stanął między prześladowcą i chłopakiem z młodszych klas. Spojrzał na niezwykle wysokiego osobnika, który bliski był kolejnego wybuchu.
- Czego chcesz? - zapytał powoli, nachylając się, a tym samym drwiąc z niższego wzrostu tamtego.
Izak zacisnął zęby, starając się nie odwrócić wzroku.
- Nie widzisz, co robisz? Dręczysz ludzi. Jeszcze w grupie, jakbyś bał się, że sam jesteś za słaby. On - wskazał na skulonego przy drzwiach do kabiny chłopca, drżącego i powstrzymującego łzy. - Jest odważniejszy od ciebie!
Nic na to nie odpowiedział i nawet nie planował. Miarka się przebrała. Zamachnął się, mierząc w Izaka. Zaczęła się szarpanina. Wylądowali na podłodze. Reszta grupki dopingowała swojemu, ale nie zamierzali się dołączyć. Tylko skulony wcześniej w kącie chłopak gdzieś się ulotnił.
- Jesteś zwykłym śmieciem!
- Jebana pizda nie będzie mi mówić, co mam robić!
- Dajesz Pawełek, dajesz!
Głowa Izaka uderzyła z impetem o podłogę. Tak zakręciło mu się w głowie, że wstąpiły w niego nowe siły, żeby oddać tamtemu. Już nie pamiętał, o co się bił, chciał tylko rozszarpać Pawełka na strzępy.
- Na litość boską, chłopcy, przestańcie! Zabijecie się, mam wzywać policję?! - wysoki głos samej dyrektorki dotarł do ich uszu, ale wciąż nie potrafili odpuścić. Dopiero kilka silnych ramion rozdzieliło ich i przytrzymało z dala od siebie.
Izak jeszcze nie doszedł do zmysłów po bójce, kiedy usłyszał najbardziej przerażającą rzecz od osoby, która go obezwładniła. Stała za nim, więc nie mógł dostrzec jej twarzy, ale rozpoznał ją natychmiastowo po głosie.
- Myślałem, że się zmieniłeś.
I wtedy cały jego świat rozpadł się na kawałki.
Nic nie czuł, kiedy kazano mu iść do gabinetu dyrektorki. Szedł tam jak w transie i gdzieś po drodze Amarylis zniknął z jego pola widzenia. Patrząc w dół zdał sobie sprawę, że ma poobdzierane dłonie i łokcie, a kolano kłuło go z każdym kolejnym krokiem. Twarz miał kompletnie sztywną, ale był pewien, że będzie posiniaczona, gdy później spojrzy w lustro. Lecz bólu tak jakby nie czuł, zauważał go tylko, tak jak zauważa się przelatującego za oknem ptaka. Obaj z Pawłem trafili na krzesła u dyrektorki. Patrzyła na nich czujnym wzrokiem oczekując wyjaśnień.
Nie, to absolutnie nie była jego wina.
Ależ musiała być. Jego i Pawła. Dlaczego bili się w toalecie?
To była trochę jego wina, ale zdecydowanie zaczął Paweł.
Paweł nie zaczął. Paweł został brutalnie zaatakowany podczas typowej wizyty w toalecie.
Więc o co chodziło?
Izak nie był pewien, czy powinien mówić. Nie czuł, że może się usprawiedliwiać obroną młodszego kolegi. Wahał się, ale w końcu powiedział:
- On dręczył jakiegoś chłopaka.
- On? - Dyrektorka uniosła brwi. Powiodła wzrokiem po objętym ramionami Pawełku. - Jeśli kiedykolwiek widziałam kogoś czepiającego się innych, to byłeś ty, Izaku.
- No ale...
- Właśnie - podjął Paweł. - Nie chciałem tego mówić, ale Izak też mi dokuczał.
- Co?! - wykrzyknął, unosząc się lekko z siedzenia.
- Uspokój się - poleciła dyrektorka. - Kto jeszcze był tam z wami?
- Kilku moich kolegów, proszę pani - odezwał się Paweł głosem ofiary. - Mogą potwierdzić, co się stało.
- Zaraz! Dlaczego miałbym go napadać, skoro miał przewagę? Nie czuje pani, że coś tu się nie dodaje? - Izak nie mógł powstrzymać swojego wzburzenia. Owszem, zrobił źle, ale teraz zdecydowanie zostawał osądzony za wyimaginowaną sytuację. Okoliczności były inne.
- W porządku. Macie jeszcze coś do powiedzenia? - spytała monotonnie kobieta, a Izak nie posiadał się ze złości. Więc to koniec? Tak naprawdę jego zdanie się nie liczyło?
- Izak już od dawna mnie zaczepiał. Nie zgłaszałem tego, bo myślałem, że to zniosę. To tylko niemiłe słowa i takie... Nic ważnego.
Izak zaciskał pięści, jak mógł najmocniej, żeby tylko nie rzucić się na tego łgarza. To już przesada. Rozumiał, że każdy chciał chronić swój tyłek, ale tak bezczelne oskarżanie kogoś było nie do pojęcia. I dlaczego ta głupia baba po prostu siedziała i gapiła się na nich bez najmniejszej oznaki poruszenia?
- Rozumiem - rzekła powoli. - Więc, Pawełku, nie zdajesz sobie sprawy, że był tam ktoś jeszcze?
- Co?
- Jak myślisz, kto po mnie przyszedł, kiedy zaczęliście się bić?
Twarz Pawła powoli bladła. Jego oczy robiły się coraz większe i zdawały się bliskie wypadnięcia z czaszki. Wstał gwałtownie.
- On kłamie! Ten dzieciak kłamie!
- Ależ nie ma potrzeby panikować. Wiem, kto kłamie. Dałam ci szansę przyznania się do winy, ale z niej nie skorzystałeś. Będę musiała cię zawiesić za to w prawach ucznia na dwa miesiące. Co do Izaka, - zwróciła się do zdumionego blondyna - ucierpi twoja ocena z zachowania. I będę chciała rozmawiać z waszymi rodzicami. Wiem, że jesteście dorośli, ale z punktu widzenia szkoły rodzice figurują dalej jako wasi opiekunowie. Dopóki was utrzymują, tak będziemy ich traktować. Nie mają obowiązku do mnie przychodzić, jednak postaram się, by do tego doszło.
- On wychodzi z tego praktycznie bez konsekwencji?! Jebać tę szkołę! - Paweł popchnął krzesło i wypadł na korytarz rozsierdzony. Izak powoli wstał, niepewny, jak powinien zareagować.
- Mogę już iść?
- Powiedz mamie, żeby przyszła do mnie jutro około piętnastej. Nie ma wtedy pracy?
- Zapytam. - Skierował się do wyjścia, ale jeszcze obrócił się do kobiety siedzącej za biurkiem i przeglądającej jakieś papiery. - Będę miał kłopoty?
- Tak. Ale uwzględnię twoje starania w obronie innych. Do widzenia - dodała, dając tym wyraźny znak, że chce się już go pozbyć z pomieszczenia.
Zamknął za sobą drzwi i odetchnął. Kręciło mu się w głowie. Jakim cudem w jednym momencie znalazł się w takim dołku? Wszystko było dobrze i nagle się rozsypało. Nie mógł pójść ani do Amarylisa, ani do swojej mamy. Olka pewnie spędzała czas z Badylem i świetnie się bawili, więc nie chciał psuć im humorów.
Zrozumiał, jak samotny będzie ten dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro