Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Byli blisko

Po siedemnaste: Byli blisko

Pod koniec ciepłych sierpniowych dni Izak rzucił pomysłem z wycieczką rowerową. Na początku Amarylis wzbraniał się i przyrzekał, że on absolutnie nie wsiądzie na rower, bo nie cierpi jeździć i w ogóle nie jeździł od wieku dziesięciu lat, nie mówiąc już o tym, że nie ma roweru, ale ostatecznie i tak wylądował w garażu Izaka, gdzie czekał na niego gotowy do podróży rower jego mamy. Był czerwony, więc musiał być szybki.

- Mamy naleśniki od mojej starej - pochwalił się Izak, wskazując na swój plecak.

- Jakiej starej?! Wiesz, ile lat miałam, jak cię urodziłam? - prychnęła „stara", przechodząc tuż obok.

- Jesteś starsza ode mnie, to wystarcza! - zawołał za nią.

- Na Amarylisa też tak mówisz? - odkrzyknęła, lecz po tym naprawdę opuściła już garaż.

- Stary, no jasne! - szturchnął go w ramię jak prawdziwy kumpel. Tamten próbował powstrzymać śmiech. Nie mieli może żadnych głupich zdrobnień dla siebie nawzajem, ale także nie robili z siebie ziomków z osiedla. Chociaż przyjaźnili się, temu nie sposób zaprzeczyć. Lecz poza przyjaźnią łączyło ich jeszcze jedno.

Wsiedli na rowery i pojechali. Tak po prostu. Amarylis nie miał pojęcia, gdzie jadą, ale stwierdził, że Izak zaplanował jakąś trasę. Już po paru minutach zaczęły go boleć pośladki od twardego siodełka. Przypomniał sobie, dlaczego nie jeździł zwykle na rowerze. Wjechali do lasu, a tam napadły ich komary i inne lgnące do spoconego ciała stworzenia. Było duszno i okropnie.

- Już pamiętam, dlaczego nie lubię rowerów - wysapał Amarylis, kiedy przeprawiali się przez wyłożoną na środku drogi kłodę. Nikt nie usuwał przewalonych drzew, ani zarośli, które przez lata wtargnęły na ścieżkę.

- Już pamiętam, czemu je uwielbiam! - odpowiedział na to i na chwilę odwrócił się twarzą do bruneta. Na jego policzku pojawiło się zadrapanie. Niewielkie, jednak wystarczające, by sączyła się z niego krew.

- Jesteś dzikusem - odmruknął i kontynuował przeprawę.

Jechali jeszcze parę minut i zatrzymali się, ponieważ zobaczyli jakąś budowlę wśród drzew. Waliła się i porastał ją bluszcz. Było to tylko kilka dziurawych ścian i jeszcze bardziej dziurawy sufit. Wszystko z betonu. Można było wyjść na piętro, jeśli nie bało się upadku w wyniku nieostrożności. Łatwo było tu sobie zrobić krzywdę.

- Umieram - stwierdził Amarylis, przysiadając na schodku. Odchylił się do tyłu, wyrównując oddech.

- Resuscytować cię?

Amarylis momentalnie na niego spojrzał, zszokowany, że coś takiego w ogóle opuściło jego usta.

- Czy to był tekst na podryw? O Bożeee... - westchnął śmiejąc się po cichu. W rzeczywistości czuł się przez to trochę skrępowany i próbował to ukryć, jednak rumieńce na policzkach go zdradziły.

- To tylko propozycja - dopowiedział, a jego słowa odbiły się echem wśród pustych ścian. Usiadł obok niego. Odczekał jeszcze kilka sekund, a powietrze robiło się między nimi tylko cięższe. W końcu dodał: - Nieważne.

Amarylis prawie się trząsł ze stresu. Od dawna chciał zapytać i wyjaśnić, co właściwie między nimi jest. To znaczy wiedział to, ale nigdy nie zostało to powiedziane na głos. Lubili się... i co? Poza tym od dłuższego czasu nie zdarzyło im się całować, i nie bez przyczyny. Unikali takiego rodzaju zbliżenia, bo oznaczało to, że wykładają wszystkie swoje karty na stół. I z jakiegoś powodu istniał w nich wielki lęk, że ten drugi tego nie zaakceptuje i wcale się to mu nie spodoba. Ale prawdopodobnie najbardziej bali się własnego upokorzenia. Żaden nie chciał wyjść na tego, który bardziej drugiego lubi. To by było niedyplomatyczne, prawda?

Ale Amarylis naprawdę tego chciał. Chciał pocałować Izaka, chciał tego tak mocno, że bolało, bo pragnął tego nie od dziś. I nie od wczoraj. Tyle razy niewiele do tego brakowało, a jednak się wycofywali z różnych przyczyn i pozostawał tak z niedosytem, czekając aż w końcu będzie mógł pozbyć się przestrzeni między ich ustami. Bo i po co im ona? Tylko komplikowała sprawy.

- Chcesz mnie pocałować? - zapytał na głos, co zaskoczyło nawet jego samego. Zerknął na Izaka, który gapił się na niego w oszołomieniu. Oczywiście, Amarylis nie bywał aż tak bezpośredni. - Właściwie, to ja chcę cię pocałować. Mogę?

Niespodziewanie cały jego mętlik w głowie się ulotnił. Pozostały tylko proste myśli: jeśli się zgodzi, to w końcu go pocałuję. Jeśli nie... to powiem „innym razem". Albo się załamię.

Wiedział jak głośno bije mu serce i usilnie je ignorował, żywiąc nadzieję, że Izak wreszcie powie „tak". Nie patrzył na niego, ale wiedział, że on wpatruje się i myśli. Czuł na sobie jego spojrzenie.

- Okej - odpowiedział nareszcie, lecz Amarylis nawet się do niego nie zwrócił, zastygnąwszy w miejscu. Izak musiał pociągnąć go za brodę, by w końcu skupił wzrok tylko na nim.

Złączyli usta na bardzo krótką chwilę, jakby na próbę, nie będąc pewnymi, czy to odpowiedni sposób. Po chwili wpatrywania się w siebie w oczekiwaniu, ponownie się do siebie zbliżyli i to o wiele bardziej przypominało pocałunek. 

Amarylis chciał odruchowo wplątać palce w izakowe włosy, ale zdał sobie sprawę, że przejeżdża dłonią po niezliczonej ilości miękkich igiełek. Przeniósł wtedy rękę na kark i zaczął trącać kciukiem płatek ucha. Izak zachichotał prosto w jego usta, starając się przy tym nieco odsunąć.

- Co robisz? - zapytał także rozbawiony Amaryl.

- Co ty robisz? - odpowiedział nie otwierając jeszcze oczu, a nadal się śmiejąc.

- Nic przecież.

- Nic?

Niby nic, a jednak czuł się sprowokowany, by zrobić to samo. Musnął ucho tamtego i patrzył jak się wzdryga. Nachylił się i pocałował jego skórę w miejscu, gdzie kończyła się szczęka, celowo ocierając wargi o jego ucho.

- Wiem, że ci się podoba - szepnął, zanim się odsunął, dzięki czemu miał idealny widok na zakłopotaną twarz Amarylisa, oblewającego się rumieńcem.

- Nie myśl, że jesteś taki mądry - szturchnął go, próbując w ten sposób odwrócić uwagę od siebie.

- Nie myślę... Ja jestem mądry.

- Pff.

Amarylis wstał i podszedł do rowerów, znajdujących się kilka metrów dalej.

- Już nie jestem zmęczony - oznajmił, wsiadł na rower i ruszył, a Izak musiał go gonić.

Jechali dalej przez grząskie leśne dróżki, chłostały ich liście i gryzły komary. Amarylis prowadził, więc nie mieli pojęcia, gdzie właściwie wylądowali, gdy zatrzymali się przy niewielkim jeziorze. Tuż przy wodzie zobaczyli małą plażę lub raczej coś na jej kształt, bo trawa w tamtym miejscu przechodziła w brudny piasek pełen kamieni i patyków. Izak pierwszy zeskoczył z roweru i pobiegł do wody. Zdążył ściągnąć buty i podwinąć jedną nogawkę, zanim wbiegł do mętnej wody. Dwie pływające tam kaczki spłoszyły się i uniosły do lotu, żeby wylądować na powierzchni jeziora odrobinę dalej.

- Idziesz? - krzyknął do Amarylisa, nadal nieprzekonanego do kąpieli.

- Nie będę jechał na rowerze w mokrych ubraniach.

- Tylko do kolan!

- Nie ma chlapania - ostrzegł, kierując się w stronę wody. Wcale nie ufał Izakowi, że go nie wrzuci do jeziora, ale jeśli tak się stanie, to pójdą na dno razem, bo on z pewnością nie odpuści. Blondyn niewinnie stał i czekał na towarzysza. Nawet złożył razem ręce, niby uroczy aniołek. Amarylis obserwował go uważnie, gdy szedł w jego stronę.

Nagle pod stopą zamiast piasku poczuł coś twardego i śliskiego. Zbyt szybko się to stało, by zdołał znaleźć oparcie gdzieś indziej. Poślizgnął się i poleciał prosto na zaskoczonego Izaka.

Pisnęli obaj, wpadając do zimnej wody. Nie było tu wcale głęboko, ale zmoczyli się całkowicie.

- To był twój plan? - zapytał wciąż oszołomiony blondyn, usiłując się podnieść. Można jednak było po nim poznać, że jest rozbawiony.

- Tak - potwierdził nazbyt poważnie. - Byłem gotów się poświęcić, żeby zrobić ci na złość.

- Jaki kochany - skomentował, po czym wyciągnął do niego rękę. Został zmierzony podejrzliwym wzrokiem, ale brunet w końcu chwycił jego dłoń, jednak zamiast wstać, po prostu pociągnął Izaka do siebie i ponownie skończyli razem w wodzie.

- Jesteś niereformowalny! - krzyczał Izak przez śmiech.

- Wiesz w ogóle, co to znaczy?

- To słowo opisujące ciebie - odparł dumny z siebie.

- Na za dużo sobie pozwalasz!

Nie mogli przestać się śmiać i już nie wiedzieli, czy trzęsą się z powodu temperatury wody, czy własnego rozbawienia. Amarylis pozwolił sobie przyglądać się Izakowi, który obecnie przymknął powieki, a cała jego twarz krzywiła się uroczo. Na końcówkach rzęs i brwi migotały maleńkie kropelki. Mógłby być czymś w rodzaju nimfy wodnej lub innego mistycznego stworzenia - był tak piękny. 

Ich głosy stopniowo cichły, aż zupełnie zamilkli wpatrując się z nieskrywaną ciekawością w swoje oczy.

- Chyba mam déjà vu - odezwał się Amarylis, celowo naruszając osobliwy nastrój tej chwili. Nie zniósłby kolejnych sekund intensywności, z jaką egzystowali obok siebie. Sama obecność drugiego chłopaka zawracała mu w głowie i rodziła uczucie rozpierające mu piersi. Pragnął natychmiast przyciągnąć go do siebie i pocałować, ale... Musiał się uspokoić. I nie spieszyć. To bardziej skomplikowane.

- Ale wtedy nie chciałeś mnie tak bardzo pocałować.

Przez moment Amarylis oniemiał, zastanawiając się, jakim cudem Izak czyta mu w myślach, ale szybko odzyskał rezon.

- Może chciałem - odpowiedział zniżonym głosem, nieznacznie unosząc jeden kącik ust.

- Nie wierzę ci.

- I dobrze - zaśmiał się. - Bo chciałem cię utopić.

- Tylko mój telefon uratowałeś - przypomniał sobie.

- Nie dziękuj - skwitował.

Wyszli z wody, by po chwili stwierdzić, że ich plan niezamoczenia ubrań legł w gruzach. Wycisnęli z materiału wodę, ale i tak pozostał wilgotny. Pościągali spodnie w nadziei, że choć trochę wysuszą się na słońcu do czasu ich powrotu. Może zresztą faktycznie zdążą wyschnąć, bo im się nigdzie nie spieszyło.

Izak wyjął z plecaka naleśniki. Naleśniki jego mamy były najlepsze. Każdy, kto je kiedykolwiek jadł, chciał więcej. Byli szczęściarzami, skoro postanowiła im trochę spakować na drogę.

Siedzieli teraz na plaży i było im tam barfzo przyjemniej. Wygrzewali się na słońcu, jedli naleśniki z masłem czekoladowym i szacowali prędkość chmur (czego swoją drogą żaden z nich naprawdę nie umiał robić). Potem Izak przyniósł bukiet dmuchawców i zdmuchnął je wszystkie na zdezorientowanego Amarylisa. Doprowadziło to do krzyków, tarzania się po trawie, a potem Amaryl zaczął skarżyć się z nadmierną dramatycznością, że ma w oku drobinę z dmuchawca i to wszystko wina nieuważnego i nieodpowiedzialnego Izaka.

- ...potraktowałeś mnie okrutnie i brutalnie - kontynuował niezwykle zajęty tym marudzeniem chłopak. - Teraz spuchnie mi powieka, dostanę zapalenia spojówek... Stracę wzrok...

Tymczasem Izak robił, co mógł, żeby dogodzić (rzekomo) poszkodowanemu i próbował odnaleźć w jego oku tę nieszczęsną drobinkę, jednak jedyne, co tam było, to białko pokryte pajęczynką naczyń krwionośnych. Zero ciał obcych. Mógł zgadnąć, że Amaryl celowo wrabia go w jakieś znęcanie się nad jego aparatem wzroku (czy jakkolwiek tego nie nazwał), ale pomyślał sobie, że ten jeden raz nie będzie oponował i po prostu pójdzie z prądem. Poza tym z tej perspektywy mógł dokładnie przyjrzeć się jego mętnym tęczówkom i tej jednej jasnej plamce na samej górze, której nigdy wcześniej nie zauważył i wcale nie dziwo, bo zwykle musiała kryć się pod powieką lub za zasłoną rzęs.

- Wcale mi nie pomagasz, tylko bezwstydnie kontemplujesz moje oczy. Jesteś do niczego - zawyrokował, odsuwając go lekko od siebie.

Do tej pory praktycznie na nim siedział, więc poczuł się nieswojo. Jeśli w tym momencie nie odzyska przestrzeni osobistej, to na sto procent zrobi coś głupiego.

- Zawsze miałeś taką złotą plamkę?

- Co? - spytał zbity z tropu.

- Na oku. Jesteś jakimś księciem, czy co?

- Ach... - przypomniał sobie, że w istocie, jego oczy nie są idealnie brązowe. Dziwne jednak, że Izak zauważył tamto przebarwienie, bo naprawdę było niewielkie i można było je uznać za odbite światło. - Mam je odkąd pamiętam. Tak jest i już - wzruszył ramionami, skrywając zadowolenie.

- A zawsze byłeś sam? - zadał to pytanie tak samo luźno jak poprzednie. Na początku Amarylis nie zrozumiał, co ma na myśli.

- Samotność to część mojej osobowości - odparł po krótkim namyśle. Znał to zdanie doskonale. Już dawno ułożył je sobie w głowie i powtarzał bezgłośnie, kiedykolwiek czuł się samotny. W końcu sam się do tego przekonał, a przynajmniej przyzwyczaił się do tej myśli.

- Bzdura - zaprzeczył energicznie Izak. - Nie ma czegoś takiego.

- Więc co jest? - ciągnął, nieco tym tematem zmęczony. Wpatrywał się w płynące po niebie chmury, opierając się na trawie.

- Jest samodzielność. Samotność to inna rzecz. Nie zniósłbym samotności - zamyślił się.

- Nie miałem dobrych relacji z rodzicami. Miałem kiedyś przyjaciela, ale... to kiepska historia.

- Pokłóciliście się? - próbował zgadywać. Zawiesił wzrok na Amarylisie, oczekując wyjaśnień.

- Lubiłem go bardziej, niż on mnie. Nie miało to dobrego zakończenia - wykrztusił, chcąc zachować spokój, jednak głos mu zadrżał. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówił. Zawsze dusił to w sobie. Właściwie wszystko w sobie dusił, bo i komu miał powiedzieć? Był sam.

Izak nic nie odpowiedział, jedynie odnalazł dłoń Amarylisa i nakrył ją swoją.

- Chyba dlatego lubienie cię nie było opcją. Nie lubię powtarzać tych samych błędów - westchnął. - Przepraszam. To źle zabrzmiało.

- Właśnie - potwierdził oburzony. - Nie będę twoim błędem, przysięgam. Nie zawiodę cię. Będę najlepszym, co cię spotkało i... - z tego wszystkiego się zapowietrzył i nie zdołał powiedzieć więcej, ale Amarylis i tak zerknął na niego z uśmiechem.

- Czasem jesteś jak dziecko - powiedział mu, nieznacznie zaciskając palce na jego dłoni.

- Za dwa miesiące będę dorosły - pochwalił się.

- Tylko dzieciaki tak mówią.

- Wiesz czego nie mówią dzieciaki? - spoważniał.

Zwrócił swoje spojrzenie na nieco zagubionego Amarylisa, który dał mu znak, żeby mówił.

- Będziesz moim chłopakiem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro