|Płomień|
Zawsze postrzegał się jako burzę. Grzmoty w jego sercu, niesione przeżartym do cna wilgotnym ogniem, nigdy nie ucichały. Nawet śniąc, śniło o walącym się nieboskłonie, pożodze jasnej, palącej łuny, wydzierającej biel kości ze wszystkich pod sobą.
Za to Storczyk był jak śliska grań. Ostra, wysoka skała wyzierająca znad morza wichury, nieczuła na jej dudniącą siłę. Potrzaskana na tyle, by najeżyć się odłamkami własnej duszy, ułożyć je w śmiertelną tarczę, pochłaniającą każdego, kto się zbliżył. Płomień szalał wokół niczym dzikie zwierzę, już wielokrotnie próbując w amoku rzucić się kamieniowi do gardła. Za każdym razem wychodził z tego starcia poraniony, cały we własnej krwi, oszołomiony swoimi emocjami, z cieknącym mu po grzbiecie rześkim, letnim deszczem.
Kuropatwa była jak krzak róży u podnóża zrębu, wrośnięta korzeniami głęboko między szczeliny, uginając swoje wątłe pędy pod wichurą, ale nigdy ich nie łamiąc. Wiecznie w cieniu skalnego grotu, odkąd sięgała pamięcią.
Pryzmat twierdziła, że jej imię do niej pasuje i była jak fragment tęczy; odbity w porannym blasku, rzucony na sekundę gdzieś w przestwór i rozwiany po sklepieniu, by lśnić razem z wiatrem. Mniej lub bardziej nieistniejący.
Latawiec też upierał się, że jego imię mu pasuje, choć w głębi duszy nie był tego do końca pewien.
Nie umiał powiedzieć, czy to dobrze, czy źle.
💥💥💥
A tak mnie dopadło o moich dzieciach.
Spojlery: brak
Au: Storczykowe, nadal nie nazwane.
Postacie: kanon, oc
Ship: brak (?)
Słowa: 208
💥💥💥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro