1. Rozdział, w którym następuje koniec i początek.
Niniejszy one-shot (a raczej zbiór krótkich scenek) w zamyśle przedstawiać miał urywek z życia rodziny Agrestów z perspektywy Nathalie. No cóż.. nie wyszło, bo opowiadanie rozrosło się do dużo większych rozmiarów ❤️
Więc dla ułatwienia podzieliłam go na mniejsze kawałki. Każdy rozdział składa się z 3-4 scenek, które razem dają jeden rozdział.
Nie chciałam od razu wstawiać całego one-shota, bo po pierwsze jest on dość długi, a po drugie nie jest on jeszcze do końca skończony, więc chyba sami rozumiecie.
Scenki są tak jakby chronologiczną historią, która przedstawia rozwijającą się relacje naszej dwójki bohaterów: Nathalie i Gabriela. Będzie dużo kobiecych przemyśleń, smutku, ale też radości i różnorakich uczuć. W tle Adrien, Emilie, Marinette, Nooroo i Dussu (zwłaszcza tych dwóch ostatnich jest sporo ❤️). Gdzieś pomiędzy życiem z perspektywy Nathalie pojawi się Gabryś i jego przemyślenia, a co do samej asystentki... dowiecie się na końcu.
Więc po tym dość długim wstępie zapraszam do przeczytania pierwszego rozdziału ❤️
(Na dzień dzisiejszy mam zapisanych 70 stron w Wordzie, więc jest progress!)
------------------------------------------------------
Ten rozdział miał pojawić się dopiero w niedzielę, ale z racji tego, że weekend mam cały zawalony, wstawiam go dzisiaj ❤️
Następny będzie za tydzień w niedzielę.
-•-
1.
Miłość.
To właśnie ona sprawiła, że każdego dnia umierałam ponownie, kryjąc się za fasadą profesjonalizmu i obowiązków, jakie miałam.
To właśnie ona ostatecznie odmieniła moje życie paradoksalnie, niszcząc je doszczętnie kawałek po kawałku.
To właśnie ona uratowała Emilie.
****
Teraz, gdy ze łzami w oczach spoglądałam na Gabriela, który wreszcie odzyskał swoją żonę, poczułam upragniony spokój. Byłam szczęśliwa, że chociaż on mógł zaznać tego uczucia, którego ja zawsze się wystrzegałam; tej ulotnej chwili pełnej harmonii.
Uśmiechnęłam się ostatni raz, bo wiedziałam, że moja miłość do niego uczyniła tylko i wyłącznie dobro. Odwróciłam to, co było nieuniknione, błąd przeszłości i echo straconej szansy. Dlatego, widząc zmartwiony wzrok mężczyzny, dla którego tyle wycierpiałam, nie odczuwałam do niego smutku ani odrazy. Po prostu tylko radość z uratowania Emilie i szczęście, że Adrien znów ujrzy swoją mamę.
To zawsze wydawało mi się stosunkowo proste.
Życie za życie.
I nic więcej.
- Nathalie, dlaczego to zrobiłaś?
W tamtym momencie to pytanie wydawało mi się zbyt absurdalne. Przecież on wiedział. Zawsze wiedział, co musiało się stać, aby za cenę chwilowego bólu, zyskać szczęście. W głębi duszy dostrzegał te ryzyko, a ja nie potrafiłam codziennie patrzeć na jego rozpacz, która również i we mnie otworzyła ogromną ranę smutku.
- Tylko ja mogłam ją uratować. - szepnęłam.
- Nie takim kosztem - odpowiedział, a jedna, bezsilna łza popłynęła po jego bladym policzku. - NIE MOGĘ CIĘ TERAZ STRACIĆ! - krzyknął desperacko. - JAK MOGŁAŚ?
Odpowiedź była na wyciągnięcie ręki, i mimo wszystko Gabriel zawsze ją rozumiał. Chociaż przez całe życie próbował wyrwać te emocje z serca, bo nigdy nie mógłby przyznać, że miłość - tak chwalebna oraz piękna - doprowadziła do jego zwycięstwa, a zarazem klęski.
Nie można jednocześnie kochać dwie osoby, bo zawsze jedna z nich stanie się tylko nagrodą pocieszenia; ze świadomością, że jest chwilowym zapomnieniem. Mężczyzna, który właśnie nie mógł pohamować swych łez doznał tego błędu, zderzając się ze skutkami tej decyzji.
- Żebyś był wreszcie szczęśliwy, Gabrielu.
Przecież to zawsze było takie proste, prawda?
****
Praca w posiadłości u najsławniejszej paryskiej rodziny była dla mnie spełnieniem marzeń. Asystentka samego Gabriela Agreste; projektanta mody, który zachwycał swoimi pomysłami, sztuką łączenia kolorów oraz estetyki, stał się idealnym pracodawcą. Jego niesamowite projekty sprawiały, że każda kobieta ubiegała się o to stanowisko. Każda chciałabyć znana jako prawa ręka francuskiego wizjonera mody, ale żadna z nich nie wiedziała, że posada w dworze Agrestów liczyła się również z wieloma wyrzeczeniami. Pilnowanie służbowych spotkań, doglądanie firmy, a na końcu wypełnianie wszelkich zachcianek swego pracodawcy, to tylko niektóre z obowiązków, które przyszło mi wypełniać, będąc częścią tej rodziny.
Nie spodziewałam się, że po kilku tygodniach zaprzyjaźnię się również z żoną pana Agreste, Emilie. Była niczym lekki wiatr, który smagał pokrzepiająco skórę; jak słońce, które zawsze świeciło nad paryską posiadłością. Pomocna, współczująca i uśmiechnięta, darząca wszystkich swoim optymizmem oraz radością. To właśnie ona stała się dla mnie nieocenioną towarzyszką, wspierając i zarażając szczęściem. Tylko dzięki niej u państwa Agrestów zawsze świeciło światło miłości, zwłaszcza wtedy, gdy urodził się Adrien; stuprocentowa kopia swej mamy, który od razu stał się ulubieńcem swych rodziców.
- Jest podobny do ciebie, pani. - powiedziałam, kiedyś, widząc żonę swego pracodawcy i ich synka, bawiących się w ogrodzie, gdzie umilali sobie czas podziwiając małe, białe motyle.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie, trzymając blondwłose niemowlę w ramionach, a po krótkiej chwili odpowiedziała, dźwięcznym głosem:
- Emilie. Jestem Emilie.
Tego dnia zrozumiałam, że odnalazłam najlepszą posadę, jaką mogłam sobie wymarzyć z kobietą, która jaśniała bardziej od wszelkich klejnotów i mężczyzną, który kochał ją nad życie.
****
- Pańska żona, ona... - Zaczęłam, ale, gdy pierwsza łza pojawiła się na mej twarzy, wiedziałam, że pan Agreste zrozumiał. Jedno spojrzenie na jego błękitne, przerażone oczy powiedziało wszystko. On tak kochał swoją żonę; najprawdziwszym uczuciem, jakie kiedykolwiek istniało, że poczułam na swych policzkach większą ilość cholernej wilgoci.
Nigdy tak nie płakałam.
- Och, Emilie. - Szepnął, a potem czym prędzej pobiegł do jej sypialni, mając nadzieję, że nie było za późno. Wyminął mnie bez słowa, a, gdy wyszedł moje serce roztrzaskało się na milion kawałków. Emilie nie mogła umrzeć, bo, gdyby umarła ciemność zasnułaby cały dom.
Gdy na chwiejnych nogach dotarłam do pokoju, gdzie leżała zmęczona i chora pani Agrest, upadłam na kolana, płacząc raz jeszcze, aż dopiero barczysty mężczyzna pomógł mi wstać. Przytuliłam się do niego, lecz nim to zrobiłam na półce kątem oka zobaczyłam miraculum Pawia, a na pościeli świeżą krew Emilie, która kaszlała spazmatycznie z trudem łapiąc powietrze do płuc. Była blada, jak śnieżnobiałe płótno, a z jej nosa powoli sączyła się brunatna ciecz.
Nie potrafiłam wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa, by chociaż w minimalnym stopniu ulżyć im w rozpaczy; po prostu stałam tam, opierając się o ramię ochroniarza państwa Agrestów, czekając, aż nastanie koniec.
- Gabrielu, opiekuj się Adrienem, proszę. - usłyszałam ciche słowa mojej jedynej przyjaciółki wypowiedziane do swojego ukochanego męża. - Tak bardzo cię kocham. - a potem nastała tylko cisza.
Cisza, która zamieniła się w krwawą obietnicę.
****
Nathalie Sanceour, asystentka i przyjaciółka. Jedyna osoba, mająca taką władzę, że nawet sam Gabriel Agreste liczył się z jej zdaniem. Jednak nim do tego doszło byłam wyłącznie jedynie stałym elementem w ich ogromnej posiadłości, a to, co działo się później przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
Z biegiem upływu lat dostrzegałam drugą stronę medalu - tę bardziej mroczną i niedoskonałą. Wplątałam się w coś, za co niedaleka przyszłość boleśnie mnie ukarała, dając w zamian smutek, taki, który skazał samotną kobietę za swoją głupotę. Miałam tylko jeden cel: pracować dla paryskiego projektanta, a ja nawet to zaprzepaściłam, wdając się w miłosną pułapkę, niczym mucha, która utknęła w sieci mrocznego pająka. Byłam jak motyl, codziennie trzepocząca skrzydłami byle tylko zwrócić na siebie uwagę, nieświadoma tego, że za każdym razem moje nikłe starania nie potrafiły ucieszyć ćmy, czającej się w mroku kobiecego serca.
- Nathalie, moja żona zapadła w sen, z którego nie mogę jej obudzić, dlatego dla świata najlepiej będzie, jak ogłoszę jej zniknięcie. Mam nadzieję, że dotrzymasz tego sekretu. - chłodne i stanowcze słowa mojego szefa sprawiły, że na krótką chwilę straciłam wszelką maskę profesjonalizmu. - Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a zwłaszcza Adrien. Rozumiesz?
Nie musiał podnosić głosu bym wiedziała, że o to właśnie stałam się powiernikiem jego najboleśniejszej tajemnicy, chronionej, jak najpiękniejszy skarb, którym było wspomnienie śpiącej żony.
W jednej chwili zmienił się, bo pamięć o Emile i obietnica złożona, gdy zapadła w śpiączkę zamknęła go w otchłani swej własnej skorupy, gdzie nikt nie miał dostępu. Odtrącił syna na rzecz większej idei, która mogła, ale nie musiała się spełnić.
- Tak, panie. Oczywiście.- odpowiedziałam z bólem, bo wiedziałam, że o to nastał początek czegoś złego, czegoś, co nigdy by się nie zdarzyło, gdyby nie spontaniczna wycieczka do Tybetu i dwa miracula, które zniszczyły ich życie.
Co za niespotykane zrządzenie losu, że to właśnie paw i motyl stały się upadkiem rodziny Agrestów.
****
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro