Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV - Tatar

           Siła eksplozji omal nie zmiotła Raphaela z nóg, aczkolwiek dzięki Lilac udało mu się pozostać w pionie. Chwilowe oszołomienie mutanta szybko zaś zastąpiła radość – po statku-matce Salamandrian została tylko porozrzucana kupa żelastwa. Udało im się.
          – Mamy to! – Zielonooki zaśmiał się, po czym w euforii przytulił diablicę, na co ta pomachała z zadowoleniem ogonem. Niestety jednak po chwili musiała się odsunąć i odstraszyć paru niedobitków, którzy w akcie desperacji próbowali się jeszcze na nich rzucić w odwecie za dokonane zniszczenia. Na szczęście niewiele trzeba było, aby się ich pozbyć – widok wyszczerzonych kłów demonicy oraz jej złowieszczy warkot szybko ustawiło delikwentów do pionu oraz pomogło im podjąć jedyną słuszną w tym momencie decyzję: wycofać się.

          – Dobra, lepiej stąd spadajmy – zaproponował zielonooki. Czuł się nieco sfrustrowany faktem, iż nie miał żadnej okazji wykazać się w walce, ale też jakoś bardzo nie narzekał, następnym razem bardziej się przyłoży. Na obecnej misji w końcu musieli skupić się przede wszystkim na wysadzaniu wroga w powietrze, a to akurat wyszło im koncertowo.

          Demonica pokiwała głową i zwróciła kontrolę mutantce, która z kolei posłusznie ruszyła z powrotem w kierunku punktu zbornego, skinąwszy zawczasu na Rapha dłonią, by podążył za nią. Ona również była w całkiem dobrym humorze, co nie umknęło uwadze jej towarzysza. Korzystając więc z okazji, żółw zdecydował się zaryzykować i, zrównawszy się z nią, chwycił ją za rękę. Na początku brunetka posłała mu pytające spojrzenie, ale zaraz potem wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie zamierzając oponować. Jako zaś że wszyscy – przynajmniej z pozoru – kosmici skupili się na statku-matce (a raczej tym, co z niego zostało), dwójka mutantów dotarła na miejsce bez większych komplikacji.

          Prawdziwa jazda zaczęła się jednak wtedy, kiedy portal powrotny został już otwarty, a Casey i Raph przez niego przechodzili. Okazało się bowiem, iż Salamandrianie wcale nie dawali im się tak łatwo porobić bez powodu – podczas któregoś z ich ostatnich wypadów zauważyli, że ich przeciwnicy korzystają z portali otwierających się za każdym razem w zbliżonej lokalizacji, w związku z czym postanowili zastawić na nich pułapkę, włamać się do ich bazy i wyeliminować problem u źródła. Teraz zaś nadszedł właściwy czas na egzekucję ich planu. Kiedy więc tylko skorupa żółwiego buntownika zniknęła za przejściem, w pogoń za nim popędzili kosmiczni żołnierze. Zanim portal się zamknął, trzech z nich zdołało przedrzeć się na drugą stronę.

          Nagłe wtargnięcie Salamandrian do rezydencji kompletnie zdezorientowało wszystkich zebranych – a brakowało wśród nich jedynie drzemiącego w pokoju jego rodziców Logana oraz ogarniającego podwórko Discorda, jako że wszyscy pozostali bardzo chcieli jak najszybciej poznać wyniki misji. Traszki od razu wykorzystały zyskaną w ten sposób przewagę. Dwóch żołnierzy zamykających szereg natychmiastowo dobyło blasterów, po czym przystąpili do ostrzeliwania kogo popadnie (Casey zdążyła pociągnąć Rapha na glebę, by nie dostał, ale reszta już nie miała tyle szczęścia), z kolei ten z przodu sięgnął po miecz i rzucił się na pierwszą lepszą osobę przed sobą. Padło na Zeke’a. Diablik, zupełnie nieprzygotowany do obrony, ledwie zdążył się odsunąć; w ostatniej chwili zdołał uchronić się przed wbiciem mu ostrza w bark, aczkolwiek przeciwnik i tak dał radę go dosięgnąć. Czubek miecza rozdarł bluzę szatyna i przeorał mu całą pierś oraz przedramię. Oszołomiony mężczyzna chciał cofnąć się jeszcze bardziej, ale jedyne, co osiągnął, to potknięcie się o pufę i twarde lądowanie na podłodze. Przeciwnik tylko na to czekał; odkopnąwszy mebel na bok, chwycił rękojeść oburącz i już chciał wbić ostrze w gardło rogatego chłopaka, gdy na miejscu zdarzenia zjawił się zaalarmowany hałasem Discord.

          Widząc, co się dzieje – a zwłaszcza to, co przydarzyło się jego partnerowi – demon wpadł w szał. Nie minęła chwila, a traszka, która zraniła Ezekiela, skończyła z czaszką roztrzaskaną o ścianę jednym, silnym uderzeniem, a następnie ciśnięta w swojego towarzysza broni. Ten co prawda zdołał zrobić unik, ale na niewiele mu się to zdało. Z podłogi natychmiast bowiem wystrzeliła w niego chmara cienkich, onyksowych kolców, które podziurawiły go jak ser szwajcarski (a może nawet gorzej). W pomieszczeniu pozostał tylko jeden żywy Salamandrianin, co nie umknęło zresztą uwadze samego kosmity. Widząc, jaki los spotkał jego kolegów, jaszczur chciał chyba rzucić broń oraz się poddać, ale nie zdążył. Czart zjawił się przy nim zaraz po zgładzeniu poprzednika, chwycił go za gardło i machinalnie je zmiażdżył, unosząc przeciwnika do poziomu własnego wzrostu. To jednak najwyraźniej niewystarczająco zapewniło czerwonookiego, że przeciwnik nie przeżyje; dla pewności (oraz pewnie też rozładowania wciąż nieopadających emocji) zdecydował się rozerwać kosmitę na dwoje. Cała konfrontacja trwała zaledwie kilka sekund, ale to w zupełności wystarczyło, by salon zaczął wyglądać gorzej niż rzeźnia.

          Ignorując przerażenie (oraz nudności), jakie wywołał u śmiertelników, Discord natychmiast po zakończonym natarciu dopadł do swojego partnera. Zeke wciąż siedział na podłodze; jego bluza była w fatalnym stanie, ale na szczęście on sam zdążył już nieco podleczyć swoje rany zaklęciem. Hamada przyklęknął przy nim gwałtownie i zaczął oglądać, dopytując, czy wszystko w porządku oraz czy coś go boli. Rogaty chłopak cierpliwie odpowiadał, przy okazji gładząc demona po głowie, by trochę się uspokoił.

          – Nic mi nie będzie, naprawdę – zapewniał wyraźnie przejętego czerwonookiego. – Zaraz się wyleczę i nie będzie śladu, przecież wiesz. Nie ma powodów do paniki.

          Discord nic mu na to nie odpowiedział, a zamiast tego jedynie go przytulił. Szatyn westchnął cicho, a następnie odwzajemnił uścisk, już nieco mniej nerwowy. Sam najadł się trochę strachu, ale nie chciał, żeby jego ukochanemu też się to udzieliło. Zwłaszcza, że w jego wykonaniu był on dość… destrukcyjny.

          Rozluźnienie diablika okazało się jednak przedwczesne – jego partner wprawdzie rzeczywiście uspokoił się nieco w kwestii panikowania, ale za to z furią wcale jeszcze nie skończył. Gardłowy warkot, jaki Ezekiel usłyszał po chwili tulenia się, jasno dał mu to do zrozumienia. Czart puścił go, po czym wstał i otworzył sobie portal na Ziemię, a następnie zniknął w nim, uprzednio rzuciwszy Leo mordercze spojrzenie. Ktokolwiek odważył się zadziałać na szkodę jego rodzinie, musiał tego pożałować. I pożałuje. Oj, srogo pożałuje.

          Szatyn odprowadził mężczyznę wzrokiem, westchnął cicho i wrócił do leczenia swoich ran. Odnosił niebezpieczne wrażenie, że to jeszcze nie koniec kłopotów na dziś. Już naprawdę dawno nie dochodziło do sytuacji, w których działa mu się krzywda, ale kiedy już się takie zdarzały, Hamada nigdy nie szczędził sobie brutalności – nieważne czy miał do czynienia z kimś z przeciwnego obozu, czy też ze swojego własnego. Discordowi nieraz zdarzało się mordowanie innych demonów, jeśli znacząco zachodziły mu za skórę. Oby tylko dla znajomych swojej córki miał trochę więcej litości – bo to, że nie uzna ich za ofiary, tylko winowajców, było niemal pewne. Za często działali mu na nerwy, żeby zinterpretował sytuację na ich korzyść.

          – Wszystko okej? – dobiegło rogacza z drugiego końca pomieszczenia. Zerknąwszy w tamtą stronę, jego wzrok szybko zetknął się z niepewnym spojrzeniem przybranej córki, pomagającej swojemu chłopakowi pozbierać się po tym, co zaszło. W reakcji na jej zmartwienie od razu pokiwał głową.

          – Tak, jasne, już prawie poskładałem się do kupy. – Zeke uśmiechnął się pocieszająco, a następnie wstał. – A jak pozostali?

          Dziewczyna rozejrzała się po zebranych. Żadne z nich nie garnęło się raczej do odpowiedzi.

          – Trochę poobijani, trochę zszokowani, a najbardziej to chyba straumatyzowani – odparła po krótkim rozeznaniu. Diablik pokręcił lekko głową z pochmurną miną.

          – Zaraz im pomogę. Przynajmniej z tym pierwszym – oznajmił, a na potwierdzenie swoich słów zbliżył się do reszty grupy i przykucnął przed skulonym na ziemi Mikey’m. Żółw cały drżał. – A potem będę musiał tu jakoś posprzątać…

          – Mogę pomóc – zaoferowała brunetka, pogładziwszy starającego się opanować rewolucję w żołądku Raphaela po głowie. Dzięki jej drobnej interwencji buntownik nie odniósł większych obrażeń, choć domyślała się, iż przez jej rodzica zapewne znów będzie miał problemy z zasypianiem. Co prawda przywykł już mniej-więcej do poziomu brutalności Lilac, aczkolwiek ona a ich tata to jak niebo a ziemia. Na jej interwencjach krew zwykle lała się strumieniami, owszem, ale tylu wciąż dygoczących wnętrzności zielonooki nie widział jeszcze chyba nigdy.

          Kolejne pół godziny zeszło Ezekielowi oraz jego pociesze na względnym uspokajaniu oraz leczeniu ran towarzystwa. Najbardziej poturbowana, ku przerażeniu jej narzeczonego, skończyła Nysa; na jej nieszczęście stała akurat na pierwszej linii frontu, przez co lasery kosmitów zafundowały jej wiele dotkliwych oparzeń gdzie popadnie. Ten jeden, jedyny raz Leo naprawdę się cieszył, że mieli pod ręką demona. W naturalnym toku regeneracji najpewniej nigdy nie pozbyłaby się blizn po sporej części z nich. Zeke jednak na szczęście mógł jej to wszystko wyleczyć w parę minut bez żadnych śladów.

          – Cholera, powinniśmy byli być bardziej ostrożni. – Lider mimowolnie uderzył pięścią w ścianę, wyraźnie sfrustrowany całym tym zajściem. Sprzątnięcie zwłok na kupę i przykrycie ich jakimś kocem nieco pomogło mu odzyskać zdolność w miarę logicznego myślenia, aczkolwiek gdy tylko szok ustąpił, pojawiło się druzgocące poczucie winy. Oczywiście, że kosmici szukali sposobu na zemstę. Jak mógł być tak głupi i nie zauważyć, iż coś knują? Przecież to się mogło skończyć tragicznie. Znowu. Żeby aż tak spartaczyć…

          W miarę opanowana sytuacja ponownie wymknęła się spod kontroli, gdy portal znów się otworzył, a do domu wrócił Discord – ociekający krwią i ciężko dyszący, ale przede wszystkim: wciąż niemiłosiernie wściekły. Gdy pełen gniewu wzrok czarta spoczął na nim, Leonardo bardzo powoli wyprostował się, spięty do granic możliwości. Wcześniej nie traktował gospodarza jako szczególnie realne zagrożenie; był przekonany, że ten tak tylko mu się odgraża, żeby się zamknął. Teraz jednak, gdy stanął z nim oko w oko podczas jego furii, naprawdę zaczął się bać. I już niebawem przyszło mu się przekonać, że miał czego.

          Zrozumiawszy powagę sytuacji, Nysa natychmiast zaczęła szukać pomocy u diablika, aczkolwiek jego mina wprawiła ją w osłupienie – wyglądał, jakby sam też się bał. A to nie mogło zwiastować nic dobrego. W pomieszczeniu rozległo się początkowo ciche, acz z każdą chwilą narastające zwierzęce warczenie.

          – Wiej – polecił Zeke półgłosem, nie odrywając oczu od partnera. Tak rozjuszonego nie widział go chyba jeszcze nigdy. W tym stanie nikt i nic nie mogło go już powstrzymać; nie było sensu nawet próbować.

          Niebieskooki niestety nie zdążył w żaden sposób ustosunkować się do porady diablika. Zanim jego instynkt samozachowawczy zdołał zadziałać, demon dopadł do niego i jednym ciosem posłał na ścianę – a raczej, jak się niefartownie złożyło, na okno. Szyba, mimo iż dość gruba, potłukła się w drzazgi, zaś żółw wylądował na podwórku, ryjąc skorupą w szarej, pachnącej popiołem ziemi. Na tym jednak demon nie skończył i zaledwie moment później ponownie znalazł się tuż przy nim. Zanim osłupiali ze strachu mutanci oraz diablik zdążyli wybiec przed dom, żeby jakkolwiek zainterweniować, czart dobitnie wyładował już swoją frustrację na żółwiu. Jak się okazało – ze skutkiem śmiertelnym.

          Kiedy Ezekiel dobiegł do partnera, zastał go wpatrującego się z zakrwawionymi szponami w ciało swojej ofiary. Nawet skorupa nie dała rady ocalić mutanta; Discord zrobił z niego absolutną miazgę. Na szczęście jednak wybranek szatyna zachował na tyle opanowania, żeby nie uszkodzić zbyt znacznie głowy żółwia. Wciąż zatem mieli tych kilka minut oddzielających śmierć funkcjonalną od mózgowej, żeby to wszystko naprawić.

          Rogaty chłopak od razu przyklęknął przy Leo i zaczął składać go do kupy przy pomocy zaklęć leczących. Zważywszy na rozległość obrażeń oraz ograniczony czas, musiał działać dość szybko, ale powinien dać radę. Chwilę po rozpoczęciu usłyszał za sobą Nysę, której widok zmasakrowanego narzeczonego zaparł dech w piersiach, aczkolwiek wiedział, że kobieta i tak nie podejdzie bliżej – nie dopóki Hamada wciąż nad nimi stał. Nagła stagnacja demona była niemal równie przerażająca co jego furia; nie sposób domyślić się, w którym momencie ją przerwie ani co wtedy zrobi. Jego myśli oraz cele pozostawały zupełnie nieprzeniknione.

          – Nie uważasz, że trochę przegiąłeś? – mruknął Zeke, kończąc „reperować” mutanta. Puls jest, oddech jest. Reszta powinna pójść już z górki.

          – Nie – odparł czerwonooki tonem tak niskim, że szatyn lekko się wzdrygnął. Ani trochę mu się to nie podobało. – Ani, kurwa, odrobinę.

          Młodszy zagryzł policzek od środka i nie odezwał się już więcej, uznając swoją porażkę. Stracił kontrolę nad sytuacją; Discord zrobił to, czego chciał od początku, a co gorsza – możliwe, iż to wciąż nie był koniec. Zresztą, zaraz się wszyscy przekonają. Ukończywszy swoje zadanie, chłopak podniósł się powoli i cofnął, a następnie dał Kanzaki ostrożnie znać, że może podejść, sytuacja opanowana. Hybryda od razu skorzystała z okazji i natychmiast znalazła się przy narzeczonym, zaś w ślad za nią poszli zaraz jego bracia. Casey, wciąż zauważalnie zaniepokojona sytuacją, pozostała z tyłu; moment później jednak przybliżyła się do Zeke’a, po cichu licząc, iż może on pomoże jej odnaleźć się w tym wszystkim. Diablik owinął ogon wokół jej przedramienia dla otuchy, ale się nie odezwał. Sam nie do końca wiedział, jak powinien się teraz zachować.

          W międzyczasie pozostałym mutantom udało się ocucić lidera. Leo był kompletnie zdezorientowany, aczkolwiek przynajmniej żywy, a to już gigantyczny sukces, zważywszy na okoliczności. Całej jego familii, a zwłaszcza Nysie, kamień spadł z serca; kobieta nie chciała sobie nawet wyobrażać, co by było, gdyby teraz go zabrakło. Na świętowanie jednak było stanowczo za wcześnie, o czym szybko przyszło im się przekonać.

          – Skończyliście? – warknął Discord po chwili przyglądania się ich radosnemu ćwierkotaniu i innym oznakom ulgi. Słysząc to, zgromadzeni zamilkli jak jeden mąż. – Świetnie. To macie dwadzieścia minut, żeby się spakować.

          Cała grupa wlepiła w niego zaskoczone spojrzenia.

          – A-ale… – zaczął Zeke, aczkolwiek zirytowanie machnięcie czarciego ogona szybko go uciszyło. Widząc zaś bezruch wśród żółwi, czerwonooki mimowolnie błysnął kłami.

          – Na co czekacie? – ponaglił. – Mówię poważnie. Nie ma tu dla was dłużej miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro