Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIX - Anielski pojedynek

          Jako pierwszy do ataku przystąpił Michael. Chwyciwszy miecz oburącz, z nieludzką prędkością przypuścił szarżę na Lucyfera. Ten jednak zgrabnie uniknął ciosu, raniąc się jedynie w dłoń czubkiem ostrza przeciwnika – z pełną premedytacją. Gdy zaś z rozcięcia pociekła lśniąca, złota krew, władca piekieł użył zaklęcia, by przekształcić ją we własny oręż do walki, podobny do tego anielskiego, acz większy i bogaciej zdobiony.

          – Szpaner – mruknął pod nosem niebiański wojownik, po czym szybko ponowił natarcie.

          Dla obserwujących to z ziemi mutantów i demonów anielskie starcie przypominało raczej pokaz sztucznych ogni – obaj mężczyźni byli niemal nieuchwytni dla oka, nieboskłon rozświetlały jedynie ich zaklęcia oraz iskry tryskające ze zderzających się ostrzy.

          Podczas gdy żółwie i jego córka gapili się na powietrzną walkę, Discord rozejrzał się w poszukiwaniu innych wrogów, a, nie dostrzegłszy żadnych, pstryknął, tym samym obracając wcześniej stworzone onyksowe kolce w pył z charakterystycznym pyknięciem. Dopiero to odwróciło uwagę Leonardo od aniołów. Mutant przeniósł wzrok na sprzątającego po sobie demona i zawahał się. To mogła być jedyna okazja, by jakoś podreperować relację między jego rodziną a pomiotami piekielnymi. Mimo tego głupio się czuł na samą myśl, że miałby tak po prostu podejść do czerwonookiego i znienacka, bez kontekstu zaczął się korzyć. Po krótkiej analizie postanowił jednak zaryzykować. Lepiej przez chwilę znieść niezręczną atmosferę niż później żałować – zwłaszcza, że wyglądało na to, iż demon ponownie ocalił im tyłki, ściągając na Ziemię swojego zwierzchnika. Teraz albo nigdy.

          Żółw podszedł ostrożnie do czarta, zaś kiedy ten obrzucił go niechętnym, pytającym spojrzeniem, od razu splótł dłonie za skorupą i pochylił się do przodu, chyląc przed nim czoła.

          – Wiem, że to niewiele zmienia, ale chciałbym bardzo, bardzo przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie – wyrecytował, w napięciu wyczekując na reakcję rozmówcy. Liczył na przynajmniej jako-takie przebaczenie, aczkolwiek brał też pod uwagę, że może zostać wyśmiany lub zupełnie odrzucony. Brunet obdarzył go trudnym do rozczytania spojrzeniem, po czym westchnął cicho.

          – Słowa nic nie znaczą. Najpierw pokaż, że faktycznie coś się zmieniło, a potem się zastanowię, czy mamy w ogóle o czym rozmawiać.

          Żółw pokiwał głową, nie wiedząc, co więcej może zrobić. Cóż, tym razem demon przynajmniej nie próbował go zabić. To już jakiś progres.

          Pozabijać się nawzajem, przynajmniej z pozoru, zamierzały za to wojujące nad ich głowami anioły. Podczas gdy Michael w przeważającej większości korzystał z miecza, Lucyfer nie szczędził sobie zaklęć, przez co niebo co chwila przecinały rażące świetlane smugi. Archanioł dość zręcznie ich wprawdzie unikał, aczkolwiek uwadze jego przeciwnika nie umknęły jego drobne oznaki zmęczenia. Nawet jeśli cała ta walka to jeden wielki teatrzyk, władca piekieł zamierzał odegrać go jak najbardziej realistycznie – a prawda była taka, że bez żadnych sztuczek nie miałby z Michaelem szans, raz już to przerabiali. Postanowił zatem trochę pomęczyć przeciwnika, żeby ten w razie czego mógł zwalić swoją porażkę na wyczerpanie i zachować jakąkolwiek wiarygodność. Blondynowi chyba nie do końca się to podobało, ale też szczególnie nie oponował, więc raczej rozumiał zamysł.

          Kiedy kondycja niebiańskiego wojownika została już poddana stosownej próbie, Lucyfer chwycił za stworzony wcześniej miecz i naparł na przeciwnika. Od wieków już nie ćwiczył szermierki, ale wciąż sporo pamiętał sprzed wygnania, powinno wystarczyć. Zresztą, to i tak wcale nie ostrze pozostawało jego główną bronią. Chciał tylko, żeby archanioł tak myślał, by, korzystając z okazji, zemścić się na nim za swoją ostatnią porażkę. Tak czy inaczej nic poważnego mu się nie stanie, ale niech przynajmniej pozna smak upokorzenia.

          Z łatwością parując atak dwunastoskrzydłego, Michael nie pozostał dłużny i od razu wyprowadził kontrę. Jego broń zdołała jednak smagnąć jedynie rąbek szaty przeciwnika; ten zrobił błyskawiczny unik, aczkolwiek nie w tył, tak jak się tego blondyn spodziewał, a do przodu, w wyniku czego na krótki moment znalazł się za plecami archanioła, po czym przyładował w niego solidną wiązką światła, z poziomu asfaltu wyglądającą niczym grom z jasnego nieba. Tym razem szermierz, zaskoczony dziwnym manewrem Upadłego, nie zdążył uniknąć ataku. Promień dosłownie wbił go w ziemię, nie pozbawiając wprawdzie przytomności, ale z całą pewnością na jakiś czas odbierając mobilność. Anioł nie musiał nawet udawać, że został pokonany; po prostu faktycznie dał się porobić.

          Lucyfer uśmiechnął się z satysfakcją. Niestety jednak nie miał obecnie wiele czasu, by nacieszyć się swoim niewątpliwym triumfem – trzeba było w końcu zająć się kosmitami, zanim szanowny Pan Stwórca przyśle mu więcej swoich pupilków, najpewniej mniej ugodowych niż Michaś. Skupiwszy się, aby wyczuć wszystkie istoty niepasujące aurą do ziemskich, białowłosy przystąpił do dzieła. Do anihilacji wszelkich nierodzimych form życia z planety wystarczyło zaledwie jedno pstryknięcie – na polecenie byłego anioła świat rozświetliły tysiące – jeśli nie miliony – jasnych wiązek z łatwością wypalających do cna kosmitów, z którymi mutanci mieli taki problem, w zaledwie parę milisekund. Całość (przynajmniej w Nowym Jorku; zasięg Lucyfera obejmował cały glob) trwała może kilka chwil. A zaraz potem zapadła martwa, zatrważająca cisza.

          Dokonawszy swego dzieła, dwunastoskrzydły zgrabnie wylądował obok pokonanego archanioła i pociągnął go za włosy do góry z nieukrywaną satysfakcją.

           – No, to skoro wszystko już gotowe, czas porozmawiać jak anioł z aniołem, braciszku – oznajmił zaczepnie, na co odpowiedziało mu tylko poirytowane jęknięcie z dołu. Zaraz potem Lucyfer pstryknął palcami i obaj zniknęli mutantom z oczu.

          Po paru sekundach milczenia w konsternacji żółwie otrząsnęły się nieco. Wtedy zaś nastało apogeum niezręcznej atmosfery – drużyna została sam na sam z dwójką demonów, z którą ostatnim razem rozstali się w wyjątkowo burzliwej atmosferze i nie do końca wiedziała, w jaki sposób powinna się zachować czy też co powiedzieć. O ile coś w ogóle.

          Jako pierwszy dziwny letarg przerwał Raphael, który, korzystając z okazji, z powrotem przybliżył się do swojej partnerki, po czym wziął ją ostrożnie za rękę. Nie umknęło to uwadze Discorda – nieszczególnie zresztą zadowolonego z tego faktu.

            – Ty to się tam tak nie łaś – prychnął czerwonooki, mierząc buntownika nieufnym spojrzeniem. – Jeszcze nie zapomniałem, że wybrałeś pewne samobójstwo z tym kretynem na Ziemi zamiast zostania z moją córką.
          Zielonookiego na moment zatkało.

          – Tato… – odezwała się półdemonica z pretensją w głosie.

          – To wcale nie tak – zaczął się tłumaczyć jej partner, jednak demon zbył go machnięciem ręki.

          – Jasne, jasne. To nigdy nie jest tak. W każdym razie, pilnuj się.

          Mutant mruknął coś pod nosem, aczkolwiek nie odważył się jawnie spierać. Zamiast tego spytał jeszcze półgłosem brunetki, czy ona też tak na to patrzy, zaś jej wzruszenie ramion w ramach odpowiedzi skwitował cichym westchnieniem.

           – To… co teraz? – zapytał w końcu Mikey.

           – Teraz Ziemia z powrotem jest wasza. – Discord rozłożył ręce. – Róbcie z nią sobie, co chcecie.

          Żółwie spojrzały po sobie z lekkim zagubieniem. W teorii brzmiało to bardzo fajnie, jasne, ale co oni właściwie mogli tu osiągnąć? Co odbudować, skoro nie posiadali żadnych zasobów? I czy w ogóle było jeszcze dla kogo to wszystko naprawiać?

*

           Po teleportowaniu się do swojego pałacu, Lucyfer puścił Michaela, a następnie niespiesznie rozsiadł się na swoim tronie. W przeciwieństwie do większości budowli w Sferach Piekielnych zamek, przynajmniej od wewnątrz, nie składał się z onyksu; jego miejsce zajął biały lśniący kamień znacznie bardziej przypominający opal, w związku z czym siedziba upadłego anioła aż raziła jasnością na tle reszty wymiaru. Dwunastoskrzydłemu, zdaje się, to jednak nie przeszkadzało. Nigdy nie przywiązywał dużej uwagi do wystroju, chciał tylko, by chociaż trochę się wyróżniał. Takiego koloru budynku zaś z pewnością nigdzie indziej w Sferach Piekielnych się nie uświadczy. Cel osiągnięty.

          Archanioł podniósł się ze skwaszoną miną, po czym otrzepał, lekko się krzywiąc.

          – Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony – mruknął, na co jego rozmówca wyszczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu.

          – Owszem, bardzo – odparł figlarnie. – Uznajmy to za drobne odszkodowanie za to, że te wasze ziemskie parobki wiecznie przedstawiają cię z oszpeconą, pokonaną wersją mnie u stóp. Tym razem role się odwróciły.

          Michael przewrócił oczami, po czym skrzyżował ręce na piersi.

          – Do rzeczy. Co cię skłoniło do interwencji na Ziemi i czego oczekujesz w zamian?

          Władca piekieł usadowił się wygodniej na siedzisku, a następnie pochylił w przód, by podeprzeć głowę na łokciu.

          – Taki jakiś miałem dzień dobroci dla zwierząt.

          Jego wypowiedź skwitowano poirytowanym westchnieniem.

          – A tak na poważnie?

          – A tak na poważnie – dwunastoskrzydły z powrotem się odchylił, zaś jego głos z rozbawionego przybrał niechętny wydźwięk – to na prośbę Discorda. I jeszcze nie wiem, w zamian za co, ale jednego możesz być pewien: ani on, ani Ziemianie nie wypłacą mi się do końca ich małych, smutnych, bezwartościowych żyć.

          – Chyba że dobijesz targu ze mną zamiast z nimi.

          – Przecież doskonale wiesz, czego chcę. A ja równie dobrze wiem, że i tak mi tego nie dasz.

          Lucyfer nawet na niego nie patrzył. Zamiast tego odwrócił głowę w bok, swoją mową ciała próbując dać do zrozumienia, iż nudzi go ta rozmowa – nawet mimo iż sam do niej doprowadził. Wojownik Sfer Niebieskich przymknął na chwilę oczy, myśląc intensywnie.

          Upadłemu chodziło rzecz jasna o przywrócenie do grona żywych jedynej osoby, którą teoretycznie można by uznać za jego przyjaciela: Azazela, również strąconego z niebios, choć, w przeciwieństwie do Lucy’ego, niezbyt słusznie – a przynajmniej zdaniem Michaela. Jego obecny rozmówca był sadystą nierozumiejącym wartości życia i zupełnie go nieszanującym, tutaj niewiele pozostawało do dyskusji. Az jednak krytykował jedynie panujące w Sferach Piekielnych reguły i starał się wywalczyć ułaskawienie dla ukaranego degradacją kolegi. Jasne, bywał uciążliwy w swojej determinacji, aczkolwiek z pewnością nie na tyle, by zasłużyć na banicję. Zwłaszcza, że z nim nie popełniono już tego samego błędu i odebrano mu wszelkie anielskie moce, zanim na wieczność utracił dostęp do rodzimego wymiaru. 

          Azazel zginął na początku średniowiecza, kiedy jego syn, Discord, był jeszcze młody. Religijni fanatycy, których działania anioły obserwowały wtenczas z trwogą, a demony – z rozbawieniem, zalazły piekielnym pomiotom za skórę, w związku z czym Lucyfer polecił kilkorgu ze swoich poddanych zrobić z nimi porządek. Nie spodobało się to jednak ich Ojcu. W odpowiedzi posłał On anielskich wojowników do obrony Ziemi; Azazel zaś okazał się psychicznie niezdolny do uczynienia jakiejkolwiek krzywdy byłym pobratymców i zginął z ręki jednego z nich. To była pierwsza i jedyna sytuacja, gdy Lucyfer przebił się ponownie do Sfer Niebieskich, by wyrazić swoje pretensje oraz zażądać przywrócenia życia Azowi. Stwórca wprawdzie nie zgodził się i zadbał, żeby władca Piekieł nie mógł ponownie dostać się do Jego królestwa, aczkolwiek Lucyfer nie zamierzał całkowicie dać za wygraną – i, jak widać, najwyraźniej nie dał aż po dziś dzień.

          Michael westchnął, po czym stał chwilę w milczeniu, niemalże czując na skórze nieprzyjemne napięcie wiszące w powietrzu. W końcu jednak uchylił powieki i odezwał się zrezygnowanym tonem:

          – Nie mogę ci niczego obiecać, Lucyferze. To nie ode mnie zależy decyzja w tej sprawie. Ale czy jeśli spróbuję z Nim porozmawiać i jakoś go przekonać, to będziemy mogli uznać dług Ziemian za umorzony?

          – Mhm. Wszystko jedno – mruknął zapytany, wciąż uparcie oglądając wszystko w pomieszczeniu, byleby tylko nie zwracać uwagi na rozmówcę. – I tak nie mają niczego, co by mnie interesowało.

          – Dziękuję. – Archanioł uśmiechnął się nieznacznie na pojednanie, aczkolwiek Lucyfer i tak tego nie zauważył. Upadły machnął jedynie ręką, otwierając niebiańskiemu wojownikowi portal prowadzący z powrotem na Ziemię. Rozmowa zakończona.

          Michael ruszył w stronę przejścia, jednak o krok przed jego progiem zatrzymał się i obejrzał przez ramię.

          – Wierz lub nie, ale naprawdę jest mi przykro z powodu tego, co stało się z Azazelem – oznajmił. – Gdyby to ode mnie zależało, już dawno miałbyś go tutaj z powrotem.

          Lucyfer skinął lekko głową na znak, że rozumie. Po krótkiej chwili anioł pożegnał się z nim gestem dłoni, a następnie opuścił pałac, pozostawiając jego właściciela samego w przygnębiającej, odbijającej się echem od ścian ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro