Rozdział XXIII - Plan
Domyślenie się, iż Casey słyszała jego kłótnię z bratem, nie zajęło Raphaelowi dużo czasu. Od tego dnia dziewczyna niemalże całkiem przestała pokazywać się na piętrze; jeżeli zaś już w ogóle tam bywała, to tylko po to, żeby przespać się u siebie w pokoju i z powrotem zejść do rodziców na parter, uprzednio skrzętnie wymierzywszy, kiedy to zrobić, żeby nie musieć wejść z zielonookim ani liderem grupy w żadną interakcję. Czasami brała ze sobą Mikey’ego, ale oprócz niego nie miała z nikim z mutantów większego kontaktu.
Zielonooki pozwolił sobie zaczekać ze dwa dni, licząc, iż dziewczynie samo przejdzie i będą mogli zapomnieć o całej sprawie, aczkolwiek niestety się nie doczekał; dlatego też, gdy zyskał już pewność, że z przemilczenia kryzysu nici, postanowił wziąć się w garść i samemu wyjść z inicjatywą. Dostrzegłszy więc przez okno trening brunetki, po krótkiej chwili wahania ruszył do niej dołączyć. Niby mieli nie wychodzić na zewnątrz, ale to tylko parę metrów, zanim tam dotrze, chyba nic się takiego nie stanie. Najwyżej Discord się na niego wydrze i każe mu zaczekać w środku, trudno.
Żółw dyskretnie zszedł na dół, po czym przemknął na tyły domu, gdzie Lilac aktualnie sparowała ze swoim ojcem. Siła demonicy co prawda nie umywała się nawet do Discorda, który dawał jej oczywiste fory, aczkolwiek wciąż robiła spore wrażenie; w starciu ze śmiertelnikiem jej zwycięstwo to więcej niż pewnik, o czym w sumie mutant miał już okazję się raz czy dwa przekonać. Nie chcąc im przeszkadzać, Raph oparł się plecami o ścianę rezydencji i obserwował ich przez jakiś czas w ciszy. Najstarszy ze zgromadzonych dostrzegł jego obecność od razu, aczkolwiek póki co zdecydował się ją zignorować. Dopiero po zakończeniu pojedynku zerknął na żółwia przez ramię.
– Co tutaj robisz? – zagadnął, tym samym zwracając uwagę Lilac na gościa. Ta zaś pomachała z zadowoleniem ogonem i potruchtała do mutanta, rzuciwszy wpierw jakimś krótkim powitaniem.
– Cóż, właściwie nic konkretnego. – Raph wzruszył ramionami, a następnie posłusznie pozwolił diablicy się do siebie przylepić. Jak widać przynajmniej Lilac z nich dwóch nie ma do niego żadnego problemu.
– Chcesz z nami poćwiczyć? – zaproponowała kobieta z entuzjazmem. Zielonooki nie był pewien, czy to dobry pomysł – w końcu z tego, co wiedział, jego towarzyszka miewała problemy z samokontrolą – ale ostatecznie postanowił zaryzykować i wzruszył lekko ramionami.
– Jeśli chcesz, to czemu nie – odrzekł. – Tylko bez tych kamiennych kolców bym prosił w miarę możliwości.
– Jasne. – Brunetka zasalutowała z uśmiechem, a następnie pomknęła z powrotem na wyznaczone przez jej rodziców pole do sparingów. Raphael podążył za nią, odnotowawszy sobie w pamięci, by się tego wytyczonego skrawka podwórka trzymać – wolałby nie narobić sobie kłopotów z Discordem przez zniszczone jakiejś głupiej grządki czy czegoś w ten deseń.
Ojciec diablicy, słysząc ich rozmowę, postanowił z kolei na wszelki wypadek przysiąść gdzieś na boku i ich obserwować, by w razie czego zainterweniować, jeśli zacznie się robić niebezpiecznie. Szybko jednak przekonał się, że chyba nie zajdzie taka potrzeba – Lilac nadspodziewanie dobrze przeskalowała siłę swoich ataków pod żółwia, dzięki czemu ten nie tylko nie uległ trwałemu uszkodzeniu, ale też nawet dawał radę dotrzymać jej kroku. Nareszcie nabierała wyczucia, demon był z niej dumny.
Krótki, acz dość zawzięty pojedynek wydawał się z boku dosyć wyrównany, jednakże i tak zakończył się w najbardziej spodziewany sposób – w finale Lilac powaliła żółwia, a następnie przyszpiliła go do ziemi z zadowolonym uśmiechem. Raph próbował jeszcze wyrwać się z potrzasku, aczkolwiek mocny chwyt dziewczyny nie dawał mu na to najmniejszych szans. Chcąc nie chcąc, zielonooki musiał uznać swoją przegraną.
– Okej, okej, wygrałaś – przyznał w końcu, zaprzestawszy prób uwolnienia się. Dopiero wtedy zauważył, jak blisko siebie się znaleźli – jako że trzymała mu nadgarstki nad głową, diablica musiała się dość mocno nachylić, przez co ich twarze dzieliło może z kilkanaście centymetrów.
Lilac wyszczerzyła się w triumfalnym uśmiechu, patrząc pokonanemu przeciwnikowi w oczy – wprawdzie nie złośliwie, acz z lekkim pobłażaniem, co również z deka mu umniejszało. Zawstydzony sytuacją mutant jednak chyba tego nie zauważył. Po krótkim konsumowaniu swojego zwycięstwa brunetka finalnie się podniosła, po czym oddała kontrolę swojej mutanciej części, która podała poległemu dłoń, by pomóc mu wstać. Raphael od razu skorzystał z oferty.
– Dzięki – odezwał się do żółwicy, a następnie otrzepał tył skorupy z kurzu. – A skoro już jesteś, to możemy porozmawiać?
– No dobra. – Brunetka wzruszyła ramionami, po czym wskazała kciukiem na niewielką altankę za sobą. Skoro już są w ogrodzie, to czemu by nie skorzystać? Cerberus krążący wokół posesji pewnie nie będzie szczególnie zadowolony, ale tak długo, jak Raph nie wyjdzie poza teren, trójgłowy pies nie ma nic do gadania.
Żółw skinął lekko głową, a następnie skierował się we wskazane miejsce wraz ze swoją towarzyszką. Discord odprowadził ich tylko wzrokiem i pokręcił lekko głową, po czym podniósł się, przeciągnął i ruszył z powrotem do domu. Chyba lepiej będzie im nie przeszkadzać.
Rozsiadłszy się na ławce w altanie, Casey zerknęła na towarzyszącego jej mężczyznę.
– Więc, o co chodzi? – spytała spokojnie, nie chcąc podjudzać jego i tak widocznego już stresu. Zielonooki, szukając sposobu na odreagowanie, zaczął bawić się końcówką bandany.
– Słyszałaś moją… rozmowę z Leo, prawda? – spytał w końcu, na co jego rozmówczyni przytaknęła. – Tak myślałem. W takim razie chciałem tylko jasno zaznaczyć, że on nie ma nic do gadania i niczego to między nami nie zmienia.
– Mhm. – Brunetka oparła łokieć o blat stojącego na środku stolika, a następnie ułożyła głowę na dłoni. – A co właściwie jest „między nami”?
Tym pytaniem trochę go zagięła. Żółw zamrugał zaskoczony, po czym wydał z siebie krótkie „eee”, poczerwieniał i z powrotem zamilkł. No tak. I teraz weź z tego jakoś wybrnij.
– A co byś chciała? – spytał wreszcie, na co ta westchnęła cicho i wzruszyła ramionami.
– Gdybym wiedziała, to nie musiałabym cię pytać – odrzekła. – Nie mam zielonego pojęcia, na czym stoję, nie znam się na relacjach. Liczyłam, że ty mi to trochę wyklarujesz.
– No dobra. – Żółw skinął lekko głową, po czym wziął głęboki wdech. A walić to, teraz albo nigdy.
Działając tak szybko, jak tylko się dało, żeby przypadkiem nie zdążyć się rozmyślić w połowie, Raphael nachylił się do dziewczyny i krótko ją pocałował. Brunetka poczerwieniała na twarzy oraz spuściła wzrok, ale nie zaprotestowała; zamiast tego nieznacznie się doń przysunęła, a następnie, gdy już się od siebie odseparowali, oparła o jego ramię.
– Wystarczająco klarowne? – zagadnął mutant; w odpowiedzi otrzymał nieco zawstydzone kiwnięcie głową. Chłopak objął brunetkę lekko w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. – Tak więc, jak mówiłem, Leo może sobie gadać, co chce. I tak nie zamierzam z ciebie rezygnować.
– Cóż, to… miłe.
Zielonooki parsknął, rozbawiony.
– I tyle?
– Na razie tak. Sorry, nie stać mnie na więcej. – Oznajmiwszy to, półdemonica wtuliła się w niego lekko i przymknęła oczy.
– No nic, z czasem może to naprawimy.
Raphael uśmiechnął się pod nosem, głaszcząc żółwicę lekko po głowie. Pewnie będzie miał przez to problemy z Leo, ale, szczerze mówiąc, zupełnie go to nie obchodziło – i tak było warto.
Podczas gdy Raph i Casey rozstrzygali swoje sprawy sercowe w altance na podwórku, Leonardo wraz z Donniem próbowali ustalić, co trzeba zrobić, aby zrealizować koncepcję lidera. Puszczenie z dymem statku-matki Salamandrian niewątpliwie brzmiało kusząco, aczkolwiek generowało mnóstwo problemów logistycznych – z brakiem ładunków wybuchowych na czele.
– W ostateczności zawsze mogę podpytać Ezekiela – zaproponował Don, obserwując, jak jego brat krąży po pokoju. Rozmowy z Discordem nawet nie próbował podsuwać, choć domyślał się, iż to właśnie czerwonooki czort miałby największe szanse im coś takiego załatwić. Leo by się przecież chyba przekręcił, gdyby miał go o cokolwiek prosić. Zresztą nic w tym dziwnego, gość omal go ostatnio nie udusił.
– Wolałbym nie – odparł lider, zatrzymawszy się na chwilę. – Ale jeśli już serio nie będzie wyboru…
– Myślę, że nie będzie. Choćbym bardzo chciał, nie potrafię stworzyć czegoś z niczego.
Niebieskooki westchnął z rezygnacją.
– Wiem, wiem… pójdę później z nim pogadać – oznajmił wreszcie z niechęcią.
– Nie musisz, sam to załatwię. Czekałem tylko na autoryzację. – Z tymi słowy Donatello poklepał brata po ramieniu, po czym skierował się do wyjścia z pomieszczenia. – I zrobię to od razu, im szybciej, tym lepiej. Zaraz wracam.
Nie słysząc sprzeciwu ze strony starszego, naukowiec ruszył w stronę schodów, by zrealizować swój zamiar. Szukanie diablika nie zajęło mu długo – Zeke zajmował się akurat szykowaniem obiadu w kuchni, a dochodzące stamtąd zapachy od razu zwabiły żółwia. Wpierw trochę głupio było mu przeszkadzać mężczyźnie, aczkolwiek ten na szczęście sam szybko go zauważył, dzięki czemu Don mógł płynnie przejść do meritum.
– Proszę wybaczyć najście, ale chciałbym porozmawiać o jednej rzeczy – zaczął, uśmiechając się uprzejmie. – Czy miałby Pan może chwilkę?
– Ach, jasne, już. – Ezekiel od razu odstawił garnek, przemył na szybko ręce i wytarł je o spodnie. – W czym mogę pomóc?
– Cóż, mamy z braćmi dość… nietypową prośbę. – Żółwiowi zrobiło się nagle nieco głupio. Jak tak się teraz nad tym zastanowił, to proszenie o składniki do bomby może być trochę dziwne… Zwłaszcza zważywszy na silnie antagonistyczne stosunki ich lidera i tutejszego gospodarza. – Więc, opracowaliśmy pewien plan walki z kosmicznymi najeźdźcami, ale niestety tak się składa, że brakuje nam do jego realizacji paru rzeczy i… uch, krótko mówiąc, potrzebujemy materiałów wybuchowych – wydusił z siebie wreszcie, po czym zerknął niepewnie na rozmówcę. Diablik wydawał się dosyć zaskoczony i zmieszany.
– Och. Um… będę musiał porozmawiać o tym z Discordem… – powiedział niepewnie.
– Bylibyśmy bardzo wdzięczni. Salamandrianie w końcu pozbawili nas przyjaciela, czas najwyższy odpłacić im się pięknym za nadobne.
Szatyn pokiwał głową.
– Zobaczę, co da się zrobić.
– Dziękujemy. – Mutant uśmiechnął się lekko, co diablik od razu odwzajemnił. Discord najpewniej nie będzie zachwycony, ale już trudno, spróbować zawsze warto. Zresztą, sam przecież nie chciał trzymać śmiertelników u siebie dłużej niż to konieczne, więc może warto nieco ich wesprzeć w drodze do wyprowadzki. Byleby tylko nie usiłowali ich oszukać i odstawić czegoś dziwnego; gdyby coś takiego miało miejsce, na pewno nie wróciliby już na Ziemię w jednym, żywym kawałku.
*
Zgodnie z przewidywaniami diablika, Discord nie był szczególnie przychylny pomysłowi Ziemian. Mimo wszystko jednak zdecydował się udzielić im pomocy – jeśli dzięki temu miał odesłać tego buca w niebieskim szybciej do domu, to mógł zaryzykować, najwyżej pożałuje. Znalezienie materiałów wybuchowych o dziwo nie zajęło mu ani dużo czasu, ani wysiłku – starczyło wybrać się do paru kopalni, siłą rzeczy już dawno porzuconych przez wszelkie formy życia poza Salamandrianami. Tam zaś demon spokojnie nazbierał rzeczy jeszcze na zapas.
Otrzymawszy potrzebne materiały, Donatello skonstruował prowizoryczne bomby w przeciągu zaledwie kilku dni. Na piętrze zaczął się ruch; wieść o planie zamachu na statek-matkę rozniosła się szybko wśród pozostałych mieszkańców, również chcących wziąć udział w zemście. Wciąż jednak pozostawał im do rozwiązania dość istotny kłopot – w jaki sposób się tam dostać i nie ponieść druzgocącej klęski gdzieś po drodze? Grupa liczyła sobie dość niewielu członków w porównaniu z ilością najeźdźców, zaś ich ostatnia próba zignorowania tego faktu skończyła się tragicznie. Żeby przedrzeć się na wrogie tereny, potrzebowali kogoś albo wybitnie dobrego w skradaniu się, albo zdolnego do eliminacji wielu przeciwników naraz. Z tych drugich do dyspozycji mieli tylko demony, których Leonardo wolałby nie angażować; musieli więc wycyrklować, czy któreś z nich nie zaliczałoby się przypadkiem do tych pierwszych. Leo oczywiście zgłosił się na ochotnika, jako że nie chciał ryzykować zdrowiem ani życiem swoich towarzyszy. Niemniej jednak on również musiał przyznać, iż lepiej będzie chodzić co najmniej parami, w związku z czym musieli wytypować jeszcze jedną osobę.
O dziwo chęć towarzyszenia mu wyraził między innymi Raph, mimo że ostatnimi czasy unikał brata jak mógł, śmiertelnie obrażony. Wyglądało na to, iż chęć odwetu za kolegę okazała się silniejsza niż antagonizmy w grupie; niestety jednak niebieskooki musiał mu odmówić – buntownik dobrze radził sobie w walce, ale na skradanie się był stanowczo zbyt impulsywny. Kto wie, co mogłoby mu strzelić do głowy, gdyby trafili na kogoś znajomego, a zwłaszcza, nie daj losie, Monę. Odsiawszy zaś pozostałych członków metodą eliminacji, ostatecznie z liderem na Ziemię miał trafić Donnie.
Gdy pierwsza drużyna szturmowa została wybrana, a sprzęt dla niej przygotowany, pozostało jeszcze tylko otwarcie portalu, który wypuści ich ze Sfer Piekielnych. Zeke nie robił im z tego tytułu większych problemów; po podaniu mu odpowiednich koordynatów diablik stworzył przejście na ich planetę. Umówiwszy się uprzednio na godzinę powrotu, dwaj mutanci mogli wyruszać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro