Rozdział XI - VX
Następnego dnia żółw w czerwieni wynurzył się ze swojego pokoju już wczesnym rankiem, przed piątą rano. Sam nie do końca był zadowolony z takiego stanu rzeczy – najchętniej przesiedziałby tam ciągiem jeszcze co najmniej cały kolejny tydzień, aczkolwiek głód zdecydowanie nie zamierzał mu na to pozwolić. Chcąc nie chcąc, musiał wreszcie iść coś zjeść.
Mimo iż szansa na spotkanie kogokolwiek o tej porze była raczej niewielka, Raph przemykał korytarzami nadzwyczaj ostrożnie, bez przerwy nasłuchując, czy w pobliżu nie ma innych mieszkańców kryjówki. Ostatnie, na co miał ochotę po ostatniej kłótni, to konfrontacja z nimi. Na szczęście jednak nie wpadł na nikogo – a przynajmniej nie po drodze. W samej kuchni już bowiem zastał Casey, śpiącą na siedząco przy stole.
Raphael westchnął i po cichu przeszedł obok niej, by następnie zajrzeć do lodówki. Ze wszystkich tu osiedlonych to u niej miał teraz najmniej przerąbane, niemniej wciąż czuł się przy brunetce dosyć niezręcznie. Postanowił więc szybko zrobić sobie kanapkę i zaszyć się z powrotem u siebie, nie budząc jej.
Jego plan spalił na panewce zaledwie minutę później, kiedy to nóż spadł mu z blatu, zaś on, wykorzystując wszelkie pokłady swojego refleksu wojownika ninja, zdążył jeszcze odbić go tak, by uderzył o lodówkę przed spadnięciem z brzękiem na podłogę. Widząc, co narobił, mutant skrzywił się i wciągnął powietrze przez zęby. No to koniec z dyskrecją.
Tak jak przewidywał, nagły harmider obudził drzemiącą tuż obok kobietę. Żółwica poderwała się przestraszona i rozejrzała wokół. Dostrzegłszy Rapha, uspokoiła się nieco, zaś jej głowa z powrotem spoczęła na stole.
– To tylko ty – mruknęła, układając się wygodniej. – Mógłbyś się tak nie tłuc? Próbuję spać.
– Gdybyś robiła to tam, gdzie powinnaś, to obojgu byłoby nam znacznie łatwiej – odgryzł się zielonooki, po czym podniósł upuszczony przedmiot i wrzucił go do zlewu, zerkając na Casey przez ramię.
Wcześniej nie przyglądał się jej zbyt uważnie, przez co dopiero teraz zauważył, iż dziewczyna jest podejrzanie poturbowana. Poprzedniego dnia walczyli wprawdzie z Moną, aczkolwiek nie pamiętał, aby traszce udało się ją trafić więcej niż kilka razy. Obecnie zaś ubrania żółwicy były podarte, a gdy na chwilę się podniosła, mutant dostrzegł rozcięcie na jej dolnej wardze, którego przy ich poprzednim spotkaniu na dziewięćdziesiąt procent tam nie było.
– Wyglądasz fatalnie. Wpadłaś w nocy pod tira czy coś? – zaczepił, kończąc przygotowywanie kanapki. Nie należał wprawdzie do fanów sucharów z pasztetem, ale na nic lepszego nie mógł sobie pozwolić. Po krótkim wahaniu postanowił zrobić też jedną dla swojej towarzyszki. Skoro już i tak ją obudził, to wypadałoby chociaż chwilę z nią posiedzieć.
– Ja? – Kobieta prychnęła i obrzuciła go przelotnym, zaspanym spojrzeniem z poziomu blatu. – A widziałeś się dzisiaj w lustrze?
Słysząc to, nieco zaskoczony młodzieniec sięgnął po komórkę i przejrzał się w jej ekranie. Rzeczywiście, również nie był w szczytowej formie, choć u niego od razu dało się zauważyć, że to kwestia zmęczenia, nie pojedynku. W ramach komentarza rzucił jedynie krótkie, zrezygnowane "ech", po czym wrócił do szykowania posiłku. Na chwilę zapadła cisza.
Przygotowawszy kanapki, Raph zasiadł z jednym talerzem naprzeciwko wciąż na wpół śpiącej Casey i postawił przed nią drugi. Brunetka uchyliła niechętnie powieki, słysząc brzęk naczynia, a na widok posiłku podniosła się trochę.
– Chcesz czegoś ode mnie – zasadniczo bardziej stwierdziła niż spytała, obrzucając kompana badawczym spojrzeniem. Ten przewrócił tylko oczami.
– Po prostu próbuję być miły.
– Mhm – mruknęła żółwica po chwili zastanowienia. – Dzięki.
Przez jakieś pół minuty dwójka jadła w ciszy, jednakże Raphael szybko postanowił to zmienić. Wiedział wprawdzie, iż jego towarzyszka generalnie nie należała do zbyt rozmownych, a teraz na dodatek wydawała się niewyspana, jednak po spędzeniu całej nocy na gapieniu się w sufit i kontemplowaniu, musiał przyznać, że miał już trochę dość zostawania sam na sam ze swoimi myślami.
– Więc – zaczął w końcu, zerkając na Casey – opowiesz mi, co wczoraj porabiałaś, że jesteś taka poobijana?
Dziewczyna cicho westchnęła. A jednak czegoś chciał.
– I tak byś mi nie uwierzył.
Żółw poprawił się na krześle, po czym oparł łokcie na stole, splótł dłonie przed sobą i spojrzał brunetce prosto w oczy.
– Ty mi uwierzyłaś, więc ja tobie też muszę.
*
Podczas gdy Casey usiłowała wyjaśnić Raphowi swoje ostatnie problemy tak, aby zabrzmiały jak najmniej absurdalnie, Donatello kończył właśnie rozpoznanie dziwnej cieczy, którą Mona chciała przetransportować do kryjówki. On również niewiele spał tej nocy, sprawa z traszką nie dawała mu spokoju. Od początku miał złe przeczucia co do przyniesionych przez nią chemikaliów, jednak im bliżej był odkrycia, co konkretnie znajdowało się w fiolkach, tym bardziej zaczynała go boleć głowa. Teraz zaś, kiedy nie mógł mieć już żadnych wątpliwości, naukowiec opadł ciężko na krzesło i przymknął oczy. Płyn nie pasował do żadnej innej charakterystyki, to musiał być VX. Mona naprawdę zamierzała ich tu wszystkich powybijać. Musiał o tym powiedzieć Leo.
Ze względu na wczesną porę, Don pozwolił sobie nie nachodzić lidera w jego sypialni, a jedynie wysłać mu SMS i poprosić w nim, by ten zajrzał do laboratorium, kiedy tylko znajdzie chwilę. Okazało się, że nie musiał długo czekać – po zaledwie dziesięciu minutach Leonardo zjawił się u niego wraz ze swoją partnerką.
– Szybcy jesteście – pochwalił ich Donnie na wejściu.
– Oboje chcieliśmy jak najszybciej wiedzieć, co jest na rzeczy. – Leo wzruszył lekko ramionami i podszedł do biurka. W ślad za nim podążyła Nysa.
– Si, acz mam nadzieję, że to nie zajmie długo. Wolałabym nie zostawiać Logana samego na więcej czasu niż to konieczne.
– Jasne, będę się streszczać – obiecał żółw w fiolecie, po czym pokazał im swoje zapiski. – Udało mi się zbadać skład chemikaliów Mony i niestety nie mam dobrych wieści. To VX, silnie trująca broń chemiczna. Żeby zabić nią dorosłego człowieka, wystarczy dwieście mikrogramów. Przenika przez skórę i drogi oddechowe, więc gdybyś rzeczywiście ją wtedy powąchał, Leo, to byłoby już po tobie.
Słysząc to, Kanzaki spojrzała z przestrachem na swojego partnera. Jego samego ta informacja również trochę zmroziła, jednakże mimo wszystko spróbował zrobić dobrą minę do złej gry i trochę ją uspokoić.
– Na szczęście tego nie zrobiłem – rzekł najspokojniej jak potrafił, obejmując przy tym kobietę ramieniem. – Aż nie chce się wierzyć...
– Niestety – westchnął naukowiec. – Fiolek nie ma wiele, ale przy tak wysokiej toksyczności wcale nie potrzeba było więcej. Najpewniej zamierzała dolać ich zawartość do żywności albo napojów, może kosmetyków. VX nie ma zapachu ani smaku, więc zanim byśmy się zorientowali, byłoby już za późno.
Nysa położyła uszy po sobie oraz najeżyła ogon. Że też nawet we własnym domu nie mogą się już czuć bezpiecznie... i właśnie wtedy uderzyła ją jeszcze jedna, okropna myśl.
– Teraz już na pewno nie możemy tu zostać. – Żółwi bracia spojrzeli na nią z lekka zaskoczeni, więc postanowiła rozwinąć wątek. – Salamandrianie znają dokładną lokalizację naszej kryjówki i nie ma już najmniejszych wątpliwości co do tego, że chcą nas zabić. Skoro wpadli na tak obrzydliwy plan jak ten, to co nas czeka następnym razem? Dziś zdołaliśmy się uchronić, ale co będzie jutro, pojutrze? Pewnego dnia mogą wreszcie nas przechytrzyć, a wtedy... – nie chciała nawet kończyć. Obaj mutanci nieco spochmurnieli, acz musieli przyznać jej rację. W kryjówce nie byli już bezpieczni.
– Tylko gdzie indziej mielibyśmy pójść? – westchnął Don, opierając się plecami o blat. – Cała powierzchnia została opanowana przez kosmitów, a w innym miejscu w kanałach na pewno szybko nas znajdą.
– Nie mam pojęcia, ale trzeba będzie się nad tym zastanowić. Nysa ma rację, każdy kolejny dzień tutaj to ryzyko. Znalezienie nowego schronienia stanowi od teraz nasz główny cel – zarządził Leo. – Wieczorem urządzimy zebranie i omówimy pomysły na poszukiwanie nowej bazy.
Donnie i Nysa skinęli zgodnie głowami. Oby tylko planowana pogadanka rzeczywiście doprowadziła ich do jakichś przydatnych wniosków.
– To wszystko? – zwrócił się Leo do Donatella, na co ten ponownie kiwnął głową.
– Chyba tak. Możecie już wracać do małego, a ja spróbuję jakoś zutylizować te toksyny i dowiedzieć się od Mony, czy nie ma żadnych więcej asów w rękawie.
– Dzięki, byłbym bardzo wdzięczny. – Lider uśmiechnął się nikle, po czym pogładził swoją partnerkę po włosach. – Jakbyś potrzebował pomocy, to daj znać.
– Oczywiście.
Zgromadzeni pożegnali się krótko, po czym rozeszli w swoje strony. Przynajmniej na razie.
*
– Czyli mówisz, że to coś, co ci się kiedyś śniło, to wcale nie był sen i cię opętało?
Raphael wprawdzie obiecał, iż nieważne, co Casey mu powie, bezwarunkowo jej uwierzy, aczkolwiek okazało się to trudniejsze niż przewidywał. Dziewczyna westchnęła jedynie, zrezygnowana.
– To nie jest "coś", tylko "ktoś". Jest inteligentną istotą, chociaż nie wiem, czy to dobrze. No i to raczej nie żadne opętanie, ona po prostu... jakoś tak... się pojawiła. Twierdzi, że była już wcześniej, ale nic nie widziała, nie słyszała i nie umiała dać o sobie znać. Wiem, jak to brzmi, ale... – Spojrzawszy na rozmówcę, brunetka westchnęła po raz wtóry. – Wiesz co? Nieważne. Zapomnij. Brzmię jak wariatka.
– Ej, nic takiego nie powiedziałem – zaoponował natychmiast żółw w czerwieni. – Dobra, faktycznie trochę to dziwne, ale po ostatnim miesiącu nic już nie jest dla mnie niemożliwe. Więc, jak ma na imię to... ta istota?
Kobieta parsknęła cicho pod nosem. Wczorajsze niesnaski chyba jednak rzeczywiście na niego wpłynęły – bez problemu zauważyła, iż zachowuje się wobec niej znacznie ostrożniej niż wcześniej. I w sumie nie mogła się dziwić, jeśli jej też zalezie za skórę, to nie zostanie mu już nikt.
– Lilac*.
– Dziwny wybór jak na potworzycę.
– Podczas wczorajszej wycieczki po kanałach znalazła jakąś puszkę po odświeżaczu. Wyczytała to na etykiecie i uznała, że brzmi fajnie, więc niech jej będzie – brunetka wzruszyła ramionami.
Raph skinął głową, przez moment analizując coś w milczeniu.
– Skoro już o niej wiesz, to może dałoby się ją jakoś przywołać? Jeśli serio robiła wczoraj taką sieczkę, to przydałaby nam się przy obronie kryjówki.
– Sama nie wiem...
– Spróbuj – zachęcił mutant, po czym podniósł się i posprzątał po nich talerze. – W razie czego jakoś ją ogarnę, nie może być aż tak trudno.
– Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.
– No weź, wtedy przynajmniej rozwiejesz już absolutnie wszystkie moje wątpliwości.
Casey westchnęła ciężko, ale w końcu wstała z krzesła. Wcale nie podobała jej się koncepcja ponownej utraty kontroli i częściowo świadomości, ale skoro tak bardzo chciał...
Żółwica zamknęła oczy, po czym rozpoczęła poszukiwania najbardziej denerwującej ją rzeczy, jaką mogła sobie przypomnieć – Lilac najłatwiej było przejąć stery w gniewie. Na początku średnio jej to szło, aczkolwiek jej myśli szybko wskoczyły na właściwe tory. Gorąc, tłumy ludzi, ogłuszający hałas, jej dom rodzinny... bingo. Przy ostatnim z wymienionych ciemna, gęsta mgła pojawiła się znikąd i w momencie ją przyćmiła, tak jak zeszłym razem. Nie minęła chwila, a Casey zastąpiła wyższa od niej, kształtniejsza sylwetka z czarnej materii o całkowicie czerwonych oczach i diablim ogonie. Jej plecy zdobiła para niewielkich, nisko osadzonych, błoniastych skrzydeł, zaś głowę – dwie pary rogów. Lilac przeciągnęła się, po czym zwróciła w stronę Raphaela.
– To ty chciałeś się ze mną zobaczyć? – zagadnęła. Jej głos brzmiał podobnie do Casey, jednak był bardziej ochrypły i na swój sposób zwierzęcy.
Raph nic nie odpowiedział, a jedynie wpatrywał się w demonicę oczami wielkimi jak spodki. Czy ten tydzień mógł się zrobić jeszcze dziwniejszy?
– Interesujące. – Widząc jego reakcję, kobieta uśmiechnęła się szelmowsko i ruszyła w jego stronę. Kopyta zastępujące jej stopy stukały cicho o posadzkę przy każdym kroku. – Niewiele mi o tobie mówiła, ale.. – nie krępując się ani odrobinę, Lilac nachyliła się nad mutantem i oparła dłonie na blacie za jego plecami tak, by uniemożliwić mu ucieczkę – ...wydajesz się naprawdę ciekawy.
Żółw usiłował nieco się cofnąć, jednak nie było już gdzie. Gdy tylko się zbliżyła, natychmiast uderzyła go woń piżma i siarki w dość charakterystycznej kombinacji, z którą nie spotkał się nigdy wcześniej. W tym zapachu oraz bezwstydnej pewności siebie demonicy było coś obezwładniającego. I to do tego stopnia, że nawet mimo iż chciał ją odepchnąć, to nie za bardzo był w stanie – w jego głowie zapanowała kompletna pustka. A Lilac nadzwyczaj się to podobało.
– Co powiesz na pakt, słońce? – zagadnęła, oglądając jego twarz i szyję z niebezpiecznie bliska.
– Huh?
– No wiesz, podobno chcieliście mojej pomocy. Więc możemy się umówić tak: ja będę dla ciebie grzecznie ćwiartować traszki, a ty... – w tym momencie zadziorny uśmiech na jej twarzy zastąpił niezadowolony grymas. Zaraz potem cofnęła się o krok i straciła uzyskaną chwilę temu kontrolę – cała czarna materia zniknęła, a Casey z powrotem przejęła stery.
– Lilac, ty zwyrolu! – warknęła z irytacją do swojego odbicia w wiszącym nad kuchenką garnku.
– Nie umiesz się bawić – odpowiedziała sama sobie, jednak tym razem głosem dopiero co znikłej potworzycy. Raph zaś jedynie przyglądał się ich dziwacznemu dialogowi, dogłębnie skonsternowany.
– Lilac, tak? – odezwał się w końcu. – Zupełnie do niej nie pasuje. Na twoim miejscu nazwałbym ją Jinx**.
___________
*ang. bez (roślina)
**ang. nieszczęście, pech
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro