Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI - Kontakt

          Gwałtownie wybudzona ze snu pozostała część mutantów z niechęcią zwlekła się z łóżek, ale gdy usłyszeli o nadchodzących jednostkach, niemal od razu stanęli na równe nogi. Mikey wybiegł tak szybko, że niezamierzenie wpadł na idącego przed nim Raphaela, a ten z kolei wylądował na Jonesie. Wychodząca akurat z pokoju Casey omal nie potknęła się o tę leżącą plackiem na ziemi żywą kanapkę, jednakże na szczęście w porę zdołała ich dostrzec.

         – Panowie, to nie czas na wygłupy! – skrytykował leżących Donatello, nawet nie zwracając na nich większej uwagi.

         Stojąca obok Nysa westchnęła tylko i ruszyła śladem Donniego. Pozostali wkrótce się pozbierali i dołączyli do nich. Tylko Casey miała wątpliwości, czy ma za nimi ruszać. W razie walki tylko by im przeszkadzała, jednak mimo tego ostatecznie powlekła się za nimi, by zobaczyć, co tym razem ich niepokoi. A skoro już miała pomagać, to dla pewności wzięła jakąś losową broń po drodze. Nie miała co prawda ani chęci, ani umiejętności pozwalających z niej skorzystać, ale poudawać zawsze mogła.

*

         Grupa w milczeniu czekała w pełnej gotowości bojowej, aż wróg się zbliży. Kroki niespodziewanie ucichły, a widoczne zza rogu cienie znieruchomiały. Ekipa również zamarła, nie mając pojęcia, co tym razem zamierzają. Po chwili rozległ się kolejny potężny huk, a ziemia zadrżała. Runęła kolejna część tunelu. Tym razem blisko kryjówki, tuż przed nosem Salamandrian. Mało brakowało, a gruzy przysypałyby nie tylko traszki, ale i czekający na nich komitet powitalny, jednak na szczęście obyło się bez ofiar.

         Choć na ten moment było już bezpiecznie, mutanci nie mogli być pewni, czy to się nie powtórzy. Musieli uruchomić dodatkowe środki bezpieczeństwa. Nim jednak zdążyli wymyślić cokolwiek nowego, zauważyli, iż jeden z nich postanowił zdezerterować.

         – Dosyć tego! – oznajmił wściekle Raphael, zamierzając ruszyć w stronę osuwiska. Niespodziewanie na drodze stanął mu lider, blokując przejście. – Zejdź mi z drogi!

         – O nie, nie ma mowy! – zaprotestował Leo, nie przepuszczając brata. – Nigdzie nie pójdziesz!

         – Odsuń się! – warknął ostrzegawczo buntownik.

         – Dokąd się tak spieszysz tak właściwie? – wtrąciła Casey. – Chyba nie chcesz iść na pewną śmierć? Nie każ mi wierzyć, że jesteś aż tak głupi, by iść do wroga jak do przyjaciela.

         – Nie wasza sprawa! – Zielonooki odepchnął starszego i spojrzał wrogo na Casey. – A ty lepiej pilnuj własnych spraw, złodziejko telefonów!

         Po tych słowach ruszył w zamierzonym przez siebie kierunku, nikt już go nie powstrzymywał. Reszta wymieniła się tylko spojrzeniami – poza ciemnoskórą mutantką. Choć był dla niej zbyt krzykliwy i nie przepadała za tym typem osobowości, to mimo wszystko nie chciała, aby Raph bezmyślnie się narażał. Szybko jednak się otrząsnęła, bo niby dlaczego miało być jej żal kogoś, kogo nie zna? Te myśli nie dawały jej jednak teraz spokoju.

         Pozostałych zaś zastanawiało, skąd u buntownika taki nagły wybuch agresji. Szybko doszli jednak do wniosku, że jego frustracja pewnie była spowodowana nie tyle coraz bardziej natarczywymi zamachami, co bezsilnością w przeciwdziałaniu poczynaniom wroga oraz brakiem możliwości porozumienia się ukochaną Rapha, Moną. Mężczyzna najwyraźniej nadal wierzył, że ta zechce mu wszystko wyjaśnić i zaniecha dalszej inwazji, lecz czy słusznie?

         – Tynk mu chyba spadł na głowę i mu odbiło! – odezwał się niespodziewanie Jones, ściągając na siebie uwagę wszystkich zainteresowanych. – Narzekał, że nie daruje temu, kto przyczynił się do zrzucenia tynku na jego zwierzaka!

         Słysząc to, jego imienniczka spojrzała na niego z przestrachem. Nie widziała co prawda tego zwierzaka, jednakże tak czy inaczej zrobiło się jej go żal. Chciała wiedzieć, co z nim, ale skoro inni nie wyglądali na przejętych jego stanem (z właścicielem pupila włącznie) to chyba nic mu się nie stało...

         – Pogadamy o tym później – uciął lider, podejrzewając już, co jego brata skłoniło do nagłych posunięć. – Na razie wracajmy i wzmocnijmy jakoś sufit, jeśli nie chcemy pewnego dnia obudzić się pod gruzem.

         Bez sprzeciwów grupa udała się do kryjówki i zajęła pracami remontowymi. Największa część pracy spadła na panów – Nysa musiała zająć się przestraszonym synem oraz przez moment odpocząć, z kolei Casey znów organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Była na tyle zmęczona, że nawet nie poczuła, kiedy coś wyleciało z jej kieszeni przy odkładaniu broni na miejsce. Gdyby to wszystko widział Raphael, z całą pewnością zacząłby wyzywać obie mutantki od leniwych księżniczek wymigujących się z roboty. Miały więc szczęście, że go nie było – reszta grupy darowała sobie komentarze i pozwoliła im odpocząć.

*

         Kilka godzin później chłopcy skończyli naprawy i wzięli się za wyznaczanie nowych wart. Tym razem padło na Casey'ego oraz Mikey'ego. Zestawianie ze sobą tych dwóch nie było najbardziej aprobowaną decyzją, jednakże jako iż Raph wciąż się nie zjawił, nie mieli innego wyjścia. Leo miał tylko nadzieję, że jego narwany brat nie wpadł w jakieś poważne kłopoty. Sam nie objął zaś warty z następującego powodu: musiał jeszcze raz pogadać ze swoją partnerką na spokojnie.

*

         Wybudzona raptownie ze snu z powodu koszmaru nowa mutantka przetarła rozespane oczy i usiadła na łóżku, przez chwilę analizując dogłębnie ów marę nocną. Wciąż czuła zmęczenie. Najchętniej poszłaby dalej spać i nigdy już nie wstawała, gdyby nie nieodparta ochota na obejrzenie swoich łupów. Sięgnęła ręką do kieszeni, jednakże nie wyczuła tam zupełnie nic. Przestraszona natychmiast się rozbudziła i podniosła się z łóżka. Przeszukała cały czas pokój, lecz po zdobyczy nie było ani śladu. Domyśliła się, że musiała jej ona wypaść podczas tej całej akcji obronnej. Musiała czym prędzej ją odnaleźć, zanim ktoś inny ją ubiegnie. Raz już przyłapali ją na kradzieży, drugi raz nie mogła sobie na to pozwolić.

         Kobieta otworzyła drzwi, upewniając się wpierw czy nikogo nie ma w pobliżu, zanim ruszyła w stronę kuchni. Już na pierwszym kroku widać było, że dwójka urzędujących tam poprzedniego wieczoru przyjaciół niezbyt dokładnie posprzątała swój bałagan. Casey jednak to zwisało. Sama omal nie narobiła dodatkowego bałaganu, gdy otworzyła szafkę, z której omal nie wyleciała torebka cukru. Zdołała ją chwycić w ostatniej chwili. Odstawiła ją na miejsce i kontynuowała swoje poszukiwania dokładnie, lecz na próżno. Poszła więc przeszukać pozostałą część kryjówki. Obawiała się jednak, że zgubiła "swoją" własność tam, gdzie było największe prawdopodobieństwo, że wpadnie na innego domownika kryjówki – w salonie lub tunelu, gdzie obstawiono warty  – i nie myliła się.

         Postanowiła zajrzeć jeszcze do salonu, nim zacznie poszukiwania poza kryjówką. Tak jak przypuszczała, na środku pomieszczenia bawił się Logan, a nieco dalej siedzieli jego rodzice. Casey miała szczęście – nie zauważyli jej, zbyt pochłonięci rozmową. Oboje wyglądali na dość przejętych. Casey miała tylko nadzieję, że ta pogadanka nie dotyczyła w żadnym stopniu jej samej ani tego, iż to ona zawinęła biżuterię hybrydy. Kiedy tak na nich chwilę patrzyła, odczuła wewnątrz delikatne ukłucie, jakby zaczęły ją nękać wyrzuty sumienia. Szybko jednak się otrząsnęła.

         Chciała ruszyć niezauważenie dalej, gdy na drodze stanął jej Logan. Uważnie spoglądał na nią, jak gdyby wiedział o czymś, o czym wiedzieć nie powinien. Dziewczyna dała krok do tyłu nieco speszona. Maluch szybko jednak się nią znudził i popełznął dalej. Casey odprowadziła jedynie go wzrokiem. Przynajmniej on jeden miał szczęście i nie trafił na patologiczną rodzinę. Miała już czym prędzej odejść, gdy zauważyła, iż maluch wyciąga coś zza telewizora. Przyjrzała mu się uważnie. W pierwszej chwili pomyślała, że to nic ważnego, pewnie jakaś zabawka, lecz po chwili rozpoznała przedmiot i zmarszczyła brwi zirytowana. Natychmiast zabrała z ręki dziecka obrączkę, nie przypuszczając, że milczący dotąd dzieciak będzie w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek donośniejsze dźwięki. Nie był to typowy krzyk dla niemowlaków, a raczej stłumiony, rozpaczliwy odgłos wołania o pomoc. Siedzący nieopodal rodzice młodego, słysząc jego krzyk, czym prędzej przerwali rozmowę i znaleźli się tuż obok nich. Młoda matka podniosła chłopca, uważnie patrząc, czy jest cały, podczas gdy jego ojciec usiłował dowiedzieć się, co Casey mu zrobiła. Speszona mutantka nie wiedziała, co robić. Miała ochotę uciec, lecz nie miała dokąd.

         – Słucham? – nie odpuszczał lider.

         – Nic takiego – próbowała się wywinąć. – Po prostu mu niechcący stanęłam mu na ogonie…

         – Jakbyś go nadepnęła, mały by nie krzyczał w ten sposób – rzuciła hybryda, głaszcząc syna. – Casey i Mikey nieraz przypadkiem to robili. Jest już odporny na to...

         – Jeśli mu coś zrobiłaś, to wiedz, że ci nie odpuszczę, więc lepiej mów!

         Mutantka zamilkła, spuszczając wzrok z ciężkim westchnieniem. Nie miała ochoty z niczego im się tłumaczyć. Wtedy Leo zauważył, że ta usiłuje ukryć coś za plecami. Chwycił więc jej nadgarstek, wyrywając następnie przedmiot z dłoni. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Obrączka jego ukochanej wcale nie została przez nią porzucona, a jedynie skradziona. Mógł od razu się tego domyślić, zamiast robić Nysie z tego powodu wyrzuty. Był jej winien naprawdę porządne przeprosiny – nie dość, że ta przez niego cierpiała, to jeszcze oskarżył ją o coś niesłusznie. Musiał naprawić swoje błędy, ale najpierw trzeba policzyć się ze złodziejką.

         Casey tymczasem przyjęła w końcu do wiadomości, iż nie może pozwalać sobie na złodziejstwo w kryjówce, a przynajmniej nie dopóki jest zmuszona w niej zostać wbrew swojej woli. Nie zamierzała jednak za nic przepraszać. Mimo nalegań na wyjaśnienia, dlaczego to uczyniła oraz jak może spokojnie z tym wszystkim tutaj siedzieć, dziewczyna nie puściła pary. Mało tego, poczuła, że zaczyna coś od środka jej dokuczać. Tego uczucia nie odczuwała od lat oraz szczerze nienawidziła – wyrzuty. Ostatni raz miał miejsce jeszcze na długo zanim uwolniła się od matki i bardzo by chciała, żeby tak zostało…

         W tej samej chwili z laboratorium rozległ się donośny krzyk Donatella. Dla Casey było to wybawieniem, dzięki temu natychmiast skończono temat. Miała szczęście, że ich honor nie pozwalał nikogo krzywdzić bez konieczności, więc nie wyrzucili jej za to. Musiała jednak bardziej się na przyszłość pilnować.

         Tymczasem pozostali ruszyli spotkać się z mózgowcem, aby dowiedzieć się, co zaszło. Ku ich zaskoczeniu zastali tam nie tylko swojego wysokiego towarzysza trzymającego kosmiczny drąg, ale i profesora Zaytona Honeycutta jako hologram. Nie mogli uwierzyć w to, co widzieli. Sądzili, że już nigdy więcej go nie ujrzą.

         – Miło mi was znowu widzieć! – Profesor uśmiechnął się do zgromadzonych.

         – Nam również – rzucił lider, podchodząc bliżej. – Doskonała robota, Donnie.

         – Musiałem się z nim skontaktować, może on będzie umiał nam pomóc. Przedstawiłem już naszą sytuację.

         – Zgadza się. Jak już tłumaczyłem waszemu przyjacielowi, Salamandrianie są bardzo waleczną rasą i trudno będzie się ich pozbyć z waszej planety. Ponadto ich własna została zniszczona.

         – Pewnie Lord Dregg za tym stał... – odezwał się Leo.

         – Zgadza się – potwierdził cyborg. – Dlatego szukają nowej, a wasza odpowiada im idealnie. Jednak wpierw muszą stworzyć warunki przyjazne dla siebie.

         – Jest sposób, aby ich jakoś powstrzymać?

         – Obawiam się, że niestety nie.

         Zapanowała cisza. Cyborg popatrzył na nich, zaskoczony widokiem nieznanych wcześniej mu osób.

         – Widzę, że są wśród was nowe twarze – rzekł profesor, spoglądając na stojącą obok byłego kapitana statku mutantkę z młodym na rękach oraz Casey z tyłu. – Wasza rodzina się powiększyła. Gratuluję!

         – To... – Leonardo zawahał się chwilę. – Moja narzeczona, Nysa, oraz nasz syn, Logan.

         – A kim jest towarzyszka z tyłu? Też należy do waszej rodziny?

         Wszyscy zerknęli na wyżej wymienioną. Speszona dziewczyna, która do niedawna opierała się o ścianę, wyprostowała się, czując na sobie chłodne spojrzenia innych. Może jednak faktycznie powinna się ulotnić. Miała już nawet plan, lecz musiała jeszcze trochę poczekać. Nie zamierzała tutaj siedzieć dłużej niż potrzeba.

         – To jest Casey...

         – Moja imienniczka! – przerwał Donatello wypowiedź Jones. – Jest spoko!

         – Nie powiedziałabym... – Nysa opuściła uszy, wciąż mając za złe kradzież jej bezcennego pierścionka. Ta biżuteria znaczyła wiele nie tylko dla jej partnera, ale i dla niej samej. Przez tą małą rzecz i jej zaginięcie omal oboje z narzeczonym się nie pokłócili.

         – Miło mi poznać, ale wracając do tematu. Przesłałem Donatello więcej danych na temat Salamandrian. Jednak zanim się znowu pożegnamy, spróbowałem nawiązać połączenie z porucznik Y'Gythgbą. Możecie z nią chwilę porozmawiać.

         Zapadła cisza. Po chwili grupa ujrzała na hologramie Monę. W tym samym czasie do pomieszczenia wpadł Raph, który nie spostrzegł jeszcze, że nie byli oni sami. Chciał właśnie zapytać, co wszyscy tam robią, gdy w końcu ujrzał ją – miłość swojego życia.

       – Mona Lisa? – Nie dowierzał własnym oczom...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro