Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX - To tylko moment

           Po długiej potyczce grupa opadała już z sił, gdy niespodziewanie nadciągnęła pomoc. Nikt nie przypuszczał, że najbardziej podatna na śmierć, niepotrafiąca walczyć, a tym samym znienawidzona przez wszystkich mutantka zdoła nie tylko dołączyć do walki, acz i zyskać zdecydowaną przewagę. Wszystkich dodatkowo dziwił fakt, że ta poza piekielną siłą zmieniła się fizycznie – wyposażone w ostre szpony dłonie pokrywała czarna, ociekająca materia, a jej oczy wydawały się emanować szaleństwem, błyszczące jaskrawą czerwienią.

          Pomimo niepokoju, jaki nastał na skutek przemiany Casey, żółwie nie zamierzały zaprzepaścić danej im szansy i ruszyły do ponownego natarcia. Wkrótce skazani na porażkę Salamandrianie zdecydowali się wycofać, zostawiając tym samym rannych braci na łasce wroga.

          Po odniesionym zwycięstwie Casey upadła na ziemię, głośno dysząc. Powoli zaczęła wracać do siebie i odzyskiwać świadomość.

          – No, no! – rzekł z szacunkiem jej imiennik. Mutantka spojrzała na niego pytającym spojrzeniem. – Całkiem nieźle jak na taką miernotę – pochwalił ją.

          – Potem to wyjaśnimy – przerwał mu lider. – Musimy wracać!

          Wszyscy bez sprzeciwu się z nim zgodzili.

*

          Na miejscu powitała ich martwa cisza. Zaniepokojeni ostrożnie zaczęli się rozglądać po kryjówce. Lider, obawiając się najgorszego, czym prędzej rozpoczął poszukiwania partnerki. Odetchnął z ulgą, gdy zastał ją ukrytą na drzewie w dojo z młodym. Kiedy Nysa zauważyła pozostałych, niemal natychmiast zeszła na dół, wpadając w objęcia narzeczonego.

          – Wszystko w porządku? – zapytał z troską lider, tuląc partnerkę.

          – Si, a jak z wami? – Kobieta zerknęła na niego, po czym przeniosła wzrok na resztę i zmarszczyła czoło, zaniepokojona ich stanem. – Nic wam się nie stało? Nie wyglądacie najlepiej.

          – Nic nam nie będzie, nie martw się. To tylko kilka zadrapań i siniaków – odparł ten, wciąż ją trzymając. Nieco ją tym uspokoił.

          W końcu odsunęli się od siebie i ruszyli do salonu, gdzie reszta opatrywała rany. Nadszedł czas na poważną rozmowę.

           – Raph, Casey – zwrócił się do nich Leo. – Co macie nam do powiedzenia?

          W odpowiedzi brunetka wzruszyła jedynie ramionami, po czym skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała gdzieś w bok. Taka postawa zdecydowanie nie usatysfakcjonowała ani wgapionych w nią cichych obserwatorów rozmowy, ani tym bardziej zadającego pytanie. Zanim jednak zdążył wyrazić jakąkolwiek dezaprobatę, głos zabrał drugi oskarżony.

          – Nie rozumiem, o co ci chodzi – burknął ponuro zielonooki, tym samym ściągnąwszy na siebie uwagę zgromadzonych. Żółwica mogła przemilczeć sprawę w spokoju.

          – Ty już doskonale wiesz. Zawiodłeś drużynę. Jak mogłeś nas tak wystawić!

          – Przecież próbowałem walczyć, ale nie potrafiłem! – Buntownik ze złości poderwał się z kanapy. – Nie chcę z nimi walczyć, rozumiesz?!

          – Ty żartujesz, tak? To my ledwo uszliśmy z życiem, a tobie tak po prostu odechciało się walczyć?! – Kapitan nie mógł wyjść z szoku. – Czy ty siebie słyszysz?!

          – Co?! – wtrącił się Jones, po czym zamilkł na kilka sekund. Nie wiedział, co ze sobą zrobić i dla zabicia poczucia bezsilności zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu. – Mój najlepszy kumpel okazuje się być zdrajcą!

          – Nie jestem żadnym zdrajcą! – bronił się buntownik.

          – To już Casey bardziej pomogła, a jest beznadziejna w walce! – krzyknął rozzłoszczony Leonardo. Ta spontaniczna wypowiedź na moment przypomniała mu o sprawie mutantki, aczkolwiek ta, najwyraźniej wyczuwszy pismo nosem, już pewną chwilę temu ulotniła się z pola widzenia. Przez myśl przemknęło mu nawet, aby się za nią rozejrzeć, jednakże kolejne kuriozalne wytłumaczenia Raphaela szybko przekierowały jego uwagę z powrotem do obecnej kłótni, która potrwała jeszcze dobrych kilkanaście minut.

***

          Nazajutrz ataki się powtórzyły i tak co kilka kolejnych dni. Kiedy już wydawać się mogło, że wróg odpuścił, sytuacja się powtarzała. Mutanci musieli opracować lepszą strategię, jeśli chcieli się utrzymać. Tym razem mieli szczęście, ale następnym razem mogli się go już nie doczekać.

          Od czasu do czasu mutanci zauważali brak niektórych rzeczy i bez cienia wątpliwości stwierdzali, kto się przyczynił do ich zniknięcia. Większość zdołano odzyskać bez problemu. Tylko Raphael miał z tym niemały problem. Nie dość, że ukradła jego ulubiony kubek, to jeszcze go zniszczyła. To niedopuszczalne! Zrobił więc o to awanturę do tego stopnia, że mutantka nie opuszczała swego pokoju przez pewien czas.

          Mijały kolejne dni. Salamandrianie wciąż nie odpuszczali, a wręcz nasili atak. Buntownik usiłował przez cały ten czas skontaktować się z ukochaną, jednakże na próżno. Dziewczyna albo nie odpowiadała, albo nie miała czasu. Racje żywnościowe kurczyły się coraz bardziej, wody także zaczynało im brakować. Sytuacja robiła się coraz bardziej opłakana. Na powierzchni wcale nie było lepiej. Kosmici zdołali zniszczyć znaczą część kontynentu. Dotarli również do Europy, która to mimo zaciętych walk także zaczynała upadać. Relacje między domownikami również zaczynały się kruszyć. Im dłużej siedzieli bezczynnie, uwięzieni w kanałach, tym bardziej zaczynali wariować.

          – Jeśli wkrótce nie pozbędziemy się tych kosmitów, to nie zostanie nam nic! – lamentował Jones, chodząc nerwowo po kryjówce.

          – Wyluzuj, zaraz ich przepędzimy! – uspokajał go Mikey z kanapy. – Casey nam pomoże!

          – Pomoże? – zatrzymał się nagle. – Ona nie da rady! Te laski są do niczego! Jedna nie potrafi walczyć, a druga siedzi całymi dniami z bachorem!

          – Sądziłem, że je lubisz...

          – Lubię, ale wkurza mnie, że musimy tu gnić zamiast walczyć!

          – Powtarzam ci, że robimy, co możemy! – Do salonu wszedł lider.

          – Ciekawe co? Siedzimy na dupie i nic poza tym!

          – Przynajmniej jesteśmy bezpieczni! – stwierdził piegowaty.

          – Co mnie to, kiedy świat jest w potrzebie! – wrzasnął hokeista.

          – Jakbyśmy teraz niepotrzebnie się narażali, to kto by miał później pomóc ludziom? Wtedy byłby większy problem, pomyślałeś o tym?!

          – Problem? Problemem to jest ta twoja narzeczona i bachor!

          – Uważaj, co i o kim mówisz! – ostrzegł go lider.

          – Stary, świat nam się wali, a ty najbardziej martwisz się o dzieciaka!

          – Jest moim synem, więc to normalne, że się o niego martwię!

          W tym czasie zaalarmowana nagłymi krzykami Casey przyszła zobaczyć, co się dzieje, a zaraz za nią dołączyła reszta ekipy.

          – Musicie tak wrzeszczeć!? – zapytał sfrustrowany naukowiec.

          – Marudzisz – rzucił leniwie chłopak w czerni. Naukowiec postanowił zignorować tę uwagę. Jednak mimo to kłótnia trwała jeszcze przez parę minut.

**

          Wieczorem kolejna jednostka, lecz tym razem znacznie większa od poprzedniej, postanowiła nawiedzić mutantów. Zaskoczona ekipa wyskoczyła z kryjówki, by odeprzeć atak wroga. Nawet jeśli ten był znacznie liczniejszy niż ostatnim razem, nie zamierzali tak łatwo odpuszczać. Każdy z żółwi zajął swoją pozycję, poza Casey, która tym razem nie miała ze sobą żadnej broni i nie zamierzała się angażować w walkę, usiłując uciec ukradkiem w głąb tuneli. Po sprzęt wróci później. Wtem jednak dostrzegła wysoką postać ukrywającą się w jednym z tuneli. Wyglądała, jakby na coś czekała. Chyba nie zdołała jeszcze zauważyć przypadkowego gapia.

          Casey zerknęła za siebie, jakby oczekując, iż ktoś również zauważy coś niepokojącego. Tym razem żółwie nie zwróciły na to jednak najmniejszej uwagi. Wszyscy byli zajęci walką z Salamandrianami. Dziewczyna więc postanowiła zadziałać solo.

          Kiedy droga okazała się wolna, tajemnicza postać niespodziewanie opuściła swą kryjówkę, ruszywszy w kierunku wejścia bazy. Wyglądała na Salamandriana płci żeńskiej. Jej sylwetka była delikatniejsza oraz nie wyglądała jak większość samców kosmicznych jaszczurów.

          Nie zwlekając, dziewczyna zaskoczyła Salamandriankę, zagradzając jej tym samym drogę. Kosmitka przez chwilę stała w bezruchu, próbując zrozumieć, co zaszło. Nie mogła pozwolić sobie teraz na porażkę. Nie po to grała tak długo na emocjach Raphaela, aby teraz jej plan poszedł w odstawkę. Musiała czym prędzej wyeliminować przeszkodę. Mona chwyciła za swój miecz i natarła na przeciwniczkę.

          Może i ciemnoskóra nie była najlepsza w walce, ale za to znała sztukę freerunnigu, więc powinno jej to wystarczyć, aby przynajmniej przytrzymać wroga. Dodatkowym autem był fakt, że mutantka zdołała pokonać swoje dotychczasowe największe słabości fizyczne, jakimi jest zmęczenie czy głód, dlatego tym lepiej była w stanie utrzymać Salamandriankę z dala od celu.

          Mona za wszelką cenę usiłowała wymierzyć jej cios i skończyć te szopkę jak najszybciej, póki nie było świadków. Wściekła, nie mogła pogodzić się z myślą, że ktoś tak niedoświadczony może bezproblemowo jej umykać. W tym samym czasie zaś Raphael skończył walczyć na swojej linii. Zaraz potem zaś zauważył, że nie ma z nimi Casey, więc niechętnie, bo niechętnie, ale postanowił jej poszukać.

          Salamandrianka, coraz bardziej rozjuszona, zaczęła tracić nad sobą kontrolę, gdy nagle coś dostrzegła. Mutantka dość często powtarzała podobne sekwencje ruchów, co dawało idealną okazję, aby ją zaskoczyć. Kiedy ta usiłowała uniknąć ostrza miecza, kosmitka podłożyła ogon z drugiej strony, przez co Casey potknęła się o niego i straciła równowagę.

          Mona miała już zadać jej ostateczny cios, gdy za nimi stanął niezauważenie buntownik. Ścisnął swoje sai, chcąc pomóc dziewczynie, lecz sylwetka napastniczki wydała mu się dziwnie znajoma. Zmrużył oczy i wtedy ją dostrzegł - swoją ukochaną. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, chłopak dał krok do tytuły, upuszczając broń.

           – Mona?! – krzyknął z niedowierzaniem. – Co ty wyprawiasz?!

          Słysząc jego głos, speszona Salamandrianka zerknęła na niego przez ramię.

          – To jest ta twoja Mona?! – Nie mając pojęcia, co właściwie robi i nabierając dodatkowych sił, dziewczyna ścisnęła laserowe ostrze porucznika, wyrwała jej je z rąk, a następnie złamała na kolanie.

          Salamandrianka przełknęła głośno ślinę, acz nie zamierzała okazywać słabości. Postanowiła wciąż walczyć o swoje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro