Rozdział IV - Wybuchowa Debata
Trzęsienie wkrótce ustało, a resztki pyłu tańczyły w świetle wciąż działającego, przynajmniej po części, oświetlenia. Oszołomiona grupa rozejrzała się dookoła, chcąc się upewnić, czy aby na pewno wszyscy są cali. Casey skorzystała z okazji i pomogła wstać hybrydzie ku jej zaskoczeniu (chowając coś niezauważenie do kieszeni). Dopiero wtedy do Nysy dotarło, że wstrząsy, które miały przed chwilą miejsce, mogły zaszkodzić jej potomkowi. Czym prędzej więc rzuciła się w stronę pokoi, obawiając się najgorszego. Po drodze zaś omal nie wpadła na zaspanego Jonesa. Chłopak nie rozumiał ani tego, gdzie ta tak pędziła, ani nawet tego, dlaczego podczas snu coś spadło mu na głowę. Liczył więc, że zgromadzeni w salonie zechcą mu o tym coś więcej opowiedzieć.
Widząc zachowanie partnerki, Leonardo chciał ruszyć jej śladem i po drodze obejrzeć szkody, gdy w tej samej chwili do kryjówki wpadł spanikowany, zasapany Raphael. Skonfundowany lider nie był pewien, co ma począć - iść za Nysą, czy też zostać i dowiedzieć się, co z jego bratem.
W tej samej chwili do salonu od strony pokoi przybył rozespany Casey. Głośnym ziewnięciem ściągnął na siebie całą uwagę innych.
- Coś mnie ominęło? Nysa biegła jak poparzona, omal mnie nie taranując, a podczas snu spadł na mnie sufit! - zapytał mężczyzna jak gdyby nigdy nic, zostając w trybie natychmiastowym skarconym wzrokiem przez innych. - No co?!
- Stary, włosy masz białe! - ozwał się Mikey, wskazując na jego uczesanie. Nastolatek usiłował zerknąć do góry, lecz nie zobaczył nic poza swoim łukiem brwiowym, więc jedynie strzepnął pył na ślepo.
- Widziałem ich! - wtrącił nagle Raph.
- Kogo? - zainteresował się lider, podbiegając ostatecznie do brata.
- Ich! Sa... Tych, ja...! – Zielonooki mamrotał od rzeczy, co tylko bardziej skołowało innych. - Oni, oni...!
- Raph, możesz jaśniej? - Lider klanu Hamato złapał niższego żółwia ostrożnie za ramiona, delikatnie nim potrząsając, coraz bardziej poddenerwowany. - O czym mówisz?
- No bomby! Mają bomby!
Rozmowa między nimi zajęła sporo czasu, zanim wszyscy wszystko zrozumieli. Nie mieli już wątpliwości - za całym zamieszaniem znów stali Salamandrianie. To właśnie z ich winy grupie mutantów waliła się kryjówka. Mało tego, wstrząs był na tyle silny, aby doprowadzić do uszkodzeń przewodów elektrycznych, a co za tym szło, częściowej utraty elektryczności w domu. Według Mikey'ego czekało to całe miasto, gdyż w każdym komiksie o inwazji, jaki czytał, zawsze tak było. Oczywiście grupa niezbyt wierzyła w historie rodem z historii obrazkowych, aczkolwiek tym razem nie mogli tego wykluczyć. Elektrownie były teraz na łasce wroga, który mógł je dość szybko zneutralizować lub przejąć na własność.
- Musimy powstrzymać dalsze eksplozje, inaczej sufit wreszcie zawali się nam na głowę! - zakomunikował przejęty lider. - Donnie, zdołasz podłączyć dodatkowe zasilanie w razie awarii prądu?
- W pracowni mam agregat. Powinien wystarczyć na pewien czas.
- Świetnie, w takim razie jesteśmy zabezpieczeni. Pozostaje tylko montaż pułapek, w razie gdyby wróg zapuścił się w te okolice. Poradzisz sobie?
- Myślę, że tak... - odparł niepewnie mózgowiec. - Nie są szczególnie skomplikowane, ale powinny być skuteczne.
- Dobrze. A my w tym czasie pójdziemy przeszukać kanały i rozbroić ładunki.
- Odlot! - wtrącił niespodziewanie Casey. – Wam samym pewnie zajęłoby to wieki, ale nie mnie, Casey'emu Jonesowi, który w mgnieniu oka wszystko znajdzie i zniszczy!
- Zaproś jeszcze Salamandrian do pomocy, a potem do nas na herbatkę! - skarcił sarkastycznie go najwyższy z braci. - To nie jest zabawa Casey!
- U-u-u! – Najmłodszy z braci uniósł rękę, lekceważąc kompletnie powagę sytuacji. - Zaprosimy jeszcze Monę i Sala i zrobimy przyjęcie, tylko zamówmy najpierw pizzę!
- Panowie, to nie czas na wygłupy! - skarcił ich wszystkich Leo. Zauważył również, że Raphael, słysząc o tamtej dwójce, zaczął dziwnie nerwowo reagować, aczkolwiek teraz nie mieli czasu o tym rozmawiać.
Wtem piegowaty zdał sobie sprawę, że sytuacja faktycznie jest dość poważna - w każdej chwili mogło zabraknąć im jedzenia, więc musiał zabezpieczyć go trochę na czarną godzinę - jeśli nie zdąży wykraść z lodówki pizzy na czas, to ktoś na pewno sprzątnie mu ją sprzed nosa. Już chwilę później więc pognał do kuchni. Reszta jedynie odprowadziła go wzrokiem, po czym wróciła do rozmowy.
- Wystarczy, że zniszczymy te bomby, które stanowią dla nas największe zagrożenie. Resztą zajmiemy się potem.
- Niech ten czerwony po prostu powie, gdzie je widział - rzuciła niespodziewanie Casey, otrzepując rękawy z kurzu. - W końcu to on wszczął alarm.
- Raph, pamiętasz cokolwiek?
- Tak, znaczy, nie wiem!... - Niespodziewanie mutant chwycił się za głowę, po czym usiadł na podłodze z załamaną miną.
W tym samym momencie do salonu wróciła niczego nieświadoma hybryda. Była nieco spokojniejsza, jednak wciąż lekko rozbita, co nie umknęło uwadze Leo. Niemal natychmiast się przy niej znalazł. Widząc poczynania Raphaela, Nysa zerknęła pytająco na partnera, który mimowolnie rzucił okiem przez ramię na buntownika.
- Potem ci to wyjaśnię. - Niebieskooki chwycił delikatnie jej rękę, lekko przejęty. - Lepiej powiedz co z Loganem. Nic mu nie jest?
- Nie, tylko się wystraszył. Jest w porządku.
Leonardo odetchnął z ulgą, po czym zwrócił się z powrotem do reszty. W międzyczasie ich rozmowy zaś Donnie sprawdził, jak poważny jest stan zielonookiego.
- Za wszelką cenę musimy odnaleźć te ustrojstwa. Donnie, co z Raphem? - spytał mutant w niebieskim.
- Jest w dużym szoku. - wywnioskował Donatello, kończąc badania żółwia. - Prawdopodobnie przebywał zbyt blisko eksplozji. Z czasem mu minie.
- Idźcie - odezwała się nagle nowa mutantka, spoglądając na młode nażeczeństwo. - My się nim zajmiemy, a wy załatwcie sprawę z tymi ładunkami.
Pozostałych trochę zaskoczyła ta nagła zmiana nastawienia dziewczyny. Dotychczas nie była skora nawet do rozmowy, a co dopiero do jakiejkolwiek pomocy (nie licząc tej w przypadku młodej matki, aczkolwiek nie była ona tak całkiem bezinteresowna). Tym razem jednak nie mogli się z nią nie zgodzić. Czasu było niewiele, a wróg wciąż stanowił zagrożenie. Odłożyli więc niesnaski na bok - sprawa skradzionego telefonu musiała poczekać. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
*
Zdecydowano, że nowa towarzyszka, skoro tak bardzo chce, zostanie w kryjówce i spróbuje porozmawiać z Raphem. Do nadzoru na miejscu pozostanie także Donnie, aby zamontować pułapki oraz zareagować w razie kolejnych prób kradzieży. Tymczasem Jones i Mikey dostali specjalne zadanie, jakim było przypilnowanie dziecka pod nieobecność jego rodziców, którzy to postanowili samodzielnie zająć się odnalezieniem i rozbrojeniem ładunków wybuchowych.
Podczas, gdy Leo usiłował zneutralizować ładunki, Nysa stała na czatach, pilnując, czy nikt nie nadciąga. Objęła tą funkcję nie tyle ze względu na lepszy słuch, co z obawy partnera o jej bezpieczeństwo. Mutant nie darowałby sobie nigdy, gdyby pozwolił jej zginąć.
Tymczasem Casey zdołała jakoś nieco uspokoić buntownika i częściowo zmusić go do rozmowy. Już nie chodził w tę i we w tę, jęcząc pod nosem, a zamiast tego siedział skulony w kącie. Dziewczyna postanowiła przysiąść obok. Nie przemyślała najlepiej swojej decyzji, nie jest najlepsza w relacjach międzyludzkich. Teraz już jednak musiała dotrzymać słowa. Donnie zaś uznał, że skoro ich naczelna złodziejka jest chwilowo pochłonięta konwersacją, to nie sprawi żadnych problemów, więc wykorzystał ten czas na montaż zabezpieczeń.
- Mimo wszystko nie zamierzasz im pomóc, hm? - odezwała się w końcu do przycupniętego obok towarzysza.
Mutant tylko wzruszył ramionami, wpatrując się posępnie w podłogę. Był zbyt przygnębiony, aby myśleć o czymkolwiek.
- Osobliwe. Nie wyglądałeś na typ faceta uciekającego przed problemami z podkulonym ogonem. Cóż, pozory czasem mylą…
- Zejdź ze mnie! - warknął ostrzegawczo mężczyzna, odzyskawszy mowę.
- Skoro tak bardzo chcesz... - Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.
- A zresztą, rób co chcesz - odburknął zielonooki niezadowolony.
- Weźmiesz się wreszcie w garść, czy będziesz tak już do końca życia udawać, że ci wszystko jedno? - Casey westchnęła ciężko. Bycie pozbawionym wigoru bezstronnikiem to jej działka, nie jego.
- Słuchaj, może pomęczysz kogoś innego? - Raphael obrzucił ją pretensjonalnym spojrzeniem - Mikey'ego na przykład, albo swojego imiennika, Casey'ego. Byle nie mnie!
- Nie, to ty słuchaj - odparła stanowczo, chwytając go za ramiona. - Wolisz dalej pozostawać bierny i liczyć, że wszystko samo się rozwiąże? Świetnie. Ale jaki jest sens litowania się nad wrogiem, który morduje ci całą planetę? Czy osoba, na której ci tak zależy, jest tego warta, skoro pozwala, aby jej pobratymcy zamieniali w ruinę życie milionów innych, w tym twoje i twojej rodziny?
Mutant milczał przez chwilę, zbierając myśli.
- Nie sądzę, aby chciała tego z własnej woli. Założę się, że walczyła, żeby znaleźć inną planetę i zostawić Ziemię w spokoju! Jestem tego pewien!
- Skoro tak, to dlaczego nie odnajdziesz jej i nie porozmawiasz z nią o tym osobiście? Z całą pewnością potrzebujesz dowodów, aby ktokolwiek stąd ci uwierzył, że cała ta inwazja nie jest z jej inicjatywy. Póki co jakoś trudno znaleźć inny powód, dla którego przybyli akurat tutaj, mimo że są całe miliony niezamieszkanych, łatwych do przejęcia planet.
- Sądzisz, że to takie proste? Próbowałem ją odnaleźć, ale wtedy wybuchła ta bomba...
- Nie trafiłeś na nią, czyli nie musisz nawet walczyć przeciwko niej, tylko jakimś bezimiennym jaszczurom z jej rasy. W czym więc problem?
- Atakując jej ludzi, mogę stracić jej zaufanie!... N-Nie wiem, co robić!
- Och, ale jak jej ludzie atakują twoich, to ona już o utratę twojego zaufania się martwić nie musi, bo dalej ślepo w nią wierzysz. Zachowujesz się jak idiota. Z kim ty w końcu chcesz trzymać, ze swoją rodziną, która próbuje ocalić waszą planetę, czy jaszczurami próbującymi ją wymordować? Zagłada świata nie będzie grzecznie czekać, aż ty się namyślisz, po której stronie barykady stoisz!
Debatę przerwał niepewny głos Donatella, potrzebującego ich pomocy przy montażu pułapek. Dwójka stawiała początkowo opór, jednak jeśli chcieli wciąż pozostać w jednym kawałku, musieli odłożyć tę dyskusje na potem.
Montaż nie potrwał długo. Kiedy już mieli wrócić do środka i wreszcie odetchnąć, w kanałach rozległ się potężny huk. Cała grupa wstrzymała oddech, przewidując najgorsze. Odczekali chwilę, a następnie postanowili zbadać źródło hałasu. Wprawdzie z ich trójki tylko Donnie był na tyle sprawny, aby móc walczyć w razie czego, jednak w tamtym momencie nie mieli czasu nad tym myśleć – zwłaszcza, jeśli ich przewidywania były prawdziwe...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro