17
Lexi...
Sukinsyńki Sebastiano! Nie dość, że rujnuje mi życie, to jeszcze prześladuje. Nawet wyjście do klubu to pewność, że zjawi się tam ze swoją wierną świtą. Nie rozumiem, dlaczego był taki wściekły? Sam szwenda się, pieprząc swoje dziwki, a ja nie mogę nawet zatańczyć z mężczyzną? To moje cholerne urodziny, na Boga!
- Alexia?
- Nie rozmawiam z tobą, Sant – warknęłam przepychając się przez tłum ludzi w stronę wyjścia. Miałam tylko nadzieję, że Holly zagarnie Eilidh. Miałam dość dram jak na jeden dzień. – Pilnuj, żeby się do mnie nie zbliżał, bo przysięgam, po tym co odwinął mam ochotę władować mu cały magazynek i to prosto w dupę!
- Chodź, porozmawiamy – rzucił.
Zanim miałam okazję powiedzieć mu, że jemu też grozi to samo co jego kumplowi, złapał mnie za łokieć ciągnąc w stronę korytarza pod schodami prowadzącymi na piętro. Chyba mu zaraz przywalę, pomyślałam starając się nadążyć za Santino. Już nie magazynek, ale obcas moich butów, słowo!
- Jak tylko mnie puścisz, poczujesz obcas moich butów w bardzo czułym miejscu – warknęłam.
Zerknął tylko na mnie, z tym swoim łajdackim uśmiechem i zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując się nieco dłużej na moich stopach. Ja pieprzę! Ten idiota się zaśmiał!
Zatrzymaliśmy się przy jakichś drzwiach i oczywiście, czarodziej ekranu wyjął z kieszeni kartę, którą je otworzył.
- Nawet nie chcę wiedzieć co sobie pomyślałeś, ale powiem ci, że jesteś chory – syknęłam wyrywając ramię i wmaszerowałam do środka.
Znajdowałam się w obszernym biurze. Na ścianie naprzeciwko dużego biurka wisiał wielki ekran, podejrzewam, że w razie czego widać na nim cały klub. Granatowa narożna kanapa stała po lewej stronie, zajmując prawie połowę wolnej przestrzeni. Ucieczka nie miała sensu. Byli na swoim terenie, a na górze zostawiłam szalejącego z wściekłości Szatana. Mam nadzieję, że nie zacznie machać tą swoją pukaweczką. W co ja się władowałam, na Boga?!
- Przeszło ci?
Zatrzymałam się gdzieś pośrodku pokoju. Chyba chodziłam pod ściany do ściany, wyzywając Riinę, bo Santino miał na twarzy taki zaciesz, że gdyby mnie ręka nie bolała, przyłożyłabym mu w zęby. Przynajmniej mieliby o czym z Riiną gadać, opatrując sobie rany. Taaaa... Już to widzę. Już szybciej te ich dziwki zajęłyby się tym i czymś innym.
- Kiedyś cię lubiłam – powiedziałam opierając się plecami o ścianę. Byle dalej od pokusy, szkoda moich butów. – Już mi przeszło.
- Oj, daj spokój, zadzioro – parsknął śmiechem.
Zdania nie zmieniłam. Santino Brassi jest cholernie przystojny. Dosłownie ścina z nóg. Jakim cudem razem z tym swoim szatańskim kumplem wciąż pozostają kawalerami, nie mam pojęcia. Przy ich rozrywkowym trybie życia, już dawno powinni zaliczyć kontrolowaną wpadkę. O cholera! A może jednak?
- Masz dzieci?
- Co? – w niebieskich oczach pojawił się wyraz paniki. Wyglądał tak zabawnie, że zaczęłam się śmiać. – To nie było zabawne, Alexia.
- Było, szkoda, że nie widziałeś swojej twarzy.
- Dobra, możemy się pośmiać innym razem. Jak znam Riinę, wpadnie tutaj za kilka minut. Całkiem mu odjebało na twoim punkcie, laleczko. Powinnaś się cieszyć, że powstrzymał się tam na sali i nie zaczął strzelać.
- Czy ty się słyszysz, Sant? – zaśmiałam się z ironią. – Twój kumpel jest szurnięty i to zdrowo. Zamknął mnie w mieszkaniu, potraktował jak dziwkę, a potem przez tydzień pił, ćpał i pieprzył kolejne dziwki. Razem z tobą, jakbyś nie pamiętał. Widok twojego nagiego tyłka będzie mnie prześladował do końca życia. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z Riiną, ani z tym całym bagnem. Wasz świat nie jest moim światem i nie zgadzam się, żeby jakiś pieprznięty boss, mafia, i ta cała Cosa Nostra, wy wszyscy, żebyście wpieprzali się w moje życie.
- Alexia, posłuchaj – zaczął zbliżając się do mnie. – Prawdopodobnie Sebastiano mi przypierdoli za wtrącanie się w wasze sprawy, ale tak zawróciłaś mu w głowie, że miota się jak szalony i nic dobrego z tego nie wynika.
- Nie chcę tego słuchać, Santino – potrząsnęłam głową.
- A ja nie pozwolę na to, żeby zapił się na śmierć, gdy go zostawisz – warknął, a w niebieskich oczach pojawił się lód, który mnie przeraził. – Te zdjęcia były pułapką. Ktoś tak je zrobił, żeby wyglądało na to, że Sebastiano się pieprzy. Przyjrzyj się im uważnie. Sebastiano jest na góra trzech zdjęciach i nie robi nic, o co go oskarżasz. Nie kłamię, Alexia. Nie miałoby to sensu, skoro możesz powiększyć zdjęcia i zobaczysz, że mówię prawdę.
- Po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu? – zapytałam nie wierząc w ani jedno słowo. Wiecie, swój swojego kryje, rączka rączkę myje, czy coś w tym stylu. Gdybym nie była tak wkurzona, pewnie udałoby mi się zrymować coś o fiutach. – Przypominam, że to nie pierwszy taki wyskok. Może pamiętasz, co się stało w jego domu? Jego śliczny sportowy bolid? Sytuacja wtedy była prawie taka sama. Też przeleciał mnie, a potem inne, wcale się z tym nie kryjąc, podczas, gdy na jego rozkaz wasz szarlatan podawał mi jakieś gówno. Nie jestem jedną z wielu, Santino. Nie potrzebuję mężczyzny, który będzie mnie tak traktował. Jak widziałeś tam na górze... Mam w czym wybierać – przypomniałam z wrednym uśmiechem.
- Nie radzę, Alexia – ostrzegł mnie. – Nie masz pojęcia, do czego jest zdolny Sebastiano. Zrobi wszystko, żeby cię odzyskać. Wszystko. Pozwól mu wyjaśnić sprawę z tą imprezą, bo zdjęcia to nie jedyny problem. Dużo się dzieje i ktoś zaczyna wpieprzać się nie tam, gdzie powinien. Sebastiano chce cię chronić, Alexia.
Nie dane mi było odpowiedzieć, gdy drzwi do biura prawie wyleciały z zawiasów, a do środka wparował dyszący wściekłością Szatan. Płonące zielone oczy skupiły się na mnie mierząc tak jak wcześniej zrobił to Santino. Tyle, że tak jak wtedy nie poczułam nic poza wściekłością, tak teraz czułam stanowczo za dużo.
Jak miałam się uwolnić od tego mężczyzny, skoro sama jego obecność wystarczała, żebym traciła oddech i wszystkie zmysły? Skrzywdził mnie. Nie fizycznie, a emocjonalnie i nie potrafię przejść nad tym dom porządku dziennego i tak szybko zapomnieć. Jestem pewna, że za każdym razem, gdy będę miała to zajebiste szczęście zobaczyć którąś z tych jego pieprzonych modelek, w mojej pamięci ożyją obrazy tego, co z nimi robił.
Nie chcę tak żyć...
- Co ty odpierdalasz, Sant? – warknął wchodząc do środka. Za nim, na korytarzu zauważyłam zaniepokojonego Ignacio. – Po chuj się wtrącasz?
- To ja panów już zostawię – rzuciłam kierując się do wyjścia. – Pogadajcie, zapalcie, wypieprzcie wspólnie jakąś dziwkę. Mnie nic do tego.
- Ja pierdolę, kobieto – warknął Sebastiano chwytając mnie za ramię i przyciągając do twardego ciała. – Dlaczego jesteś tak kurewsko uparta, Alexia? – wymruczał w moje usta.
O nie! Odchyliłam się do tyłu, wykręcając głowę w bok. Nie tym razem, pomyślałam z uczuciem paniki, gdy ciepłe palce objęły mój kark przysuwając bliżej tych grzesznych ust. Błąd, cholera! To co właśnie poczułam na brzuchu, to zguba każdej normalnej dziewczyny. Sebastiano przylgnął do mnie swoimi biodrami i zaczął ocierać się o mój brzuch. Pieprzone szatańskie sztuczki, pomyślałam, zaciskając szczękę, żeby nie słyszał budzącego się we mnie jęku.
- Przestań się szarpać – wyszeptał. – Proszę cię, skarbie... Pozwól mi cię chociaż przytulić...
- Myślę, że powinieneś odpuścić, Riina.
Poczułam jak ramię, którym mnie obejmował w tali zesztywniało, zamieniając się w stalowe okowy. Udało mi się wyswobodzić i spojrzałam z narastającą paniką na stojącego w progu pokoju Graysona. Jak na sytuację, w której właśnie powiedział coś takiego cholernemu bossowi Cosa Nostry, zachowywał się nad wyraz swobodnie. Stał spokojnie z dłońmi schowanymi w kieszeniach eleganckich spodni. Biel koszuli podkreślała dość ciemny odcień skóry i ten przeszywając wzrok prawie czarnych tęczówek.
- Nie wpierdalaj się, Miller – warknął chowając mnie za swoimi plecami. – Nie masz do niej prawa.
- Być może – stwierdził spokojnie. - A jednak grzecznie cię proszę, żebyś puścił dziewczynę.
Za każdym razem, gdy chciałam wychylić się zza szerokich pleców Sebastiano, ten jakimś sposobem przewidywał to i automatycznie się przesuwał. Stojąc tak blisko wściekłego mężczyzny słyszałam jego gardłowe warknięcia. Jezu Chryste! Za chwilę dojdzie do jakiejś mafijnej strzelanki. Sebastiano ma po swojej stronie ochronę i tego idiotę, Santa, który teraz stał niedaleko i z założonymi na piersi ramionami wbijał wściekły wzrok w Graysona. Przesunęłam się nieco, tak aby widzieć co się przede mną dzieje.
- Pozwól Alexi wrócić do domu. Myślę, Mała Iskierko, że jak na dzisiaj twoja impreza się skończyła.
- Zdecydowanie – odskoczyłam w bok, gdy Sebastiano chciał mnie złapać za rękę. – Pozwól mi wyjść. Nie ma potrzeby wszczynać żadnych awantur.
- Pod warunkiem, że zgodzisz się na spotkanie – warknął po chwili milczenia.
- W porządku, ale nie dziś i nie jutro.
- Ty wyznacz dzień. Dostosuję się.
- Pomyślę kiedy i dam ci znać – dopowiedziałam niechętnie.
Nie skłamałam. Nie będę zachowywała się jak obrażona dziewczynka, chowając się po kątach. Muszę wytrzymać do czasu powrotu Danielo. Sebastiano nic nie jestem winna, ale jego ojcu owszem. Myślę, że jak wszystko albo prawie wszystko mu wytłumaczę, będę mogła zacząć szukać kolejnej asystentki dla jego syna. Czy wytrzyma dłużej niż pozostałe, to już nie będzie mój problem. Miałam zamiar zwolnić się zaraz po tym, jak przygotuję ją i wdrożę w jej obowiązki.
- Ignacio was odwiezie. Nie chcę słyszeć sprzeciwu, Alexia. Jedźcie, a ty, Miller zostań.
Zdenerwowana spojrzałam na Graysona. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Sebastiano jest wkurzony, a to nikomu dobrze nie wróży. Ten jego cholerny terytorializm, którego nie rozumiem doprowadza mnie do szaleństwa. Warczy jak pies za każdym razem, gdy jakiś mężczyzna się do mnie zbliży. To wkurzające, już mniej irytująca byłaby chyba obroża. Po zastanowieniu doszłam jednak do wniosku, że jedno i drugie jest równie wkurzające, na czele z moim szurniętym szefem.
Grayson uśmiechnął się do mnie, gdy wyminąwszy Sebastiano zbliżyłam się do niego.
- Nie martw się. Dam sobie radę.
Nie byłabym taka pewna, ale skoro on tak mówi... Zdecydowanie zna Sebastiano i mam nadzieję, że wie na, co go stać. Rozważam przeprowadzkę. Gdzieś cholernie daleko, gdzie nie sięgają macki Riiny i jego pieprzonej organizacji. Ignorując nieprzyjemny dreszcz sunący wzdłuż moich pleców podeszłam do Graysona i stając na palcach pocałowałam w gładki policzek. Wciąż pachniał tak grzesznie dobrze... Może jestem głupia, ale mimo wielu wątpliwości, ufam mu.
- D'Angelo!
Warknięcie Sebastiano zachwiało moją ledwo odzyskaną odwagą. Pokręciłam tylko głową i już nie patrząc do tyłu wyszłam na korytarz. Stukot moich obcasów brzmiał, jakbym strzelała. Jeden za drugim, a każdy z pocisków odbijał się rykoszetem od ścian.
- Czy jest w tym cholernym mieście jakieś miejsce, gdzie mnie ten facet nie znajdzie? – jęknęłam, zapominając o idącym za mną ochroniarzu.
- Nie ma. Boss znajdzie cię wszędzie, więc ucieczka na nic się nie zda – odpowiedział Ignacio, choć nie kierowałam swojego pytania do niego.
- Ty też się lepiej do mnie nie odzywaj – rzuciłam do tyłu przyśpieszając kroku. – Razem z tym swoim szatańskim bossem.
- Jezu! Teraz jeszcze dostanie mi się za niego. Chyba za mało mi płacą, żebym wysłuchiwał narzekań kobiety.
- Ciebie też kiedyś lubiłam, ale już mi przeszło – odpowiedziałam. – Radzę ci zamilknąć, bo przysięgam, odnajdę twoją żonę i powiem jej co wyprawiacie.
- Nie zrobiłabyś tego – zaśmiał się otwierając drzwi na końcu korytarza, którymi wyszliśmy za zewnątrz.
- Nigdy nie lekceważ kobiety, Ignacio – powiedziałam z powagą, podchodząc do czekającego na mnie SUV-a. Nigdzie nie widziałam Guido i tego drugiego, ale mam nadzieję, że odwiozą dziewczyny. – Ja już nie mam nic do stracenia. Nie ruszę się bez moich przyjaciółek.
Stanęłam przed samochodem, opierając się o karoserię. Spokojnie skrzyżowałam nogi w kostkach i przez chwilę w świetle lampy umieszczonej nad wyjściem, podziwiałam moje złote rzymianki. Niewygodne jak cholera, ale swoją robotę robią, pomyślałam przypominając sobie wzrok Sebastiano, który nie mógł się odkleić od moich nóg.
- Jezu Chryste... - mruknął. – Ten twój Guido zagarnął je i zawiózł do domu.
- A jak ci nie wierzę, to co?
- Nie kłamię – warknął wyprowadzony z równowagi. To chyba pierwszy raz, gdy stracił przy mnie swoją cierpliwość. – Wsiądź, proszę. Na zewnątrz naprawdę nie jest bezpiecznie.
Mogłabym się wykłócać, ale po co? Jeszcze Ignacio wezwałby swojego szefuńcia i cała awantura przeniosłaby się na zewnątrz. Nie wygram z nimi, a przynajmniej nie tutaj. Z gracją zajęłam miejsce wewnątrz samochodu i przez całą drogę do mieszkania Holly nie odezwałam się ani słowem. Nawet nie byłam zdziwiona tym, że znają jej adres. Pokręciłam głową wysiadając przed dwupiętrowym budynkiem, w którym mieszkała. Przed wejściem stał identyczny jak ten, którym właśnie przyjechałam, czarny samochód, czyli Ignacio nie kłamał i dziewczyny wróciły bezpiecznie.
- Alexia, nie rób niczego głupiego – odezwał się, gdy tylko wysiadłam. Zatrzymałam się, zaciskając palce lewej dłoni. Jak oni mnie dzisiaj wkurzają! Cały ich męski ród. To jakaś plaga? – Boss i bez tego ma ręce pełne roboty.
- Wiesz co? – odwróciłam się na pięcie wbijając wściekły wzrok w Ignacio. – To twój boss. Możesz mu przekazać ode mnie, że bardzo mu dziękuję za zajebiste urodziny. Jak zwykle wszystko zjebał, jak to on potrafi. A teraz wracajcie do swojego bossa i zostawcie mnie wszyscy w jebanym, świętym spokoju!
Tak szybko jak pozwoliły mi na to wysokie szpilki, oddaliłam się od zaskoczonego moimi słowami Ignacio. Już naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Nigdy nie byłam aż tak agresywna. Jezu! Czy wy wiecie, co ja zrobiłam?! Dopiero teraz zaczęło to do mnie docierać z pełną jasnością. Ja przecież przy świadkach dałam w pysk pieprzonemu szefowi wszystkich szefów Cosa Nostry! Czy można popełnić większą głupotę? A jak będzie chciał mnie zabić za to? Albo sprać? Ten facet jest zdolny do wszystkiego. Raz gorący jak cholerny wulkan, że nic tylko jęczeć z narastającego podniecenia, a za sekundę zimny jak arktyczny lód.
- Nareszcie jesteś!
Stanęłam zdziwiona widokiem dziewczyn czekających na mnie w progu mieszkania. Zaraz za nimi wyłoniła się sylwetka Guido. Zmrużyłam oczy bo to, co się stało, to też po części jego wina. Nie musiał od razu rzucać mnie na żer Sebastiano w jego klubie. Przecież wiedział, że jak ten furiat dowie się, gdzie jestem wpadnie zrobić rozpierduchę. Może gdybyśmy były w klubie, który nie jest jego własnością nie doszłoby do tego wszystkiego?
Dzisiaj już naprawdę nie miałam siły na kolejne utarczki z mężczyznami. Byłam zmęczona, a ręka tak mnie napieprzała, że zaraz zacznę gryźć ściany.
- Może powiesz nam, co się właściwie wydarzyło i kim, do licha, są ci nieziemscy faceci? – zapytała Holly, gdy tylko zamknęła drzwi za Guido. – Jak żyję nie widziałam takich seksownych tyłeczków.
- Przyznaję rację przedmówczyni – rzuciła Eilidh rozsiadając się na kanapie z butelką wina. Pociągnęła zdrowy łyk i podała Holly. – Podoba mi się ten ciemnowłosy – rozmarzyła się.
- Kobieto, do licha! – Holly trąciła ją łokciem, śmiejąc się z jej pijackiego bełkotu. - Tam byli sami ciemnowłosi, przypomnę. Daj bardziej precyzyjny opis, bo jak się okaże, że ostrzysz pazurki na mojego, to z miejsca uprzedzam, bez walki go nie oddam. Od razu mówię, że ten super mega gorący facet, któremu Lexi przypieprzyła jest zajęty. O niego nie ma sensu się bić bo najwyraźniej czuje wielką miętę do naszej wyposzczonej koleżanki – poruszyła zabawnie brwiami.
- Nie, nie... Ja sobie zaklepuję tego młodego, który stał z tym seksownym Indianinem. Obydwaj, aż ślina leci, ale ten miał w oczach coś takiego, że nadal mam dreszcze.
- Masz szczęście bo ja zaklepuję sobie tego drugiego.
Patrzyłam zupełnie oniemiała jak przybijają sobie żółwika, dokładnie jak na zakończenie transakcji. Dwie małe pijaczki! Z kim ja się zadaję? Ignorując ich słowne przepychanki poczłapałam do kuchni, z zamrażalnika wyjęłam garść lodu i zawijając w ściereczkę zakręciłam materiał dookoła nadgarstka. Nie jest złamany, bo mogę ruszać palcami, ale boli jak cholera.
- Czy wy w ogóle z nimi rozmawiałyście? – zapytałam wróciwszy do salonu i uwalniając butelkę wina z niewoli Holly, rozsiadłam się na fotelu kładąc stopy na jej bajeranckim stoliku do kawy.
- Mam zasadę. Najpierw seks, a potem rozmowy o ślubie – rzuciła Holly. – A teraz powiedz nam, jak się nazywają, bo nie dostaniesz zaproszenia na ślub i nie zostaniesz matką chrzestną moich cudownych dzieci.
Wariatki, słowo, ale dzięki ich wygłupom przestałam tak myśleć o Sebastiano. Nie całkiem, ale już nie roztrząsałam tak całego zdarzenia, szukając w myślach jakiegoś przyzwoitego miejsca wiecznego spoczynku z ładnym widoczkiem.
- Moje drogie, wyrwie was z kapci – stwierdziłam włączając się do ich wygłupów. – Muszę stwierdzić donna Holly, że trafił ci się prawdziwy gentelman i do tego profesor.
- Pieprzysz! – wyszeptała otwierając szeroko swoje niebieskie oczy.
- Nawet nie mam zamiaru. Profesor Grayson Miller. Ordynator oddziału onkologii. Ma bardzo delikatne palce i takie ciepłe dłonie – rozmarzyłam się chcąc wkurzyć zakochaną Holly. Ta dziewczyna, zresztą tak jak i Eilidh, zakochuje się średnio raz w miesiącu. Taki typ wiecznie poszukującej prawdziwej miłości dziewczyny, która po zaledwie kilku dniach stwierdza, że woli bohaterów książkowych niż tych żywych facetów. – Tobie Eilidh trafił się architekt. Z Nowego Yorku, Ruda. Nazywa się Roth Jackson i jest współwłaścicielem firmy architektonicznej i budowlanej.
- Poczekaj, kobieto – wysapała Holly pochylając się nad stolikiem i przejmując butelkę. – Eli, przynieś więcej procentów, a ty masz mi zaraz powiedzieć, w jakiej sytuacji miałaś możliwość zaznać tej delikatności palców mojego profesorka.
- Nie wiem, czy jesteście na to przygotowane – zaczęłam, gdy tylko Eilidh pojawiła się z winem. – Wiecie, kim był ten facet, którego walnęłam?
- Nie mam pojęcia, ale jest seksowny.
- To sam Sebastiano Riina.
- Chwila, moment... Chyba Rivas, Lexi.
- Ma dwuczłonowe nazwisko – pochyliłam się chowając twarz w dłoniach. – Zabijcie mnie dziewczyny, ale władowałam się w takie gówno, że gorszego nie ma.
- Lexi? – wyszeptała wyraźnie zdenerwowana Holly. Poczułam na ramieniu jej dłoń i ciepły uścisk. – Nie może być tak źle. Skoro to twój szef, wnioskuję, że łączy was coś więcej niż praca w biurze. Tak nie zachowuje się facet, który traktuje cię, jak asystentkę. Macie romans?
Ja pieprzę! Miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Romans? Kurwa, to nie książka, to cholerna katastrofa! Uniosłam głowę i przez chwilę zbierałam myśli. Muszę w końcu komuś powiedzieć co się dzieje, w przeciwnym wypadku zupełnie oszaleję. To też po części dotyczy ich samych, a nawet o tym nie wiedzą.
- Romans... Jest znacznie gorzej. Wiecie, kim jest Sebastiano? To nowy capo di tutti capi amerykańskiej Cosa Nostry.
Przez chwilę patrzyły na mnie, jakby mnie nie usłyszały. Pierwsza otrząsnęła się Holly. Zamrugała powiekami, a zaraz potem parsknęła śmiechem. Oparłam się i spokojnie obserwowałam, jak obydwie pokładają się ze śmiechu na kanapie, nie mogąc złapać tchu. Też bym chciała tak zareagować, gdy tamtego dnia pod domem Sebastiano usłyszałam te wszystkie rewelacje. Moje cholerne życie byłoby dużo zabawniejsze, gdyby to wszystko okazało się tylko kiepskim żartem albo snem.
- Cholera, Lexi... - wysapała Holly starając się opanować, co szło jej wyjątkowo opornie. – Jak ty coś powiesz, to wyrywa z butów. A już myślałam, że to ja mam bujną wyobraźnię. Przebiłaś mnie, D'Angelo.
- Tak myślisz? – zapytałam wybijając jakiś rytm na oparciu fotela. – Może masz rację. Może przyśniło mi się, że Fran okazała się płatną zabójczynią Cosa Nostry. Z pewnością to nie ona zabiła syna pakhana, bossa rosyjskiej mafii, który wydał wyrok śmierci na Fran i całą jej rodzinę, czyli mnie, i to zapewne nie jego człowiek napadł na mnie w moim apartamentowcu i chciał zgwałcić. Zdecydowanie też nie obudziłam się po dwóch dniach w wyjebanej chacie bossa Cosa Nostry, którym okazał się być mój szef. Zdecydowanie też, nie jemu dałam się przelecieć w tym cholernym klubie, do którego poszłyśmy ostatnio i to nie mnie chcieli zabić w ubiegły piątek, gdy samochód, którym jechałam został ostrzelany... Masz rację, Holly. To tylko sen i mam cholerną nadzieję, że jak się zaraz obudzę, to powiesz mi, że wcale nie przypieprzyłam mu w pysk.
- Ja pierdolę... Ty nie żartujesz... - wyszeptała.
Tamtej nocy już nie położyłyśmy się spać. Do rana musiałam opowiadać o wszystkim co się wydarzyło, a gdy wspomniałam o tym, że były obserwowane przez ludzi Sebastiano, obydwie wpadły w furię. Powiedziałam o tym co wydarzyło się w Nowym Yorku, a wcześniej o mojej spektakularnej ucieczce i ukrywaniu się pod nosem Sebastiano. Przyznałam się do tych wszystkich uczuć, z którymi sobie nie radzę i jak bardzo zawiódł moje zaufanie tymi zdjęciami. Idąc za radą Santino jeszcze raz przyjrzałam się tym cholernym fotkom i faktycznie, na tych kilku, na których był Sebastiano, on nic nie robił. Pozostałe miały sugerować, że to on bierze czynny udział w tych zbiorowych ćwiczeniach, pieprząc dziwki i te dwie suki.
Mimo to, wciąż bolało mnie, że zostawił mnie, a sam bawił się w najlepsze. Wspólnie podjęłyśmy decyzję, że na razie nie powiemy nic Serenie i Grantowi. Dziewczyna prawdopodobnie planuje ślub, więc nie ma co jej dodatkowo stresować, a Grant powinien skupić się na szansie, choć dostał ją z jakichś idiotycznych motywów.
Jeżeli miałam nadzieję na to, że cholerny Riina zostawi mnie w spokoju, to niestety poniosłam porażkę i na tym polu. Chyba Ignacio powiedział mu o moich urodzinach, które tak koncertowo mi spieprzył swoim występem. Pierwszy bukiet kwiatów przywieziono w sobotę o ósmej rano. Biorąc pod uwagę fakt, że zasnęłyśmy dopiero nad ranem, byłam nieziemsko wkurzona na idiotę, który o tak nieludzkiej porze napieprzał dzwonkiem. Widząc za drzwiami jednego z ochroniarzy Sebastiano stojącego z wielkim bukietem kwiatów, najpierw zaniemówiłam, a potem chciałam przypieprzyć mu tymi kwiatami w łeb.
Do popołudnia mieszkanie Holly tonęło w kolorowych badylach, a mnie mało szlag nie trafiał, gdy dzwonek do drzwi napieprzał jak szalony, a po chwili przyjaciółka wchodziła z kolejnym bukietem. Już kilka godzin wcześniej zdecydowanie odmówiłam otwierania drzwi.
- Nawet ty musisz przyznać, że facet się stara – rzuciła Holly ze śmiechem, stawiając na podłodze wielki bukiet białoróżowych piwonii. – Nie idzie w wyświechtane gesty. Nie ma ani jednego bukietu róż, a te piwonie są po prostu cudowne.
Ich wyjątkowy zapach od razu poprawił mi humor, ale nie miałam zamiaru dać po sobie poznać, że akurat ten bukiet sprawił mi najwięcej przyjemności. Wzruszyłam ramionami nie mając ochoty komentować słów Holly. Eilidh od kilku już godzin siedziała jak zaczarowana, wpatrując się w ten cały kolorowy bałagan.
W niedzielę miałam już serdecznie dość Sebastiano. W mieszkaniu nie można było zrobić kroku, aby nie wpaść na jakiś kolorowy wiecheć. Od rana, zamiast kwiatów, jego ludzie przywozili nam wielkie kosze ze słodyczami. Ten facet nie ma pojęcia co oznacza słowo umiar. Powinnam zrobić zdjęcia, jak jego ludzie biegają z tym całym majdanem i zrobić im odpowiednią antyreklamę. Cholera, to mafia, czy firma kurierska?
- Wiecie co? - w niedzielne popołudnie postanowiłam w końcu coś zrobić, w przeciwnym wypadku oszaleję, a w poniedziałek dokonam rytualnego mordu. Ze szczególnym okrucieństwem, dodam. – Ja wracam do siebie. Jeszcze godzina i wyskoczę przez okno.
- Jak nie ma Granta, to jadę z tobą – rzuciła Eilidh.
- Co ty masz do niego? - zaczęła dopytywać Holly. – Kiedy nie wspominamy o tym głupku, to zaraz się jeżysz. Ostatnio jak po nas przyjechał, to mało brakowało, a wydrapałabyś mu oczy.
- Dokładnie tym jest Grant Rogers. Głupek.
- Ja cię sunę! Przeleciał cię?! – Holly spojrzała na wkurzoną dziewczynę.
- Co? – spojrzałam najpierw na Holly, która zadała to idiotyczne pytanie, a następnie na Eilidh. Na widok jej miny opadły mi ramiona. – Ja pieprzę! Naprawdę, Eilidh?
- No co? – stanęła w pozycji bojowej, gotowa odeprzeć nasz atak. – Stało się.
- Ale Grant? Powiedz jeszcze, że ja w tym czasie byłam w swojej sypialni, to jak wróci odetnę mu fiuta!
- A mogę skłamać? – zapytała ze uśmiecham. – Spokojnie, to nie było u was, ale jak mimo to będziesz chciała odciąć mu co nieco, to chętnie popatrzę.
- Aaaaa! – zamachałam rękami starając się odgonić niechcianą wizję. - Nie musiałaś tego mówić! Teraz będę miała przed oczami jego fujarę.
Postanowiłyśmy wspólnie przenieść się do mojego apartamentu. Eilidh na jedną noc, ponieważ we wtorek wyjeżdżała służbowo, ale Holly stwierdziła, że nie zostawi mnie zupełnie samej. Zadzwoniłam do Guido, mając w głębokim poważaniu czatujących pod mieszkaniem Holly ludzi Sebastiano. Dobrze, że Holly ma podobną figurę bo oszczędziło nam to wycieczki na drugi koniec miasta, żeby Eilidh mogła zabrać jakieś ubrania na jutro. Zostawiłam za sobą ten cały pachnący i słodki bałagan, ale gdy dziewczyny były zajęte pakowaniem, nie potrafiłam się powstrzymać i wyjęłam jedną piwonię z bukietu, chowając ją do torebki. Ładnie pachnie, to dlatego. Na pewno nie dlatego, że to od Sebastiano i gwarantuję, że zaraz po tym jak dotrzemy do mojego mieszkania, wyrzucę kwiat do śmieci.
Guido nie był zadowolony, że chcę wrócić do siebie, ale dał się skusić. Tak w zasadzie to nie miał wyjścia, gdy przypomniałam mu, że istnieją również taksówki. Zaczynam naprawdę być wredna dla facetów, ale co mam zrobić? Wolę być wredna i podsycać w sobie swoją złość, a nie łkać w poduszkę z nieodwzajemnionej miłości. Zanim do tego dojdzie, mam zamiar wyleczyć się z tej rzeczy na M.
Podjeżdżając pod apartamentowiec czułam, jak moje serce zaczyna szamotać się w piersi. Niewiele pamiętałam z tamtego zdarzenia, ale sam fakt, że ktoś napadł na mnie budził we mnie lek.
- Spokojnie, Alexia – odezwał się Guido czekając, aż wysiądziemy z samochodu. – Budynek jest naprawdę bezpieczny. Nic już ci nie grozi. Wjedźcie na górę.
Kiwnęłam jedynie głową i idąc za dziewczynami weszłam do budynku. Zatrzymałam się gwałtownie i mrugając powiekami rozglądałam się z niedowierzaniem po holu. Z lewej strony od wejścia znajdowała się mała recepcja, której nie było tutaj wcześniej. Za wysokim kontuarem stało dwóch mężczyzn, których nigdy w życiu nie wzięłabym za pracowników recepcji.
Gdy tylko mnie zobaczyli stanęli, jak rażeni piorunem. Jeden z nich wyrwał w naszą stronę, a drugi chwycił za telefon. Kapusie i konfidenci, ot co! Już ich nie lubię.
- Panienka D'Angelo – wysapał zatrzymując się i wyciągając rękę przejął od dziewczyn ich niewielkie torby. – Przepraszam, ale nikt nas nie uprzedził.
- Chyba nie muszę się anonsować chcąc dostać się do własnego mieszkania? – rzuciłam z przekąsem ruszając w stronę windy. Nigdy więcej schodów, choćbym miała czekać, aż naprawią windę. – Przekaż swojemu koledze, że donosicielstwo jest grzechem. Od razu uprzedzam, że zjawi się kurier z delikatesów i to jedyna sytuacja, w której przewiduję zobaczyć was lub waszych ziomków. Każdego kolejnego po prostu zastrzelę – poklepałam dłonią moją wypchaną torebkę.
- Oczywiście – zapewnił wchodząc z nami do windy.
Miał taką minę, jakby jeszcze nie łączył wątków. Zapewne minie trochę czasu, zanim otrząśnie się z szoku. Wysiadł z nami i podprowadził pod drzwi apartamentu. No ja cię sunę, jaka mi się trafiła kompleksowa obsługa. Ciekawe, czy masaż stóp też robią?
- Mieszkanie sprawdziliśmy godzinę temu – wyjaśnił otwierając drzwi, po czym wręczył mi kartę. To kolejna nowość, ponieważ wcześniej w drzwiach był normalny zamek na klucz. – Na korytarzu i na schodach są kamery. Budynek ma teraz całodobową ochronę, która jest na miejscu. Jeżeli coś niepokojącego pani zauważy, proszę się z nami skontaktować. Każda osoba chcąca dostać się do apartamentu, będzie musiała okazać dokumenty, a jej tożsamość musi zostać przez panią potwierdzona. Gdyby miała pani jakieś pytania, to proszę się z nami skontaktować – wskazał wiszący na ścianie bezprzewodowy telefon. – Przyjdę na górę, gdy przyjedzie kurier z delikatesów. Życzę miłej niedzieli.
Stałam jak słup w holu mojego apartamentu, patrząc jak ochroniarz znika za drzwiami. Co się, do cholery, tutaj wydarzyło?
- No nie ma co... - ciszę przerwała Holly. – Zaczynam lubić tę całą mafię i jej przystojnego bossa. Jak mi nie wyjdzie z profesorkiem, mogę wziąć się za twojego gorącego szefa.
- Zaręczam ci, że po godzinie chciałabyś go ukatrupić – mruknęłam odwracając się i kolejny raz stanęłam jak wmurowana. – Ja pieprzę! Odnowił cały apartament!
Pojawiły się zupełnie nowe meble. W kuchni nowa wyspa z marmurowym kontuarem i lśniącym blatem, nowe szafli i wszystkie urządzenia. W salonie na ścianie wisiał wielgachny telewizor, a przed nim narożna kanapa, która aż wołała, żeby się na nią rzucić.
Minęłam dziewczyny i weszłam do swojej sypialni. Wstrzymałam oddech na widok dużego łóżka wspartego na dwóch kolumnach. Zniknęła szafa, a w jej miejscu pojawiła się przepiękna toaletka z lustrem. Przeszłam w głąb pokoju, gdzie za ścianą odkryłam garderobę zapełnioną zupełnie nowymi ubraniami. Widząc to wszystko, oparłam głowę o ścianę modląc się o cierpliwość.
Zamówiłyśmy dostawę jedzenia i oczywiście wina, w końcu jakoś trzeba przetrwać kolejny wieczór. Nawet obecność rozgadanych przyjaciółek nie pomogła. Przez cały czas moje myśli uciekały do Sebastiano. Jak zapomnieć? Chyba się nie da, prawda? Mam w sobie zbyt dużo dumy i szacunku do samej siebie, żeby zgodzić się być zabawką w rękach tego mężczyzny. Ma ich wystarczającą ilość. Te wszystkie Melindy, Natalie... Ja nie nadaję się do takiego życia i mężczyzny, który mnie nie szanuje.
Zwijając się w kłębek na nowym łóżku zacisnęłam powieki nie pozwalając tym głupim łzom popłynąć z oczu. Nie chcę kochać kogoś, kto mnie rani tak, jak Sebastiano Riina...
***
Sebastiano...
Byłem nieziemsko wkurwiony i to od tego pieprzonego piątku. Jest dopiero środa rano, a mnie już, kurwa, nosi jak cholera. Wszystko się pierdoli i to konkretnie.
Rozmowa z tym cholernym Graysonem nie przyniosła niczego dobrego. Gdyby nie Sant, zajebałbym mu i to porządnie. Wpierdala się tam, gdzie nie powinien. Postawiłem sprawę jasno. Alexia D'Angelo jest moja. Żaden skurwiel nie ma nawet prawa jej dotknąć, w przeciwnym razie, upierdolę mu łapska. Dotyczyło to zarówno Millera jak i tego architekta.
Za każdym razem, gdy zamykałem oczy widziałem, jak ten skurwiel trzymał swoje brudne łapy na jej biodrach. Jestem zazdrosny... Kurwa, nie dość, że mi odjebało na punkcie tej kobiety, to jeszcze nie jestem w stanie zapanować nad własnymi emocjami. Dodatkowo fakt, że od tamtego piątku Alexia milczy, nie poprawia mojego podłego nastroju.
Jedyny plus w całym tym burdelu był taki, że wkurwiony zacząłem robić czystkę w interesach. Moi ludzie chyba się zorientowali, że za chuja brak mi cierpliwości, bo latają jak pojebani. Wieści z Nowego Yorku dotyczące Cesare i jego powiązań z pakhanem są całkiem interesujące.
Zaczynając od początku... Jebaniec wszedł najpierw w układy z don Vito i jego przydupasami. Na gwałt chcieli ponownie inwestować w dziecięcą prostytucję. Rynek w Europie jest jak gąbka i wciąż potrzebują nowy towar. Dokładnie tym są dla tych skurwieli dzieciaki. Towarem, który sprzedają i kupują. Towarem, który mogą sobie przetestować we własnych burdelach i używać do woli.
Teraz Olivio Cesare, ryzykując wszystko co ma, życie własnej rodziny i swój honor, trzepie interesy ze starym Mironovem. Dostarcza mu informacje o tym, co się dzieje w organizacji. Jednym słowem, sprzedaje własną rodzinę największemu wrogowi. Za co? Za udział w zyskach w handlu organami. Tego skurwielowi nie podaruję.
Mógłbym sam wydać wyrok i rozjebać obydwu. Jednak jeszcze wstrzymuję się do powrotu ojca. Nie potrzebuję jego zgody i przyklepania wyroków. Ojcem był chujowym, ale był zajebistym donem. Mogę go nienawidzić za to co zrobił matce, ale w tym jednym się sprawił. Przygotował mnie do tej roli najlepiej jak potrafił. Nauczył mnie od podszewki tego, jak być niezwyciężonym.
Tylko dlatego przedstawię mu sytuację i kroki, jakie podejmę wobec zdrajców.
Na szczęście Sant ogarnia sprawę z Sycylijczykami. Jeszcze nie wiem, jakie decyzje podejmę względem don Vito, ale poza tym, że skurwiel działa za moimi plecami, to jest jeszcze ta cholerna sprawa ze śmiercią Gottiego i żądaniami jego pojebanej rodzinki.
Tak jak w ciągu dnia starałem się zająć czymś myśli, żeby nie jechać do tej cholernie upartej kobiety, tak wieczorem mi odpierdalało. Wiem, czym skończyłaby się taka wizyta. Czasami zastanawiam się, kto w tym układzie jest pieprzonym capo. Ja, czy ona? Nie mam zamiaru czekać w nieskończoność. Wiem, że wróciła do swojego mieszkania. Wiem, że nigdzie nie wychodzi, pracuje z domu, ale nie wygląda na to, żeby miała zamiar spotkać się ze mną. Powoli tracę do niej cierpliwość i tego cholernie się boję...
Na lunch z Santino umówiłem się z w jednej z naszych ulubionych restauracji. Lokal nie był naszą własnością, ale dzięki uprzejmości właściciela, często załatwialiśmy tutaj nasze sprawy. Dołączył do nas MacKenna, którego nie widziałem od ostatniego piątku. Wpadł do lokalu i od wejścia skupił na sobie wzrok wszystkich kobiet.
- Ile on ma lat? – zapytał Sant.
- Nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Chyba coś pod pięćdziesiątkę.
- Ja pierdolę. Wygląda jak pieprzony model.
- I dokładnie o tym wie – parsknąłem śmiechem, widząc jak Irlandczyk zaczyna czarować kierowniczkę sali. – Założysz się, że przeleci ją jeszcze przed deserem?
- Wcale bym się nie zdziwił – mruknął. – Veronika jest gorącą laseczką. Ja nie doczekałem do głównego dania.
- Kiedy? – spojrzałem na niego.
- Jakieś kilka miesięcy temu. Ty, Riina, a gdzie się podział MacKenna? – zaskoczony zaczął rozglądać się po sali w poszukiwaniu Irlandczyka. – Sukinsyn... Poszedł się pieprzyć, bo jej też nie ma.
Pokręciłem głową... Tych dwóch chyba nigdy się nie zmieni, pomyślałem, ale zaraz przyszło mi do głowy, że jeszcze kilka tygodni temu, byłem dokładnie taki sam. Dziwki, szybki i łatwy seks, laski na jedno pieprzenie i co noc inna. Potem pojawiła się Alexia i jedna noc wystarczyła, żeby moje życie rozjebało się w drobny mak. Narobiłem tylu głupot chcąc wybić ją sobie z głowy, że szkoda słów. Co mi to dało? Właśnie to, co mam od pieprzonego piątku. Zawieszenie w próżni...
Zdążyliśmy wypić po dwa drinki, gdy wrócił MacKenna, a zaraz po nim pojawiła się trochę pognieciona i porządnie zerżnięta kobieta. Z jej miny i wciąż zamglonych oczy mogę wywnioskować, że nasz Irlandczyk się sprawił. Nie było go zaledwie z dziesięć minut, co jak na niego, to chyba nowy rekord.
- Co tam, chłopaki? – zaśmiał się i biorąc ze stołu whisky swoim zwyczajem wylał trochę na dłonie, a resztę wypił. – Dlaczego jeszcze nie zamówiliście?
- Czekaliśmy na ciebie – odpowiedziałem patrząc na niego znad krawędzi szklanki. – Szybko ci poszło – stwierdziłem wskazując brodą na wpatrzoną w nasz stolik Veronikę.
- Daj spokój, stary... Dziewczyna wie, do czego służą mięśnie Kegla. Jak mnie ścisnęła, to prawie zobaczyłem Galaktykę Andromedy – rzucił ze śmiechem i zacierając ręce złapał za menu. – To co jemy?
- Polecam steki. Robą je wybitnie – kiwnąłem na krążącego po sali kelnera i złożyliśmy zamówienie. – Co się dzieje, Niall?
To właśnie on nalegał na spotkanie. Mogliśmy to zrobić w klubie wieczorem, ale za cholerę nie miałem zdrowia do tego całego gówna. Chyba nawet Sant na razie odpuścił imprezy, skupiony na Sycylijczykach i tym całym burdelu, jaki musi ogarnąć. Telefon od MacKenny wyrwał mnie z apartamentu i dzięki Bogu bo miałem dość siedzenia i wpatrywania się w jebany aparat czekając, aż jedna uparta kobieta w końcu zmięknie i się do mnie odezwie.
- Rozmawiałem z moim człowiekiem – mruknął obserwując znajdujących się w restauracji gości. – Ponoć stary pakhan dostał jebla, bo młody się stawia. Wychodzi na to, że faktycznie mają ze sobą na pieńku.
- Ciekawe o co im poszło? – zainteresował się Sant. – Mafia to więcej niż rodzina. Nie strzelamy focha jak kobiety i nie obrażamy się o byle gówno. Stary musiał naprawdę odjebać coś poważnego, skoro taki żółtodziób jak jego wnuk, rzuca się na niego.
- Możesz mieć rację. Gorszą sprawą jest to, że od tygodnia, albo i więcej, nikt nie widział młodego. Zaszył się gdzieś i nawet stary ze swoimi powiązaniami nie może go namierzyć.
- Wiecie co? – poczekałem, aż kelner postawi nasze dania i dopiero, gdy był wystarczająco daleko, kontynuowałem. – Najlepiej, gdyby nawzajem się wykończyli. Miałbym z głowy starego i jego pieprzoną zemstę, i młodego. Dalej nie wiemy, kim jest i to mnie wkurwia. Nie mamy pojęcia, na co go stać. Równie dobrze może być tak samo pierdolnięty, jak dziadziuś Mironov.
- Albo jeszcze gorszy – stwierdził MacKenna. – Muszę na dniach wracać do siebie. Zobaczę, co udało się ustalić moim ludziom na miejscu. To, że stary siedzi w Stanach nie znaczy, że wziął sobie urlop w biznesie. Ktoś ma nad tym pieczę i mam szczery zamiar ujebać gościa.
- Pogadaj z Gloomem – podrzuciłem. – Możecie połączyć siły z zaprzyjaźnionymi MC w Europie i wspólnie ogarnąć temat – zerknąłem na zegarek na nadgarstku. – Kiedy chcesz lecieć?
- Myślę, że jutro. Zahaczę o San Francisco i sprawdzę jak tam wasze kontenery.
Kończąc w milczeniu lunch zastanawiałem się, jak bardzo wkurwił się pakhan. To musiało naprawdę zaboleć Mironova. W jeden dzień skasowaliśmy mu wszystkie kluby w Los Angeles i przejęliśmy dwie tony kokainy. Na dokładkę zaledwie w niedzielę przywłaszczyliśmy sobie osiem kontenerów z bronią, które sprzedaliśmy jak ciepłe bułeczki. Na dniach mają się pojawić ludzie z Bogoty i zabrać swój towar.
Uniosłem wzrok, gdy do restauracji wszedł Ignacio. Spojrzał na mnie, więc kiwnąłem głową, że może podejść. Skończyliśmy omawiać interesy, czekałem tylko na Santa.
- Boss...
- Mów.
- Kilka minut temu pojawił się Guido i zabrał Alexię spod jej apartamentu.
- Wiesz, gdzie pojechali?
- Nie, ale domyślam się, że do don Danielo. Dostałem informację, że godzinę temu wrócił do Los Angeles i dzwonił do niej.
Poderwałem się z miejsca i zaciskając pięść, spojrzałem z góry na Santa i MacKennę.
- Jadę do starego, jak dokończycie to przyjedź, Sant. Niall, załatw to co masz załatwić i jesteśmy w kontakcie.
Nie czekając na ich reakcję skierowałem się do wyjścia z restauracji. Zaniepokojona moim nagłym wyjściem kierowniczka podbiegła do mnie, ale spojrzałem na nią takim wzrokiem, że spuściła głowę i od razu się wycofała.
Wsiadłem do czekającego przy krawężniku samochodu i w asyście dwóch dodatkowych wozów ruszyliśmy. Nosiło mnie... Kurwa mać! Co za cholerna kobieta! To ja daję jej czas, nie narzucam się, robię z siebie idiotę wysyłając setki kwiatów i cholernych koszy ze słodyczami, bo poczułem się jak ostatni kutas, gdy okazało się, że zjebałem jej urodziny i w ten sposób chciałem ją choć trochę przeprosić, a ta co? Nie odzywa się, choć obiecała, że to zrobi, a na jeden telefon od mojego starego rzuca wszystko i jedzie do niego. Ja pierdolę! A może miałem rację, że ojciec szykuje ją sobie na kochankę? Alexia jest cholernie seksowną kobietą i tylko kretyn nie dostrzegłby tego.
Zanim przebiliśmy się w jebanych korkach, miałem wrażenie, że unoszę się nad siedzeniem. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że przez tyle dni mnie ignorowała... Czekałem na nią jak ten jebany kretyn, a trzeba było już w tamten piątek zawlec ją za włosy do mojego domu, schować całą broń i ostre narzędzia, i przywiązać ją do kurewskiego łóżka na tak długo, aż złość na mnie jej minie. Ale nie... Przecież każdy radził, żebym dał jej czas! No to teraz mają...
Z zaciśniętą szczęką patrzyłem przez boczną szybę, jak wjeżdżamy na posesję ojca. Nie było go w chuj czasu, a wszystko wyglądało po prostu idealnie. Zauważyłem zaparkowane na podjeździe SUV-y, ale nie było nikogo z ochrony. Dziwne, bo powinni być chociaż zwykli żołnierze. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do mojego domu, ojciec nie miał żadnej bramy wjazdowej.
Wysiadłem dając znak Ignacio, żeby zostali na zewnątrz i rozejrzeli się po posesji. Wszedłem przez główne wejście, ale nawet tutaj nie było żadnej ochrony. Albo na starość ojciec zgłupiał, albo...
Usłyszałem głos ojca dobiegający z salonu. Idąc powoli starałem się zrozumieć, co i do kogo mówi, bo ewidentnie ktoś był razem z nim. Stanąłem niezauważony w progu starając się ogarnąć wzrokiem i rozumem to, co działo się przed moimi oczami.
Ojciec trzymał w ramionach Alexię... Moją, kurwa, Alexię... Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułem jak narastająca w mojej piersi furia, wymyka się spod mojej kontroli. Zapłonąłem jebaną żądzą zemsty. Na nim, bo jednak miałem rację, że chciał jej dla siebie, i na nią...
Zszedłem po trzech schodkach prowadzących z hallu do salonu i stanąłem z rękami w kieszeniach, patrząc jak tych dwoje się obściskuje. Było coś dziwnego w wyglądzie ojca, ale w tej chwili jebało mnie to. Uczucie palącej zdrady rozlewało się we mnie, niszcząc wszystkie te dobre i słodkie uczucia, jakie miałem do tej kobiety. Po chuj mi to było? Chciałem być z nią. Chciałem zacząć z nią coś wyjątkowego, a ta mała suka mnie cały czas zwodziła...
- Teraz w końcu rozumiem – przerwałem im słodkie przytulanki.
Z zimnym uśmiechem przepełnionym nienawiścią, patrzyłem jak obydwoje odskakują od siebie wystraszeni. Spojrzałem najpierw na ojca. Już wiem, co jest w nim innego... Jego niegdyś ciemne włosy prawie całkowicie posiwiały. Pewnie ze zgryzoty, że musiał zostawić swoją kochankę. To skurwiel... Bujał się chuj wie gdzie, miał w dupie jej bezpieczeństwo, a teraz wrócił i chce ją dla siebie.
To ja, kurwa, pilnowałem jej tyłka. To moi ludzie ochraniali ją i uratowali, gdy pachołek pakhana chciał ją zgwałcić. To moi ludzie uratowali jej cholerny tyłek, gdy chcieli ją zastrzelić! Gdzie on wtedy był? Nawet mi, kurwa, nie powiedział, kim naprawdę jest Alexia, tylko wyjebał w świat i miał wszystko w dupie.
Przeniosłem spojrzenie na Alexię... Wciąż tak kurewsko piękna... Najebała w moim życiu, jak żadna przed nią. Zacząłem czuć... Pierwszy raz w swoim życiu zacząłem czuć coś do kobiety, a ona mnie zdradziła...
- Teraz rozumiem, dlaczego przez tyle dni milczałaś. Czekałaś, aż on wróci, prawda? Powiedz mi, Alexia. Co on ma takiego, czego ja nie mam? A, kurwa! Już wiem... Jest stary, prawda? – szydziłem nie zwracając uwagi na jej wykrzywioną smutkiem twarz. – Ile jeszcze może pociągnąć? Kilka lat? Znając nasze życie, może nawet krócej, jeżeli ktoś będzie chciał się go pozbyć, a potem wszystko będzie twoje, prawda?
- Sebastiano, nie wiesz, o czym mówisz – odezwał się ojciec łapiąc Alexię za ramię i przesuwając za swoje plecy.
Ja pierdolę! Zaledwie w piątek zrobiłem dokładnie ten sam gest. Stanąłem przed nią chroniąc to, co mam najważniejszego. A raczej, co wydawało mi się, że mam. To wszystko okazało się jednym wielkim kłamstwem!
- A ty? Po chuj to wszystko, co? Nie za młoda dla ciebie?
- Sebastiano, na Boga! Nie wiesz, co mówisz! – ojciec krzyknął i w jednej chwili blady zatoczył się do tyłu.
- Danielo!
Warknąłem, gdy Alexia objęła ojca ramieniem podprowadzając do kanapy. Wkurwiało mnie to, że tak się trzęsie nad tym starcem. Kurwa! Przegrałem z własnym ojcem... Nie do wiary, kurwa!
- Powiedz mi, ojcze, dlaczego? – jak kat, który tylko czeka, aż skazany położy głowę na pień, podszedłem do miejsca, gdzie siedział i szarpnięciem przyciągnąłem do siebie Alexię. – Przestań się, kurwa, szarpać! – warknąłem wściekły, wbijając palce w jej miękkie ciało. Nawet teraz, wiedząc, z kim mam do czynienia, nawet teraz moje kurewskie serce wyrywało się do niej. – Dlaczego kazałeś mi pracować z nią? Jest piękna, prawda? Każdy facet na jej widok dosłownie głupieje.
- Sebastiano, proszę przestań – wyszeptała Alexia ze łzami. – Nie masz pojęcia, o co chodzi.
- Nie mam? Chyba raczej mam. Zastanawiam się tylko, dlaczego on to zrobił?
- Alexia? O czym mówi Sebastiano? – zapytał ojciec pochylając się. – O czym wy mówicie?
- Chcesz wiedzieć? – zignorowałem proszący głos dziewczyny i przesuwając rękę objąłem jej pierś, pocierając kciukiem sutkę przez cienki materiał sukienki. – Widzisz? Nieźle ją przygotowałem. Szkoda, że wróciłeś tak szybko, bo chciałem ją dobrze i dogłębnie przeszkolić, ale skoro już jesteś, możesz sobie ją wziąć – odepchnąłem ją od siebie, prosto pod nogi ojca. – Jeżeli lubisz używany towar, to jest twoja.
Alexia zwinęła się na podłodze w kłębek, łkając cicho. Ignorowałem ten cholerny ból w piersi, będąc przekonanym, że to jej zdrada tak cholernie boli, a nie to, co jej właśnie zrobiłem. Musiałem przeciąć tę nić łączącą mnie z Alexią. W przeciwnym wypadku, zastrzelę własnego ojca tylko po to, żeby ona należała do mnie.
- Jezu Chryste! – mój ojciec podniósł się z kanapy stając na wątłych nogach i ze zgrozą spojrzał najpierw na płaczącą Alexię, a następnie na mnie. – Coś ty zrobił, Sebastiano?
- To co chciałem – wzruszyłem ramionami.
- Na rany Chrystusa! – wykrzyknął łapiąc się za włosy. – Coś ty zrobił?!
- Wziąłem to, co sama mi dała. O co ci chodzi, co? Pieprzysz się z nią? Myślisz, że nie wiem? Dbasz o nią. Przyznałeś jej ochronę. Spłaciłeś pożyczkę studencką. Myślałeś, że się nie dowiem? Płaciłeś jej rachunki.
- Nie rozumiesz, synu... Musiałem...
- Musiałeś? Nic nie musiałeś!
- Byłem jej to winien! – wrzasnął wskazując palcem na dziewczynę. – Byłem jej to winien za śmierć matki!
Cofnąłem się zaskoczony. Chyba całkowicie staremu odjebało! Co ma do tego Francesca D'Angelo? Umarła na raka, do cholery. Kolejne warknięcie narastało w mojej piersi, gdy patrzyłem, jak ojciec pochylił się pomagając dziewczynie podnieść się z podłogi. Drżącą dłonią wycierał jej blade policzki szepcząc po włosku.
- Il mio piccolo*...
Zacząłem się śmiać. Tym okrutnym śmiechem, który wydobywał się z mojej piersi, niszcząc po drodze wszystko, co jeszcze we mnie zostało. Te ostatnie okruchy, takie maleńkie, ale wciąż żywe. Nie mogę ich zostawić. Potem będzie jeszcze gorzej, bo każdy skrawek to cholerne uczucie do tej kobiety. Jak rwać, to całą głowę...
- Serio? Tak będziesz się do niej zwracał w łóżku? To jest chore – stwierdziłem. Podszedłem do nich i ignorując dziewczynę i jej cholerne oczy, które będą mnie jeszcze długo prześladować, pochyliłem się nad ojcem. – Wiesz co lubi? Jak ją rżnąłem lubiła, gdy mówiłem do niej po nazwisku. Tak się na mnie zaciskała, że dochodziłem jak szczeniak i wciąż mi było mało.
- Alexia? – ojciec zwrócił się do niej potrząsając delikatnie. – Nie, nie... To żart! Nie zrobiłeś tego, Sebastiano! Alexia, powiedz... Nie... To niemożliwe... – powtarzał ochrypłym głosem.
- A dlaczego nie miałem tego zrobić? Wiedziałem, jak tylko zobaczyłem ją w biurze, wiedziałem, że jest twoja. Wrzuciłeś mi do biura swoją kochankę. Młodą, seksowną dziewczynę. Dlaczego miałem nie skorzystać?
- Bo to jest, kurwa, twoja przyrodnia siostra!
***
Lexi...
Zasłoniłam usta dłonią czując jak paląca żółć podchodzi mi do gardła. Dzikie łomotanie serca prawie rozsadzało mi bębenki, miażdżąc we mnie wszystko. Ten okropny ból, jakby każde słowo, które zostało wypowiedziane łamało mi żebra, odbierając możliwość oddychania.
To nieprawda... Jezu Chryste!
Rzuciłam się do wyjścia z salonu szukając drogi ucieczki. Nie myślałam. Działałam instynktownie, jakby moje ciało słuchało się jakiegoś niemego rozkazu, który wykrzyczał mój rozum.
Pobiegłam korytarzem, gdzieś za mną wciąż słyszałem kłótnię mężczyzn, ale ich słowa już do mnie nie docierały. Wypadając na zewnątrz, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to stojące przed wejściem samochody. Podbiegając do pierwszego, modliłam się, aby kluczyki były w środku. Szarpnięciem otworzyłam drzwi i wsuwając się na miejsce kierowcy, z ulgą dotknęłam palcami kluczyka w stacyjce. Warczący odgłos budzącego się silnika momentalnie dodał mi tylko adrenaliny.
Ucieczka... Przetrwanie... Mrugając powiekami starałam się wymazać z pamięci obraz Sebastiano i tego jak na mnie patrzył. Ten gniew, nienawiść w jego oczach... Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie takiej wielkiej nienawiści. Nie pamiętać... Wymazać... Zapomnieć te wszystkie słowa...
Dobry Boże! Danielo i... To nie może być prawda! Nie myśl o tym, na Boga!
Żwir na drodze rozpryskiwał się na boki pod kołami pędzącego samochodu. Ręce trzęsły mi się zaciśnięte na kierownicy i w ostatnim w miarę rozsądnym odruchu starałam się zwolnić przed wyjazdem. Zaraz po tym, jak minęłam szeroki wjazd do rezydencji, docisnęłam pedał gazu, aż samochodem zarzuciło na pobocze. Przez chwilę nie mogłam opanować kierownicy, a auto tańczyło na pustej drodze zataczając się od pobocza do pobocza.
Zaciskając wargi chwyciłam mocniej kierownicę i szarpnięciem wyprostowałam. Tym razem po dociśnięciu gazu, SUV wyskoczył jak rakieta do przodu. Ze wzrokiem wbitym w przednią szybę, nie zwracałam uwagi na rozmazany przez szybkość widok wysokich drzew, rosnących na poboczu. Prędkość była tak duża, że gdy jadący z naprzeciwka samochód minął mnie z rykiem silnika, widziałam tylko czerwoną plamę na jezdni.
Nie mogłam oddychać... Próbowałam zaczerpnąć choć odrobinę tchu, zmusić do pracy moje ściśnięte w agonii płuca. Czarne punkciki zaczęły migać mi przed oczami, a ciśnienie w uszach narastało, aż do przeciągłego pisku. Już nawet nie słyszałam ryku silnika, tylko ten cholerny łomot umierającego serca...
Niespodziewany odruch wymiotny rzucił mnie na kierownicę. Szarpnęłam ją w prawo, nie zwracając uwagi na to, gdzie wjeżdżam. Odrzuciło mnie do tyłu, gdy ciężki SUV zsunął się z drogi w rów na poboczu. Drgawki zaczęły wstrząsać całym moim ciałem. Udało mi się otworzyć drzwi i wypadłam na zewnątrz, raniąc kolana i dłonie o kamienie leżące na poboczu. Tym razem gwałtowne konwulsje przydusiły mnie do ziemi i wyszarpnęły z trzewi ostrą żółć, palącą mi usta i przełyk.
Płakałam wymiotując na poboczu, marząc o tym, aby ten ból w końcu mnie zabił.
Nie myśl o tym, powtarzałam w głowie, nie myśl, nie czuj, zapomnij... Zapomnij!
Gdzieś niedaleko zatrzymał się samochód, potem kolejny i jeszcze kilka. Usłyszałam dochodzący do mnie tupot nóg, ale nie miałam siły unieść głowy. Przechyliłam się na bok opadając na pobocze i podciągając kolana do piersi, z zamkniętymi oczami, czekałam na ostateczność.
Zapomnij... Zapomnij...
Tupot narastał... Dookoła mnie ludzie biegali, wykrzykując jakieś słowa, przekleństwa i rozkazy. Wprawiłam ciało w kołyszący ruch... Jeszcze chwila... Zaraz będzie po wszystkim... Przestanie bić, bo ten potworny ból musi oznaczać śmierć.
- Mam cię...
Nie miałam siły otworzyć oczu, ale ten znajomy głos... Załkałam, gdy silne ramiona uniosły mnie w górę, przyciskając do twardej piersi. Trzasnęły drzwi samochodu, potem kolejne... Poczułam cieplejszy powiew powietrza i oddech na twarzy. Coś chłodnego dotknęło moich ust i odruchowo otworzyłam je, łapiąc spierzchniętymi wargami zimne krople.
- Powoli... - męski ochrypły głos. – Zwijamy się.
Poczułam jak samochód rusza. Powoli, kołysząc się nieznacznie. Chłodniejszy niż na początku powiew powietrza z klimatyzacji przyniósł ze sobą zapach skóry i męskich perfum. Nie takich, jakich używa Sebastiano, ale te również nie były mi obce. Przekręciłam głowę w bok, czując coraz silniejsze zawroty głowy i po dłuższej chwili w końcu udało mi się otworzyć oczy. Zamrugałam powiekami...
Zobaczyłam przed sobą twarz... Poważną, jak na tak młodego mężczyznę. W jego oczach przez chwilę widziałam porażającą pustkę, ale gdy zorientował się, że na niego patrzę, pojawił się w nich dziwny płomień...
- To ty? – wyszeptałam.
- Zabieram cię do domu, Alexia – zawahał się na chwilę, po czym spojrzał na mnie. – Powinienem powiedzieć, Oleno Alexandrow. Jedziemy do domu, siostrzyczko.
Il mio piccolo* ( z włos.) – moja malutka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro